O mamie Superbohaterce i całej wspierającej rodzinie, o coming oucie w Święta, o edukacji seksualnej po polsku, o „policji aktywistycznej” oraz o tym, że chciałby być drag queen, z MATEUSZEM SULWIŃSKIM, prezesem poznańskiej Grupy Stonewall, rozmawia Mariusz Kurc
Jesienią zeszłego roku do twojej mamy, pełniącej obowiązki dyrektorki szkoły w twoich rodzinnych Błaszkach, przyszedł proboszcz i przyniósł donos – anonim napisany rzekomo przez „zatroskanych” mieszkańców, w którym czytamy: „To okropne. Jak mamy wytłumaczyć naszym dzieciom to zło, jeśli dyrektorka popiera i reklamuje LGBT+” – do tego dołączone było zdjęcie mamy na Marszu Równości w Poznaniu. Bo twoja mama chodzi na Marsze Równości. A ty sam nie jesteś „zwykłym” gejem, tylko aktywistą – od zeszłego roku prezesem poznańskiej Grupy Stonewall. Wydaje mi się, że wielu „zwykłych” gejów przestraszyłoby się takiego anonimu, tymczasem ty wziąłeś go i wrzuciłeś do sieci, ośmieszając autorów i proboszcza. Mama stanęła murem za tobą – i w efekcie została w czerwcu wybrana Superbohaterką „Wysokich Obcasów”. Niezła historia, przyznasz.
Czuję, że ta nagroda jest wyrazem uznania i wsparcia dla wszystkich naszych akceptujących rodziców i też po prostu dla naszej społeczności. A z mojej mamy jestem nieprawdopodobnie dumny. Jako aktywistka zdała egzamin celująco.
Mama powtarza, że nic wielkiego nie zrobiła, po prostu stanęła po stronie własnego syna. Ale jest wielu rodziców osób LGBTIA, którzy wściekliby się, gdyby ich dziecko ujawniło taki donos. Mama zresztą prawdopodobnie zapłaciła cenę, stawała do konkursu na dyrektora szkoły, stanowiska nie otrzymała.
Dla mojej mamy wspieranie mnie jest oczywiste. Niestety, dla wielu osób LGBT+ mało co jest mniej oczywiste niż to, że mogą liczyć na podobne wsparcie.
Mówimy o mamie, ale masz wsparcie całej rodziny.
Podkreślmy, że to jest, niestety, sytuacja dość wyjątkowa. Jestem w tej garstce osób LGBT, które autentycznie czują wsparcie całej rodziny. Mój tata też chodzi na Marsze Równości, a mój młodszy brat Igor, heteryk, współorganizował w zeszłym roku I Marsz Równości w Kaliszu. Gdy się dowiedziałem, jak bardzo się w to zaangażował, zwyczajnie się rozryczałem.
Zawsze tacy byli? Jak wyglądał twój coming out przed rodziną?
Od zawsze wiedziałem, że jestem gejem, nie pamiętam żadnego momentu olśnienia, że „o, chyba jednak wolę chłopców”, po prostu nigdy nie było inaczej. W wieku kilku lat opowiadałem koleżankom, że zakochałem się w jednym chłopcu. Dopiero z czasem zacząłem rozumieć, co to oznacza i że generalnie mam przechlapane. W wieku dojrzewania siedziałem w szafie, jak niestety większość z nas. W liceum powiedziałem w tajemnicy dwóm osobom, na początku nie wiedziały, co z tą wiedzą zrobić. Dopiero na studiach w Poznaniu zacząłem się otwierać i planować coming out przed rodzicami. Ostatecznie wszystko potoczyło się inaczej, niż planowałem. Igor, wtedy 10-letni, przeczytał list do mojej ówczesnej sympatii, który nieopatrznie zostawiłem na biurku.
List? Pisany długopisem na kartce?
Tak.
Romantyczny byłeś.
(śmiech)
Co Igor zrobił?
Pokazał list tacie, ale obaj siedzieli cicho przez kilka dni. Zupełnie przypadkiem w tym samym czasie wyoutowałem się przed mamą, w Boże Narodzenie. Potem wszystko już potoczyło się samo. Na początku było trochę nerwowo, wszyscy musieli to sobie przetrawić. Rodzice nie mieli wtedy chyba zbyt wielkiej wiedzy o tym, co to w ogóle znaczy być osobą LGBT+. Ale stopniowo to sobie ułożyliśmy i później było już super. Informacja o mojej orientacji zaczęła się też rozlewać na dalszą rodzinę. Mojego (byłego) faceta poznały nawet obie moje babcie.
