Wszystko o naszej matce

Lalką Podobińską – prezeską Fundacji Trans-Fuzja, szefową biura poselskiego Anny Grodzkiej – rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Lalko jak ty – żona, matka, babcia, heteryczka – stałaś się czołową działaczką ruchu LGBT?

Zaczęło się od baletu Trocadero.

Tego, w ktorym faceci przebierają się w damskie stroje i tańczą „Jezioro łabędzie”?

A z dekoltów wystają im włosy na piersi. Kiedyś, podczas spotkania towarzyskiego, oglądaliśmy w telewizji występy Trocadero. Powiedziałam głośno: „O, jakie to fajne!”, na co moi znajomi zareagowali oburzeniem: „Przecież to pedały!”. Posprzeczaliśmy się wtedy trochę, a potem – by samej przekonać się jeszcze bardziej do tego typu działań – wbiłam w google „Trocadero”. I wyskoczyła mi strona crossdressing. pl, czyli forum dla osób transpłciowych. Nieśmiało zapukałam i zapytałam, czy mogę się przyłączyć, mimo że nie mam z tym nic wspólnego. Zaczęłam się tam udzielać, nawiązały się przyjaźnie, najpierw internetowe, potem już „na żywo”. Jako pierwszą poznałam Ankę Grodzką.

Wspólnie założyłyście Fundację Trans-Fuzja.

Tak, razem z trzema innymi osobami. W marcu 2006 r. weszłam po raz pierwszy na stronę crossdressing.pl, a dwa lata później, w lutym 2008 r., zaczęła się działalność Trans-Fuzji. Na początku bardzo nam pomogły Kampania Przeciw Homofobii i Lambda Warszawa. Ucieszyli się, że pojawia się organizacja, która zajmie się literką „T” w skrócie LGBT – dotąd nieco zaniedbywaną. W przyszłym roku będziemy obchodzić pięciolecie, które chcemy uczcić we własnym lokalu przy Noakowskiego 10 w Warszawie, naprzeciwko Politechniki. Dostaliśmy go od miasta, obecnie wspólnymi siłami robimy remont. Na razie Fundacja jest zarejestrowana w moim mieszkaniu, a właściwie w mieszkaniu, w którym mieszka teraz moja córka ze swoją rodziną.

Szefujesz także biuru poselskiemu Anny Grodzkiej, dwa lata temu wystąpiłaś w poświęconym jej dokumencie Sławomira Grunberga „Trans-akcja”.

Anka jest po prostu moją najlepszą przyjaciółką. A wiesz, że po raz pierwszy spotkałyśmy się dawno, dawno temu? Przeglądamy kiedyś moje fotografie z czasów młodości i Anka mówi: „Ja skądś znam tę kobietę!”. Działałyśmy obie w Zrzeszeniu Studentów Polskich, Ania jeszcze jako Krzysiek, niewykluczone, że mogłyśmy się gdzieś tam minąć, ale ja jej nie zapamiętałam. Gdy jednak zaczęłyśmy sięgać głębiej, to pojawiła się Krynica Morska. Otóż, jako nastolatka, jeździłam tam na wakacje do ośrodka wczasowego zakładów, w których pracowała moja mama. Natomiast rodzice Ani mieli w Krynicy domek letniskowy. W ośrodku stał m.in. stół pingpongowy i pamiętam, jak kiedyś nasze chłopaki zaczęły przeganiać miejscowe dzieci, które chciały sobie na tym stole pograć. Ja wtedy stanęłam w ich obronie. Jednym z tym przeganianych dzieciaków była… Ania.

Historia bardzo filmowa i symboliczna. Obroniłaś wtedy Anię i, można powiedzieć, że do tej pory jej bronisz.

Zgadza się. Powiem ci, że nawet noszę w torebce gaz pieprzowy. Jakby się coś działo, to zawsze stanę w obronie Ani.

Przydał się kiedyś?

Nie, odpukać, jeszcze nigdy. Po ostatniej Paradzie Równości wracałyśmy do samochodu, a tu naprzeciwko nas maszeruje grupka „łysych”. Pociągnęłam Anię w stronę policjantów i mówię do nich: „Proszę nas ochronić, bo tu idą jakieś podejrzane typy”. A oni na to: „E, nie! To nasi!”. Okazało się, że ci łysi to byli policjanci na służbie, ale ubrani po cywilnemu. (śmiech)

Jak działalność w Trans-Fuzji jest odbierana przez twoją rodzinę i heteroseksualnych znajomych?

Moja najbliższa rodzina – córka, syn, synowa, zięć – przychodzi na spotkania, na transowe imprezy. Wszyscy są zaprzyjaźnieni z Anią, nie wyobrażają sobie uroczystości rodzinnych, świąt bez niej. Także ci znajomi, o których wspomniałam na początku, ci, którzy z takim obrzydzeniem patrzyli na Trocadero, teraz spotykają się z Anią i są pod jej urokiem. Kiedyś pewna moja wiekowa już kuzynka, która widziała mnie w telewizji, kazała mi usiąść i wytłumaczyć się „z tych pedałów”. Wystarczyła półgodzinna rozmowa, by zaczęła mówić: „No, tak, właściwie, każdy ma prawo kochać”. Praca u podstaw jest bardzo ważna.

Bywasz brana za transkę?

Zdarza się. Raz, podczas nagrywania programu telewizyjnego postawiono mi pytanie, jak się czuję jako osoba trans. Kiedy indziej, osoba, która przyszła do naszej fundacji po pomoc, zapytała, jak długo jestem po zmianie. Odpowiedziałam: Jestem ciskobietą.

Ciskobietą? Coś jak Cis-dur i es-moll w muzyce?

Bardziej jak w chemii „cis” i „trans”. W związkach organicznych podstawniki mogą być w położeniu „cis”, czyli po tej samej stronie wiązania albo w położeniu „trans”, czyli po przeciwnych stronach wiązania. Staramy się wprowadzać pojęcia „cispłciowości” i „transpłciowości”, by uniknąć mówienia: „jestem zwykłą, normalną kobietą”. A co? Osoba trans jest nienormalna?

Trans-Fuzja stara się także zwrócić uwagę na kwestię ekspresji płciowej. Bowiem nie tylko tożsamość płciowa może być powodem dyskryminacji. Np. Antyfacet z Wrocławia. On wyraźnie podkreśla, że nie jest transwestytą ani osobą transseksualną, ale pragnie prezentować się w takiej a nie innej postaci, czyli w kobiecych strojach. Mówi: To jest moja ekspresja! I też ma z tego powodu nieprzyjemności.

A twoje imię? Pseudonim? Lalka. W kontekście działalności w ruchu LGBT powiedziałbym, że brzmi on bardzo dwuznacznie genderowo.

Całe życie byłam Lalką, tak mówili na mnie rodzice, bo ponoć, gdy się urodziłam, byłam malutka i śliczna jak lalka (śmiech). Wiele osób nie pamięta, jak naprawdę mam na imię. Stanisława. Lubię to imię i nawet chciałam do niego wrócić, ale za dużo z tym zachodu, już wszędzie jestem Lalka. Nawet powiedziano mi kiedyś: „Jako starsza pani dalej będziesz Lalką? Jak to będzie wyglądało!”. Ale jakoś to chyba nikomu nie przeszkadza.

W polskim ruchu LGBT działają głownie ludzie młodzi, dwudziestolatkowie. Jak się z nimi dogadujesz?

 Znakomicie. Powtarzam za każdym razem, ze jestem transmatką, matką wszystkich transów z naszej Fundacji. Może doczekam się też transwnuka? Do mnie zawsze lgnęły dzieci, młodzież. Gdy działałam w harcerstwie, zajmowałam się zuchami, gdy po skończeniu farmacji pracowałam naukowo i dydaktycznie, opiekowałam się studentami. Jestem też speleomatką!

Taką z jaskini?

Taką właśnie. Chodzenie po jaskiniach było moją pasją od 20. roku życia. W Jaskini Miętusiej znalazłam sobie męża, Piotra, który należał do zakopiańskiego klubu grotołazów. Grotołazami są także moje dzieci – Igor i Alicja oraz synowa Maja. Cały czas działam w sądzie koleżeńskim Speleoklubu Warszawskiego, a mój mąż szkoli kolejne pokolenia.

Jako mieszczuch zapytam, co jest fascynującego w łażeniu po jaskiniach?

