Sukienki to była tragedia

Z Elżbietą Dynarską i z Jackiem Dynarskim, rodzicami transseksualnego Wiktora, rozmawia Agnieszka Rynowiecka

 

Fot: Agata Kubis

 

Wiedzieli państwo jakiej płci urodzi się wasze dziecko?

Mama: Nie, to była niespodzianka.

A mieli państwo preferencje? Woleliście chłopca czy dziewczynkę?

M: Ja na początku chciałam syna, bo u mnie w rodzinie od sześciu pokoleń najstarsza rodziła się córka. Mój ojciec powiedział: „Dziecko, przy takiej linii przodków to nie ma szans na syna”. Potem było mi już wszystko jedno, ale we wczesnej ciąży śnił mi się chłopiec. No i mam syna.

Tata: Ja chciałem córkę. Mam brata i jako chłopaki w domu nie żyliśmy zbyt zgodnie. ciągle rywalizowaliśmy. Myślałem, że jak będzie dziewczyna, to będzie to spokojniejsze dziecko.

A jakim Wiktor był dzieckiem? Spokojnym?

M: Spokojnym i bardzo pogodnym. Jadł, spał i uśmiechał się do świata. Bardzo wcześnie udało nam się wdrożyć stały rytm dnia. Kolki pamiętam miał zaledwie trzy – i każda mu się kończyła o 12-tej w nocy.

Gdy było już widać, jakimi zabawkami Wiktor lubi się bawić, to dostrzegaliście jakieś sygnały o jego dysforii płciowej, ewentualnym transseksualizmie?

T: Pamiętajmy, że mówimy o połowie lat 80. – wiedza o transseksualizmie, o korektach płci była bardzo mała. To było tabu. Dzisiaj, jak o tym myślę, to pierwsze symptomy były bardzo wcześnie – jak on miał kilka lat. Nie przywiązywałem do tego wielkiej uwagi. W naszej rodzinie są opowieści o tym, jak to jedna babcia z chłopakami za młodu latała po drzewach, a druga ponoć była dobrym piłkarzem. Myśleliśmy, że to jest w genach. Ale gdybym miał dzisiejszą wiedzę, to szybko trafiłbym do psychologa i poprosił o zbadanie – wtedy można byłoby inaczej, lepiej dzieckiem pokierować.

M: To jest wybiórcze. My, rodzice, pamiętamy co innego, a dziecko co innego. Wiktor mówi, że od początku miał „męskie” preferencje ubraniowe. Mnie z kolei nie zależało, by go jakoś specjalnie stroić, by był tą śliczną dziewczynką w sukieneczkach z falbankami. Z przyczyn praktycznych wolałam nawet zakładać mu spodenki. Bo wygodniej.

T: Damskich strojów zdecydowanie nie lubił. Sukienki to była tragedia. Spodnie, typowe chłopięce ubiory plus otoczenie chłopców – zawsze bardziej związany był z kolegami, choć koleżanki też się pojawiały i to są nawet trwałe przyjaźnie do tej pory. Ale w pewnym wieku, gdy kształtują się relacje społeczne u młodych ludzi, Wiktor absolutnie wolał towarzystwo chłopców.

M: A mnie to nie dziwiło, bo ja też całe życie pracowałam z kolegami, a przyjaciółki miałam tylko dwie. Co do zabawek – lubił misie i klocki oraz gry. I jeszcze co do fryzur – nosił kitki i warkocze.

T: Pamiętam taką żartobliwą sytuację. Otóż, Wiktor nie znosił lalek. Moja teściowa miała ich sporą kolekcję, a Wiktor kompletnie nie był zainteresowany. Gdy jednak miał jakieś 7 lat, to zgodnie z ówczesną modą wśród dziewczynek, zapragnął lalki Barbie. Chyba się naoglądał nachalnych reklam w telewizji tuż po zmianie ustroju. Więc pojawiła się Barbie, ale nie zadomowiła się specjalnie u nas – znalazła nietypowe zastosowanie. Mianowicie, na wakacyjnych wyjazdach służyła do tego, by ćwiczyć rzuty na odległość. To była Barbie-rzutka (śmiech).