Igorowi wtedy jakoś tłumaczyłeś, co to znaczy być gejem?
Żyjemy w takich czasach, że już dziesięciolatkowi nie trzeba było tłumaczyć, kim jest gej. Ale Igor wyczuwał, że w domu dzieje się coś intensywnego, musiałem go uspokoić, że wszystko jest w porządku i nie złoszczę się za jego wścibskość. (śmiech)
Jaka była twoja droga do aktywizmu?
Kiedy tylko zrozumiałem, że przez swoją orientację nie jestem równo traktowany, stwierdziłem, że chcę z tym walczyć. Gdzieś koło 2014 r. zgłosiłem się do „Repliki”, pamiętasz?
Pewnie.
Niedługo po przeprowadzce do Poznania poszedłem na swój pierwszy Marsz Równości w tym mieście. To było zdecydowanie jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu. Było nas tam raczej niewiele osób, szczególnie w porównaniu z ponad 10 tysiącami z zeszłego roku – ale i tak poczułem moc. Szedłem i myślałem – mogę przeklinać? – myślałem: „Tak, jestem pedałem! Jeśli komuś się to nie podoba, to niech wypierdala”. Później byłem jeszcze na wielu Marszach, ale żaden nie był już tak intensywnym przeżyciem. W 2015 r. poszedłem na jedno z pierwszych spotkań powstającej wówczas Grupy Stonewall.
Sam czy ktoś cię wciągnął?
Sam.
Cztery lata później, w sierpniu zeszłego roku, zostałeś prezesem. Nieźle. Działasz wciąż jako wolontariusz?
Po pięciu latach działalności, przy kilkudziesięciu wolontariuszach i naprawdę dużych projektach, które mamy na koncie – Poznań Pride Week to tylko jeden z wielu – podjęliśmy w lutym decyzję, bym ja jako prezes miał etat – jedyna na razie osoba w GS.
Mówisz o tym ostrożnie.
Bo pieniądze to jest, wiesz, „szemrana” sprawa. Od razu pojawiają się insynuacje, że robisz coś wyłącznie dla kasy.
Znam to. Zresztą, robienie czegoś za darmo też jest dla wielu ludzi podejrzane. Często zwyczajnie nie wierzą – a ty przez ostatnie cztery lata pracowałeś dla GS właśnie za darmo.
Tak jest.
Jak Grupa Stonewall odnalazła się w czasie pandemii?
Było trochę strachu i niepewności. Straciliśmy ważne źródło dochodu, bo trzeba było tymczasowo zamknąć nasz lokal, Lokum Stonewall. No i oczywiście odwołaliśmy Poznań Pride Week i Marsz Równości. Nadal wierzymy, że uda się to nadrobić i zorganizować choć Pride Weekend. Kiedy tylko pandemiczne obostrzenia zostaną ostatecznie zdjęte, ruszamy do pracy.
Nie potrafimy się nudzić, więc wykorzystaliśmy ten czas na pracę nad kanałem na YouTubie. Wzięliśmy na warsztat edukację seksualną. To jest szalenie potrzebne! Opowiem ci anegdotę. Gdy miałem jakieś 12 lat, znalazłem w internecie gejowskie opowiadanie erotyczne. Nie wiedziałem tylko, że czytam opowiadanie dla fetyszystów, konkretnie, ze scatem. I wiesz co? Przez bardzo długi czas byłem przekonany, że tak wygląda seks między facetami, że jeśli jest anal, to musi się kończyć w taki „malowniczy” sposób. Bo cała sfera seksu męsko-męskiego nadal jest otoczona tabu.
Projekt już ruszył, bo widziałem pierwszy filmik – wyjaśniasz w nim, jak zrobić sobie lewatywę przed seksem analnym. Ja zwyczajnie lubię rozmawiać o seksie. Uprawiać seks – swoją drogą, ale rozmawiać o nim też. W internecie brakuje rzetelnych, polskojęzycznych informacji o seksie osób LGBT+. A przecież choćby seks analny to jest trudna technika, wymagająca sporej znajomości własnego ciała.
Główny strach młodych gejów przed analem – że będzie bolało oraz że będzie „wypadek” i czar pryśnie.
