POCZET KRÓLOWYCH POLSKICH według Kim Lee

Drag queen KIM LEE wyszukuje wątki dragqueenowe w polskich książkach

 

foto: Beata Matczuk

 

To chyba normalne, że czytając książki, chcemy tam znaleźć także coś o sobie? Ja w każdym razie cieszę się, ilekroć znajduję. Co prawda, nie mam wielu powodów do radości, bo drag queens pojawiają się w polskiej prozie rzadko – są wykluczane za orientację (bo przecież to najczęściej geje) przez homofobów i za sam wizerunek przez część samej społeczności LGBT (bo to „dziwadła”, które „zwykłym gejom robią złą opinię”). Ale coś tam wygrzebałam i wynotowałam.

„Drug” queen

Pierwszy raz (w sumie nie jestem pewna, może znacie wcześniejszy przypadek?) z pojęciem drag queen w polskiej prozie zetknęliśmy się w książce „Mój świat jest kobietą. Dziennik lesbijki” Magdaleny Okoniewskiej (2004). Pozycja ta narobiła sporo szumu, ale chyba bardziej ze względu na temat niż poziom literacki. To raczej banalny dziennik dokumentujący zwykły świat, w tym świat lesbijek: portale internetowe, listy dyskusyjne, jakieś knajpki. Wspominając klubową zabawę i erotyczny taniec z partnerką, narratorka zauważa z przekąsem, iż większe zainteresowanie wzbudzili geje poprzebierani za kobiety, zwłaszcza jeden zrobiony na Marylin Monroe. Recenzując kultowy dragqueenowy film „Priscilla, królowa pustyni”, pisze, że obraz w mistrzowski sposób ukazuje pogranicze płci, transseksualistów, transwestytów itd. Gdy w końcu nazywa drag queen po imieniu, robi błąd, pisząc drug queen (czyżby miała je za osoby uzależnione od środków psychoaktywnych?) Wspominając warszawską Paradę 2002, drag queens widzi jako element raczej szkodliwy: Przyjechały też szpanerskim kabrioletem bajecznie kolorowe drug queen – na ten element parady zresztą były głównie skierowane obiektywy aparatów i kamery. Po Paradzie kupiłyśmy rano „Wyborczą”, w stołecznym dodatku (…) wzmianka o naszej paradzie. (…) na zdjęciu oczywiście drug queen, chociaż oni byli jedynie kolorowym dodatkiem, a nie najistotniejszą częścią imprezy.

Śmieją się po męsku

Dwa lata później ukazała się znakomita „Śmierć w darkroomie” Edwarda Pasewicza, kryminał z autentycznymi wydarzeniami w tle. W listopadzie 2005 r. w Poznaniu policja rozpędza Marsz Równości. Jego uczestnik Igor zostaje przewieziony na przesłuchanie, a kilka godzin później jego ciało zostaje znalezione w darkroomie jednego z gejowskich klubów. Brat Igora, komisarz policji Marcin Zielony, zamierza na własną rękę ustalić, co się stało. Pasewicz kreśli nietuzinkowy obraz środowiska, mamy tu nawet homoseksualnego księdza.