M: Tak chciał Barbie, a ja długo mu jej nie chciałam kupić, bo to głupia zabawka. Ale jak ją w końcu dostał, to ją maltretował strasznie.

Jak to było, gdy Wiktor powiedział, że nie chce być dziewczynką?

T: Trzeba na wstępie dodać, że my się rozstaliśmy i Wiktor został ze swoją mamą. Coming out miał miejsce już po naszym rozstaniu. M: Wiktor miał 12 lat. Pamiętam ten dzień. Akurat wieszałam pranie, a on podszedł i powiedział, że nie chce być dziewczynką. Szoku nie było żadnego. Odpowiedziałam, że chłopcem byłby kobiecym, bo ma długie rzęsy – i na tym się skończyło. Nie przywiązywałam do tego wagi, bo to nie było powiedziane dramatycznie i nie zabrzmiało dramatycznie.

Wchodził w wiek dojrzewania. Zawsze dużo ze sobą rozmawialiśmy, więc to było naturalne, że mi mówi różne rzeczy. Zawsze dostawał odpowiedzi na wszystkie pytania. Jego tranzycja to był proces długotrwały. Nic nie działo się z dnia na dzień. Np. gdy szedł na bal gimnazjalny, to powiedział, że ostatni raz zakłada sukienkę. Pantofelki też były jego zmorą, trudno było dostać numer 41. Kilka lat trwało, zanim zaczął obcinać włosy na krótko. Mnie to nie dziwiło i kiedy zobaczyłam, że obwiązuje swój biust – a po naszej linii żeńskiej miał ten biust spory – to mu kupiłam gorset, żeby miał wygodniej. W końcu powiedział stanowczo, że jest pewien – chce być mężczyzną. Ustaliliśmy, że nic nie zrobi, póki nie będzie pełnoletni, a właściwie, póki nie skończy liceum.

I co wtedy zrobiliście?

M: Poszliśmy do psychologa, który okazał się idiotą. Powiedział do Wiktora, że jest gruba, koledzy się z niej pewnie śmieją i to pewnie dlatego źle się czuje we własnej skórze.

A pani Wiktorowi wierzyła?

M: Tak. Nie było niedowierzania, bo obserwowałam swoje dziecko. Widziałam, jaka tematyka pojawia się na jego rysunkach, widziałam, czym się interesuje, o czym czyta w Internecie, co pisze. Znałam go.

T: Mnie Wiktor o sobie wprost powiedział dużo później. Odbyło się spotkanie we trójkę. Podejrzewałem, że Wiktor zmierza w jakimś kierunku, ale powiem pani szczerze, stawiałem na homoseksualność. Tymczasem chodziło o zmianę płci. Później się dowiedziałem, że się bardzo denerwował, nie wiedział, jak zareaguję. Byłem zaskoczony.

Ale nie zszokowany, tak?

T: Gdybym powiedział, że nie było problemu, to bym skłamał. Ale też nie mogę powiedzieć, że był szok, że krew mi odpłynęła mi z twarzy i tym podobne. Owszem, to jest informacja, która może przygwoździć. Człowiek buduje sobie pewien obraz dotyczący siebie, najbliższych, teraźniejszości, przyszłości. I nagle ten obraz się rozwiewa, bo trzeba go budować od nowa. Można sobie z tym nie umieć poradzić na początku. Ale to jest problem rodzica, nie dziecka.

Wiktor był już wtedy dorosły. Miałem w głowie inny obraz niż ten z dzieciństwa, czyli nietypowej dziewczynki. Informacja, że jest osobą transseksualną nie zawaliła mojego świata. Jedyne, czego od Wiktora oczekiwałem, to, by zbadał się psychologicznie, żeby ta zmiana była potwierdzona medycznie – i wtedy ma on moje pełne poparcie. A on już wtedy bardzo dużo wiedział na ten temat. Był świetnie zorientowany, miał kontakt ze środowiskiem LGBT, znał kroki, jakie osoba transseksualna musi przejść. Z tego co pamiętam, to wygłosiłem nawet taki ojcowski komunikat w stylu: „Nie dlatego cię kocham, że jesteś dziewczynką czy chłopcem, tylko dlatego, że jesteś moim dzieckiem”.

