Sarah Waters „Za ścianą”

wyd. Prószyński i s-ka, 2015

 

Londyn, lata 20. zeszłego wieku. Niektóre kobiety ścinają włosy na krótko i odsłaniają kostki, a nawet połowę łydek i jest to dozwolony modowo rodzaj emancypacji. Co bardziej wyzwolone, te, co „posiadają poglądy”, ważą się nawet rzucić butem w jakiegoś posła. No, ale to już naprawdę skandal. Bo nadal kobieta ma być raczej flamą. Modną i elegancką, wesołą, aż pocieszną, niezbyt jednak rezolutną, chyba że na tańcach. Ale i tu – nie za rozwiąźle, może wszak paść podejrzenie, że z kimś flirtujesz, że nie jesteś dostatecznie dobrą żoną, a może nawet NAPRAWDĘ NIEGRZECZNĄ żoną, a w takiej sytuacji mogłabyś nawet… Stop! Tu należy się zatrzymać. Nie psując radości czytania, nie wolno bowiem napisać o najnowszej Waters nic ponad zarysowanie fabularnego tła czy klimatu. Dlaczego? Bo to książka zbudowana z tajemnicy. Tu wszystko zmienia się ze strony na stronę, z dialogu na dialog, z emocji na emocję. Nawet gatunek lepiej pozostawić w sferze domysłów, bo jest on częścią misternego planu autorki. Lepiej nie wiedzieć nic. Więc rada moja – nic o tym nie czytajcie. Przeczytajcie powieść, zaufajcie jej.

Waters nie zawodzi. Powieść jest mądra, erotyczna, klimatyczna i lesbijska. Jak zawsze wyraziste postaci, żywe emocje i to, co najtrudniejsze: nic nie jest czarne, nic białe, za to wszystko co i raz zaskakujące. Początek fabuły: panna Frances mieszka z matką w domu, który muszą ze względów finansowych podnająć. Za ścianę wprowadza się intrygujące, choć niby nudne małżeństwo. Dalej sza! Czytajcie. (Marta Konarzewska)

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.