Już w trzecim zdaniu policjant przesłuchujący zatrzymanych spodziewa się, że będą mu tutaj przyprowadzać facetów z piórami w dupach, później zaś mamy rozbudowany wątek z drag queens. Część akcji dzieje się w klubie Grzechu Warte (autentyczny lokal, obecnie Come Back), gdzie poznajemy drag queens: Marlen, Gretę, Milady, Nadobną Pasqualinę, Beatrix. Widzimy je oczami wspomnianego księdza – Eminencji: nie znosił facetów przebierających się za kobiety. O, to dopiero była ohyda przez Panem, ale jego obserwacje i strach wywołują głównie efekt komiczny: kto wie, czy Sodomy nie zniszczył Pan z powodu diabelskich występów ówczesnych Drag Queens…, niech przybędzie, myślał, i przeprowadzi mnie przez ciemną dolinę, a wtedy podrabianych kobiet się nie ulęknę. Drag queens w pięknych strojach występują na scenie, „śpiewając” np. „Gdzie ci mężczyźni” Danuty Rinn. Poza tym nie chodzą lecz paradują, nie rozmawiają lecz ćwierkają, wyginają się, gestykulują, palą długie papierosy w pretensjonalnych lufkach, puszczając gościom w nos kółeczka dymu, przy barze podrywają chłopaków (Wyglądasz, kochanie, na niezłego ogiera – zatrzepotała rzęsami Milady) i opowiadają sobie o seksualnych podbojach (anegdota Milady o „jaszczurkowatym z dużym instrumentem przebija Patty Diphusę Almodovara!). Są po prostu fascynujące: rozmawiały o przemocy w rodzinie, związkach na odległość, o tym, gdzie zdobyć nowe buty. Piszczały, oblizywały wargi i śmiały się głośno, po męsku. Specjalnie dla Marcina Zielonego jedna z nich „śpiewa” „I’m not a girl”, w trakcie występu ściąga perukę, wyjmuje piersi, zrzuca buty – i przeobraża się z powrotem w chłopaka.

Chociaż niektóre rzeczy w powieści świadczą o nadmiernej wyobraźni autora (przebieralnia drag queens w saunie? Przecież cały makijaż spłynąłby w dekolt!), to i tak zachęcam do lektury „Śmierci…” – zwłaszcza, że właśnie ukazało się drugie rozszerzone wydanie.

Prawdziwe artystki

„Tęczowy koliber na tyłku” (2007) to autobiografia Szymona Niemca, działacza LGBT. Odwiedzamy wraz z nim m.in. warszawskie branżowe kluby sprzed lat – Kozły, Mykonos, Paradise, Amigo, Rudawkę… Są też drag queens: Lady Desdemona czy Lady Vicky, wspaniała, nieżyjąca już (podarowała mi parę sukienek, w których do dziś występuję), która pomagała w organizacji pierwszych parad. Widzimy też drag queens na scenie Ground Zero, Sixty-Nine, a przede wszystkim – w klubie Paradise. Sam Niemiec wyjaśnia: Drag queen to dziedzina aktorstwa parodystycznego, jedna z najtrudniejszych w zawodzie aktora. (…) Wielu młodych gejów sądzi, że wystarczy założyć sukienkę, wypchany skarpetkami stanik, perukę i buty na szpilkach. Wielu z nich widzimy później na scenach w klubach. Gdzie usiłują rozśmieszyć publiczność (…) Jednak prawdziwych artystów łatwo rozpoznać. Ich kostiumy są zawsze idealnie dopracowane, makijaż jest robiony za pomocą profesjonalnych kosmetyków scenicznych, zaś choreografia nie budzi najmniejszej wątpliwości, że poświęcono na nią wiele godzić ćwiczeń. Podobnie rzecz ma się z doborem repertuaru. Praca artysty parodysty to ciężki kawałek chleba i tylko najlepsi w tym zawodzie zostają na scenie na dłużej.

Lola

„Bądź moim Bogiem” (2007), barwnej powieści z kluczem Remigiusza Grzeli, w której splatają się ze sobą różne pozornie odległe historie młody dziennikarz, poszukując zaginionej Eriki, odkrywa prawdę o własnej rodzinie, a potem przyjmuje zlecenie na wywiad z gwiazdą przedwojennej piosenki, Verą (czyli słynną Wierą Gran), zamieszkałą w Paryżu. Sąsiadkami piosenkarki są…ostatnia sekretarka Marleny Dietrich oraz… wulgarna drag queen Lola, która „robi” m.in. hity Glorii Gaynor, Tiny Turner, Madonny. Grzela skrupulatnie opisuje show Loli.

