Ręce precz od naszych dzieci!

Tekst: Piotr Mikulski

Politycy wzniecili debatę na temat adopcji dzieci przez pary jednopłciowe – debatę powierzchowną, bo opartą na stereotypach i emocjach, a nie na faktach. Zmieńmy tę narrację

 

Do tablicy wywołały nas trzy rzeczy. Po pierwsze wypowiedzi „ekspertów” od homoseksualności z partii rządzącej, po drugie wypłoszone reakcje polityków z partii już nierządzącej na temat adopcji dzieci przez pary jednopłciowe – postulat wspomniany przez Pawła Rabieja, wiceprezydenta Warszawy z Nowoczesnej, spotkał się z dyscyplinującą reakcją prezydenta Trzaskowskiego podszytą pewnie lękiem o słupki poparcia (dla ścisłości, słowa Rabieja brzmiały tak: Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to nie jest samo zło, że nie niszczą tkanki społecznej i polskiej rodziny. Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją). Wreszcie po trzecie – najnowszymi statystykami: poparcie dla związków partnerskich w polskim społeczeństwie wynosi już 56%, ale dla adopcji przez pary jednopłciowe ledwie 18%. Co więcej, choć nie ma na to reprezentatywnych badań, wydaje się, że także sama społeczność LGBTI nie popiera bezwarunkowo prawa do adopcji. Wobec tego uporządkujmy. Oto najczęściej pojawiające się argumenty przeciw. Zdemitologizujmy je.

Dziecko, żeby prawidłowo się rozwijało, potrzebuje mamy i taty. Nawet jeśli założymy, że tak jest, to życie rzadko układa się idealnie. Np. rodzice rozwodzą się. Czy ktokolwiek postuluje zakaz rozwodów dla małżeństw, które doczekały się już potomstwa? Nie słychać. Zdarza się też, że jedno z rodziców umiera. Czy w takich przypadkach politycy zgłaszają przymus zamążpójścia dla owdowiałych matek? Nie słychać. Czemu więc argument ten dotyczy tylko adopcji dzieci przez pary jednopłciowe? Odpowiedź jest prosta: homofobia.

Dziecko, żeby prawidłowo się rozwijało, potrzebuje wzorców męskich i kobiecych. Dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe nie są zamykane na 18 lat w piwnicach czy przetrzymywane wbrew swej woli w odosobnieniu lub z dala od społeczeństwa (jak to ma miejsce w niektórych rodzinach heteroseksualnych – np. wśród Amiszów). Obawa więc, że nie będą miały dostępu do kultury opartej na patriarchacie, jest nietrafiona. Dzieci na całym świecie, nieważne przez kogo są wychowywane, spotykają się z przekonaniem, że mężczyzna jest drwalem, szefem, politykiem, jest racjonalny, używa argumentu siły i podporządkowuje sobie kobiety. A kobiety to gospodynie domowe, sekretarki, zastępczynie ważnych polityków. Są emocjonalne, niedecyzyjne i można traktować je jak obiekty seksualne. Niestety popkultura na każdym kroku umacnia patriarchalne spojrzenie na świat. Nie ma więc obaw, że dziecko wychowywane przez pary jednopłciowe się z nim nie zetknie. Dostanie to w pakiecie życia w naszym nadal bardzo patriarchalnym społeczeństwie. Zetknie się za to z bardziej zbalansowanym spojrzeniem na role mężczyzn i kobiet w społeczeństwie. Bo, sprowadzając rzecz do banału, zobaczy, że mamy/kobiety umieją wbić gwóźdź, podejmować trudne decyzje i rozwiązywać problemy. Lub że mężczyźni/ojcowie potrafi ą zmywać i prać, przytulać i dawać dziecku ciepło. Badania potwierdzają, że dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe w późniejszym życiu w mniejszym stopniu powielają tradycyjne wzorce płciowe np. w wykonywaniu obowiązków domowych. Nie ma to już jednak wpływu na ich zainteresowania i wybierane przez nich hobby.

