O miłości i filmach

Z turecko-włoskim reżyserem FERZANEM ÖZPETKIEM o homoerotycznych scenach, o związkach otwartych i o adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, o tym, dlaczego odmówił reżyserowania „Tamtych dni, tamtych nocy” oraz o jego najnowszym filmie „Sekret bogini Fortuny”, który wchodzi do polskich kin od 16 października, rozmawia Adam Kruk

 

mat. pras.

 

Zobaczyłem twój „Hamam – łaźnię turecką” jako nastolatek. Pamiętam ekscytację związaną z ukazanym przez ciebie dreszczem wchodzenia w relacje męsko-męskie; niedługo potem stworzyłeś równie odważny „On, ona i on”. Od tego czasu minęły dwie dekady, twoje kino mocno się zmieniło.

To prawda, dziś używam już nieco innych środków. Wówczas bardzo zależało mi, aby moje fascynacje, mój świat, zyskał swoją reprezentację wizualną, bo kino – przynajmniej to włoskie – dopiero uczyło się zrzucać okowy pruderii i szczerze opowiadać o różnych modelach życia. W „On, ona i on” jest scena, kiedy grany przez Stefano Accorsiego Michele wchodzi w trójkąt z dwoma chłopakami – chciałem pokazać, że nie ma w tym nic grzesznego, że jeśli wszyscy się na to godzą, to jest w porządku. Po premierze pojawiło się sporo głosów zgorszenia – właśnie tą sceną. Niektórzy pytali: dlaczego muszę oglądać trzech obściskujących się facetów? Odpowiadałem, że ja do takiego widoku jestem przyzwyczajony, dlaczego więc miałbym się cenzurować we własnym filmie? Nie mam problemu z oglądaniem par hetero obściskujących się na ulicy – może i ty przyzwyczaj się do widoku czułości między mężczyznami? Chyba, że boisz się, że otworzy to w tobie jakieś fantazje?

Film okazał się wielkim sukcesem.

Myślę, że stało się tak – prócz tego, co nazwano później we Włoszech özpetekiano, czyli światem Özpetka, jakąś charakterystyczną nutą, motywami, kolorami, biesiadowaniem – właśnie ze względu na przełamywanie pewnych tabu. To przychodziło mi naturalnie. W „Saturno contro. Pod dobrą gwiazdą” bardzo zależało mi na scenie, w której Pierfrancesco Favino i Luca Argentero całują się w łóżku. Pamiętam, że dystrybutor przekonywał mnie wtedy, że bez tej sceny film zarobi półtora miliona euro więcej. Nie odpuściłem, bo bez niej przypominaliby śpiących razem braci. Powiedziałem, że wolę nie zarobić tych pieniędzy, a nakręcić film po swojemu. Choć dziś pewnie zamiast pocałunku nakręciłbym długie wpatrywanie się sobie w oczy…

Skąd ta zmiana?

Może wynika to z wieku? Możesz nazwać to dojrzałością albo łagodnieniem, ale dziś to spojrzenia między mężczyznami, między kobietami czy w parach mieszanych zdecydowanie mocniej do mnie przemawiają niż choćby pocałunki, które kino (nie mówiąc już o Instagramie) zbanalizowało do cna. W sensie uczuciowym wydaje mi się to mocniejsze i w ten sposób chcę dziś angażować publiczność, która zresztą z pewnymi obrazami już się oswoiła. Zawsze chciałem się rozwijać, poszukiwać, próbować różnych gatunków i tematów, więc jak każdy zmieniałem sposób patrzenia na świat. Dlatego w moim najnowszym filmie, „Sekrety bogini Fortuny”, nie ma ani jednej sceny pocałunku. Gdy ogłosiłem obsadę, we Włoszech ekscytowano się tym, co zdarzy się między Edoardem Leo i Stefano Accorsim. Jak jednak widziałeś, nie ma w filmie scen erotycznych. Oswajanie widowni z intymnością osób homoseksualnych, z homoerotyką, jest oczywiście ważne dla zmiany świadomości społecznej i robiłem to już od debiutu. Ale wszyscy zmieniamy się z czasem: publiczność i ja również. W „Sekretach bogini Fortuny”, bardziej niż na erotyce, zależało mi, by ukazać wielką miłość i oddanie między bohaterami.

