Nie pytajcie nas o to

„Ty masz jeszcze penisa, tak? A co sobie już zrobiłaś?” – pytają mnie bez ogródek nawet niemal obcy ludzie. Wyjaśniam więc, na czym polegają zabiegi korekty płci, zdając sobie sprawę, że wiedza na ten temat jest bardzo niewielka, ale też apeluję o trochę wrażliwości – my, osoby trans, często czujemy się, jakby ludzie chcieli nam wejść z butami do majtek – pisze Edyta Baker, transseksualna kobieta w trakcie korekty płci, członek zarządu i rzecznik prasowy Fundacji Trans-Fuzja

 

foto: rClinic

 

Sobotni wieczór w jednym z warszawskich klubów LGBT. W palarni pod ścianą stoją dwie transdziewczyny. Dookoła sami geje. Nagle jeden z nich podchodzi do dziewczyn i prosto z mostu pyta: „Hej, to wy macie penisy?” Z podobnymi obcesowymi pytaniami – o to, „co mamy już zrobione, a czego jeszcze nie?”, albo wprost o to, „co nosimy w majtkach”, zadawanymi przez czasem niemal zupełnie obcych, osoby transseksualne spotykają się bardzo często, również w samym środowisku LGBT.

Przede wszystkim: transpłciowość i transseksualność to nie to samo. Transpłciowość to, najogólniej mówiąc, potrzeba wyrażania swojej płciowości lub jej braku w sposób odmienny od ogólnie przyjętych binarnych norm. Osobami transpłciowymi są więc transwestyci podwójnej roli, osoby transgenderowe, queergenderowe, fluidgenderowe, agenderowe, a także – uwaga – osoby transseksualne. Każda osoba transseksualna jest osobą transpłciową, ale nie każda osoba transpłciowa jest transseksualna. Bo transseksualność to utrwalone poczucie niezgodności płci psychicznej z ciałem. Osoba transseksualna dąży do trwałej zmiany wyglądu, statusu społecznego i prawnego, a także własnego ciała – po to, by moc żyć w zgodzie z tym, co czuje.

Żadne hop siup

Jeśli mówimy o korekcie płci, to trzeba sobie przede wszystkim zdać sprawę z tego, że jest to długotrwały i wielowymiarowy proces. Żadne hop siup – nie ma czarodziejskiej różdżki, która raz-dwa zmieniłaby potężnego chłopa w wiotką dziewicę, a delikatną dziewczynę w super macho. Pojmowanie tego procesu – tak, procesu – jako jednorazowej operacyjnej zmiany narządów płciowych to mit, schemat, niestety bardzo rozpowszechniony.

Proces korekty rozpoczyna się od badań lekarskich, które powinny prowadzić do wniosku, że osoba decydująca się na korektę jest, najogólniej rzecz ujmując, zdrowym przedstawicielem płci, która została jej przypisana przy urodzeniu. Dopiero po badaniach seksuolog może przepisać leki hormonalne (blokery testosteronu transkobietom i estrogenu – transmężczyznom), na które jesteśmy skazani już do końca życia.

Wraz ze zmianami postępującymi w miarę zażywania hormonów, większość osób transseksualnych dokonuje również zmian w swoim życiu, przystosowując się do funkcjonowania w nowej roli społecznej. U jednych następuje to szybko, niemal z dnia na dzień, u innych – powoli i stopniowo. Zazwyczaj wówczas rozpoczynają się starania o sprostowanie aktu urodzenia. W obecnych warunkach prawnych w Polsce sprowadza się to do pozwania własnych rodziców o błędne określenie płci przy urodzeniu.

Zabiegów adaptacyjnych, które przechodzimy na drodze korekty jest więcej i dla wielu z nas są one ważniejsze od samej operacji na narządach płciowych. Dużo zależy od tego, na jakim etapie życia dokonujemy korekty, od naszych cech indywidualnych, a także od indywidualnego stosunku do siebie i swojej cielesności. Zazwyczaj rozpoczęcie terapii hormonalnej w młodym wieku daje lepszy efekt, co jest szczególnie widoczne w przypadku transkobiet – te, które później wchodzą na drogę korekty, nie są w stanie przy pomocy hormonów uzyskać tak kobiecego wyglądu, co młode transdziewczyny.

Usunięcie jabłka Adama – 4 tysiące 

Głownie z tego powodu wiele transkobiet poddaje się zabiegom feminizacyjnym, wśród których do najczęstszych należą: operacyjne usunięcie jabłka Adama, operacje plastyczne twarzy i usuwanie owłosienia przy pomocy lasera lub elektrolizy. Zarówno transkobiety, jak i transmężczyźni dokonują także rekonstrukcji klatki piersiowej, co dla tych pierwszych oznacza wytworzenie piersi przy pomocy implantów silikonowych, a dla tych drugich – pozbawienie ich naturalnych piersi. Zabiegi sterylizacyjne (usunięcie jajników i macicy u transmężczyzn oraz jąder u transkobiet) oraz operacyjne wytworzenie narządów płciowych zgodnych z płcią odczuwaną (wytworzenie penisa w miejsce pochwy i waginy u transmężczyzn oraz wytworzenie pochwy i waginy w miejsce penisa i jąder u transkobiet) możliwe jest w Polsce dopiero po uzyskaniu wyroku sądu korygującego płeć zapisaną w akcie urodzenia. Co ciekawe, zabiegi te są dla wielu osób transseksualnych swego rodzaju wisienką na torcie. Ale nie każdy lubi wiśnie.