Jaskinie są po prostu piękne. Poza tym, chodzi tutaj o przezwyciężanie siebie, pokonywanie własnej słabości. Lubię pokazać sobie – i może nie tylko sobie – że potrafi ę, że się nie poddaję. Wiesz, że dokument o Ani Grodzkiej nie był pierwszym filmem, w którym wystąpiłam? Pierwszym był zrobiony na początku lat 70. dokument o jaskiniach „Osmy kontynent” Andrzeja Zajączkowskiego. Wystąpiło w nim siedmiu chłopaków i ja jedna!

Nadal cię do jaskiń ciągnie?

Tak, tyle że mam teraz problemy z chodzeniem, ze stawami. Chociaż łaziłam po jaskiniach już z endoprotezą stawu biodrowego. Płakałam z bólu, ale szłam. Zresztą cierpiałam tylko na podejściu. W jaskini jest już zupełnie inaczej. Tu się człowiek zaprze, tam po linie wejdzie. Nic nie boli, jest fantastycznie.

Skoro nie możesz już teraz chodzić po jaskiniach, to czym się zajmujesz w wolnym czasie? Bartku, ja nie mam wolnego czasu. Poza wszystkimi swoimi obowiązkami społecznymi i służbowymi, opiekuję się jeszcze chorą na Alzheimera mamą, której nie można zostawić samej.

Jesteś więc też matką swojej matki

Można tak powiedzieć. Ale nie narzekam, wręcz przeciwnie. Przez dwanaście lat pracowałam w korporacji i nikomu tego nie życzę. Przeszłam na emeryturę i wreszcie wiem, że żyję.

Jako współpracowniczka Anki Grodzkiej musisz się spotykać z posłami, ministrami, politykami. Jak postrzegasz środowisko polityczne w Polsce? Czy próba zrobienia tam czegokolwiek nie jest równoznaczna z waleniem głową w mur?

Ponieważ jestem grotołazem, to powiem, że kropla drąży skałę. Mimo że nie wygląda to ciekawie, delikatnie mówiąc. Jestem trochę zawiedziona, bo wyobrażałam sobie, że gdy Ania z Robertem Biedroniem wejdą do parlamentu, to coś się szybko odmieni. Ale wierzę, że w końcu się uda.

Co można zrobić w tej kadencji, przy tym układzie sił?

Można składać kolejne projekty ustaw o związkach partnerskich, o mowie nienawiści, o uzgadnianiu płci. Skądinąd, ta ostatnia ustawa ma spore szanse, żeby przejść, a przynajmniej wywołać dyskusję w klubie PO. Będzie ona łatwiejsza do przełknięcia niż związki partnerskie, bo wywołuje u polityków reakcje w stylu: biedni ci ludzie, nieszczęśliwi, urodzili się w niewłaściwym ciele, naprawmy, pomóżmy, okażmy im serce! Choć dyskutowanie na ten temat podczas posiedzenia Komisji Ustawodawczej, np. z posłem Żalkiem, nie należy do przyjemności.

Gorzkie Żalki. A czy ty chciałabyś kandydować do parlame?

Nigdy! Nigdy! Nawet nie musisz kończyć pytania! Wiem, jak to wszystko wygląda od środka, więc powiem nieskromnie, że szkoda by mnie tam było.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

A. M. Kłonkowska, K. Bojarska, K. Witek „O płci od nowa. Własna tożsamość oczami osób transpłciowych”

Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego 2015

 

 

Płeć to nie wyrok, płeć to nie apokalipsa (…) to od Was zależy, co dalej z tą płcią będzie – takim wezwaniem kończy się ta afirmatywna publikacja o transpłciowości. Od razu widać, co jest tu do wygrania: wolność. Czy łatwo wyzwolić się ze skostniałych struktur i żyć „po swojemu” bez winy i wstydu? Teoria bardzo ciekawie spotyka się tu z życiem. W pierwszym – teoretycznym rozdziale, spotykamy się ze światem psychologii poznawczej. Czytamy o kategoriach, strukturach i dysonansach poznawczych, o schematach „ja”, modelowaniu norm kulturowych, czy (wszyscy to znamy) o samospełniających się przepowiedniach – a wszystko w odniesieniu do transpłciowości. Rozdział drugi przenosi nas w świat tabelek i liczb, czyli tam, gdzie fakty najtrudniej podważyć, a trzeci konfrontuje to wszystko z żywiołem autoopowieści. A niedowiarków konfrontuje z prawdą doświadczenia.

Niekwestionowaną zaletą publikacji jest odszyfrowanie i odczarowanie patologizującego i traumatyzującego dyskursu na temat transpłciowości i promowanie jej bardziej afirmatywnego i inkluzywnego obrazu, co przejawia się już w przyjętej definicji: Transpłciowość będziemy rozumieć jako systematyczne wyrażanie siebie przez określoną osobę w sposób, który w społecznej percepcji wyraźnie odbiega od obowiązującej w danej kulturze przypisania rola-ciało (cechy płciowe) lub też jako trwałe pragnienie tej osoby, aby wyrażać siebie w taki właśnie sposób. Skoro to od nas zależy, co dalej z tą płcią (i jej opresyjnością), to lepiej się uczmy. (Marta Konarzewska)

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nie pytajcie nas o to

„Ty masz jeszcze penisa, tak? A co sobie już zrobiłaś?” – pytają mnie bez ogródek nawet niemal obcy ludzie. Wyjaśniam więc, na czym polegają zabiegi korekty płci, zdając sobie sprawę, że wiedza na ten temat jest bardzo niewielka, ale też apeluję o trochę wrażliwości – my, osoby trans, często czujemy się, jakby ludzie chcieli nam wejść z butami do majtek – pisze Edyta Baker, transseksualna kobieta w trakcie korekty płci, członek zarządu i rzecznik prasowy Fundacji Trans-Fuzja

 

foto: rClinic

 

Sobotni wieczór w jednym z warszawskich klubów LGBT. W palarni pod ścianą stoją dwie transdziewczyny. Dookoła sami geje. Nagle jeden z nich podchodzi do dziewczyn i prosto z mostu pyta: „Hej, to wy macie penisy?” Z podobnymi obcesowymi pytaniami – o to, „co mamy już zrobione, a czego jeszcze nie?”, albo wprost o to, „co nosimy w majtkach”, zadawanymi przez czasem niemal zupełnie obcych, osoby transseksualne spotykają się bardzo często, również w samym środowisku LGBT.

Przede wszystkim: transpłciowość i transseksualność to nie to samo. Transpłciowość to, najogólniej mówiąc, potrzeba wyrażania swojej płciowości lub jej braku w sposób odmienny od ogólnie przyjętych binarnych norm. Osobami transpłciowymi są więc transwestyci podwójnej roli, osoby transgenderowe, queergenderowe, fluidgenderowe, agenderowe, a także – uwaga – osoby transseksualne. Każda osoba transseksualna jest osobą transpłciową, ale nie każda osoba transpłciowa jest transseksualna. Bo transseksualność to utrwalone poczucie niezgodności płci psychicznej z ciałem. Osoba transseksualna dąży do trwałej zmiany wyglądu, statusu społecznego i prawnego, a także własnego ciała – po to, by moc żyć w zgodzie z tym, co czuje.

Żadne hop siup

Jeśli mówimy o korekcie płci, to trzeba sobie przede wszystkim zdać sprawę z tego, że jest to długotrwały i wielowymiarowy proces. Żadne hop siup – nie ma czarodziejskiej różdżki, która raz-dwa zmieniłaby potężnego chłopa w wiotką dziewicę, a delikatną dziewczynę w super macho. Pojmowanie tego procesu – tak, procesu – jako jednorazowej operacyjnej zmiany narządów płciowych to mit, schemat, niestety bardzo rozpowszechniony.

Proces korekty rozpoczyna się od badań lekarskich, które powinny prowadzić do wniosku, że osoba decydująca się na korektę jest, najogólniej rzecz ujmując, zdrowym przedstawicielem płci, która została jej przypisana przy urodzeniu. Dopiero po badaniach seksuolog może przepisać leki hormonalne (blokery testosteronu transkobietom i estrogenu – transmężczyznom), na które jesteśmy skazani już do końca życia.