Czego najbardziej się obawialiście?

M: Bałam się, że ktoś go skrzywdzi. Gdy dowiedziałam się, że ma wsparcie na swojej uczelni, to zrozumiałam, że świat się jednak zmienia. Jego koledzy z klasy i z liceum przyjęli go rów również normalnie i to też bardzo dużo znaczyło.

T: Zwyczajnie bałem się o moje dziecko, bo nie znałem tematu. Wiedziałem, że zmiany są trudne, że kuracja jest radykalna. Ale daliśmy radę. Do dziś pamiętam, że jak wracaliśmy z zabiegu z Łodzi, to z nerwów dociskałem i dostałem mandat za przekroczenie prędkości.

M: Dziecko ma być zdrowe i szczęśliwe, a nie spełniać nasze wizje. Chowamy je dla świata, a nie dla siebie, dlatego akceptacja Wiktora była dla mnie rzeczą oczywistą. W jego zmianach fizycznych czynnie uczestniczyłam. Pamiętam, jak pojechaliśmy na zabieg do Łodzi, do kliniki uniwersyteckiej. Podczas tej operacji, która miała trwać godzinę, a trwała trzy, wydeptałam dokładnie cały korytarz milion razy, ale uspokajałam się, że skoro nikt nie wypadł z krzykiem i nie ma żadnego larum, to wszystko jest w porządku. Czytałam, że ta klinika wykonała od lat 80. ponad 300 zabiegów korekty płci, więc uspokajałam się, że wiedzą, co robią. Po zabiegu, jak zobaczyłam Wiktora, który podniósł kciuk do góry, to od razu wiedziałam, że jest OK. Zresztą ładnie go tam przyjęli. Mówili do niego na „pan” od początku.

T: To jest związane z moim światopoglądem, moją filozofią. Ja nie uważam, żeby była jakakolwiek różnica miedzy ludźmi tylko dlatego, że jest różnica płci. Człowiek jest człowiekiem, człowiek to przede wszystkim umysł, a cała reszta jest dodatkiem. Można żyć bez ręki, nogi, genitaliów, natomiast bez głowy nie można żyć. Najważniejsze jest to, co mamy w głowie, a do reszty można się przyzwyczaić.

Czyli nie żałował pan tego biustu?

T: (śmiech) No nie, bo to nie mój biust, nie miałem czego żałować. Martwiłem się tylko o jego zdrowie. To była decyzja świadomego człowieka. Jeśli ja chciałbym coś zrobić ze swoim ciałem, to też nie zasięgałbym rady u znajomych, tylko bym to zrobił i tyle.

W Polsce w obecnym systemie prawnym, aby wystąpić o zmianę płci w dokumentach, należy pozwać do sądu własnych rodziców o omyłkowo sporządzony akt urodzenia. Absurd, ale tak jest. Ustawa o uzgodnieniu płci, która miała cały ten proces ucywilizować, po czterech latach pracy w Sejmie przepadła. Prezydent postawił veto, Sejm go nie odrzucił. Pamiętacie dzień, w którym otrzymaliście pismo z sądu, że jesteście pozwani przez własne dziecko?

T: Uprzedził nas. Muszę podkreślić, że sąd doskonale tę sprawę poprowadził. Natomiast nie jest to zbyt fajne tym bardziej, że czegokolwiek byśmy nie powiedzieli, to jednak zostaliśmy obciążeni kosztami postępowania, bo przegraliśmy (śmiech).

M: Pamiętam, że kilka dni przed rozprawą pojechaliśmy kupić mu garnitur, żeby elegancko wyglądał. Sąd zadał nam po trzy pytania typu „skąd wiedziałam, że urodziła się dziewczynka?”, „jak się Wiktor bawił jako dziecko?”. Później zlecił dodatkowe testy i po nich była kolejna, już króciutka rozprawa, która zakończyła proces.

Wiktor określa się jako osoba niebinarna płciowo i biseksualna. Jak to przyjmujecie?

