Olga Górska i jej debiutancka lesbijska powieść

Z OLGĄ GÓRSKĄ, autorką debiutanckiej lesbijskiej powieści „Nie wszyscy pójdziemy do raju”, rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Emilia Oksentowicz kolektyw

Skąd się wzięła u ciebie potrzeba napisania Nie wszyscy pójdziemy do raju: powieści z centralnym wątkiem lesbijskim, osadzonej na początku lat 90. w małomiasteczkowej Polsce?

Przyczyna była bardzo prosta: kiedy dorastałam, nie miałam takich takich książek, nie miałam punktu odniesienia w kulturze ani w popkulturze, a bardzo ich potrzebowałam. Jako dziewczynka, dorastająca dziewczyna, a potem młoda kobieta sama z braku reprezentacji dopowiadałam sobie pewne sensy w kulturze, których nie było – np. lesbijski podtekst w fi lmie „Th elma i Louise”. Nie chciałam, żeby ktokolwiek więcej był na to skazany. Dlatego chciałam napisać powieść, której bohaterka będzie wprost nazwana lesbijką i nikt nie będzie musiał się domyślać, czy ona przypadkiem kocha tę czy inną kobietę, czy nie. Bardzo zależało mi też na odwracaniu tropów. W literaturze i fi lmie to zazwyczaj mężczyźni mają przygody: wsiadają do samochodu albo gdzieś idą i spotykają ich różne rzeczy. Ja wsadziłam moje bohaterki do samochodu, który nie chce jechać, więc jest to przygoda w dużym cudzysłowie, polegająca na tym, że nic im się nie przydarza. (śmiech) Tylko siedzą w rowie i gadają. Chciałam dać coś takiego dziewczynkom i dziewczynom, bo karmiłyśmy się w trakcie naszej edukacji tylko i wyłącznie męskimi narracjami. Tylko i wyłącznie mężczyźni przeżywali coming-of-age i przygody. Coś tu jest nie tak. My też przeżywamy przygody i wszystkie burze dorastania.

Twoja powieść jest po części autobiografi czna, a przynajmniej można odnieść takie wrażenie: z narratorką łączą was data urodzenia (1988 r.), miejsce dorastania (Radom), lesbijskość. W jakiej mierze reszta to kreacja literacka?

Zawsze powtarzam, że moje życie nie jest na tyle interesujące, żeby opisywać je w książce, i będę się tego trzymała. Oczywiście, tak jak bohaterka urodziłam się w sierpniu, jestem lesbijką i dorastałam w Radomiu. Ale samo miasto w mojej powieści pełni funkcję dekoracji. Są w niej ślady autobiografi czne, ale jest to fi kcja literacka w takim sensie, że doświadczenia, spotkania i emocje mojej bohaterki są wykreowane i wymyślone. Przebieg mojego życia i przebieg mojego własnego odkrywania swojej tożsamości i nazywania samej siebie były może nie równie dramatyczne, ale równie złożone.

Stricte autobiografi czny jest za to fragment twojego pamiętnika, ktory co przypadkiem odkryłam  ukazał się pod samym imieniem Olga w wydanej w zeszłym roku antologii pamiętnikow osob LGBT+ Cała siła, jaką czerpię na życie.

[restrict]Tak, to ja. (śmiech)

Jaka relacja łączy te teksty? Powieść i pamiętnik wyrastają z tego samego źródła. W tekście w antologii zamieściłam dwa-trzy fragmenty, które nie weszły do książki. Nie chciałam, żeby w powieści znalazła się moja eseistyka czy publicystyka, czyli to, na co pozwoliłam sobie w pamiętniku: wywalenie wprost pewnego żalu, złości, wkurwienia na sytuację w Polsce (pamiętniki dokumentują sytuację osób LGBT+ w trakcie homofobicznej kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy w 2020 r. – przyp. red.). Antologia „Cała siła…” jest fascynującą lekturą i historyczną publikacją, ale to projekt socjologiczny, który ma odpowiadać na pewne pytania. Literatura stawia pytania i na tym też mi zależało w mojej książce: żeby wskazywała pewne zagadnienia do omówienia i sproblematyzowania.

Piszesz w powieści m.in. o przezwyciężaniu wstydu zarówno z powodu pochodzenia z niższej klasy społecznej, jak i związanego z byciem lesbijką czy szerzej osobą queer. Czerpałaś inspiracje z książek Didiera Eribona czy Edouarda Louisa, popularnych w Polsce francuskich prozaików i gejów, którzy opisali kompleks pochodzenia z klasy robotniczej?