Udało się. To kino niemal familijne.

To samo pomyślał dystrybutor. Kiedy film zobaczono w Warner Bros., zdecydowano, że włoska premiera, zamiast w listopadzie, odbędzie się na Boże Narodzenie. A w święta chodzi się do kin w Italii całymi rodzinami. To był strzał w dziesiątkę – sprawiło mi wielką radość, że na film, opowiadający w pewien sposób także o rodzicielstwie osób homoseksualnych, wybierały się całe rodziny: z seniorami, a także dziećmi w wieku ośmiu, dziesięciu lat. Niektórzy rodzice opowiadali mi, że widzieli film wcześniej i wrócili do kina na kolejny seans już z dziećmi. Ważne było dla nich, by czegoś je z tego filmu nauczyć. Był to dla mnie wielki komplement.

Faktycznie „Sekrety bogini Fortuny” mogą być atrakcyjne dla dzieci. Są tam nawet elementy baśni, chociażby tej o Jasiu i Małgosi…

Pojawiający się pod koniec filmu dom na Sycylii umieściłem na ekranie właśnie dlatego, że naprawdę przypominał chatkę Baby Jagi. Miałem do wyboru trzy wille, ale w tej, leżącej w Bagherii, znalazłem jakąś baśniową atmosferę, dużo piękna, ale też coś złowieszczego. Freski, które pokazałem już w otwarciu filmu, faktycznie są częścią jej wystroju, a właścicielką jest prawdziwa principessa, bardzo zresztą zasadnicza. U mnie to już prawdziwa wiedźma, która robi rzeczy straszne, a ma czelność kwestionować zdolność moich bohaterów do wychowywania dzieci.

I tu ujawnia się polityczność twojego filmu. We Włoszech są związki partnerskie, ale adopcja dzieci przez pary jednopłciowe jest niemożliwa.

Jest to dla mnie niezrozumiałe. Widziałem się wczoraj z przyjaciółkami, które niedaleko mojego domu prowadzą pralnię chemiczną. Obok nas przechodziła podpita kobieta z małą dziewczynką, nad którą mocno się pastwiła. Patrz – mówią one – nie chcą pozwolić na opiekę nad dziećmi dwóm kobietom czy mężczyznom, a taka ma do tego pełne prawo. Zgadzam się z nimi – adopcja powinna być legalna, bo lepiej, gdy dziecko jest pod opieką dwóch kochających je (i siebie) osób niż w rodzinach patologicznych. Albo w domach dziecka, gdzie nie kocha ich nikt. I takie prawo byłoby bardziej potrzebne tym dzieciom, niż parom homoseksualnym. Niestety także we Włoszech są ludzie, którzy mylą homoseksualizm z pedofilią – dziwne, że te dwie rzeczy w ogóle mogą się komuś kojarzyć.

Dlaczego Włochy są w tych kwestiach tak bardzo do tyłu? Obyczajowo nie wydają się bardziej konserwatywne niż Hiszpania czy Francja, a jednak prawnie wiele je od tych krajów różni.

To oczywiście wynik pozycji Watykanu, który od zawsze wywierał wielki wpływ na włoską politykę. Nie mówię o papieżu Franciszku, którego uwielbiam i u którego dostrzegam próby otwarcia Kościoła na osoby homoseksualne, ale o jego poprzednikach, o latach zapóźnienia i wrogości. Do dziś owocuje to tym, że rozmaici prawicowi ekstremiści, szerząc nienawistne poglądy, lubią podpierać się autorytetem Kościoła. Wielu duchownych sprzyja zresztą tym ruchom, tak we Włoszech, jak w USA czy w Polsce. Ten przemysł pogardy, wspierany przez kościelną prawicę – która zresztą nienawidzi nie tylko gejów, ale i samego Franciszka – czyni wiele szkód w dążeniu do bardziej równościowego i otwartego społeczeństwa. Politycy boją się utraty głosów, myślą, że zdobędą je, pozując na osoby bardzo tradycyjne. To bigoci. Bo kiedy spojrzysz na takiego Berlusconiego, zobaczysz, że to, co mówi, nie ma nic wspólnego z tym, jak sam żyje – w kwestiach seksualnych jest bardzo otwarty, wręcz rubaszny. Także na skrajnej prawicy jest dużo osób nam przyjaznych, a nawet kryptogejów. Nigdy jednak nie powiedzą o tym publicznie. To zawsze kalkulacja zysków i strat, nieustanne liczenie głosów.