Powodów, dla których jedni poddają się tym zabiegom, a inni nie – jest wiele. Najważniejszy: pieniądze. Wielu osób po prostu na to nie stać. Cena wytworzenia waginy i pochwy w jedynej polskiej klinice (która zresztą zaprzestała już wykonywania tych zabiegów) wynosiła jeszcze niedawno 14 tys. zł. Gdyby chcieć dokonać zabiegu za granicą, to ceny zaczynają się od nominalnie podobnych kwot, tyle że w dolarach lub euro. I trzeba jeszcze doliczyć koszty przejazdów i pobytu na miejscu.

Pozostałe zabiegi są również dość kosztowne. Przykładowo: zabieg rekonstrukcji klatki piersiowej u transmężczyzn to minimum 6–7 tys. zł. W przypadku transkobiet ceny nie schodzą poniżej 10 tys. zł. Stosunkowo najtańszy zabieg – usunięcie jabłka Adama – to kolejne 4 tys. zł. Jeśli doliczymy do tego zabiegi feminizacji twarzy, czy to przy pomocy medycyny estetycznej, czy chirurgii plastycznej oraz stale ponoszone koszty hormonoterapii, to przestaje dziwić, że dla wielu osób ceny zabiegów są skuteczną zaporą przed ich wykonaniem. Zabiegi adaptacyjne związane z korektą płci nie są w Polsce refundowane. Ich koszt jednostkowo jest bardzo wysoki, natomiast ze względu na niewielką liczbę poddających się im osób, dla budżetu państwa nie byłby praktycznie żadnym obciążeniem. Fundacja Trans-Fuzja zabiega o wprowadzenie refundacji tych zabiegów (to jeden z postulatów całej społeczności LGBT – przyp. „Replika”), ale póki co sami musimy płacić. A ponieważ raczej każdy dysponuje tylko ograniczonymi środkami, to człowiek często stara się robić to, co da najbardziej widoczny efekt. Tego, co mamy w majtkach, nie widać – a nasze twarze czy biusty są oglądane są codziennie.

Penisy, waginy i poszukiwanie sensacji

Wśród innych powodów niewykonywania zabiegów sterylizacyjnych na narządach płciowych wymienić należy przede wszystkim akceptację własnego ciała w kształcie nadanym przez naturę. Po prostu nie każdy chce się sterylizować i pozbawiać tych narządów, które z racji swojej biologii ma od urodzenia. I już. Wiele osób transseksualnych myśli też o rodzicielstwie mimo przeprowadzanej korekty – dotyczy to szczególnie transmężczyzn, których rodzicielstwo w krajach wysokorozwiniętych zaczyna już być zjawiskiem normalnym, a w ostatnich latach zagościło także w Polsce (tak, tak).

Ważnym powodem, dla którego niektórzy rezygnują z operacji genitalnej jest strach przed nią samą i ewentualnymi skutkami nieudanego zabiegu. Operacje te są bowiem dość skomplikowane – w ich trakcie transkobietom wytwarza się pochwę i wargi sromowe z tkanki penisa zawiniętej do środka, a czubek penisa zostaje zachowany w postaci łechtaczki. Jeszcze bardziej skomplikowane są zabiegi wytworzenia penisa u transmężczyzn, które wiążą się z koniecznością przedłużenia cewki moczowej, co nie zawsze daje dobry efekt i bywa przyczyną późniejszych komplikacji i infekcji. Dlatego wielu transmężczyzn nie decyduje się na ten zabieg, zadowalając się odpowiednim uformowaniem łechtaczki powiększonej w wyniku przyjmowania hormonów do rozmiarów małego penisa. Do tego protezy jąder.

Nie brzmi to wszystko jak kaszka z mleczkiem, prawda? Tylko kompletnie niewyedukowani mogą twierdzić, że decyzja o korekcie płci może być… kaprysem.

Pozostałymi powodami są: względy zdrowotne (przeciwwskazania do sterylizacji i operacji na narządach) oraz względy seksualne (niektóre osoby transseksualne nadal chcą używać w tym celu tych narządów, w które wyposażyła je natura). Warto wspomnieć, że w przypadku transmężczyn operacja sterylizacyjna nie jest związana z operacją na narządach płciowych. Natomiast w przypadku transkobiet operacja polegająca na wytworzeniu waginy i pochwy wiąże się z usunięciem penisa i jąder jednocześnie. Jednak niektóre transkobiety wybierają tylko zabieg usunięcia jąder (w celu pozbycia się naturalnego źródła wytwarzania testosteronu), a zachowują penisa.

Z tego krótkiego przeglądu wynika, że nie ma jednego określonego schematu przeprowadzania korekty i zabiegów adaptacyjnych. Każda z osób transseksualnych sama decyduje o tym, co dzieje się w trakcie jej korekty i jak daleko ją posunąć. Dlatego sakramentalne pytania o to, czy mamy już „przerobione” to czy tamto zazwyczaj uznajemy za naruszenie zasad savoir-vivre’u. Są niegrzeczne, naruszają naszą prywatność i intymność, sprawiają, że czujemy się uprzedmiotowieni i sprowadzeni do wymiaru cielesnego z nieodłącznym kontekstem seksualnym. Tym bardziej, że padają zazwyczaj na samym początku znajomości. Niekiedy wynika to z niedostatku wiedzy o transseksualności i mylenia jej z innymi zjawiskami spod parasola transpłciowości. Czasem jest to niezdrowa ciekawość podszyta nutką szukania sensacji (czy interesuje cię człowiek, czy raczej tylko to, co ma w majtkach?). Krótko mówiąc, takie pytania nie powinny padać. A jeśli znacie (lub poznacie) jakąś transseksualną osobę i (za)przyjaźnicie się z nią, to z pewnością ona sama wam o wszystkim opowie. W stosownym momencie.

 

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.