Lale

„Poczet królowych polskich” Marcina Szczygielskiego (2011) to wspaniała saga o trzech silnych i samotnych kobietach (babka, matka i wnuczka) z mocnymi wątkami LGBT na drugim planie. Fabuła rozgrywa się m.in. w Wilnie okresu międzywojnia. Pojęcie drag queen wówczas u nas nie istniało, Szczygielski pisze o „lalach” – chłopakach przebierających się za kobiety, trudnych do zaklasyfikowania według dzisiejszej nomenklatury (trans czy drag queens?). Lale są wyzywające, wyzwolone i umieją docenić piękno kobiecego stroju: Miałam na sobie kremową sukienkę uszytą przez Franię. Strój wydawał mi się niezwykle szykowny, tak był oceniany w Wilnie, gdzie podziwiały go wszystkie bez wyjątku lale. Szczegółowo poznajemy m. in. kuzyna (autentycznej aktorki) Iny Benity – Alka, który po nałożeniu makijażu zamienia się w Dorę. Choć w tym przypadku mamy do czynienia z dziewczyną trans –Alek/Dora po wojnie przejdzie tranzycję.

„Poczet królowych polskich” poleciłabym szczególnie – polskie dzieje narodowe według Szczygielskiego to nie tylko żołnierze- bohaterowie i męczeństwo, ale również właśnie drag queens, które nie spadły z nieba w końcu XX wieku!

Heteryków nie ma

„Siedmiu szklankach” (2011) Magdalena Zych opowiada historię rodzącej się miłości zwyczajnego Kuby i ekscentrycznego Emila. Kuba, uprzedzony, że Emil czasem ubiera się w sukienki, wyobraża sobie pokracznego drag queena z niedogoloną kwadratową szczęką i wystającymi łokciami, kiwającego się niezgrabnie na wysokich obcasach, całego w kolorowych piórach, jednak gdy widzi Emila, ulega iluzji – bierze go za kobietę. Emil „śpiewa” „I Will Surivive” wspomnianej Glorii Gaynor, tańcząc na stole. Jest i sympatyczny, i irytujący, rzuca efektowne teksty typu: Na świecie nie ma heteryków. Są tylko źle podrywani biseksualiści. Emil nie mieści się w szufladkach: LGBT, myślałby kto (…) Ta ich żałosna branża! (…) żenujące anonse, te obślizgłe darkroomy (…) Biseksualiści są traktowani jak zdrajcy, wyrzutki i tchórze, transseksualiści to wybryki natury, o transwestytach lepiej nie wspominać. Recenzenci mieli problem z Emilem – pisali o transdivie, artyście o bliżej nieokreślonej płci”, a nawet „jakowymś transowodragqueenowatym biseksie.

Nie miałam przyjemności poznać Magdaleny Zych osobiście, choć widziałam ją nieraz na moich występach. Moja znajoma krytyczka literacka Kinga Dunin stwierdziła, że Emil mógł być wzorowany na mnie. No nie wiem, ale nie będę się wypierać.

Kochani, to ja!

