Pozytywna męskość

Z drag kingiem Blue, czyli z TEO ŁAGOWSKĄ, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Foto: Anna Huzarska

 

Pamiętasz moment, kiedy poczułeś, że dragkingowanie może być twoją ekspresją?

Pierwsze zdjęcie, na którym można powiedzieć, że jestem w dragu, zostało zrobione w łazience w 2010 r. Wyostrzyłem cieniami rysy twarzy, ciachnąłem brwi i baki maskarą, założyłem biały tank w prążki, marynarkę i krawat. Wcześniej nie znajdowałem przestrzeni na taką ekspresję ani nie miałem większej świadomości siebie jako osoby LGBTQ+. Wtedy do łazienki trafiłem przez poszukiwania tożsamościowe. Męska persona klarowała mi się od dawna, ale była w szafie, nie w pełni ukształtowana. Zastanawiałem się: czy interesuje mnie cross-dressing? Ale czy w ogóle można o nim mówić w kontekście osoby AFAB (ang. assigned female at birth, czyli przypisanej do płci żeńskiej po urodzeniu – przyp. red.)? Przecież na co dzień chodzimy w spodniach, a przez nierówności społeczne i socjalizację jesteśmy mocno w dupie? Wszystkie te pytania kłębiły mi się w głowie, kiedy ze zdziwieniem odkryłem, że z lustra spogląda na mnie twarz mojego ojca, ha, ha. Było to bardzo trudne doświadczenie, ale chyba pokrewne wszystkim drag kingom.

Wspomniałeś o socjalizacji AFAB-ów. Czy twoja przebiegała na podobnej zasadzie?

Wychowałem się w niedużym Lubaniu na Dolnym Śląsku. Z dzisiejszego punktu widzenia moją matkę można byłoby określić jako feministkę; jest niesamowicie nowoczesną i otwartą osobą. Natomiast ja sam jestem w spektrum autyzmu, więc od małego mam potrzebę czytania i analizowania komunikatów, które wysyła mi świat, oraz kontroli zachowania zgodnie z tym, czego się dowiedziałem. Moim skaraniem, o którym nikt nie miał pojęcia, było to, że za wszelką cenę starałem się dopasować do wszelkich narzucanych reguł, także tych związanych z przypisaną mi płcią, czyli godnym zachowaniem osób AFAB. Absorbowałem to, czego chcieli ode mnie rodzina, nauczyciele_ki, koleżanki i koledzy – bycia cichą, grzeczną, pomocną, niezajmującą miejsca. Chłopcy krzyczeli: „Nie dla bab!”, widać było, że niektóre drogi są dla mnie zamknięte lub utrudnione.

Kiedy odkryłeś, że nie jesteś osobą hetero?

Nie miałem w otoczeniu kochającego się związku dwóch kobiet, aby móc odnotować, że nieheteronormatywność w „normalnym życiu” jest w ogóle możliwa. Jako dziecko czytające z homoseksualnością zetknąłem się chyba w „Kalendarzu szalonego małolata” Jacka Prześlugi, o lesbijkach może dwukrotnie napisano też w magazynie „Bravo”. Trudno jednak nazwać to reprezentacją, to było bardziej informowanie, że HIV szaleje, ale nie wolno za to atakować gejów. Tyle udało mi się wtedy wyłapać. Mimo braku wzorca nieheteronormatywność musiała we mnie kiełkować. Pamiętam, że kiedy miałem 13 lat, na letnisku zakochałem się w trochę młodszej dziewczynce. Zapytałem dziadka, czy mogę ją przewieźć łódką. Tak przecież się działo w romansach. Dziadek nie był osobą głupią, ale pełną uprzedzeń wobec świata. Wziął mnie na rozmowę i zaczął opowiadać szokujące dla mnie rzeczy o seksie więźniarek w ZSRR i o tym, jakich przyrządów do niego używają. Te szczegóły na długo pozostały mi w głowie. Co prawda wraz z dojrzewaniem osoby niehetero przewijały się w kolejnych przeczytanych lekturach, ale traktowałem je jako istoty znajdujące się gdzieś pomiędzy światami. Piękni ludzie-elfy, którzy bardzo mi się podobają, ale ja, zwykły śmiertelnik, do tej kategorii po prostu nie pasuję. Czułem ogromne zagubienie, zamiast planów czy marzeń miałem w sobie chaos, którego nie rozumiałem i nie umiałem nazwać. Im mocniej moja nieneurotypowość dawała o sobie znać, tym bardziej chciałem wywiązać się z wymogów norm, które wyczytywałem w społeczności. W liceum wszedłem w związek heteroseksualny, który zakończył się ślubem.