Skąd się to bierze?

Z homofobii, która niestety we Włoszech wciąż jest silna i niektórzy chcą na tym skorzystać. W Hiszpanii czy Brazylii widzę dużo mężczyzn chodzących za rękę czy okazujących sobie czułość na ulicach, podczas gdy u nas nadal czuć pewien rodzaj wrogości. Ja zresztą tego nie robię, bo wolę większą intymność, ale chciałbym, aby było to bezpieczne. Jestem wielkim zwolennikiem równości praw, także równości małżeńskiej, co nie znaczy, że sam z wszystkich muszę skorzystać. Z moim partnerem Simone złożyliśmy sobie przysięgę, ale nie używam słowa „mąż” – kojarzy mi się ono z żoną, a nią nie jestem. Słowo to nie brzmi w moich uszach dobrze, wolę mówić „towarzysz podróży” – no, ale ja jestem usposobiony poetycko. W „Mine vaganti. O miłości i makaronach” pokazuję grupę gejów, którzy mówią o sobie tylko w formie żeńskiej – i fajnie, choć ja nie muszę tego robić. Niech każdy nazywa się i robi, co mu się podoba. Jeśli ktoś chce adoptować dzieci i jest do tego przygotowany, powinien mieć takie prawo. Jeśli wszystkie strony godzą się na rodzicielstwo przez surogatkę, też jestem za. Ludzie i tak to robią, nawet jeśli prawo nie dojrzało do tego, by to ułatwiać. Nie da się dorosłym osobom nic narzucić.

Także charakteru ich relacji – podejmujesz w „Sekretach bogini Fortuny” kwestie związków otwartych. Jak ustalić w nich reguły i granice?

Układy mogą być bardzo różne, wszystko zależy od tego, jak jesteśmy skonstruowani i jak się umówimy. Problem zdrady można rozumieć na wiele sposobów – już zresztą samo to słowo wydaje się jakieś ciężkie, nieprzystające do spraw erotyki i seksu. Scena, którą widzimy na początku „Sekretów bogini Fortuny” – czy to jest zdrada? Arturo mówi: „Nie chodzi o to, że to zrobiłeś, ale jak to zrobiłeś” – to ma wielkie znaczenie. Myślę zresztą, że takie sytuacje wcale nie zdarzają się częściej homoseksualistom niż parom heteroseksualnym, które po prostu zazwyczaj je ukrywają. Są też pary homoseksualne, które o nich nie rozmawiają, ale dla tej, którą pokazuję w filmie, nie jest to tabu – znam mnóstwo takich związków. Szczerze mówiąc, nie wierzę w to, że osoby będące ze sobą dwadzieścia lat mogą uprawiać seks tylko między sobą. Moja matka mawiała, że to kazirodztwo (śmiech), jak uprawianie seksu z siostrą czy bratem – zgadzam się z nią. Ale trzeba wiedzieć, że to sprawy delikatne, że trzeba uważać, by nikogo nie skrzywdzić. Kluczowe wydaje mi się, by zawsze starać się dawać szczęście, a nie unieszczęśliwiać.

W „Sekretach bogini Fortuny” ukazujesz moment, w którym bohaterowie przestają się uszczęśliwiać, obserwujemy raczej wygaszanie pasji.

Nie ma za wielu filmów, które pokazują rozstania w sposób szczery, niemelodramatyczny, dlatego chciałem o kryzysie w związku opowiedzieć po swojemu. Jestem z Simone od 19 lat i sam obserwuję, jak zmienia się nasz świat, jak zmieniają się emocje. Po tylu latach pasja, seks – jeśli w ogóle jeszcze są obecne – schodzą na dalszy plan, ale zastępuje je wielkie uczucie, czasem wręcz niesamowicie wielkie. I to bardzo piękny moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że jesteś z miłością swojego życia. Nie wyklucza to posiadania innych podniet – ja na przykład uwielbiam znajdować się wśród atrakcyjnych mężczyzn, patrzeć na nich, flirtować… Simone nie ma z nami, więc mogę o tym mówić. (śmiech) Oczywiście żartuję, mamy na to swoje przyzwolenie. Bo relacje się zmieniają, przekształcają się, ale jeśli tylko wciąż obecne jest uczucie, to trwają.