„Powrót do Reims” Eribona przeczytałam już po skończeniu pracy nad książką i uznałam zbieżność naszych zainteresowań za symptomatyczną: skoro chcę napisać o klasach tak samo jak parę lat wcześniej francuski pisarz, którego nie znałam („Powrót do Reims” Eribona ukazał się we Francji w 2009 r. – przyp. red.), to czuć jakąś wspólną, magmową, wewnętrzną zmianę. Bardzo się cieszę, że możemy znowu opowiadać o klasach społecznych w Polsce, gdzie „klasa” to bardzo brzydkie słowo, bo od razu robi z ciebie komunistę, który chce wszystkich wysłać do gułagu. Ludzie z naszego pokolenia – przynajmniej takie jest doświadczenie moje i bliskich mi osób – dokonali skoku klasowego, ale nigdy nie używaliśmy sformułowania „klasa”, żeby to nazwać.

Takie jest dziedzictwo transformacji i owczesnej narracji sukcesu.

Transformacja jest w Polsce nieprzerobiona, nieopowiedziana i jest tylko jedna wersja propagandy sukcesu i reform Balcerowicza, a potem reform Buzka. Zapomina się o destrukcji społecznej, która dokonała się pod wpływem tych zmian.

W odniesieniu do twojej książki często pada określenie duchologia, zaczerpnięte z książki Olgi Drendy Duchologia polskai oznaczające ambiwalentną nostalgię za epoką wczesnego kapitalizmu. Przyjmujesz je?

Książka Olgi Drendy jest świetna i bardzo wysoko ją cenię. Jednak opowiada o trochę innych zjawiskach niż moja powieść. Sama jestem dzieciakiem z lat 90. i początku lat zerowych i oczywiście, że czuję do nich sentyment – nie widzę w tym nic złego – ale mam pewien problem z kapitalizowaniem i spieniężaniem naszych wspomnień. Chciałam, żeby moja książka miała w sobie chociaż odrobinę krytyki kapitalizmu, który traktuje nasze wspomnienia i nostalgiczne spojrzenie na lata 90. jako źródło zarobku. Nie ma nic złego w nostalgii, ale fetysz, który się z niej wytworzył, wyrasta ze złych pobudek. Zapomina się o ciemnych aspektach tamtych lat.

Twoja bohaterka jest biedna, mieszka na końcu ulicy, nosi ubrania z darów dla powodzian, zakochuje się w dziewczynach, które ją odrzucają. Otrzymujemy wiele sygnałow, że poczucie wstydu ma u niej rożne źródła i stopniowo się utrwala.

Istotne było dla mnie pokazanie, że wstyd z powodu bycia lesbijką czy osobą queerową to tylko jedna warstwa doświadczenia dorastania. Pod tym wszystkim kłębią się inne konteksty, które tak samo – a może nawet bardziej w pewnych momentach życia – generują wstyd. Bo najpierw wiesz, że jesteś biedny, a dopiero później orientujesz się, że jesteś lesbijką albo gejem, i jesteś narażony na wykluczenie. Moi czytelnicy, queerowi i heteroseksualni, odnajdują się w tych opisach biedy, klasowości, przywiązania do Kościoła katolickiego. W tym, że byli kiedyś nieposkładanymi, pokracznymi nastolatkami na początku lat zerowych. Nosili biodrówki i słuchali Britney Spears. To jest coś, co nas zbliża.

Ty ten obraz lat 90. komplikujesz, wprowadzając do książki choćby wątek zaangażowania narratorki w religię. Religijność jest dla niej nośnikiem odkrywania tożsamości.

Nie napisałam swojej książki z perspektywy naszej dzisiejszej wiedzy o Kościele katolickim, bo nasza dzisiejsza wiedza i moje osobiste przekonania na temat Kościoła nie współgrałyby – mówiąc delikatnie – z treścią książki. Ale wtedy, w latach 90. i zerowych, Kościół i religijność – a moja bohaterka jest prostą dziewczyną z prostej klasy społecznej – miały moc formującą i wspólnotową. Jeśli szukało się alternatywy dla picia browarków i palenia skuna na murku, to nie było zbyt wielu opcji. Kościół, czyli schola, oaza, formacja ministrancka itd., to były grupy rówieśnicze, gdzie poznawało się ludzi, grało się w ping-ponga, jeździło na wakacje i spędzało się miło czas. Oczywiście, że to była transakcja, coś za coś: Kościół dawał wspólnotowość i poczucie bezpieczeństwa, ale też żądał i wymagał.

Czego?

