PAWEŁ, TO MUSI BYĆ MAKSYMALNIE PRZEGIĘTE!

Z aktorem PAWŁEM TOMASZEWSKIM o tym, jak się współpracuje z byłym partnerem, o tym, dlaczego żołnierzy sobie odpuścił a także o tym, jak to jest przewodzić gejowskiej orgii w najnowszym spektaklu Krystiana Lupy „Capri”, rozmawia Krzysztof Tomasik

 

foto: Aga Murak, stylizacja: Hanka Podraza

 

Rozmawiamy niespełna miesiąc po premierze „Capri – wyspy uciekinierów” Krystiana Lupy w warszawskim Teatrze Powszechnym. Oczekiwania były ogromne, część środowiska teatralnego już uznała spektakl za wydarzenie sezonu. Całość ma trzy części, trwa prawie sześć godzin, jak większość obsady grasz kilka ról, ale największą w części trzeciej, najbardziej gejowskiej.

Pierwsza jest poświęcona mężczyznom, którzy „bawią” się w wojnę i etosowi wojny, druga jest o kobietach, a trzecia o homoseksualistach. Gram Freda, brytyjskiego oficera, który przyjeżdża do Neapolu odwiedzić swojego kochanka i razem jadą na rytuał Filiaty i wtedy już nie występuję jako Fred, tylko jako Chichillo, przyjmuję tożsamość neapolitańską.

W „Polityce” Aneta Kyzioł napisała: W trzeciej części spektaklu polska prawica i kler mogą zobaczyć swój ziszczony koszmar: jest szalona gejowska orgia, męska nagość pokazywana pod każdym kątem, a nawet gej rodzący. To o scenie rytuału Filiaty, w niej rodzisz wielkiego fallusa, a poród faktycznie przemienia się w coś w rodzaju orgii, której przewodzisz.

Rzemyk, który mam na ręce, jest z Neapolu. (Paweł pokazuje mi brązowy rzemyk) Miałem tam pojechać z moim chłopakiem na święta wielkanocne, ale chłopaka już nie było, więc ostatecznie pojechałem z przyjaciółką, Hanką Podrazą. Robiłem risercz, popłynęliśmy na Capri. Jednym z zadań było dowiedzenie się wszystkiego na temat rytuału Filiaty. Mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu, udało się dzięki serwisowi dla gejów, wylądowaliśmy w genialnym miejscu, XIV-wiecznym pałacu w centrum Neapolu, nasz pokój był zadedykowany Pasoliniemu. Wynajmowali go dwaj geje, którzy prowadzili także galerię i na moje zapytanie o Filiatę po prostu spadli z krzeseł. To bardzo stary rytuał z Torre del Greco, ma jeszcze perskie korzenie. Można się zastanawiać, co oznaczał, wiadomo, że fallus był symbolem płodności, siły, twórczości, do tego dochodzi kult pożądania. Ale nie wszystko da się wytłumaczyć.

Kim są statyści, którzy występują w scenie orgii?

Ta scena prawie nie była ćwiczona, ona nabiera życia wraz z kolejnymi przedstawieniami. Towarzyszą mi studenci aktorstwa, nowi adepci sztuki, to jest dla nich doświadczenie totalne. Na pierwszym przedstawieniu poza mną nikt się nie rozebrał, potem już wszyscy.

Rola u Lupy to spełnione marzenie?

Tak, moim marzeniem było zawsze zagranie u Krystiana. Znaliśmy się, choć nie pracowaliśmy razem. Widział mnie w różnych sztukach i wiedziałem, że mu się podobam. Mijaliśmy się, najpierw w krakowskiej szkole teatralnej, gdzie wykładał, ale ja nie miałem z nim zajęć, a potem w Teatrze Dramatycznym, gdzie byłem, gdy on tam robił „Personę. Marylin” i „Ciało Simone”.

To prawda, że napisałeś list do Lupy, że chciałbyś z nim pracować?

Napisałem e-mail. Wkrótce zaprosił mnie do siebie na rozmowę i następnego dnia przyszło zaproszenie z teatru na próby, które ruszały za chwilę.

Co było w e-mailu? Artystyczne wyznanie miłości?

W jakimś sensie tak, jakiś czas temu postanowiłem zacząć realizować marzenia, często takie, o których zapomniałem. Studiując w Krakowie, nie można było się nie zakochać w teatrze Krystiana Lupy. Trafiłem na moment, gdy wznawiano jego stare przedstawienia, takie jak „Bracia Karamazow” czy „Kalkwerk”, do tego dochodziły nowe. „Mistrza i Małgorzatę” uwielbiałem, widziałem kilkanaście razy, potem chodziłem już tylko na wybrane akty.