Wraz ze zmianami postępującymi w miarę zażywania hormonów, większość osób transseksualnych dokonuje również zmian w swoim życiu, przystosowując się do funkcjonowania w nowej roli społecznej. U jednych następuje to szybko, niemal z dnia na dzień, u innych – powoli i stopniowo. Zazwyczaj wówczas rozpoczynają się starania o sprostowanie aktu urodzenia. W obecnych warunkach prawnych w Polsce sprowadza się to do pozwania własnych rodziców o błędne określenie płci przy urodzeniu.

Zabiegów adaptacyjnych, które przechodzimy na drodze korekty jest więcej i dla wielu z nas są one ważniejsze od samej operacji na narządach płciowych. Dużo zależy od tego, na jakim etapie życia dokonujemy korekty, od naszych cech indywidualnych, a także od indywidualnego stosunku do siebie i swojej cielesności. Zazwyczaj rozpoczęcie terapii hormonalnej w młodym wieku daje lepszy efekt, co jest szczególnie widoczne w przypadku transkobiet – te, które później wchodzą na drogę korekty, nie są w stanie przy pomocy hormonów uzyskać tak kobiecego wyglądu, co młode transdziewczyny.

Usunięcie jabłka Adama – 4 tysiące 

Głownie z tego powodu wiele transkobiet poddaje się zabiegom feminizacyjnym, wśród których do najczęstszych należą: operacyjne usunięcie jabłka Adama, operacje plastyczne twarzy i usuwanie owłosienia przy pomocy lasera lub elektrolizy. Zarówno transkobiety, jak i transmężczyźni dokonują także rekonstrukcji klatki piersiowej, co dla tych pierwszych oznacza wytworzenie piersi przy pomocy implantów silikonowych, a dla tych drugich – pozbawienie ich naturalnych piersi. Zabiegi sterylizacyjne (usunięcie jajników i macicy u transmężczyzn oraz jąder u transkobiet) oraz operacyjne wytworzenie narządów płciowych zgodnych z płcią odczuwaną (wytworzenie penisa w miejsce pochwy i waginy u transmężczyzn oraz wytworzenie pochwy i waginy w miejsce penisa i jąder u transkobiet) możliwe jest w Polsce dopiero po uzyskaniu wyroku sądu korygującego płeć zapisaną w akcie urodzenia. Co ciekawe, zabiegi te są dla wielu osób transseksualnych swego rodzaju wisienką na torcie. Ale nie każdy lubi wiśnie.

Powodów, dla których jedni poddają się tym zabiegom, a inni nie – jest wiele. Najważniejszy: pieniądze. Wielu osób po prostu na to nie stać. Cena wytworzenia waginy i pochwy w jedynej polskiej klinice (która zresztą zaprzestała już wykonywania tych zabiegów) wynosiła jeszcze niedawno 14 tys. zł. Gdyby chcieć dokonać zabiegu za granicą, to ceny zaczynają się od nominalnie podobnych kwot, tyle że w dolarach lub euro. I trzeba jeszcze doliczyć koszty przejazdów i pobytu na miejscu.

Pozostałe zabiegi są również dość kosztowne. Przykładowo: zabieg rekonstrukcji klatki piersiowej u transmężczyzn to minimum 6–7 tys. zł. W przypadku transkobiet ceny nie schodzą poniżej 10 tys. zł. Stosunkowo najtańszy zabieg – usunięcie jabłka Adama – to kolejne 4 tys. zł. Jeśli doliczymy do tego zabiegi feminizacji twarzy, czy to przy pomocy medycyny estetycznej, czy chirurgii plastycznej oraz stale ponoszone koszty hormonoterapii, to przestaje dziwić, że dla wielu osób ceny zabiegów są skuteczną zaporą przed ich wykonaniem. Zabiegi adaptacyjne związane z korektą płci nie są w Polsce refundowane. Ich koszt jednostkowo jest bardzo wysoki, natomiast ze względu na niewielką liczbę poddających się im osób, dla budżetu państwa nie byłby praktycznie żadnym obciążeniem. Fundacja Trans-Fuzja zabiega o wprowadzenie refundacji tych zabiegów (to jeden z postulatów całej społeczności LGBT – przyp. „Replika”), ale póki co sami musimy płacić. A ponieważ raczej każdy dysponuje tylko ograniczonymi środkami, to człowiek często stara się robić to, co da najbardziej widoczny efekt. Tego, co mamy w majtkach, nie widać – a nasze twarze czy biusty są oglądane są codziennie.

Penisy, waginy i poszukiwanie sensacji

Wśród innych powodów niewykonywania zabiegów sterylizacyjnych na narządach płciowych wymienić należy przede wszystkim akceptację własnego ciała w kształcie nadanym przez naturę. Po prostu nie każdy chce się sterylizować i pozbawiać tych narządów, które z racji swojej biologii ma od urodzenia. I już. Wiele osób transseksualnych myśli też o rodzicielstwie mimo przeprowadzanej korekty – dotyczy to szczególnie transmężczyzn, których rodzicielstwo w krajach wysokorozwiniętych zaczyna już być zjawiskiem normalnym, a w ostatnich latach zagościło także w Polsce (tak, tak).

Ważnym powodem, dla którego niektórzy rezygnują z operacji genitalnej jest strach przed nią samą i ewentualnymi skutkami nieudanego zabiegu. Operacje te są bowiem dość skomplikowane – w ich trakcie transkobietom wytwarza się pochwę i wargi sromowe z tkanki penisa zawiniętej do środka, a czubek penisa zostaje zachowany w postaci łechtaczki. Jeszcze bardziej skomplikowane są zabiegi wytworzenia penisa u transmężczyzn, które wiążą się z koniecznością przedłużenia cewki moczowej, co nie zawsze daje dobry efekt i bywa przyczyną późniejszych komplikacji i infekcji. Dlatego wielu transmężczyzn nie decyduje się na ten zabieg, zadowalając się odpowiednim uformowaniem łechtaczki powiększonej w wyniku przyjmowania hormonów do rozmiarów małego penisa. Do tego protezy jąder.

Nie brzmi to wszystko jak kaszka z mleczkiem, prawda? Tylko kompletnie niewyedukowani mogą twierdzić, że decyzja o korekcie płci może być… kaprysem.

Pozostałymi powodami są: względy zdrowotne (przeciwwskazania do sterylizacji i operacji na narządach) oraz względy seksualne (niektóre osoby transseksualne nadal chcą używać w tym celu tych narządów, w które wyposażyła je natura). Warto wspomnieć, że w przypadku transmężczyn operacja sterylizacyjna nie jest związana z operacją na narządach płciowych. Natomiast w przypadku transkobiet operacja polegająca na wytworzeniu waginy i pochwy wiąże się z usunięciem penisa i jąder jednocześnie. Jednak niektóre transkobiety wybierają tylko zabieg usunięcia jąder (w celu pozbycia się naturalnego źródła wytwarzania testosteronu), a zachowują penisa.

Z tego krótkiego przeglądu wynika, że nie ma jednego określonego schematu przeprowadzania korekty i zabiegów adaptacyjnych. Każda z osób transseksualnych sama decyduje o tym, co dzieje się w trakcie jej korekty i jak daleko ją posunąć. Dlatego sakramentalne pytania o to, czy mamy już „przerobione” to czy tamto zazwyczaj uznajemy za naruszenie zasad savoir-vivre’u. Są niegrzeczne, naruszają naszą prywatność i intymność, sprawiają, że czujemy się uprzedmiotowieni i sprowadzeni do wymiaru cielesnego z nieodłącznym kontekstem seksualnym. Tym bardziej, że padają zazwyczaj na samym początku znajomości. Niekiedy wynika to z niedostatku wiedzy o transseksualności i mylenia jej z innymi zjawiskami spod parasola transpłciowości. Czasem jest to niezdrowa ciekawość podszyta nutką szukania sensacji (czy interesuje cię człowiek, czy raczej tylko to, co ma w majtkach?). Krótko mówiąc, takie pytania nie powinny padać. A jeśli znacie (lub poznacie) jakąś transseksualną osobę i (za)przyjaźnicie się z nią, to z pewnością ona sama wam o wszystkim opowie. W stosownym momencie.

 

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Mandarynka

Tangerine (USA, 2015) reż. S. Baker, wyk. K.K. Rodriguez, M. Taylor i inni. Dystr.: Tongariro. Premiera w Polsce: 11.12.2015

 

 

Trochę się chyba przyzwyczailiśmy, że skoro o osobach trans, to musi być dramat – jak w „Nie czas na łzy”, w „Normalnym” czy „Pięknym bokserze”. Względnie mogą być elementy komediowe, jak we „Wszystko o mojej matce” czy „TransAmerica”. Tymczasem „Mandarynka” to komedia pełną gębą, od pierwszej do ostatniej minuty.