Wypadek czyli kupa, powiedzmy wprost. Nieudane pierwsze doświadczenia potrafi ą nas poważnie straumatyzować. Trzeba o tym normalnie rozmawiać i tłumaczyć, jak można się przed tym zabezpieczyć. Co do bólu – są lubrykanty, żele rozluźniające, ale znów: trzeba wiedzieć, gdzie szukać informacji. Pornografia nas nie wyedukuje, bo to bajka. Tam zawsze penisy stoją, seks trwa godzinami, wszystko się udaje. W prawdziwym życiu to tak nie wygląda.
W Polsce nawet osoby heteronormatywne mają problem z dostępem do informacji o seksie, a co dopiero osoby LGBT+. Jak wygląda seks osób transpłciowych albo interpłciowych? Czy proces tranzycji wpływa jakoś na seksualność? Co mogą robić w łóżku dwie kobiety? Co o tym wiemy? Właściwie nic. Zero edukacji.
Czego przez te 5 lat aktywizmu nauczyłeś się o naszej społeczności?
Reakcje na kalendarz, który przygotowaliśmy na 2017 r., dobitnie pokazały mi, jak wiele jest w naszej społeczności czołobitności wobec heteronormy, jak wiele kompleksów, przepraszania za to, że jesteśmy, jacy jesteśmy, przewrażliwienia na punkcie wizerunku, jaki mamy u mitycznej „większości”. Rozpętała się wtedy dyskusja, czy pokazujemy ludzi w kalendarzu stereotypowo czy niestereotypowo. Jest taki cytat, który chętnie przytaczam – Bożena Keff to pięknie podsumowała w wywiadzie w „Replice” zresztą. Chodzi o chowanie tych najbardziej „kontrowersyjnych egzemplarzy” z naszej społeczności, składanie ich w ofierze – w nadziei, że jak się ich wyrzekniemy, to heterowiększość nas zaakceptuje i powie: „O tak, teraz jest OK, możecie mieć prawa”. To jest krzywdzące i bardzo naiwne.
Keff mówiła, że problemem jest „zwracanie się przeciwko sobie, przeciw własnym prawom i zasadom. (…) To tak, jakby mniejszość wyobrażała sobie, że jeśli złoży jakąś część siebie na ołtarzu większościowej mentalności, jeśli się wyrzeknie «radykalnych» cech, napiętnuje odstępców (którzy chcą np. adopcji dzieci), to reszta będzie «zbawiona»”. I jeszcze: „Jeżeli mniejszość zaczyna mówić głosem większości, szczególnie tej, która ją dyskryminuje, to już przegrała”.
Otóż to. To jest sprzed dobrych kilku lat, ale ja to widzę w naszej społeczności cały czas – to ciągłe oglądanie się na heteryków i patrzenie na świat ich oczami, zastanawianie się, co oni powiedzą. Żeby tylko broń Boże ich nie urazić. Tymczasem nasi wrogowie – np. dziennikarze TVP – zajmują się właśnie szukaniem tych najbardziej „odjechanych egzemplarzy” – a my drżymy. Tamci tropią, bo gdzieś w jakiejś piwnicy jakaś lesbijka albo gej może właśnie struga tęczowego Jezuska – ach, co za profanacja! – i jeśli coś takiego wyjdzie na jaw, to homofoby będą triumfować, a my co? A my zwrócimy się razem z nimi przeciwko tej lesbijce czy temu gejowi! Dzwoniła do mnie jedna dziennikarka z prośbą o wypowiedź na temat „cipkomaryjki” i nie była w stanie tego słowa normalnie wypowiedzieć – szeptała. To jest masakra, że my się tymi pierdołami przejmujemy, przerażamy i natychmiast kajamy. Najchętniej byśmy te „odjechane egzemplarze” sami spalili na stosie. Słychać też głosy, że przecież sami sobie jesteśmy winni, nic dziwnego, że nas dyskryminują, skoro „takie rzeczy” wyprawiamy. Pamiętasz sprawę Mariolki Rebell, prawda?
Jasne. Drag queen, która na wyborach Mister Gay Poland 2019 miała performance, na którym „poderżnęła gardło” kukle biskupa Jędraszewskiego – temu od „tęczowej zarazy”.