Takich wątpliwości nie mam natomiast przy opowiadaniu „Buttefly” Kai Malanowskiej ze zbioru „Imigracje” (2011). Autorka jest moją przyjaciółką, a postać azjatycko-polskiej drag queen Butterfly (poza sceną – Max), którą opisuje, to ja. Chodzę tam z bohaterką po sklepach i knajpach, pomagam jej w przeprowadzce, a ona w piątki zachwyca się moimi występami. W tle są inne drag queens: Domina (autentyczna), Pusi Cat (autentyczna), Luiza (wzorowana na Żaklinie). I jest dokładny opis mojego show: Delikatna, śliczna Azjatka przebrana za Violettę Villas, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach: w długiej, atłasowej sukni, futrzanej etoli, rękawiczkach z miękkiej białej skórki. Na wskazującym palcu miała pierścionek z kolorowym kamieniem, na głowie ma jasną perukę i przybrany kwiatami kapelusz. Butterfly nie poszła na łatwiznę, żadnych znanych gejowskich przebojów. Załamała drobne dłonie na środku sceny i zaśpiewała „Do ciebie, mamo”. Jest idealna, pomyślałam, idealnie kobieca, nawet zbyt kobieca, zbyt delikatna jak na drag queen. Patrzyłam zafascynowana, jak ściąga beżową sukienkę, żeby odkryć następną, granatową, błyszczącą kreację, a potem jeszcze jedną, tym razem śnieżnobiałą, z trenem panny młodej. Takiego popisu się nie spodziewałam. Kaja opisuje też garderobę Buttefly: od podłogi do sufi tu kolorowe suknie, błękitne, zielone, krwistoczerwone, różowe i czarne. Na specjalnych stojakach kapelusze, strusie pióra, rękawiczki, woalki, podwiązki do pończoch, w niezliczonych rzędach, rozwieszone nad toaletką. Setki kolczyków, bransoletek, korali. Ojej – jęknęłam.

W recenzjach dragqueenowskiego opowiadania dominowało zdziwienie, iż zza makijażu i strojów wyłania się nie żadne dziwadło, tylko odpowiedzialny mężczyzna. No, przepraszam… A dlaczego miałoby być inaczej? Drag to tylko część mojej tożsamości.

Szafa reżysera

Drag queens zawitały również do dydaktycznej (i mocno stereotypowej) powieść dla nastolatków Anny Onichimowskiej „Koniec Gry” (2012). To bardzo „grzeczna” powieść. 17-letni Alek odkrywa, że pociągają go nie tylko kobiety. W sypialni jego starszego przyjaciela, reżysera Wądołowskiego wisi duża fotografia drag queen, jej twarz prześladuje Alka. Któregoś razu chłopak otwiera – zamkniętą wcześniej na klucz – szafę Wądołowskiego – a w niej: „pióra, aksamity, koronki…”

Kochani, znowu ja!

„Ości” Ignacego Karpowicza (2013) były nominowane do Nike, otrzymały też nagrodę czytelników. To perypetie grupy ludzi połączonych skomplikowanymi zależnościami. Wśród bohaterów wzorowanych na prawdziwych postaciach znajduje się Wietnamczyk Kuan, biseksualny poliamoryczny biznesmen, mąż, ojciec, partner, jednocześnie występujący nocami jako drag queen Kim Lee. Oczywiście chodzi o piszącego te słowa. Nie mam dystansu do „Ości”, więc oceny się nie podejmę, dodam jednak, że recenzje były raczej entuzjastyczne. Doczekaliśmy się zresztą przeniesienia powieści na deski Teatru Soho. We mnie wciela się Hiroaki Murakami, który występuje w wypożyczonych ode mnie sukniach, perukach i biżuterii. Jeszcze dam cytacik: Ludzie bili brawo, Kim Lee łaskawie rozdawała ukłony i ekspediowała w powietrze pocałunki. Norbert rzucił okiem na stół jurorów, oni również klaskali. Norbert nie rozumiał. Przecież ten występ powinien zakończyć się spektakularną klapą, tymczasem obserwował coś przeciwnego. Nie rozumiał, gdy Ninel Czeczot ogłosiła werdykt (…) Najlepszą polską drag queen jest… Kim Lee!

Tym akcentem powinnam zakończyć, ale dodam jeszcze, że o najstarszej polskiej drag queen – Lulli, zresztą mojej przyjaciółce, pisze (co prawda na drugim planie, ale zawsze) Remigiusz Ryziński w obu swych reportażowych książkach: „Foucault w Warszawie” (2017) i „Dziwniejsza historia” (2018). Lulla, pozdrawiam cię i całuję. I was, moi drodzy Czytelnicy i Czytelniczki, również – mmmmm cmok!