To wkładanie dziecka wbrew jego woli do dysfunkcyjnego domu. Zacznijmy od początku: w wielu sytuacjach, by geje i lesbijki mieli kogo adoptować, najpierw heteroseksualne rodziny muszą okazać się na tyle dysfunkcyjne, że obleją egzamin rodzicielstwa i stworzą swoim dzieciom warunki tak trudne, że sąd rodzinny zdecyduje skierować dziecko do domu dziecka lub rodziny zastępczej. Zatem drodzy heteroseksualiści, zanim zaczniecie szafować słowem „dysfunkcja”, zastanówcie się, czy nie pasuje ono bardziej/również do was. Przestańcie też zakładać, że procedura weryfikacji i dopuszczenia przyszłych rodziców nagle przestanie działać tylko dlatego, że są oni osobami homoseksualnymi. Jeśli kandydaci na rodziców się nie nadają, to psychologowie i pracownicy ośrodków adopcyjnych to zauważą.

Geje będą „seksualizować” zaadoptowane dzieci. To emanacja homofobicznej wyobraźni, która zakłada, że jedyną aktywnością gejów jest uprawianie seksu. Homofobia często idzie jednak dalej i zakłada, że każdy gej to pedofil. I że adopcja w związku z tym to nie tyle sprawowanie opieki nad dzieckiem, ale „rekrutacja” młodego kochanka. Jest to znany mechanizm dyskryminacji, w myśl którego członkowie nielubianej mniejszości są stereotypizowani i opisywani jako zagrożenie dla większości. To argument podobnego kalibru jak oskarżenia Żydów o przerabianie chrześcijańskich dzieci na macę czy oskarżanie uchodźców o przenoszenie pasożytów. Nie pomaga tu zdominowany przez płeć męską Kościół katolicki. W wybuchających w nim co chwila nośnych medialnie skandalach pedofilskich siłą rzeczy oprawcami są mężczyźni, księża, a ofiarami bardzo często chłopcy, a więc płeć męska. Tymczasem jak stwierdziła amerykańska Akademia Nauk w raporcie z 1993 r., większość mężczyzn molestujących dzieci płci męskiej w rzeczywistości nie odczuwa pociągu seksualnego do dorosłych mężczyzn. Nie są więc gejami. Hipoteza, że mężczyźni homoseksualni częściej molestują dzieci niż mężczyźni heteroseksualni, jest nieprawdziwa.

Homoseksualni rodzice „zarażą” dziecko homoseksualnością. Zapewne z taką samą skutecznością, jak nasi heteroseksualni rodzice zarazili nas – gejów, lesbijki i osoby biseksualne – swoją heteroseksualnością… Bez obaw, to niemożliwe. A jeśli ktoś obawia się, że dziecko wychowywane przez pary jednopłciowe będzie traktować kontakty homoseksualne jako standard i będzie chciało – wbrew swojej heteroseksualnej orientacji – wcielać je w życie, to po pierwsze musiałoby być bardzo zamknięte na kulturę, w zdecydowanej większości heteroseksualną, by nie dostrzec, że to jednak heteroseksualizm jest dla nich opcją pierwszoplanową, a po drugie – nawet jeśli będzie eksperymentowało, to orientacja szybko weźmie górę nad ewentualnie wdrukowanymi wzorcami. My, osoby LGBTI, znamy to z autopsji. A jeśli kogoś nie przekonuje ta analogia, może zajrzeć do badań naukowych, które potwierdzają brak wpływu orientacji seksualnej rodziców na orientację seksualną wychowywanego przez nich dziecka (warto przeczytać chociażby pracę Judith Stacey oraz Timothy’ego Biblarz „Czy orientacja seksualna rodziców ma znaczenie?” będącą podsumowaniem 21 innych opracowań na ten temat).

Dzieci par jednopłciowych będą prześladowane przez rówieśników i społeczeństwo. Całkiem prawdopodobne, ciężko jednak zrozumieć, dlaczego nie powoduje to lęku o stan społeczeństwa i debaty publicznej, lecz skutkuje nawoływaniem do zakazu adopcji przez pary jednopłciowe. Na podobne prześladowanie narażone są w Polsce dzieci osób czarnoskórych, Żydów, nawet Niemców, dzieci rodziców niepełnosprawnych, niezamożnych itd. Ale nikt o zdrowych zmysłach nie nawołuje takich par do zrzeczenia się prawa do potomstwa. Rozwiązanie jest tylko jedno – i nie jest nim wyeliminowanie ze społeczeństwa inności, lecz edukacja.