Dwie główne postacie transpłciowe są kreowane przez transpłciowe aktorki-amatorki. Brawo! Obie zagrały wspaniale. Sin-Dee i Alexandra są przyjaciółkami, które w każdej sekundzie mogą utopić jedna drugą w szklance wody, ale koniec końców żyć bez siebie nie mogą. Z cudownymi sztucznymi włosami i zawadiackim makijażem wyglądają bosko, a jeszcze lepiej się kłócą.

Nie jest to komedia o byciu trans. Raczej po prostu o tym, jak jedna „zdzira” uwiodła faceta drugiej „zdzirze” i o tym, jak ta druga teraz się mści. Z pomocą koleżanki. A w tle m.in. ormiański taksówkarz, który ma rodzinkę na karku oraz nieodpartą słabość do prostytutek z penisami. Wszystko dzieje się zaś w… Wigilię, w słonecznym Los Angeles.

Przygotujcie się na dialogi pełne wyrzutów, przekleństw i wymyślnych, złośliwych wyzwisk wyrzucanych z prędkością karabinu, na bezpruderyjne rozmowy o seksie, na nietypowe konfiguracje erotyczne i w ogóle na pokręconą fabułę, która kulminację osiągnie w genialnej scenie w cukierni. Nawet finałowe strzelaniny u Tarantino mogą się schować. (Mariusz Kurc)  

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Koniec milczenia

Serial „Orange is the new black” uczynił gwiazdę z Laverne Cox. Ale znanych, jawnych osób trans, które opowiadają swe historie, jest już w USA więcej

Tekst: Radek Korzycki

 

fot. mat. pras.

 

Laverne Cox

Bomba wybuchła pod koniec kwietnia, kiedy magazyn „Time” ogłosił swój doroczny ranking stu najbardziej wpływowych ludzi świata. Na liście zabrakło Laverne Cox, transseksualnej gwiazdy popularnego serialu „Orange is the new black”, chociaż w głosowaniu internautów aktorka zajęła wysokie miejsce. Rozczarowani czytelnicy nakręcili kampanię na jej rzecz w mediach społecznościowych pod hashtagiem #whereislavernecox (gdzie jest Laverne Cox?). Wygrali – skruszona redakcja „Time’a” nadrobiła brak w dwójnasób. Poświęciła Afroamerykance jedną z czerwcowych okładek pisma jako pierwszej osobie trans w historii. To moment, który mnie przerasta! To jest komunikat, że osoby transseksualne nie będą więcej stygmatyzowane, wyszydzane, poddawane fizycznej opresji i pogardzane – napisała w reakcji panna Cox.

Laverne chroni swoją prywatność. Zapytana przez gwiazdę telewizyjnego dziennikarstwa Katie Couric o okoliczności i szczegóły operacji korekty płci odpowiedziała grzecznie acz stanowczo, że to nie jest sprawa publiczna. Mówi za to, że jakiś czas temu ukończyła 21 lat i ma brata bliźniaka. Wychowała się na głębokim Południu w Mobile w Alabamie. W wieku 11 lat próbowała popełnić samobójstwo. Po maturze wyjechała do Nowego Jorku z planem zostania tancerką. Lekcje baletu nauczyły mnie dyscypliny, ale nie chciałam z tańcem wiązać swojej przyszłości. Bardzo wspierający brat cały czas przekonywał mnie, że jestem utalentowaną aktorką – powiedziała Cox w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „Independent”. Po latach castingów i drobnych doświadczeń w reality shows trafiła się jej rola jedna na milion: transseksualnej fryzjerki więziennej Sofii we wspomnianym serialu produkcji Netfix. To pierwsza tak duża rola dla osoby trans w historii telewizji. To, co robię ma ogromne znaczenie w edukowaniu ludzi, że nie żyjemy w świecie, gdzie istnieją tylko dwie płcie i że musimy obowiązkowo zmienić punkt widzenia – mówi Laverne. Ludzie zbyt często skupiają się na samym procesie korekty płci. Zafiksowanie się na operacjach, wypytywanie „Co miałaś zrobione? Jakie implanty?” uprzedmiatawia nas i przesłania człowieka, który stoi za chirurgicznymi zabiegami. Wolałabym zwrócić uwagę na to, że jesteśmy, częściej niż osoby LGB, ofiarami przemocy, że bezrobocie wśród osób transseksualnych jest dwa razy większe niż przeciętne. A wśród niebiałych, jak ja, cztery razy większe! Podobnie ze wskaźnikiem zabójstw – największy dotyczy trans kobiet. (…) Nie ma jednej wspólnej trans historii dla nas wszystkich, ale cieszę się, że dziś coraz więcej osób trans chętniej dzieli się własnymi doświadczeniami i uczuciami.

Lana Wachowski

Jedną z pierwszych transpłciowych osób w amerykańskim showbiznesie była Lana Wachowski, połowa reżyserskiego tandemu Wachowskich, odpowiedzialnych za trylogię „Matrix”, a ostatnio za „Atlas chmur”. Urodzona w 1965 r. jako Larry około 2002 r. rozwiodła się z żoną i… zapadała na depresję. W tym czasie każdego ranka chodziłam pływać. Ale specjalnie nie w basenie tylko w morzu. Po cichu liczyłam, że zje mnie rekin – mówiła po latach w wywiadzie dla „New Yorkera”. Pewnego dnia dojrzała do decyzji o tym, żeby powiedzieć o wszystkim rodzinie. Podczas rozmowy z matką wyznała: Jestem transseksualna. Jestem kobietą. Rodzina nie miała problemu z zaakceptowaniem prawdziwej tożsamości Larry’ego. Kilka dni po coming oucie, podczas rodzinnego obiadu w restauracji Lana po raz pierwszy wystąpiła w sukience. Pamięta do dziś moment, gdy kelner zwrócił się do niej w żeńskim rodzaju. Proces korekty płci zakończyła w 2008 r. Rok później poślubiła inną kobietę, Karin Wilson.

W 2012 r., odbierając nagrodę Human Rights Campaign, największej amerykańskiej organizacji LGBT, Lana powiedziała: Są rzeczy, które robimy dla samych siebie i są rzeczy, które robimy dla innych. Gdy byłam młoda, bardzo chciałam być pisarką i reżyserką, ale w świecie, który znałam, nie było ludzi z taką tożsamością płciową jak moja. Myślałam więc, że moje marzenia to mrzonka. Jeśli dziś dla młodych osób trans mogę być tą, o której pomyślą: „OK, w tym biznesie jest już ktoś taki jak Lana, może więc i ja mogę spróbować”, to uważam, że warto poświęcić tę część mojego prywatnego życia i uczynić ją publiczną – dla tych właśnie ludzi.

Chaz Bono

Chyba najbardziej znaną osobą trans w USA, także ze względu na polityczne zaangażowanie, jest Chaz Bono, syn Cher i Sonny’ego Bono. Urodził się w 1969 r. jako biologiczna dziewczynka – Chastity i już kilka lat później występował z rodzicami w telewizji. W 1995 r. ujawnił się jako lesbijka. Trzy lata później pisał w autobiografii pt. „Family outing”: Moj coming out katapultował mnie do istotnej społecznie pozycji, która także dała mi poczucie afirmacji tego, że jestem homoseksualną kobietą. W tej samej książce można przeczytać, że Cher, w końcu ikona gejowska i działaczka na rzecz osób LGBT, miała przez pewien czas problem z pogodzeniem się z orientacją Chastity. Z Sonnym było trudniej, bo był już wtedy politykiem konserwatywnej Partii Republikańskiej. Przestali rozmawiać. (Sonny zginął w wypadku na nartach w 1998 r.). W 2008 r., praktycznie na oczach całej Ameryki, jedyne dziecko Cher i Sonny’ego zdecydowało, że przejdzie proces korekty płci. Jego agent ogłosił w czerwcu 2009 r., że Chaz ma nadzieję, że wybór, jakiego dokonał, otworzy serca i umysły w sprawie osób transpłciowych, tak jak wcześniej uczynił to jego coming out. Rok później kalifornijski sąd uznał, że młody Bono jest teraz mężczyzną, który nosi imiona Chaz Salvatore. Tymczasem on sam wziął udział w 13. edycji amerykańskiej wersji „Tańca z gwiazdami” i wydał drugą część autobiografii. Jego akceptująca mama mówi tylko, że czasem mylą jej się zaimki.