Myśmy też ten performance skrytykowali, ale nie dlatego, że „zaszkodził społeczności LGBT+”. Zresztą teraz pisowska prokuratura postawiła Mariolce zarzuty i mnóstwo osób LGBT+ pisze w internecie, że ona sobie na to zasłużyła. Bardzo bym chciał, żebyśmy wszyscy zrozumieli, że równe prawa po prostu nam się należą jako ludziom i obywatelom. Nie musimy na nie zasługiwać grzecznym zachowaniem, to nie jest konkurs na najlepszego przedszkolaka. Choćbyśmy wszyscy co wieczór popierdalali w uprzężach na dzikie fetysz party – i tak równość małżeńska nam się należy.
Innym ważnym dla mnie doświadczeniem była zeszłoroczna Letnia Akademia Równości – przemierzyliśmy 2000 km, zatrzymując się w różnych miejscowościach, do których po raz pierwszy tak jawnie zawitali „tęczowi ludzie” i powiedzieli po prostu: „Jesteśmy. Porozmawiajmy”. I wiesz, co zauważyliśmy? Dla wielu propaganda TVP jest tak żałosna, że aż śmieszna – szkopuł tylko w tym, że ona działa. Ludzie rozmawiali z nami językiem „Wiadomości”. PiS wyrządza nam szkodę, z której będziemy się podnosić przez lata. Przecież powinniśmy dzisiaj rozmawiać o kształcie związków partnerskich lub o równości małżeńskiej, o ochronie przed dyskryminacją w kodeksie karnym, której cały czas nie ma, o zakazie terapii konwersyjnych, o ułatwianiu procedury uzgodnienia płci… Ale nie możemy, bo jesteśmy siłą cofani do etapu, w którym wyjaśniamy, że nie jesteśmy chorzy.
Ostatnio wyjaśniamy też, że jesteśmy ludźmi.
To jest oczywiście dramat i chyba nawet najbardziej uśpiona część społeczności dostrzegła, że coś się dzieje. Odkąd w zeszłym roku zostaliśmy obwołani wrogiem numer jeden, wiele osób się obudziło i zaczęło szukać winnych, m.in. w organizacjach LGBT+. „Halo?! Dlaczego nikt nic z tym nie robi?”. To jest turbo zabawne! Niestety, nawet najlepiej zorganizowana społeczność LGBT+ nie ma takich narzędzi, jakim jest promiennie uśmiechnięta Danuta Holecka w „Wiadomościach”, która codziennie przemawia do kilku milionów ludzi.
Nie zdają sobie również sprawy, że ta sytuacja wynika też z tego, że oni sami się nie angażują.
Cóż, nie mamy społeczeństwa obywatelskiego i nie możemy chyba oczekiwać, że akurat ludzie LGBT+ będą lepiej w tej kwestii wyedukowani. Widziałem te smutne dane, które publikowaliście, że tylko 1,5% z nas wpłaca 1% z podatku na organizacje LGBT.
A potem zdziwienie, że organizacje LGBT mają małe zasięgi.
Myślę, że u części osób obywatelskie przebudzenie następuje, kiedy zbliżają się do pewnego wieku i nagle zaczynają sobie zadawać „trudne” pytania, czyli np. „Ja tu z nim mieszkam od 7 lat, żyjemy razem, ale to jego mieszkanie, co się ze mną stanie, kiedy jego potrąci autobus?”.
Mateusz, a nie masz wrażenia, że jako wyborcy jesteśmy strasznie kapryśni, podczas gdy nasi przeciwnicy stoją murem za swymi przywódcami?
Czasem mam wrażenie, że Kaczyński mógłby wyjść i powiedzieć, nie wiem, „Zabiłem człowieka” – i słupki poparcia nawet by mu nie drgnęły. Lewicowy wyborca jest bardziej kapryśny. Nasz kandydat powie „lekarz” zamiast „lekarka” o kobiecie i dla niektórych już jest skreślony. Lubimy takie internetowe burze w szklance wody.
Złość to jest wielka siła, ale trzeba się nauczyć, jak kierować ją we właściwym kierunku. Podjąłem kiedyś świadomą decyzję, że raczej nie krytykuję publicznie inicjatyw LGBT+. To jest w ogóle temat-rzeka. My, osoby LGBT+, dostajemy codziennie masę hejtu, agresji, przemocy i symbolicznej, i całkiem realnej od tzw. świata zewnętrznego. Musimy jakoś sobie z tym radzić. Niektórzy postanawiają walczyć, inni udają, że to ich nie dotyczy, ale ten hejt na nich także działa, w ich umysłach i sercach też gdzieś tam się odkłada – i oddziałuje.