Skoro z biologicznego punktu widzenia nie możemy mieć dzieci, to po prostu zaakceptujmy to. Ależ możemy! Homoseksualność to nie bezpłodność! Nasze komórki jajowe i plemniki za nic mają sobie homofobię i okazują się tak samo skuteczne jak komórki jajowe/plemniki osób hetero. Szacuje się, że dziś w Polsce 50 tys. dzieci jest wychowywanych przez pary jednopłciowe. Ponieważ w naszym przypadku decyzja o posiadaniu potomstwa jest przemyślana, wpadek z natury rzeczy nie ma – nie ma też niechcianych ciąż lub rodziców z przypadku. To z kolei rzutuje na dobrostan dzieci i całej rodziny. Co więcej, okazuje się, że konfiguracje rodzinne tworzone przez pary jednopłciowe, mogą nawet dawać dzieciom określone przewagi. Jak zauważa dr Przemysław Tomalski, autor pierwszej tego typu w Polsce pracy „Nietypowe rodziny. O parach lesbijek i gejów oraz ich dzieciach z perspektywy teorii przywiązania”: Dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe są bardziej otwarte i tolerancyjne niż ich rówieśnicy, rzadziej blokowane przez stereotypy płci, często też w ramach przeciwdziałania stygmatyzacji środowiska, wchodzą w rolę liderów.

Geje wolą imprezować i spędzać czas w darkroomach – nie nadają się więc do wychowywania dzieci. Nawet jeśli lubimy imprezy i seks, to każdy, kto był w zwykłym heteroklubie wie, że nie jest to wyłączna domena osób homoseksualnych. Spacerując wieczorem po starówkach polskich miast, nie sposób nie dostać zaproszenia, czasem bardzo nachalnego, do heteroseksualnego klubu ze striptizem. Gdybyśmy mieli rozdawać prawo do posiadania potomstwa w środku heteroklubu, prawdopodobnie nikomu byśmy go nie przyznali. Wystarczy wspomnieć eksperyment „Th e Dress for Respect” przeprowadzony przez agencję Ogilvy i markę Schweppes, który unaocznił skalę napastowania kobiet i niechcianego podrywu w heteroklubach. Biorące w nim udział kobiety doświadczyły niechcianego dotyku ze strony heteryków ponad 50 razy w ciągu 4 godzin. Czy dalibyśmy tym mężczyznom prawo do adopcji? A poza tym: gdzie w tej narracji są lesbijki? W społecznym odbiorze nie są imprezowiczkami. Ba! W społecznym odbiorze nie uprawiają seksu prawie w ogóle, więc ten argument ich nie dotyczy. Czemu więc jest wysuwany? Odpowiedź znów prosta: homofobia. I to sprowadza nas do sensu odmawiania prawa do adopcji parom jednopłciowym. Nie ma obiektywnych przesłanek, które uzasadniałyby brak takiego prawa. Ciekawe w tym aspekcie jest publicznie dostępne badanie Cornell University, który zidentyfikował 79 prac akademickich poświęconych tematowi sporządzonych na przestrzeni trzech dekad. Spośród nich 75 konkluduje, że dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe nie różnią się od innych dzieci. 4 badania natomiast wskazują na niekorzystne aspekty takiego wychowania, niemniej są krytykowane przez akademików za błędy merytoryczne – skupiły się bowiem na dzieciach z rozbitych rodzin, w których jedno z rodziców dokonywało coming outu po kilku(nastu) latach życia w heteroseksualnym związku, co w oczywisty sposób traumatyzowało całą rodzinę. W nauce panuje konsensus, że pary jednopłciowe jako rodzice nie szkodzą dziecku. Jedyną przesłanką do odmawiania osobom LGBTI prawa do adopcji jest więc homofobia. Ponieważ sprawa dotyczy kwestii bardzo wrażliwej dla społeczeństwa – dobrostanu dzieci – stereotypy padają na bardziej podatny grunt. Ale z rzeczywistością nie mają nic wspólnego. Weźmy więc pogardliwe zdanie Jarosława Kaczyńskiego „Ręce precz od naszych dzieci” i w roku, w którym w rekordowej liczbie Marszów / Parad Równości weźmie udział rekordowa liczba Polek i Polaków, przekujmy to zdanie w nasz okrzyk – „Ręce precz od NASZYCH dzieci!” I wykrzyczmy to zarówno do tych homofobicznych polityków, którzy szczują społeczeństwo na osoby LGBTI, żeby stworzyć wroga potrzebnego do wygrania wyborów, jak i do homofobicznych i tchórzliwych polityków, którzy chowają głowę w piasek, gdy słyszą, że gej Paweł Rabiej ma „czelność” wspominać, że nie ma czegoś takiego jak półrówność dla osób LGBTI. Czy się wam to podoba czy nie, my już wychowujemy dzieci w tym kraju tak, jak wychowują je miliony par jednopłciowych na całym świecie. A wracając do samej adopcji, dla dziecka często jest ona tak traumatycznym doświadczeniem, że nic nie jest w stanie zrekompensować utraty więzi z rodzicem biologicznym. Ale kluczem do szczęścia takiego dziecka jest miłość, opieka, stabilność, szacunek i dbanie o jego potrzeby. Pary jednopłciowe są zdolne do zapewnienia tego, tak samo jak pary różnopłciowe (lub single). To, czy przyznać komuś prawo do adopcji, powinno więc wynikać wyłącznie z oceny, czy para kandydatów/ek na rodziców jest w stanie stworzyć dziecku kochający dom, a nie od tego, czy jest to para męsko-damska, męsko-męska, czy damsko-damska.