Stephen Ira Beatty

Ale nie wszystkim odpowiada to, co mówi i robi Chaz. Gdy w „New York Timesie” opublikował artykuł, w którym napisał, że transseksualizm to genetyczny defekt i że mniej więcej kilka promili mężczyzn rodzi się kobietami, a kobiet mężczyznami, z protestem przeciwko uproszczeniom i „ewidentnej mizoginii” wystąpił 19-letni wówczas Stephen Ira Beatty, syn Annette Bening i Warrena Beatty, który sam urodził się jako dziewczynka. Ten człowiek nie reprezentuje naszej zróżnicowanej wspólnoty. Szczególnie tych, którzy nie identyfikują się jednoznacznie jako mężczyzna czy kobieta. Powinien to wszystko poważnie sobie przemyśleć – napisał na blogu potomek słynnej aktorskiej pary.

Samemu Stephenowi odwagi w przekraczaniu poprawności języka można szczerze pozazdrościć. Gdy po raz pierwszy na wideoblogu opowiadał o swojej przemianie, nazwał się transgenderowym mężczyzną, przegiętą królową, homoseksualistą, ciotą i nerdem, a także pisarzem, artystą i kolesiem, który powinien iść do fryzjera. Wyznał także, że proces korekty płci zaczął przechodzić w wieku 14 lat. Za pomoc i wsparcie podziękował rzeszy przyjaciół, ale słowem nie wspomniał o rodzicach. Tymczasem po Hollywood chodziły plotki, że Annette i Warren z początku nie radzili sobie z tym wyzwaniem. Dopiero gdy proces korekty się zakończył w 2010 r., agentka Beatty’ego poinformowała, że bezwzględnie wspiera on syna.

Jennifer Natalya Pritzker

Ameryka ma też za sobą kilka coming outów osób trans w armii. W sierpniu 2013 r. płeć oficjalnie zmieniła 63-letnia Jennifer Natalya Pritzker, dziedziczka ogromnej fortuny z Chicago, która urodziła się jako John. Jest ona najprawdopodobniej pierwszą na świecie transgenderową miliarderką. Ale przede wszystkim ma ona za sobą długą i owocną karierę w Gwardii Narodowej Stanów Zjednoczonych, którą zakończyła w randze pułkownika.

Chelsea Manning

Ale chyba najbardziej znanym transżołnierzem jest Chelsea Manning, była starsza szeregowa wojsk lądowych USA, skazana na 35 lat więzienia i degradację za szpiegostwo w postaci przekazania portalowi Wikileaks 250 tysięcy tajnych dokumentów. Urodziła się w 1987 r. jako Bradley. Do armii wstąpiła w 2007 r. i szybko awansowała. Wysłano ją do Iraku, gdzie uzyskała dostęp do poufnych danych. Sprawa ich przekazywania wyszła na jaw w 2010 r. Tuż po wyroku w 2013 r. Chelsea wyjawiła, że jest kobietą. Amerykański Departament Stanu rozpatruje właśnie prośbę Manning o przeniesienie do cywilnego więzienia na kurację hormonalną.

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jako ona, czyli jako ja

Zuzą Stachurą, Miss Trans 2013, rozmawia Marta Konarzewska

 

foto: Agata Kubis

 

15 czerwca br. Zuza Stachura wygrała wybory Miss Trans, zorganizowane przez klub Le Garage, Fundację Trans-Fuzja oraz drag queen Kim Lee. Na wywiad zgodziła się od razu. Zaprosiła mnie do siebie. Wyglądała zupełnie jak na scenie – piękna, tajemnicza, lekko wycofana. I zakochana w swojej Leo, która zresztą przyłącza się do rozmowy.

Jak się poznałyście?

Zuza: Przez Natana, którego znam z grupy wsparcia Lambdy. Też jest transem. Mam całą transową rodzinę osób poznanych w Lambdzie i w Trans-Fuzji, jest mi nawet bliższa niż ta „z krwi”. Wyciągnęli mnie kilka miesięcy temu nad Wisłę na spotkanie ze znajomymi. Była tam Leo.

A ty byłaś wtedy jako dziewczyna czy jako chłopak?

Z: Jeszcze jako chłopak, dopiero zaczynałam siebie akceptować. Na piątych urodzinach Trans- Fuzji, w tym roku, miałam wielki coming out. Pokazałam się w szerokim gronie jako ona, to znaczy jako ja.

Wtedy nad Wisłą, Leo, poznała chłopaka?

Leo: Nie, poznałam dziewczynę w przebraniu męskim. Przedstawiła się jako ona i to przyjęłam.

Z: Dzień później zaproponowała, żebyśmy byli razem.

L: Zuza na to: „ale wiesz, że to będzie ryzykowne”, a ja: „no cóż, podejmę ryzyko” (śmiech).

Z: Strasznie długo wtedy rozmawiałyśmy.

Jak to dziewczyny?

Z: Wiesz, Leo powoli zaczyna odkrywać w sobie Leona. Facecieje mi.

L: Patrzę w lustro: nie jestem zadowolona. Widzę chłopaka, który ma podobne do mnie rysy: „Boże, ale bym chciała tak wyglądać. Po co mi te cycki”. Nie, że nagle mi się to stało. Zawsze tak miałam, gdy sobie przypominam dzieciństwo, migają flashbacki z chłopięcych zabaw, zachowań. Nie zachowuję się jak typowa dziewczyna.

Czyli macie układ hetero.

Z: Trochę pokręcony, ale tak.

Męskość Leo podkręca twoją kobiecość?

Z: Leo podkręca mi pewność siebie. Zaczęłam myśleć odważniej, wyszłam z depresji, wcześniej było kiepsko, chodziłam na terapię.

Zamiast depresji próbowali ci leczyć zaburzenia tożsamości?

Z: Nie, nawet nie. Sama się dziwiłam, ale w całej przychodni byłam traktowana jak trzeba. Przyszłam jako ja i nie było problemu. Panie w rejestracji były na początku zmieszane, bo w dokumentach męskie imię, a tu ja w sukience. Ale szybko się przyzwyczaiły. Terapeutka też super. Dała mi namiar na psychiatrę, ale już nie potrzebowałam.

Chcesz powiedzieć: miłość ci wszystko wyleczy?

Z: Dokładnie tak!

Wymieniacie się ciuchami?

Z: Leo oddaje mi prawie wszystkie damskie, a podkrada moje koszule, o wiele lepiej w nich wygląda. L: Kosmetyki też oddaję. Ledwo coś dostanę: „Zuza, chcesz?” A ona zawsze: „O, przyda się”. No, to proszę, bo po co mi.

Zuza, a to są twoje naturalne włosy?

Z: Tak. Już trzeci raz zapuszczam. Najpierw jak miałam 14 lat i maskowałam transowanie przynależnością do subkultury metalowej. Potem poszłam do wojska i musiałam ściąć. Po wyjściu znów zapuściłam, ale zaczęłam pracować w ochronie, więc ciach. Jak tylko przestałam tam pracować, znów zaczęłam zapuszczać.

A gdzie teraz pracujesz?

Z: W domu. Maluję modele. Ale nie tylko – jestem obrotna, zawsze sobie coś znajdę. Strony www, rysunki, projekty tatuażu…

Masz tatuaż?

Z: Nie, ale planuję. Krzyż celtycki. Jestem poganką.

Praktykującą?

Z: Tak. Jest nas wiele w Polsce, coraz więcej.

Transek poganek?

Z: Transek akurat niewiele, ale zdarzają się – kobiecość nie musi być genetyczna, wiedźmy nie mają nic przeciwko, są otwarte. Mam od nich wielkie wsparcie.

Jak byłaś mała, bawiłaś się w czarownicę?

Z: Nie. Choć kulturą celtycką fascynuję się, od kiedy miałam jakieś 9 lat. Wtedy powoli zaczynałam coś rozumieć, szukać powodów, dlaczego wolę przebywać wśród dziewczyn i dlaczego tak mi łatwiej. Kiedy miałam 13 lat, pierwszy raz po kryjomu założyłam sukienkę siostry, potem zaczęłam sobie sama coś organizować.

Zazdrościłaś dziewczynkom, że nie muszą „organizować?