Jak mocno ten film zakorzeniony jest w twoim życiu?

Zawsze bazuję na doświadczeniach moich przyjaciół, a także na własnym świecie, bo lepiej opowiadać o rzeczach, które znasz. Tym razem zainspirowałem się historią mojego zmarłego brata – pamiętam, że po jego śmierci moja bratowa nie czuła się dobrze i powiedziała, że gdyby jej zabrakło, to chciałaby, abyśmy my z Simone zajęli się ich dziećmi. To mnie absolutnie przeraziło. Pomysł, by wziąć pod swój dach dzieci, które są bardzo trudne w opiece, wydał mi się wręcz surrealistyczny – na szczęście moja bratowa wciąż ma się dobrze. Ale wydarzenie to sprawiło, że zobaczyłem wszystko w innym świetle. Przede wszystkim inaczej patrzysz na faceta, którego kochasz, gdy opiekuje się dziećmi. Objawia się wtedy jakaś inna twarz miłości.

Zacząłeś sam rozważać zostanie ojcem?

Tylko po to, by dojść do wniosku, że nie byłbym najlepszym rodzicem – jestem dość surowy, mocno zapracowany, moją głowę zajmują coraz to nowe projekty. Simone jest bardziej cierpliwy, myślę, że ma w sobie pewien rodzaj ciepła, który powinien charakteryzować rodziców. Mieliśmy kilka lat temu taką sytuację, że nasza przyjaciółka zdecydowała, że zostanie matką i spytała nas, czy nie chcielibyśmy pomóc. Odmówiłem, bo nie chciałem, by ktoś wszedł między nas. Nie mówię o dziecku, raczej o tym, że gdybyśmy w to weszli, już zawsze mielibyśmy z nią trójkąt. Ona oczywiście i tak dopięła swego, ma teraz wspaniałą córkę, która rośnie, świetnie się rozwija, jest już czternastolatką. Mamy świetny kontakt.

W twoich filmach zawsze pełno jest odniesień do świata popkultury. W „Sekretach bogini Fortuny” słyszymy piosenkę Miny – wielkiej włoskiej divy. Nie po raz pierwszy zresztą.

Mina pojawiła się już na plakacie chorego na AIDS bohatera z „On, ona i on”, potem użyłem jej utworu w „Oknach”. Od trzech lat jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym, zaprzyjaźniliśmy się – moją nową powieść to właśnie ona przeczytała jako pierwsza, podobnie jak nowy scenariusz. Bardzo cenię jej opinie – to kobieta o wielkiej inteligencji i blasku, absolutnie ją uwielbiam. Mimo że nigdy się nie widzieliśmy – byliśmy nawet umówieni na spotkanie, ale zdecydowaliśmy, że lepiej jednak zostawić nasz kontakt w zdalnej formie. Pierwszy raz to ona do mnie zadzwoniła, mówiąc, że jest fanką moich filmów. Poprosiłem ją wtedy o niepublikowaną piosenkę, którą mógłbym umieścić na ścieżce dźwiękowej filmu, ona wysłała mi całą niewydaną jeszcze płytę, z której wybrałem utwór „Luna diamante”. Podarowała mi go, dzięki czemu usłyszeć go można w „Sekretach bogini Fortuny”.

Mina to także we Włoszech gejowska ikona.

Nie tylko gejowska – to wielki głos, wielka artystka, która stała się prawdziwą legendą. Fakt jednak, że gejów zawsze pociągały silne kobiety, czasem nieco androgyniczne jak Marlene Dietrich czy Katharine Hepburn. Osobowości ekstrawaganckie, łamiące reguły, patrzące na świat nieszablonowo. Mina ma to wszystko. Skandale wywoływało zarówno jej życie osobiste, wizerunek, jak i piosenki. Takie chociażby jak „Ancora, ancora, ancora”: w teledysku do niego pokazała tylko oczy, włosy i usta, a i tak oskarżono ją o obsceniczność. Niedługo potem, u szczytu kariery, postanowiła się wycofać – oczywiście wciąż nagrywa, ale od ponad 40 lat nie pokazuje twarzy, nie koncertuje, nie udziela wywiadów. Jej wybory życiowe zawsze były bardzo odważne i myślę, że gejów pociąga właśnie ta odwaga. Bo wszyscy – by móc być sobą – bardzo jej w życiu potrzebujemy.