Jak się dobraliście?

Była to akcja porażka! Pochodziliśmy z dwóch różnych środowisk, w których byliśmy inaczej socjalizowani. W liceum nawet za bardzo nie wiedziałem, że istnieją ludzie na poważnie słuchający Radia Maryja! Tymczasem mój partner, za sprawą ultrakonserwatywnego ojca, który nadawał w jego domu dominujący ton, miał tak na co dzień. Gdybyśmy byli wtedy bardziej dojrzali, pewnie zauważylibyśmy, że nasz związek to atomówka z opóźnionym zapłonem, tak zresztą twierdzili moi rodzice. Na pewnym etapie partner nawet oponował, bo twierdził, że nie nadaję się do małżeństwa. Za wszelką cenę chciałem pokazać, że się myli. Przecież tego oczekiwało ode mnie społeczeństwo! Z naszego związku urodziło się dziecko, które, mimo że chciane, go nie uratowało. Coraz częściej miewałem mroczne myśli, pojawiła się skłonność do depresji, której wtedy nie umiałem do niczego przypiąć. Zacząłem tęsknić do zawodów artystycznych, wolności, a takie ściąganie w dół, do rzeczywistości, przestało mi służyć. Po latach się rozstaliśmy.

Jak w Polsce wychowuje się dziecko, będąc rodzicem LGBTQ+?

Połowa wychowania mojego dziecka przypadła na czas, kiedy nie określałem się jako taki rodzic. Zacząłem nim być, gdy dogasał mój związek formalny i zaczął się nowy, nienormatywny. Nie zmieniłem się nagle w inną osobę, ale w świetle prawa mogło się okazać, że stałem się niezdolny do wychowywania dziecka. Było to przerażające. Mój ówczesny mąż nie chciał żadnych ugodowych rozwiązań – szantażował mnie i próbował mnie zawstydzić. Owszem, trafiliśmy na mądrą sędzię i na bardzo mądrego mediatora w RODK (rodzinnym ośrodku diagnostyczno-konsultacyjnym – przyp. red.), ale do końca życia nie zapomnę, gdy w 2012 r. w internecie zbierałem informacje o tym, że badania Marka Regnerusa, przywołane w pozwie, to bullshit (zostały uznane przez świat naukowy za homofobiczne i obciążone wieloma wadami metodologicznymi – przyp. red.). Zachowywałem się jak rodzic, bo nim jestem, w tej kwestii nic się nie zmieniło. A że nastąpił rozwód? Wiele dzieci z klasy mojego dziecka przez to przechodziło. Łatwiej jednak powiedzieć, niż zrobić. Pamiętam, że przez długi czas bałem się konfrontacji w moim bliskim otoczeniu, zastanawiałem się, co grozi mojemu dziecku, czy jest bezpieczne. Na szczęście okazało się, że jak trzeba było coś rozwiązać, gdzieś się stawić, z kimś porozmawiać, to nie było to takie straszne. Poradziłem sobie.

Niebinarność pojawiła się nagle?

Miałem około 25 lat. Potrzebowałem czasu, aby zrozumieć, że taką mam tożsamość. Za dziecka uważałem się za dziewczynkę. Potrafiłem kłócić się z mamą o ładną sukienkę. Ale kilka lat później i potem, w okresie dojrzewania, już fantazjowałem o męskiej postaci, którą chciałbym być – znikąd pojawił mi się wizażysta Aleksander, typ z kitką, w czarnym golfie malujący gwiazdy, i nie chciał odejść. Zastanawiałem się: czy ja go kocham? Nie, ja chcę nim być! Przez te wszystkie lata w głowie towarzyszyła mi zmiennokształtna męska postać. Im bardziej się klarowała, tym mocniej byłem przekonany, że nie jestem mężczyzną, że jestem osobą agender, nieodczuwającą płci. Podczas studiów we Wrocławiu chodziłem na spotkania koła naukowego gender studies, gdzie widywałem wspaniałe queerowe osoby. Dowiadywałem się więcej o orientacjach niehetero, o biseksualności i panseksualności (z którą obecnie się identyfikuję). Z czasem na blogu „Trzyczęściowy Garnitur” odkryłem wpis o drag kingach, a potem forum o cross-dressingu i postanowiłem sprawdzić, jak to jest. Wszedłem do wspomnianej na początku naszej rozmowy łazienki.