Jego homoseksualizm miał znaczenie?

Zależało mi na pracy z Krystianem Lupą między innymi z tego względu, żeby zasilić w sobie, w moim rozwoju osobowościowym tę część homoseksualną, która będzie korzystać ze spotkań z 75-letnim wybitnym artystą teatru. Chciałem zobaczyć, jaka jest kondycja bardzo dojrzałego mężczyzny, który jest homoseksualistą. Siedzieć obok niego i obserwować, jak myśli, przyglądać się osobie, która jest świadoma, twórcza. On jest totalnym marzycielem, człowiekiem pasjonującym, pasjonująco też opowiada, trudno się w nim nie zakochać. Wcale się nie dziwię, że ludzie tracili dla niego głowę. Zakochiwali się w artyście, człowieku maksymalnie skoncentrowanym na swojej pracy.

Jak wyglądała praca nad spektaklem?

Jak zaczynaliśmy próby, zupełnie nie wiedziałem, co będziemy robić, jaką literaturę, a potem jak się dowiedziałem, że Curzia Malapartego, to niewiele mi to powiedziało, poza tym, że kojarzyłem film „Pogarda”, którego akcja dzieje się częściowo na Capri.

Przez pierwsze dwa miesiące siedzieliśmy i czytaliśmy Malapartego, oglądaliśmy „Pogardę”. Potem rozmawialiśmy w komforcie, bez pośpiechu. Mieliśmy zadane tyle lektur, że nie wiem, czy przez całe liceum tyle przeczytałem. A jednocześnie nigdy nie było sytuacji, że kiedy nie przeczytasz, to czujesz się jak w szkole i dostajesz jedynkę. Krystian tak prowadzi rozmowę, że albo wrócisz do lektury, albo on tak o tym opowie, że w pewnym sensie wyręczy cię z nieprzeczytanego materiału.

Przyjęta była metoda, że każdy miał napisać, co chce zagrać, albo czego na pewno nie chce grać. Potem trwała korespondencja e-mailowa. Jak dostajesz od niego e- -mail, to masz wrażenie, że jest od bystrego 27-latka. Napisałem, co bym chciał zagrać, ale zaznaczyłem, że liczę na jego intuicję, jestem ciekawy, do jakiego zadania mnie wydeleguje. To wydawało mi się bardziej ciekawe, bo w pewnym sensie było mi wszystko jedno. Zdecydowałem się na tą pracę, marzyłem o niej, więc powiedziałem sobie: po prostu skaczę na bungee.

Chciałbyś na stałe zostać aktorem Lupy?

Nie wiem. To jest totalnie, totalnie, wymagający artysta! Ale chciałem to przeżyć. Wykonałem taki myk, że kupiłem bilety do Portugalii, tam mam nauczycielkę jogi i kiedy zagraliśmy ostatnie przedstawienie z pierwszej serii, następnego dnia byłem już w samolocie, przez cztery dni leżałem w wannie z olejkami, spacerowałem nad oceanem, brałem masaż. Wiedziałem, że mnie ta premiera wycieńczy i wykończy i jestem dumny, że tak sobie zorganizowałem czas, żeby się zregenerować, odpocząć i wyciszyć. Tym bardziej, że zaraz po powrocie miałem spektakle „Króla” w Polskim, a potem „Idiotę” w Narodowym. Istny maraton, bardzo wycieńczające.

Właśnie o „Króla” w reżyserii Moniki Strzępki chciałem cię zapytać. Tam także grasz kilka ról, w tym redaktora Bobińskiego. To jest postać w całości zrobiona na wspaniałym przegięciu ciotowskim.

Tego zadania bałem się najbardziej, wstydziłem się. W ogóle uważałem, że to jest raczej rola dla starego aktora. Monika to widziała, w końcu powiedziała: „Dobra, spróbujmy, jak nie będzie szło to damy tę rolę komuś innemu” (śmiech). I jeszcze: „Paweł, to musi być maksymalnie przegięte”!

Właśnie tego przegięcia się bałeś?

Tak, najwięcej nad tym pracowałem, żeby się ujawnić, ośmieszyć. Staram się to tak grać, żeby pojawiły się momenty złamania, żeby pokazać, że ten bohater świadomie i celowo używa tego przegięcia pedalskiego do uzyskania pewnych korzyści. To jest jakaś jego strategia przetrwania.