Pytanie brzmi, jak spożytkować tę potężną negatywną energię, która w nas wali. Część z nas przerzuca się agresją w ramach naszej własnej grupy – stąd są te wszystkie wojenki wewnątrzśrodowiskowe. Często zapominamy, gdzie jest prawdziwy sprawca tego zła, prawdziwy rozsiewacz tej nienawiści – nie w naszej społeczności, tylko np. w sejmowej większości, w rządzie – i to w tamtą stronę należy złość kierować.
Z wewnątrzśrodowiskowymi wojenkami wiąże się też zjawisko, które nazywam „aktywistyczną policją”. Próbujesz coś robić, a „aktywistyczna policja” czeka na twoje najmniejsze potknięcie, by z przyjemnością ci je wytknąć. Nie dość, że dostajesz mnóstwo gówna od „zwykłych” homofobów, to jeszcze musisz mieć się na baczności, bo społeczność też potrafi być bardzo surowa. Z jednej strony to jest pożyteczne zjawisko, bo weryfikujemy własne działania i uczymy się czegoś nowego. Z drugiej strony mam wrażenie, że to często wymyka się spod kontroli i motywacje, które za tym stoją, wcale nie są takie szlachetne, bo np. jest w tym duży kawałek kreowania się na „jedynego sprawiedliwego”, „miss aktywizmu”, najbardziej oświeconego wśród oświeconych. Lubimy kogoś skreślać, obalać, stwierdzać, że jest cancelled. Mało w tym szerszej perspektywy i refleksji, bo co nam przyjdzie z tego, że kogoś zmiażdżymy? Może lepiej zastanowić się, jak sprawić, by cała społeczność wyniosła z danej sytuacji jakąś naukę?
Mogę na koniec wprowadzić lżejszy i bardziej optymistyczny wątek?
Proszę bardzo.
Od jakiegoś czasu ujawniłeś swą pasję do zdjęć – lubisz pozować do fajnych, często dowcipnych fotek. Nierzadko w fantazyjnych strojach.
Gdzieś to we mnie było od dawna, a teraz się ujawniło.
Skąd to się wzięło?
Jestem próżnym człowiekiem.
(śmiech)
Jestem próżny i zdaję sobie z tego sprawę. Najgorsze, co można zrobić ze swoją próżnością, to udawać, że jej nie ma. Lubię sobie zrobić ładne zdjęcie, wrzucić do sieci i patrzeć, jak mi je ludzie lajkują – taka jest prawda.
One są nie tylko ładne. Są bardzo gejowskie, queerowe, kampowe, przegięte – i zabawne.
Bo ja tę estetykę bardzo lubię. I lubię robić sobie bekę z różnych żenujących zjawisk, z którymi mamy do czynienia. Co więcej, gdybym tylko miał więcej talentu, to pewnie byłbym drag queen. Fascynuje mnie to, co ta kultura sobą reprezentuje – ten element prowokacji, wytrącania ludzi ze strefy komfortu. Drag ujawnia wiele absurdów, które nami rządzą. Dlaczego facet w peruce i sukience ma być bardziej kontrowersyjny, niż dziwnie wygięta, nienaturalnie szczupła modelka, totalnie przerobiona, a jednocześnie próbująca cię przekonać, że jeżeli będziesz używał tych kosmetyków, co ona, to będziesz wyglądał równie nieskazitelnie, a w gruncie rzeczy – bardzo dziwnie.
W ostatnich latach scena dragowa eksplodowała, również w Polsce, głównie za sprawą „RuPaul’s Drag Race”. Ten program pełni fantastyczną funkcję edukacyjną – mój były chłopak nie lubił dragu, obejrzał RuPaula i został z miejsca fanem. Jedną z motywacji, dla których w Poznaniu otworzyliśmy Lokum, było właśnie zapewnienie miejsca, gdzie drag queens mogłyby występować.
Natomiast jest też druga strona medalu, „RPDR” dla wielu stał się jedynym punktem odniesienia. Małolaty potrafią mieszać polskie drag queens z błotem, bo nie dotrzymują one standardów wizualnych z telewizora. Tymczasem zupełnie nie o to chodzi. Drag jest różnorodny i może, a nawet powinien, być dziki, surowy, nieokrzesany. Liczy się talent i osobowość.
Ale sam Ru mówi też: „If your body is a ten, but your character is a two, then bitch, you are a two”.
Dokładnie! (śmiech)
Tekst z nr 86/7-8 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.