Według badań około 50 tysięcy dzieci w Polsce jest wychowywanych przez pary jednopłciowe. Zwykle są to pary kobiece, a dzieci pochodzą z poprzednich heteroseksualnych związków ich mam. Status tych rodzin jest nierozpoznany przez prawo. Ostracyzm społeczny powoduje, że są one niewidoczne w przestrzeni publicznej. W krajach z równością małżeńską jest już wiele wyoutowanych celebryckich par z dziećmi. Poniżej prezentujemy kilkanaście z nich (w tym dwie polskie pary, które opowiedziały o swych rodzinach publicznie). To tylko subiektywny wybór – dzieci mają również m.in. Elton John z mężem, reżyser Ryan Murphy z mężem, Wanda Sykes z żoną i wiele innych par. A zaledwie kilka tygodni media w USA obiegła wieść, że tatą został Andy Cohen, gej, jeden z czołowych prezenterów TV

Jacek Andrzej Kacprzak-Kubińscy mają dwóch adoptowanych synów. Mieszkają w Wielkiej Brytanii. Udzielili wywiadu „Replice” (nr 53), a potem też innym polskim mediom.

Ricky Martin został tatą w 2008 r., gdy surogatka urodziła jego bliźniaków: Mateo i Valentino. Od 3 lat piosenkarz wychowuje ich wraz z mężem, syryjsko-szwedzkim artystą Jwanem Josefem. 31 grudnia 2018 r. urodziła im się córeczka Lucia.

Beata Lipska Kamila Mańkowska mają synka. W 2012 r. wywołały debatę nt. rodzicielstwa par jednopłciowych, gdy pojawiły się na okładce „Newsweeka”. Dwa lata później wraz z synkiem wyjechały na stałe do Wielkiej Brytanii.

Robbie Rogers, jeden z tylko kilku wyoutowanych piłkarzy na świecie i jego mąż Greg Berlanti, reżyser m.in. „Twojego Simona”, mają 3-letniego synka Caleba, a 13 maja br. urodziła im się córeczka Mia.

Gdy w 2014 r. gwiazda światowego tenisa Martina Navratilova ożeniła się z Julią Lemigovą, byłą miss ZSRR, została „drugą” mamą jej córek.

Ruth Davidson, liderka szkockiej Partii Konserwatywnej i jej narzeczona Jen Wilson mają synka, urodzonego przez Ruth w październiku 2018 r.

Aktor Matt Bomer („Odruch serca”, „American Horror Story”, „Białe kołnierzyki”) i jego mąż dziennikarz Simon Halls mają trzech synów, których urodziła surogatka: Kita, Walkera i Henry’ego.

Aktorka Sara Gilbert („Roseanne”, „Teoria wielkiego podrywu”) ma dwójkę dzieci ze związku z producentką telewizyjną Alison Adler (jedno urodziła Gilbert, drugie Adler). Od kilku lat jest żoną kompozytorki Lindy Perry. W 2015 r. urodziła syna.

Aktorska para małżeńska Neil Patrick Harris („Jak poznałem waszą matkę”) i David Burtka mają 8-letnich bliźniaków urodzonych przez surogatkę: dziewczynkę Harper Grace i chłopca Gideona Scotta.

Tekst z nr 79 / 5-6 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.