Uznania, że wszystko, co jest związane z ciałem, jest grzeszne, oraz posłuszeństwa. Z jednej strony mamy przykazania Kościoła, nakazy i zakazy, grzeszność dorastającego ciała, a z drugiej grupę nastolatków, których biologii się nie oszuka. Młodzi ludzie po prostu pierwszy raz się zakochują, pierwszy raz się całują, pierwszy raz idą do łóżka. I ta konfrontacja z grzesznością własnego ciała jest, oczywiście, kolejnym źródłem wstydu, ale też ma dużą moc wyzwalającą, bo w momencie, kiedy się odczaruje ciało, kiedy wyciągnie się je spod jarzma grzechu – tylko trzeba mieć szczęście i narzędzia, żeby to umieć zrobić – to staje się ono źródłem radości i przyjemności.

No właśnie  narzędzia. Kiedy twoja bohaterka pierwszy raz idzie z dziewczyną do łożka, znajduje się w momencie, do ktorego nie docierałżadne znane jej filmy. Jest zdana na siebie.

To jest problem, bo opisów, jak się zachowywać w łóżku z dziewczyną, nie było, a przynajmniej ja nie miałam do nich dostępu, kiedy byłam młoda. Kiedy pierwszy raz poszłam do łóżka z dziewczyną, nie wiedziałam, co mam robić. Z drugiej strony chyba nikt nie wie – obojętnie, czy chce spać z dziewczyną, czy z chłopakiem. Ale jak się okazuje, nie jest to fi zyka kwantowa i można sobie poradzić. (śmiech)

Opisywanie seksu też było trudne?

Opisywanie seksu w ogóle jest trudnym zadaniem. Chciałam, żeby moja książka była cielesna – żeby było w niej dużo ciała, które jest najpierw represjonowane, a potem wyzwolone. Zależało mi na napięciu, bliskości, starałam się, żeby opisy były jak najbardziej intymne i erotyczne.

Lesbijki to jedna z grup najsłabiej widocznych w przestrzeni publicznej. W twojej powieści tytułowy rajrównież mieści się przede wszystkim w czterech ścianach.

Z rajem w mojej powieści jest trochę tak, że go tam nie ma. Ale też moja powieść jest o odzyskiwaniu prawa do własnej opowieści. O tym, że moja narracja należy do mnie. Chciałabym widzieć moją bohaterkę w ten sposób, że opowiedziała swoją poharataną historię i może już ją za sobą zostawić. Czy nie jest też tak, że jako osoby queer wywalamy sobie dziury w ścianach, że robimy sobie swoje własne światy, ponieważ świat i społeczeństwo, w którym żyjemy, nie daje nam przestrzeni na nasze zwykłe, codzienne szczęście? Takie zwyczajne, jak trzymanie dziewczyny za rękę na ulicy, robienie kawy i pranie skarpetek. Robimy to wszystko w zamkniętych przestrzeniach naszych domów, bo w przestrzeni publicznej boimy się tych gestów. To też część doświadczenia queerowego – robimy sobie swoje własne raje gdzieś poza wzrokiem społeczeństwa. Identyczne bliskość i gesty wydarzają się w każdym innym rodzaju związku, ale ludzie hetero nie muszą niczego ukrywać. Chciałabym, żeby moja bohaterka po odzyskaniu swojej opowieści mogła sobie robić ten raj już na zewnątrz. Ale nie piszę o tym wprost.

Powieść kończy się przezwyciężeniem przez bohaterkę wstydu, ale też na pewnym poziomie pogodzeniem się z tym, że przed nią jeszcze długa droga do samoakceptacji. To duży akt odwagi.

Zależało mi na tym, żeby opowieść była chropowata, żeby nie była okrągła, dlatego że często nie dajemy ani sobie, ani naszym bohaterom literackim prawa do porażek. Moja bohaterka ponosi porażki, mojej bohaterce nie wychodzi – nie wychodzą jej związki, relacje, zakochania. Daję jej szansę na bycie przegrywką. Gdyby jej wszystko wyszło, gdyby książka kończyła się wielkim lesbijskim weselem, to myślę, że straciłaby na autentyczności.

Jak reagują na twoją powieść czytelnicy_ czki i krytycy_czki? Czy w recepcji twojej książki wątek lesbijski przyćmiewa wątek klasowy?

Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że niektóre osoby boją się mnie zapytać o klucz autobiografi czny, a przecież wątek queerowy to główny wątek książki. Ludzie nie mają narzędzi, żeby do tego podejść. Cieszy mnie to, bo jeżeli jest trudność ze sformułowaniem pytań, to znaczy, że jest to coś, o czym powinniśmy rozmawiać. Osoby, które spotykam, mają problem z pytaniem o lesbijskość. Gejowskość jest bardziej oswojona. Intymność, emocje i seks lesbijek to tematy, na które bardzo trudno się rozmawia moim rozmówcom. Wolą rozmawiać o wątku klasowym i Kościele katolickim, ale kiedy przychodzi do lesbijskości, widzę opór spowodowany ich własnym wstydem. Absolutnie nie krytykuję tych osób – to po prostu symptom tego, że nie mamy przestrzeni, żeby na takie tematy rozmawiać.