Z: Tak, było mi żal: ona może, a ja nie mogę, bo to jest niewłaściwe… Teraz już nie zazdroszczę dziewczynom, chyba że któraś ma naprawdę ładną sukienkę – wtedy tak (śmiech).

Chcę założyć sukienkę” – to się po prostu wie?

Z: Tak, to się wie. Najpierw to było z ciekawości, ale kiedy założyłam, pochodziłam chwilę, stwierdziłam, kurczę, to jest właśnie to. Teraz się czuję lepiej. Teraz się czuję sobą.

Ale to jeszcze nie był happy end.

Z: Nie, to początek. W liceum pedagog mnie wysłał do psychologa, a ten do psychiatry na testy, bo miałam problemy w kontaktach z rówieśnikami. Stałam z boku, cicha, wolałam czytać książki, niż obgadywać z chłopakami „laski”. A z drugiej strony byłam już też walczącą anarchistką i potrafi łam powiedzieć, na przykład pani dyrektor, co myślę.

Co na to psychiatra i jego testy?

Z: Że wstydzę się swojej płci. Zaczęłam czytać o tym więcej w internecie i wystraszyłam się. To był 2006 rok, w Polsce sprawy trans dopiero ruszały, wiedza była marna. Miałam okres odrzucenia, dosyć długi. Dopiero po wojsku zaczęłam znów sobie pozwalać. Od swojej ówczesnej partnerki dostawałam nawet od czasu do czasu akceptację. Na godzinę, dwie mogłam założyć coś damskiego, umalować się…

L: Niewyobrażalne! Jakby trzymać kogoś na łańcuchu, puszczać na godzinę, a potem znów wiązać. Dla mnie Zuza może się ubierać, malować jak chce. Akceptuję ją taką, jaka jest, nie wyobrażam sobie żadnego ograniczania.

A teraz?

Z:Teraz jestem mężczyzną tylko w urzędach, raz spróbowałam inaczej i się nie opłaca – to zaskoczenie urzędników, gdy wyjmuję dowód osobisty… Nieprzyjemne, krępujące. Ale na co dzień śmigam po mieście jako ona i nawet lubię, jak mi faceci zaglądają w cycki.

A ty się oglądasz za facetami?

Z: Pewnie! Jak idzie takie przystojne ciacho po mieście, to trudno się nie oglądać. Kiedyś byłam w związku z facetem, mieszkaliśmy razem. Ale to przeszłość.

Mylą ci się czasami zaimki?

Z: Tak. Miewam problemy z formą męską.

L: To jest zabawne. Opowiada coś: „byłem”, „zrobiłem” i nagle chlap: „poszłam”. Z: Ale to na szczęście zdarza się raczej wśród osób, które o mnie wiedzą i akceptują.

A ci, którzy nie akceptują?

Z: Odcięli się. I dobrze. Przekonałam się, kto jest prawdziwym przyjacielem, a kto mnie lubił tylko dlatego, że na przykład stawiałem drinki.

Dużo było takich „przyjaciół?

Z: Nie. To są rożne historie, czasem zabawne. Jeden znajomy się odciął z zazdrości o dziewczynę. Myślał, że z nią kręcę, a ja z nią tylko o ciuchach gadałam i o maseczkach.

A twoi rodzice?

Z: Trudny temat. Wyszłam z szafy przed rodziną całkiem niedawno – w marcu. Niestety, nie było to zaplanowane. Miałam przyjaciółkę, której się zdawało, że łączy nas coś więcej. Szczerze wyprowadziłam ją z błędu, powiedziałam, jak ze mną jest. A ona w ramach zemsty napisała do mojej mamy i wszystko powtórzyła. Wpadłam w panikę. Rodzice przyjęli to źle. Nasze kontakty się urwały. Potem byłam u nich jeszcze raz. Leo pojechała ze mną, na szczęście, bo potem nie mogłam spać, leżałam na podłodze, trzęsąc się i płacząc. Ale już się podnoszę. Po Miss Trans powiedziałam sobie: dość tego stania w miejscu, trzeba się ruszyć. I powoli ruszam w stronę transformacji, niebawem pierwsza wizyta lekarska.

Co ci dał występ na Miss Trans i wygrana?

Z: Zaczęłam dostrzegać w sobie „to coś”. Wzięłam udział w konkursie nie po to, by wygrać, tylko żeby zaprezentować prawdziwą mnie. Na wygranej mi nie zależało, zresztą, do ostatniej chwili chciałam zrezygnować. I zaprezentowałam siebie – to był wielki energetyczny pozytywny kop.

Czego się bałaś?

Z: Oceniania mnie. Bo to byłam ja, prawdziwa ja, nie jakaś wyimaginowana postać. Założyłam to, co lubię. Pokazałam siebie i jury to doceniło, cieszę się, mam nadzieję, że to był główny powód ich decyzji.

A co lubisz nosić?

Z: Długie spódnice. Ostatnio zaczynam się przekonywać do miniówek, ale zdecydowanie wolę maxi. Najchętniej w stylu mojej pierwszej kreacji konkursowej: dżinsowa spódnica a la lata 70., do tego chętnie obcasy.

L: A potem marudzi na bolące nogi.

Z: Oj, chce się być piękną – trzeba cierpieć.

L: Phi, nie rozumiem cię (śmiech).

A ty, Leo, co nosisz na co dzień?

L: Mundur.

Z: Amerykański, typu marpat. Ode mnie. Bo ja pasjonuję się militariami. Prowadzę grupę paramilitarną ASG, trenujemy taktykę wojenną.

Taktyka wojenna, nieźle.

Z: Jestem szamanką, furry, poetką, potrafię złożyć kałasznikowa w 10 sekund. Jestem człowiekiem renesansu.

 

Tekst z nr 44/7-8 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Transrodziny

Z Saadatem Munirem, reżyserem filmu „Siła strachu” o sytuacji osób transpłciowych w Pakistanie rozmawia Marta Konarzewska

 

Kadr z filmu „Siła strachu”. mat.pras.

 

Pochodzisz z Pakistanu, ale mieszkasz od dziecka w Kopenhadze. Realizując „Siłę strachu” chciałeś zrozumieć swój kraj na pograniczu gender?

Tak, wszystko zaczęło się w 2012 r., kiedy wyjechałem do Pakistanu. Ten film to część mojej osobistej podroży, w którą ruszyłem, gdy zdałem sobie sprawę z pakistańskich korzeni. Jako gej mieszkający na Zachodzie wiedziałem oczywiście, że Pakistan to bardzo konserwatywny kraj, że nie się toleruje się tam osób z „odmienną” orientacją. Ale chciałem to poczuć, eksplorować… Jak wyglądałoby moje niehetero życie w Pakistanie? Skontaktowałem się z organizacją, która zajmuje się tam prawami osób trans. Dzięki temu poznałem Kamiego, Jenny i inne bohaterki i bohaterów filmu.

Kami i Jenny to dwie przeciwstawne postaci. Kami: piękny gej – drag królewna. Radosny, spełniony, całżycie przed nim. Zakochałam się w niej (i w nim). Jenny odwrotnie: zrozpaczona, czuje, że wszystko już było, że popełniła największy błąd w życiu korygując płeć, że nic nie jest dobrze. Eros i Tanatos tego filmu. Pokazują, że pakistańska „trans-storia” nie jest jednolita.

I jak jest trudna. Najpierw w projekcie było dziewięć osób, ale potem wiele się wysypało. Zdały sobie sprawę, że dokument wiele ujawni, przestraszyły się społecznych reperkusji, tego, że ludzie będą gadać. Na przykład pewien gej – muzułmański duchowny, aktywny w religijnej organizacji, przestraszył się, że dowie się jego rodzina i wycofał.

Wybrałem Kami, bo jest energiczny i odważny, ale też dlatego, że pochodzi z dużego miasta, kosmopolitycznego, otwartego. Kami jest jak rosnąca diva, bardzo szczery, ma w sobie dużo dumy i odwagi, ale też ogromne wsparcie otoczenia i stałego partnera. W tym, co robi, kim jest. Jenny odwrotnie – nie jest częścią transowej rodziny, dystansuje się od społeczności. Pozostawiona sama sobie, samotna.

Bo w Pakistanie społeczność trans żyje w rodzinach, w domach opartych o rodzinne struktury.

Tak, przyjmuje się tam każdą osobę, która się zjawi. Transki dbają o siebie jak bracia i siostry. Jak rodzice. Razem wychodzą się bawić, wspólnie dbają o bezpieczeństwo, nikt nie wychodzi sam po ciemku. Jenny tego nie ma. Zaszła tak daleko, że przeprowadziła korektę płci, cały czas będąc sama. Dlatego jest w depresji i czuje się tak grzeszna.