Kto z niej wyszedł?

Postać, która zapoczątkowała rewolucję w moim życiu i która najpierw pozwoliła mi powrócić do siebie. Następnie poprosiła, żeby ją z tej łazienki wypuścić. W lutym 2019 r. trafiłem na dragkinowe warsztaty organizowane podczas Queernavalu, imprezy tworzonej przez wrocławską Kulturę Równości. Wraz ze mną były jeszcze dwie osoby, w tym moja wieloletnia przyjaciółka. Dużo rozmawialiśmy i eksperymentowaliśmy z makijażem. Pamiętam, że na mojej twarzy pojawił się włoski mafiozo! Na scenie występowali Drag King Freddie, Maryjan Bear z SharmTrio i Vera Cruz. Robili niesamowite performanse, aż szczęki nam opadły. To był jakiś inny świat. Wtedy też na scenie zatańczyliśmy do „Kolorowych snów” zespołu Just 5. Byłem przekonany, że, aby w ogóle myśleć o wystąpieniu w dragu, trzeba długo się do tego przygotowywać i nie wolno mi być takim niedoskonałym, nieopierzonym kimś. Tymczasem nagle okazało się, że w kiepsko zrobionym make-upie robię dwa kroki w lewo i dwa kroki w prawo – i jest to wyzwalające. Wraz z uczestnikami warsztatów wiedzieliśmy, że chcemy dragować dalej. Tak powstała nasza grupa Drag King Heroes.

Czy tak jak w prawdziwym boysbandzie każdy z was reprezentuje inny charakter postaci?

Ha, ha, można tak powiedzieć, chociaż nie do końca jesteśmy boysbandem, ponieważ występujemy też w solowych numerach. Supportujemy się w zupełnie odpalonych rolach, jak Wiedźmin czy kapitan Jack Sparrow. Faktycznie jednak każdy z nas reprezentuje zupełnie inną postać, a wspólnym punktem jest to, że szukamy pozytywnej męskości. Transformers to drag queer, który podczas występu odbywa podróż od płci do płci. Z kolei Jack Strong eksploruje cis męskość; jest gniewnym punkrockowcem, ale zdecydowanie nie hetero. Niebawem pojawi się wśród Heroesów kolejna postać, ale nie mogę spoilerować.

A Drag King Blue?

Był pomyślany jako reprezentant pozytywnej polskiej męskości, który sprząta i gotuje. W pracy na managerskim stanowisku w korpo niby się realizuje, ale generalnie jego prawdziwe życie zaczyna się wtedy, kiedy trzyma swoją tęczową miotełkę i ścierkę. Blue to mężczyzna uległy, który jest miły do oglądania i miły w obyciu. Zdarzyła się jednak pandemia, a wraz z nią zmasowana nagonka na osoby LGBTQ+. Od początku Blue miał ojcowski vibe, był opiekunem domu. Skoro ktoś atakował nienormatywne dzieciaki, to postać się wkurwiła i poszła na protest.

Ewoluowała przez sytuację polityczną?

Z jednej strony tak, ale z drugiej na scenie czujesz, co chcesz przekazać. Najpierw rozegrałem pierwsze rzeczy, które siedziały mi w kościach i bolały. To było udupienie w kobiecości i niechęć do kojarzących się z nią atrybutów, mimo że one są dobre – opiekuńczość, troska o dom, sprzątanie czy mycie okien. Potem przyszedł czas na bardziej polityczny performans. Kiedy pojawiły się „strefy wolne od LGBT”, poczułem się fizycznie zgnojony. Musiałem zareagować i przekazać bezsilność, złość, sprzeciw czy smutek. Najpierw na scenie skakałem po transparentach, potem były też uliczne akcje. Wśród kostiumów pojawiły się koloratka i sutanna.

Drag King Blue uzupełnia ciebie, Teo?