Chcesz dodawać jej swoimi filmami?

Na pewno. Ale chcę także chociaż w najmniejszym stopniu zmieniać oblicze społeczeństwa. Kiedyś denerwowało mnie, gdy nazywano mnie gejowskim reżyserem (reżyser to reżyser i tyle) albo reżyserem tureckim – mówiłem: nie, jestem Turkiem, ale reżyserem jestem włoskim, bo tu kręcę swoje filmy. Dziś już nie zwracam na to uwagi. Pracując nad „Sekretami bogini Fortuny”, chciałem nakręcić film o sytuacji gejów w dzisiejszej Italii, film, który miałby wpływ także na mentalność publiczności heteroseksualnej. I tak się stało. Wiesz, że we Włoszech pokochali go najbardziej mężczyźni heteroseksualni? Bo daje czuły wgląd w ojcostwo, a to nieczęsto obecne jest w kinie. Podobnie było w przypadku „On, ona i on”, który wręcz uwielbiany był przez heteroseksualne kobiety.

Podobno kręcisz serial na podstawie tego filmu?

Tak, to będzie duża produkcja dla Disneya. Miałem napisane już dwa odcinki, ale wtedy zaczęła się pandemia. Zacząłem więc pracować nad projektem filmowym dotyczącym koronawirusa, który uderzył we Włochy niczym trzecia wojna światowa. Podobnie jak inni, nie mogłem kontynuować normalnego życia, postanowiłem więc nie marnować czasu. Chciałbym, mimo całej tragedii, która dotknęła Włochy, opowiedzieć o Covidzie w sposób zabawny. Planuję nakręcić o nim sitcom.

Znów więc celujesz nie tylko w grono miłośników kina artystycznego czy gejowskiego, lecz w szeroką publiczność?

Zobaczymy, jak wyjdzie. To prawda, że moje filmy gromadzą we Włoszech pokaźną widownię, ale ja zawsze opowiadam tylko o tym, co leży mi na sercu, co mnie interesuje, o moich pasjach i zwątpieniach. Robię to bez strachu, bez wstydu, bez autocenzury – tak samo w książkach czy w operze, a nawet na Instagramie. Nie kalkuluję, nie zastanawiam się, komu mogę się przypodobać. Czasem zresztą na tym tracę – tak było, kiedy odmówiłem nakręcenia „Tamtych dni, tamtych nocy”, który okazał się wielkim sukcesem. Zadzwonił do mnie Luca Guadagnino, mówiąc, że kupił prawa do powieści André Acimana i zaproponował, bym to wyreżyserował. Nie chciałem, bo w „Hamam – łaźni tureckiej” pokazałem już inicjację – tą pierwszą, cudowną miłość. Dobrze się zresztą stało, bo film wyreżyserował sam Guadagnino i wyszedł mu przepięknie. A ja mogłem w tym czasie opowiedzieć nie o początku, a schyłku pewnej miłości. I myślę, że na powodzenie „Sekretów bogini Fortuny” wśród szerokiej widowni wpłynęło właśnie to, że bez względu na to, czy jesteś homo czy hetero, uczucia nie tylko zaczynają, ale i kończą się w bardzo podobny sposób.

Ferzan Özpetek urodził się w 1959 r. w Stambule (Turcja). W 1976 r. przyjechał do Rzymu na studia filmowe, od tamtej pory mieszka we Włoszech. Jego najważniejsze filmy (wszystkie z centralnymi wątkami gejowskimi): „Hamam – łaźnia turecka” (1997), „On, ona i on” (2001), „Saturno contro. Pod dobrą gwiazdą” (2007), „Mine Vaganti. O miłości i makaronach” (2010), „Sekret bogini Fortuny” (2019).

Tekst z nr 87 / 9-10 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.