Krótko mówiąc, Jenny to postać, która żałuje decyzji o tranzycji, słyszałam nawet komentarze: a po co to pokazywać? To niesłuszne. Ale film pokazuje, że to nie takie proste, że nie da się wszystkiego zmierzyć europejską miarką.

Jenny należy do bardzo tradycyjnego nurtu religijnego w Pakistanie, z niezwykle tradycyjną kulturą, dlatego to dla niej tak wielki problem. Żałuje tego, co zrobiła, bo nie mogła liczyć na moralne wsparcie. Ani rodziny, ani otoczenia. Bardzo chciałem zwrócić uwagę na takie osoby jak Jenny – na ludzi osamotnionych, pogubionych. Takich jak ona są w Pakistanie setki.

Film balansuje między radosną lekkością kampu a patosem…

…smutku? Tak. Ten balans miedzy smutkiem a radością jest szalenie ważny! Chciałem pokazać dwie strony medalu. Moi bohaterowie prowadzą nienormatywny styl życia, ale muszą też przecież jakoś funkcjonować w tym społeczeństwie. Śmieją się, kiedy jest dobrze, ale też płaczą, kiedy jest im źle. Muszą znaleźć jakąś swoją drogę pomiędzy, by przetrwać.

Taniec?

Tak, taniec, muzyka. Dałem dużo muzyki w filmie, nie tylko po to, by go „udekorować”. Muzyka jest częścią życia trans-osób w Pakistanie. Jest owym sposobem na przetrwanie. Transki „kojarzą się” z tańcem, jest nawet tradycja zatrudniania ich jako tancerzy, i to nie jest tylko mit. Osoby transgenderowe stanowią w Pakistanie bardzo niską klasę. Nie mają żadnych praw, są niewyedukowane, łapią się jakichkolwiek prac. Jeśli nie tańczą, zwykle muszą żebrać na ulicy. Inna opcja to prostytucja.

Mówi się o kastratach-żebrakach. Kastratach- prostytutkach. W filmie też je widać. Niektórzy boją się takiego życia. Jenny mówi, że najważniejsza dla niej jest edukacja, że właśnie dlatego odcięła się od społeczności. Żeby się uczyć.

Edukacja w Pakistanie jest uklasowiona. Masz tu całą masę klas. Klasy religijne, kasty, ale też klasowość związaną z poziomem edukacji. Osoby trans jako najniższa warstwa społeczna nie mają dostępu do edukacji. Zwyczajnie nie dopuszcza się ich. Dlatego Jenny, chcąc studiować, schowała swoją trans-tożsamość, udając mężczyznę. Poszła na uniwersytet, ale żeby to zrobić, przebrała się…

…za „zwykłego” mężczyznę, czyli cismężczyznę.

To ją odseparowało od reszty społeczności trans. Dlatego wciąż tak podkreśla, że jest inna. Że chce wieść inne, lepsze życie. I faktycznie, wyedukowane osoby trans zaczynają dziś wieść „inne życie” – podobne do życia osób trans na Zachodzie. Nie w kolektywie, tylko na własną rękę. Ale to dla nich wyzwanie. Stoją u progu jeszcze większej dyskryminacji. Mają dostęp do wyższej klasy, ale to jest klasa, gdzie w ogóle nie toleruje się osób trans.

Transgender w południowej Azji jest w ogóle interesującym fenomenem – społeczności żyjące w transowych grupach rodzinnych nie mają praw ani dostępu do edukacji, ale za to mają swoje domy i wsparcie rodzinne. Są zupełnie wykluczone i stygmatyzowane, ale są widoczne.

Za to te, którym udało się przekroczyć swoją klasę, zostają samotne i zupełnie niewidzialne. Podczas festiwalu mówiłeś, że społeczność trans jest największą społecznością nieheteronormatywną w Pakistanie. To dlatego, że lesbijki i geje także są niewidzialni?

Nawet nie ma tam słowa „gej”. Nie ma „LGBT”. To muzułmański kraj – możemy mówić o literce „T”, bo to kwestia tożsamości nie seksualnej, tylko płciowej. „T” ma swoją długą historię, dłuższą niż sam kraj. Wielu gejów się w nią wpisuje. To są geje z niższej klasy średniej. Kiedy przestaje im się dobrze wieść, przystają do tych rodzin, żeby im pomagać i czerpać od nich pomoc i wsparcie. Czasem też zaczynają cross-dressing – to ich sposób przetrwania.

Geje z wyższych klas średnich – przeciwnie, nigdy nie dołączają do takich grup. Zwykle żyją podwójnie. Udają hetero i tylko po cichu wiodą gejowskie życie.

A lesbijki?

Od początku są na straconej pozycji, nie tylko nie mają normatywnej seksualności, ale mają też „gorszą” płeć. Od kobiety w Pakistanie oczekuje się, by siedziała w domu jako własność mężczyzny. Kiedy wychodzisz za mąż, jesteś dodana do jego własności.

Ale lesbijki oczywiście istnieją. Niektóre są na tyle odważne, by tworzyć podziemne lokalne grupy, jednak wyjście z podziemia i mówienie otwarcie o sobie byłoby zbyt niebezpieczne.

Mówiąc o transkach i transrodzinach mówiliśmy o osobach m/k. Co z k/m w Pakistanie?

To zupełnie inna opowieść. O łasce od Boga. Komuś urodziła się córka, ale przez noc przemieniła się w mężczyznę.

Cud?

Cud. Błogosławieństwo od Boga. W takim kontekście się o tym mówi. Syn to dodatkowa męska osoba w rodzinie, która może zarobić pieniądze. Ciekawe, że nawet w profesjonalnych stacjach TV nie ma dobrej terminologii, by mówić o k/m. Media czasem mówią o hermafrodycie, który wybrał jedną ze swoich płci.

Przygotowujesz już nowy projekt pakistański. Też trans?

Tak. Wspólnymi silami z grupami trans udało nam się stworzyć w Pakistanie filmowy festiwal queerowy i platformę edukacyjną. Czterodniowa impreza. Wyświetlimy kilka dokumentów na temat trans, ale też krótko- i długometrażowe fabuły. Chcemy przyciągnąć rożne nienormatywne grupy z Pakistanu, rożne transowe rodziny i zawiązać miedzy nimi dialog. Będą też warsztaty o tym, jak będąc trans, znaleźć pracę. Ten festiwal to nasze wspólne marzenie, które spełni się już w grudniu.

 ***

Film „Siła strachu” („Chuppan Chupai”, 2013) był pokazywany podczas kwietniowego LGBT Film Festival w siedmiu polskich miastach (lgbtfestival.pl). Prócz historii wspominanych w wywiadzie znajdziemy w nim m.in. opowieść Neely Rany, pakistańskiej działaczki na rzecz osób trans i jej transowej rodziny.

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Transseksualność. Bardzo krótkie wprowadzenie

Tekst: dr Katarzyna Bojarska, Dominik Piotrowski

Temat transseksualności w polskiej debacie publicznej nie istnieje w ogóle. Świadomość społeczeństwa na ten temat jest znikoma, znacznie mniejsza niż na temat homoseksualności

 

Foto: Oiko Petersen

 

Bardzo niepokojące jest to, że tę samą tendencję obserwujemy również wśród osób LGB (les, gay, bi). Temat ten jest notorycznie pomijany, a „T“ traktowane jak marginalna część środowiska, wręcz jak zbędny bagaż, utrudniający proces emancypacyjny. Niektóre z zagranicznych organizacji, aby opisać swój zakres działania, używają już skrótu LGBTQIA (les, gay, bi, trans, queer, intersexual, asexual). My, choć dumnie  nazywamy się środowiskiem LGBT, wciąż zapominamy o osobach trans i często mylimy podstawowe pojęcia z tego zakresu.

Kim są osoby transseksualne, i co to znaczy transgender

Transgender jest pojęciem szerszym niż transseksualność. Obejmuje wszystkie osoby, których ekspresja płci, tożsamość płciowa lub płeć biologiczna wyłamuje się poza społeczne założenia na temat dwoistości i rozdzielności płci lub jedności między płcią biologiczną, tożsamością  i pełnioną w społeczeństwie rolą płciową. Pojęcie to obejmuje między innymi transseksualność, cross-dressing, zwany wcześniej  transwestytyzmem, androgynię, interseksualność oraz wielką ilość innych tożsamości, nawet takich, które nie mają swojej nazwy.