Pozwól więc, że teraz ja zapytam cię o twoje własne dorastanie.

Moje dorastanie było w takim sensie podobne do dorastania mojej bohaterki, że nie miałam punktów odniesienia. Wstyd był u mnie generowany przez ogromną samotność, bo jako dziewczynka i dorastająca dziewczyna naprawdę myślałam, że z tym, co czuję do innych dziewczyn i kobiet, jest coś nie tak, dlatego że nikogo takiego innego nie znałam. Zastanawiałam się więc, czy jestem nienormalna. Nie miałam w otoczeniu żadnej osoby – bliższej, dalszej, w książkach – która byłaby wyoutowaną lesbijką i była w dobrym związku, z którego mogłabym czerpać wzorce. Więc wszystkich gestów romantycznych uczyłam się z heteronormy, bo tylko ona była dostępna. A heteronorma zakładała wtedy, że to mężczyzna wykonuje romatyczne gesty: zdobywa dziewczynę, podrywa ją, prowadzi relację. Nie wiedziałam, jak ustawić się w relacji z kobietą: jaki wzorzec przyjąć, jak to zrobić, żeby ta relacja była partnerska, bliska, a zarazem romantyczna.

A jak jest teraz?

Teraz już wiem, że nie potrzebuję przyjmować żadnej roli: nie muszę być ani bardziej męska, ani bardziej kobieca – mogę być mną i mogę budować moją własną bliskość na moich zasadach. Wielokrotnie słyszałam jako nastolatka i młoda kobieta: „Gdybyś była mężczyzną, to chciałabym z tobą być”, „Gdybyś była mężczyzną, to byłabyś idealnym mężczyzną”. Teraz wiem, że nie muszę być mężczyzną. Wystarczy, że jestem tym, kim jestem. Dalej mam problem z tym, żeby zagadać do dziewczyny – myślałam, że jak wydam książkę, to będzie za mną jeździł autokar z fankami, ale to się nie stało, (śmiech) więc muszę jakoś sobie z tym poradzić – ale jest to już dużo łatwiejsze niż wtedy, kiedy miałam 12 lat.

Kiedy nastąpił u ciebie przełom w samoakceptacji?

To będzie banalna historia o miłości: po prostu się zakochałam. To było w 2010 r. Zakochałam się tak, że wiedziałam już, że nie mogę tego zrzucić na to, że jestem młoda i że mi się wydaje – a takie rzeczy chodziły mi po głowie – bo to uczucie było tak silne i intensywne, że musiałam powiedzieć sobie prawdę: „Olga, zakochujesz się kolejny raz w dziewczynie, a teraz zakochałaś się tak, że nie możesz przestać o niej myśleć. Nie wydaje ci się, że jesteś lesbijką, nie wydaje ci się, że jesteś biseksualna. Po prostu jesteś lesbijką i zakochujesz się w kobietach, i z nimi planujesz swoje życie”.

To wielkie uczucie pociągnęło za sobie coming outy?

Najpierw wśród najbliższych przyjaciół, potem wśród najbliższej rodziny, a potem w coraz szerszych kręgach. Te pierwsze outowania się były bardzo trudne i bardzo emocjonalne. Nie miałam pewności, jak zareagują ludzie, którzy mnie kochają. Na szczęście wszyscy zareagowali super. Miałam wielkie szczęście. Nie straciłam ani jednej bliskiej osoby. Na co dzień pracuję jako urzędniczka w sądzie – jestem „panią z sądu”. To raczej konserwatywne miejsce, w którym pracują głównie starsze osoby. Nie outuję się wprost, nie robię z tego niczego wielkiego, nie mówię: „muszę wam coś powiedzieć”, tylko po prostu, w zwyczajny sposób opowiadam o swoim życiu, którego częścią jest lub była dziewczyna. Nie spotkałam się z negatywnymi reakcjami. Znowu miałam szczęście – i to nie dlatego, że pracowałam w kolorowych, tęczowych miejscach. Nie: najczęściej byłam pierwszą i jedyną lesbijką, którą poznawały osoby w mojej pracy, i do tej pory najczęściej tak jest. To dla mnie duża odpowiedzialność. Ale nie czuję się już zawstydzona. Jestem szczęśliwa i dumna. To niesamowite uczucie, bardzo wyzwalające.[/restrict]

Powieść „Nie wszyscy pójdziemy do raju” ukazała się nakładem Wydawnictwa Drzazgi