Monika Strzępka to jedno z najważniejszych nazwisk na twojej drodze twórczej. Wcześniej zrobiliście „W imię Jakuba S.”, trzy odcinki „Klątwy” i serial „Artyści”.

Tak, dotychczasowe życie zawodowe mogę właściwie podzielić na Pawła Miśkiewicza oraz duet Monika Strzępka i Paweł Demirski. A poza tym? Ważny spektakl zrobiony nie z nimi to „Blaszany bębenek” w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku (2007) w reżyserii Adama Nalepy, gdzie zagrałem Oskara. A z nowszych przede wszystkim „Jaskinia” (2016) w Teatrze Studio, niedawno przestaliśmy ją grać.

Jaskinię wyreżyserował Arek Tworus, z którym byłeś w związku.

Wtedy już się rozstaliśmy. Mieliśmy się nie kontaktować przez jakiś czas, on zaczął próby, ale w pewnym momencie podziękował aktorowi, którego zaangażował i powiedział, że potrzebuje mnie. Wiedziałem, że to, co zrobi, nie będzie podobne do niczego, co jest w obiegu.

To nie była wasza pierwsza współpraca, w 2007 r. zagrałeś Ferdynanda w jego „Burzy” zrobionej w Wałbrzychu.

Źle to wspominam. Przedstawienie było udane, ale byliśmy jeszcze niedojrzali emocjonalnie, a Wałbrzych nie jest zbyt przyjaznym miastem.

Jak się pracuje ze swoim byłym facetem?

„Jaskinią” żeśmy się pożegnali. Przeżyliśmy dwa i pół miesiąca prób, to był ciężki temat naszych relacji z matkami, jedną z inspiracji był film „Jesienna sonata” Ingmara Bergmana. Moją matkę grała Ewa Błaszczyk, więc doszła jeszcze kwestia jej macierzyństwa, która też jest trudna. Myślę, że po tej pracy z Ewą mam połączenie, które będzie już zawsze, niezależnie od tego, jak nasze drogi się potoczą.

Przez dwa i pół miesiąca prób z Arkiem zakochaliśmy się w sobie na nowo. Razem spaliśmy, kochaliśmy się, chodziliśmy razem na próby, pisaliśmy, czytaliśmy. To był lepszy czas niż wcześniejsze wspólne dziesięć lat. Cieszę się, że w ten sposób to zakończyliśmy. Dziwnym, trudnym, skomplikowanym, szorstkim i w pewnym sensie przykrym przedstawieniem.

Zawodowo to nie był zupełnie koniec, bo jeszcze mieliście wspólny projekt muzyczny – Marzy Mi Się Yokohama. W nowych aranżacjach Miłosza Wośko śpiewałeś w nim stare przeboje Maanamu, Lombardu, Republiki, Haliny Frąckowiak, Ewy Bem, Kaliny Jędrusik… Jeden z koncertów odbył się po Paradzie Równości 2018.

Wciąż dostaję zaproszenia na występy, ale ten projekt trochę umarł śmiercią naturalną. Na pamiątkę zostały na YouTube dwie piosenki: „Gołębi puch” i „Uciekaj moje serce”. W sumie daliśmy sześć czy osiem koncertów, najfajniejszy w Pogłosie na Burakowskiej, ale szybko okazało się, że jednak z Arkiem nie działamy na siebie dobrze. Sprawę dodatkowo komplikował fakt, że właśnie wtedy podjąłem decyzję o terapii. Uznałem, że doszedłem do ściany i coś w swoim życiu muszę przedefiniować.

Jednak nowe wersje utworów nie były zrobione dramatycznie, raczej dość pogodnie. Pozornie! Dodatkowo w piosenki były wplecione nowe teksty, np. do „Się ściemnia” Maanamu mój nocny monolog nagrany po alkoholu, do chłopaka, w którym się zakochałem, on we mnie też, ale miał żonę i dziecko. Gdyby w odpowiednim momencie zdecydowanie nie zareagował, to byłyby to gotowe tarapaty na wiele lat, z rozbitą rodziną włącznie.

Przeszedłeś długą drogę do tak otwartego mówienia o sobie. Publiczny coming out robiłeś właściwie na raty. A prywatny?