Początkowo (w latach ‘70 XX w.) termin „transgenderyzm“ używany był stricte w opozycji do terminu „transseksualnośc“. Obejmował wtedy wyłącznie osoby trans, które czują niechęć, aby poddać się chirurgicznemu zabiegowi zmiany płci, lub te, które nie identyfikują się z żadną z istniejących już nazw płci (z łaciny ‘trans’ = poza, z tamtej strony, z ang. ‘gender’ = płeć kulturowa). Współcześnie rolę tę przejął termin “genderqueer“ i obejmuje on właśnie wszystkie te osoby, które nie chcą, aby ich płeć była w żaden sposób określana.

Transseksualnymi nazywa się te spośród osób transgenderowych, które mają poczucie, że cechy ich płci biologicznej oraz zdeterminowana przez nią rola płciowa, której pełnienia społeczeństwo od nich oczekuje, są nie do pogodzenia z ich głęboko odczuwaną tożsamością płciową. Innymi słowy, społeczeństwo, kierując się biologicznymi cechami płciowymi, widzi kobietę w osobie, która czuje się mężczyzną, lub mężczyznę w osobie, która czuje się kobietą. Poczucie wewnętrznego konfliktu między własną tożsamością a tą narzucaną przez społeczeństwo częstokroć skłania osoby transseksualne do podjęcia takich kroków prawnych i medycznych, jak zmiana płci metrykalnej i poddanie się tzw. chirurgicznej zmianie płci oraz terapii hormonalnej, które doprowadzą do upragnionego poczucia zgodności pomiędzy tożsamością a cielesnością. Często pojęcia transseksualności i homoseksualności są ze sobą mylone. Zakłada się, że osoby homoseksualne są jednocześnie transseksualne. Tymczasem jest to od siebie niezależne. Wśród osób trans znajdziemy zarówno te, które mają pociąg do kobiet, jak i te, które mają pociąg do  mężczyzn, do obojga płci albo do innych osób trans.

Foto: Oiko Petersen

 

Czy potrzebujemy płci

Transfobia (uprzedzenie wobec osób trans) jest tak samo silna jak homofobia, również wśród ludzi LGB, którzy często obwiniają osoby trans za negatywny wizerunek gejów i lesbijek w społeczeństwie. W rzeczywistości osoby trans niekoniecznie chcą być utożsamiane ze środowiskiem LGB. Ideałem byłaby sytuacja, w której społeczeństwo akceptowałoby pewną niedefiniowalność płci. Teoria queer mówi (co potwierdzają badania historyczne i międzykulturowe), że transseksualność jest efektem ubocznym społecznej konstrukcji płci. W naszej kulturze każda
osoba, która nie jest mężczyzną, uznawana jest za kobietę i odwrotnie. Przy takim założeniu jest możliwe, że to społeczeństwo zmusiło osoby transseksualne do takiej dualistycznej identyfikacji płciowej, która często zmusza ich do funkcjonowania w stricte określonej, rozpoznawalnej społecznie tożsamości płciowej.

Zdarza się, że osoba transgender bardzo pragnie funkcjonować w odmiennej roli płciowej, niż jej narzucono, i określać się inną nazwą, niż mówi jej akt urodzenia. Nie potrzebuje do tego chirurgicznej zmiany swoich narządów płciowych, z których funkcjonowania jest zadowolona. Niestety, społeczeństwo i jego produkty – system prawny i założenia medycyny – żądają w tym względzie absolutnej zgodności między biologią a psychiką i pełnioną rolą, i warunkowo tolerują osoby trans, lecz tylko jeżeli dążą do osiągnięcia tej zgodności. W ten sposób faworyzuje osoby transseksualne, inne odmiany transgenderu uznając za gorsze, nieprawdziwe, niepełne, bardziej zaburzone. Gdybyśmy jako
społeczeństwo akceptowali różnorodność ekspresji płci, ludzie nie musieliby postrzegać siebie w zawężonych kategoriach płci. Są przecież kraje, w których osoby transgenderowe funkcjonują w społeczeństwie, a ich płeć ma swoją odrębną nazwę. Wśród Arabów funkcjonują xanith, rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej mają swoje berdache, na Madagaskarze żyją sekrata, a w Indiach – hijry. Są też kultury, które wyróżniają nie dwie, nie trzy, ale aż siedem płci!

Osoby transseksualne żyją wokół nas, a pomimo to są w Polsce całkowicie niewidoczne. Większość prawdopodobnie nigdy nie ujawnia się przed otoczeniem i całe życie boryka się z brzemieniem wewnętrznej niezgodności. Wewnętrzny konflikt najczęściej jest źródłem cierpienia, którego efekty mogą przybrać postać kliniczną. Tzn. patrząc z zewnątrz, możemy dostrzec, że dana osoba bardzo cierpi, np. na depresję, lub ma innego rodzaju problemy psychologiczne, których źródła nie potrafimy zrozumieć. Wskaźnik samobójstw wśród osób transseksualnych jest bardzo wysoki, a głównym ich powodem jest uwewnętrzniona opresja społeczna. Ewentualna decyzja o zmianie płci to długi i bolesny proces,
a efekt jest często niesatysfakcjonujący społecznie. Nawet po operacji, często publicznie, osobom trans przypomina się o ich pierwotnej, biologicznej płci, czego rezultatem są dalsze istotne problemy emocjonalne. Na szczęście przemianom ulega myśl akademicka oraz całe społeczeństwa. Włączenie się do dyskursu emancypacyjnego w krajach zachodnich samych osób transgender prowadzi do tego, że z coraz większą troską podchodzi się tam do tej kwestii.

W Stanach Zjednoczonych 65% społeczeństwa uważa, że osobom transgender należą się pracownicze prawa antydyskryminacyjne, a 90% słyszało o takich osobach.

 

Tekst z nr 4 / 9-10 2006

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Gry z motywem queer

image

Anna Anthropy  jest transpłciową kobietą, która wzburzyła nudny, komputerowy świat pełen zasiedziałych pomysłów. Chce, aby gry komputerowe szerzyły idee, a nie tylko okradały ludzi z czasu i pieniędzy – dlatego też odmawia przejścia do świata profesjonalistów.
Wolność od ogromnych korporacji dała jej szansę na stworzenie autobiografii – gry Dys4ia. Gra, dostępna w Internecie, to kilkuminutowa rozgrywka, która nie wymaga od gracza umiejętności innych niż posługiwanie się strzałkami, opowiada historię kuracji hormonalnej, którą przeżyła Anna. Każdy z czterech poziomów to seria minigier, w których przechodzimy kurację od początku, czyli mierzymy się z niedopasowaniem do płci, spotykają nas różne przykrości, które napotkała Anna, takie jak nieakceptacja ze strony rodziny, wrogie nastawienie społeczeństwa i lekarzy, ale też rzeczy przyjemne jak miłość siostry i dziewczyny.
Każdego, kto ma przed oczami obrazy z popularnych gier, muszę rozczarować, gdyż Dys4ia, podobnie jak inne tytuły stworzone przez Annę Antrophy są oparte na prostej grafice rodem z lat 90’. Ale to nie efekty graficzne są tu najważniejsze. Antrophy chce, żeby treść przerosła formę. Jak sama mówi, po ukazaniu się Dys4ia dostała dużo podziękowań od osób transseksualnych za pomoc i wsparcie duchowe oraz za to, że nareszcie odnalazły coś, co mówi o nich i jest dla nich w grach.

Choć dopiero teraz Anna podjęła tak istotny problem, jej wcześniejsze gry również nie unikały motywów queer, z których jest kojarzona. Choćby Lesbian Spider Queens of Mars, gra o pajęczej królowej, która łapie w swoją sieć piękne kobiety błąkające się po labiryncie. Projekt bardzo prosty, ale i zaskakująco wciągający, a przy okazji odchodzący od stereotypów ciągle mielonych w grach komputerowych. Anna chce być ambasadorem wszystkiego, co kolorowe i niewymiarowe w szarym zero –jedynkowym świecie komputerowych gików. Z jej rąk nie wychodzą komercyjne tytuły, ale gry, które śmiało można nazwać jeszcze mało odkrytą przez szeroką publikę sztuką.

Agnieszka Tomczyk