Odbieram drag na poziomie głębszym, duchowym. To Blue zmienia mnie, nie odwrotnie. Daje rodzaj energii, którego na co dzień mi brakuje albo którego przez socjalizację oduczyłem się okazywać. Nie jest hałaśliwy, ale jednocześnie jest pewny siebie – zajmuje miejsce, nie jest ugrzeczniony, robi to, co mu w duszy gra. Na początku, jeszcze przed pandemią, widziałem się w aktywizmie dyplomatycznym. Lewacka inba mnie brzydziła, odbierałem ją jako czepianie się o szczegóły. Miałem pomysł, aby wszystkich godzić. Szybko okazało się, że nie mam racji. Można się wznosić ponad podziałami, kiedy obie strony wykazują się dojrzałością. Jeśli z tej drugiej spotykasz lekceważenie czy wręcz agresję, to skuteczne działanie nie polega na przemilczaniu swoich krzywd. Dlatego trudno mi nie robić zaangażowanych politycznie performansów, kiedy w Polsce zewsząd jestem otoczony przemocową presją, a osobom LGBTQ+ grozi realne niebezpieczeństwo. Dlatego moje performanse są takie wyraziste. Wyrazisty bywam także w działalności równościowej, gdzie staję przeciwko wykluczaniu osób transpłciowych i osób nienormatywnych. Deklaruję się jako intersekcjonalna feministka, mająca wyjebane na passing, estetykę i na środowiska, które nie chcą poszanować praw osób transpłciowych.

Jak dragkingowanie wygląda na dragowej scenie?

Bycie drag kingiem jest czymś zasadniczo innym niż bycie drag queen. Wystarczy rozpocząć od samego pomysłu przegiętego odgrywania płci męskiej na scenie. Gdy grasz płeć kobiecą, to wcielasz się w płeć idealizowaną i seksualizowaną, której reprezentantki są jednocześnie dyskryminowane i poniżane, uznawane za gorszy rodzaj człowieka. Gdy grasz płeć męską, grasz płeć defaultową, której przedstawiciele, owszem, podlegają ograniczeniom, ale są uprzywilejowani. Zupełnie czym innym jest to, że drag queen wyjdzie na scenę z brokatową brodą, niż to, że ja miałbym grać na scenie męską rolę z wyeksponowanym biustem. Moje cekiny też będą czymś innym niż dragqueenowe, bo przecież chłopcom ich się zabrania. To, czego w socjalizacji zabrania się AFAB- -om, nigdy nie będzie tak samo spektakularne czy wesołe. Uważam, że jako osoba socjalizowana do roli kobiety wołam z innego miejsca niż osoby socjalizowane do roli męskiej. Uczono mnie, że moja praca jest mniej ważna, mój głos powinien być cichszy, nie wypada mi być silnym, a kiedy coś mówię, to powinienem to zmiękczać i udawać niepewność. Kiedy wchodzę na scenę jako drag king, zabieram ze sobą cały ten bagaż. Myślę też, że możemy mówić o paradoksie drag kinga na płaszczyźnie estetycznej.

Co to takiego?

W skrócie formuła dragu polega na tym, że wykonuje się występ w odjechanym stroju do znanej albo chwytliwej muzyki. Scena znajduje się głównie w klubach tanecznych, raczej gejowskich, choć nazywanych „tęczowymi”. W 80% performują tam drag queens. Czuję się tam dobrze, tylko jeśli dostosowuję się do ich estetyki i stylu, nie stać mnie psychicznie na ich przełamywanie. Staram się działać zgodnie z podpatrzonymi na Instagramie ogólnoświatowymi dragkingowymi trendami i wyciągam wnioski z każdego występu. Mam kostium z błyskiem, zaskakujące rekwizyty, makijaż, który ewidentnie wzorowany jest na drag queens. Jestem osobą AFAB odgrywającą męskość w stylu służącym do odgrywania kobiecości, stworzonym głównie przez osoby AMAB. Z dragkingowym make-upem mam dziwną relację. Na początku uważałem, że nie po to udaję faceta na scenie, by z pietyzmem nakładać puder, robić idealnie równe kreski czy przyszywać cekiny. Obecnie narzekam na swój brak wytrwałości w rękach, ale przełamuję się i jest zabawnie.

Dlaczego nie wyjdziesz bez makijażu?