Współczuję wszystkim tym, którzy przeżywają piekło coming outu w środowisku, które nie jest im życzliwe. To jest piekło. Moja największa życiowa trauma miała związek z coming outem przed rodziną. Powiedziałem matce, która mnie odrzuciła, a chwilę później zmarła. I chuj, nic z tym nie można zrobić, niedokończona rozmowa. Bardzo długo nie potrafiłem tego udźwignąć, uważam, że to jest główna przyczyna wszelkich wydarzeń, takich jak depresja czy uzależnienia, właśnie tamto odrzucenie. Teraz mogę już o tym mówić, wciąż boli, ale tak na kilka procent. Ubolewam, że moja mama nie mogła uczestniczyć w drodze, którą przeszliśmy jako rodzina. Widzę tę zmianę dzisiaj po zachowaniu mojego ojca, siostry, braci, mogę teraz pojechać do nich z chłopakiem.

4 sierpnia zamieściłeś na Instagramie wpis, w którym padły słowa „LGBT to ja”. To była reakcja na wzrost homofobicznego hejtu w polityce i Kościele katolickim?

Tak, chociaż sam wpis dotyczył przede wszystkim depresji, a nie homoseksualizmu. Przecież o tym, że jestem homoseksualistą, równie dobrze mogły świadczyć zamieszczane wcześniej na tym samym koncie zdjęcia z moim ówczesnym chłopakiem.

A był opisany jako twój chłopak?

Nie, ale był jednoznaczny hasztag (śmiech). Sęk w tym, że ja nie chcę reklamować swojego życia prywatnego, ani robić wydarzenia z tego, że dwóch mężczyzn i pies to jest rodzina, po prostu chcę żyć normalnie. Popularność wpisu samego mnie zaskoczyła i przeraziła. 2,5 tysiąca osób go zalajkowało, ileś udostępniło, ostateczny zasięg to 180 tysięcy ludzi. W pewnym momencie byłem zmęczony, telefon był cały czas gorący, przychodziły kolejne powiadomienia. Absolutnie się tego nie spodziewałem. Był moment, że nawet żałowałem, że wrzuciłem ten post.

Masz pomysł skąd tak wielkie zainteresowanie? Rok temu w audycji „Lepiej późno niż wcale” u Kasi Szustow dość otwarcie opowiadałeś o sobie.

Pewnie znaczenie miało napięcie polityczne, ale głównie to była siła szczerości tego postu. Ja nie kalkulowałem, nie można sobie założyć, że opublikujesz post, który udostępni Agnieszka Holland i Krystyna Janda.

W teatrze zagrałeś trochę gejowskich ról, w kinie nie. W 2011 r. w tekście Mike’a Urbaniaka mówiłeś: Chciałbym kiedyś zagrać geja w jakimś pięknym filmie. Wciąż aktualne?

Oczywiście, że tak, ale obawiam się, że najpierw trzeba ją sobie napisać (śmiech). Zresztą co to znaczy „rola geja”? Po prostu chodzi o fajną rolę, a przy okazji bohater może być homoseksualny.

Jeśli chodzi o kino, to mam sporo głosów, że ktoś właśnie pisze dla mnie rolę. Jedno z takich zadań już czeka, wspaniałe, ale nic nie mogę powiedzieć, mamy zacząć kręcić w wakacje. Za mną zdjęcia do „Orła” Jacka Bławuta, mieliśmy bardzo dobry czas na planie. Mogłoby się wydawać, że film dostał pieniądze, bo inwestuje się teraz w projekty narodowościowe, ale na szczęście ten nie ma z tym nic wspólnego.

Orzeł to polski okręt podwodny biorący udział w walkach września 1939 r. Przy wyborze ról kierujesz się względami ideologicznymi, tym, jaki jest przekaz filmu?

Oczywiście, ma to dla mnie duże znaczenie.

Ale zagrałeś żołnierza wyklętego w „Historii Roja” Jerzego Zalewskiego inaugurującej polskie kino narodowe.

To było dawno temu, dziś bym się już tego nie podjął. Z materiału filmowego powstał też serial, do tej pory go nie widziałem. Umówiłem się z moją agentką, że role żołnierzy sobie odpuszczamy.

 

Paweł Tomaszewski (ur. 1983) – aktor teatralny i filmowy. Laureat Jantara na festiwalu w Koszalinie za najlepszy debiut („Środa, czwartek rano”, 2008). Największą popularność przyniosła mu rola boya hotelowego Kuby w serialu „Hotel 52” (2010-12). W latach 2010-13 w zespole Teatru Dramatycznego w Warszawie. Obecnie występuje gościnnie w stołecznych teatrach: Polskim („Król”), Narodowym („Idiota”) i Powszechnym („Capri – wyspa uciekinierów”).  

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.