Są takie osoby jak drag king Gigi Amoroso z SharmTrio, które porywają widownię samą mimiką! Wiem, że ja jako „natural man” nie dam rady na tyle przyciągnąć uwagi osób, zwłaszcza gdy występuję w klubie, i odpowiedzieć na ich oczekiwania. Potrzebuję też mieć wewnętrzne poczucie, że pasuję do niepisanych zasad miejsca, w którym jestem. Tak działa moje bycie w spektrum. Dlatego na nowo odkrywam makijaż i przechodzę metamorfozę, co zresztą bardzo polubiłem w całej tej dziwności. Dlatego równolegle szukam coraz to nowszych formuł i przestrzeni na drag, jak np. dofinansowana z Fem-Fundu „Brokatowa Wstęga Mobiusa”, którą, dzięki wsparciu Grupy Stonewall i pozqueeru, wystawi_śmy w Poznaniu (w składzie: Transformers, Jack Strong, ja, drag kingowie z SharmTrio, czyli Maryjan Bear, Gigi Amoroso, Jean Jacques, nasza koleżanka drag queen Amethyst Heart oraz reżyserka Krystina Candida i konferansjerka Karo Mitsuke). Niebawem będzie nas więcej na scenach! Razem z Fem-Fundem działamy bardziej spektaklowo i parodystycznie.

Blue i pozostałe osoby z Drag King Heroes wychodzą na scenę z występami, a jak Teo działa na rzecz społeczności LGBTQ+?

Wypaliłem się aktywistyczne, ponieważ mimo obciążeń psychicznych najpierw rzuciłem się w politykę. W 2019 r. kandydowałem w wyborach, angażowałem się też w kampanię osób kandydujących z partii Razem. Potem wychodziłem na ulicę, organizowałem i współorganizowałem protesty. Kosztowało mnie to dużo serca i energii. Najbardziej wyczerpujące były rok 2021 i dbanie o inkluzywność w każdym środowisku, w którym byłem. Wiele „strzałów” w inkluzywność przychodziło z wewnątrz, od osób w ruchu opozycyjnym i feministycznym, w lewicowych partiach, nawet w mediach, które na co dzień robią wiele dla równości – i takie uderzenia bolą jak cholera. Tak jak wspomniałem, żeby załatwiać rzeczy dyplomatycznie, obie strony muszą być na to gotowe. A co, kiedy strona strukturalnie silniejsza ignoruje stronę słabszą? Nie jest łatwo stawać przeciwko transfobii, terfizmowi, niedoreprezentowaniu kobiet i ogólnie osób AFAB, mówić o potrzebie oddawania nam przestrzeni na uczciwych zasadach i działania bez wyrządzania nam krzywdy. Jestem zadowolony ze wszystkiego, co zrobiłem, ale też nie mam na to już siły. Jestem dragiem. Występuję i opowiadam o dragu. Jako Blue korzystam z ofiarowanych mi platform. Aktywistycznie sprofilowałem się na pracę zawodową w równościowych NGO-sach. Obecnie współpracuję z Fundacją HerStory i z Kulturą Równości – w obu miejscach współtworzę i komunikuję działania tworzące równiejszy świat.

Zabierasz swoje dziecko na występy Drag King Heroes?

Reinan, moje już dorosłe dziecko, akceptuje to, co robię, i mnie dopinguje. Nie tylko działa równościowo, ale też identyfikuje się jako osoba niebinarna, tak więc żyjemy blisko siebie, w jednej bańce. Moje dziecko czuje wielką niezgodę na różne absurdy świata, którą bardzo często mnie zaraża. Poczucie bezsiły czy wściekłości często wynika z tego, że nie chcę zostawić mu świata w takim stanie, w jakim jest. Reinan jednak nie stoi pod sceną, kiedy występuję. Nie chodzi do klubów, bo jest nadwrażliwe na tłok, dźwięk i światło. Myślę też, że drag to jest taka rzecz, którą dziecko może woleć zostawić rodzicowi. Chociaż w lumpeksach czy na przecenach wynajduje mi ciuchy „idealne dla Blue”, najlepsze kredki i cienie też mam od jej/ go. Ostatnio jednak wraz z Reinan i moją mamą postanowiliśmy, że wystąpimy razem! Czekamy na zaproszenie od gospodyń i gospodarzy polskich scen dragowych. To będzie mocne!

Tekst z nr 97 / 5-6 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.