M: Powiem pani tak… Był jeden moment, gdy po zmianie dokumentów i zmianach fizycznych – wszystko to trwało w sumie 5 lat – odetchnęłam z ulgą, że teraz już koniec, że moje dziecko w końcu może być sobą, że już jest wszystko poukładane, że on wie, czego chce i już. Ale to nie był koniec. Po dwóch latach od prawnej zmiany papierów Wiktor rozstał się ze swoją dziewczyną, a związał z Romanem ze Słowacji i wtedy przestraszyłam się, że może on ma jakieś wątpliwości, że może chce się wycofać. Ale jak on mi wytłumaczył, że jest biseksualny i że teraz po prostu jest Roman, a wątpliwości co do płci żadnych nie ma, przyjęłam to. Gdy przyjeżdżali razem z Bratysławy, to wszyscy, całą rodziną, przyjmowaliśmy ich u siebie.

Zdarza się, że wciąż myślicie o nim jako o dziewczynce?

T: Już nie. Nawet trudno byłoby mi go sobie wyobrazić w ten sposób. Myślę o nim: moje dziecko, mój syn.

Wiktor jest znanym działaczem społecznym, prezesem Fundacji Trans-Fuzja. Jesteście z niego dumni?

T: Pewnie! Bardzo mi imponuje. Trochę mu nawet zazdroszczę, robi dużo dobrego. To jest właściwy człowiek na właściwym miejscu.

To chyba sami z siebie też możecie być dumni?

M: A oczywiście, że tak (śmiech). Dumna jestem z tego, że jest samodzielnym, wykształconym człowiekiem, twardo stąpającym po ziemi, zorientowanym. Mam nadzieję, że jako matce udało mi się go wychować. Jak każdy rodzic pewnie cały czas myślałam, jak tu dać skrzydła a nie obciąć korzeni.

Mielibyście rady dla osób transpłciowych i ich rodziców na podstawie własnych doświadczeń?

T: Każdy jest inną osobowością, generalnych rad chyba nie mam… Dobrze, by osoby transpłciowe dawały jakieś sygnały swoim rodzicom. Dzięki temu, że Wiktor takie sygnały mi dawał, to przynajmniej podświadomie gdzieś tam wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Myślałem, że moje dziecko będzie lesbijką, ale to już zawsze jest coś – jakiś przyczółek do myślenia. Człowiek jakoś się przygotowuje, że taka informacja może paść.

Oczywiście mówimy o sytuacji, gdy osoba transseksualna jest już pogodzona sama ze sobą, wie kim jest i nie wypiera tego. Z tym też bywają problemy.

M: Chyba dobrze jest zacząć ostrożnie, a nie manifestacyjnie. Z wyczuciem. Można też opowiadać o ludziach, którzy przeszli tranzycję i są szczęśliwi.

A rady dla samych rodziców?

M: Stara prawda, że nie można się obrażać na własne dzieci, a tylko spokojnie, cały czas być obok. Jesteśmy po to, by je wspierać.

T: Wiem od Wiktora, że te reakcje na transseksualność dziecka są wśród rodziców bardzo różne, czasem negatywne. A jak oni jeszcze potem są pozywani do sądu… Trzeba tworzyć im warunki do zdobywania wiedzy. Bo u nas o transseksualności wciąż jest mało informacji. Jeśli jest konflikt między rodzicami a dzieckiem, to powinien być mediator, by wszystko wyjaśnić. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić sytuacji, w której dochodzi do agresji fizycznej, choć od Wiktora wiem, że się zdarzają. Trzeba pamiętać, że rodzice mają często bardzo silną wizję przyszłości swoich dzieci. Są osoby mocno wierzące – i takie wyznanie dziecka burzy ich światopogląd. Często wstydzą się powiedzieć innym, że np. ich jedyny syn oświadczył, że jest dziewczyną. Ale jeśli więzy rodzinne są dobrze ukształtowane, to jest nadzieja na pokój.

Mówicie o Wiktorze innym? Dalszej rodzinie, znajomym?

T: Są jeszcze osoby, które pytają mnie, co u mojej córki, bo nie wiedzą. Są osoby, którym mówię o korekcie płci Wiktora a są takie, którym nie mówię, bo wiem, że to wywołuje „mieszane uczucia” i temat jest gaszony natychmiast. Niektórzy mówią OK, w porządku. Niektórzy są ciekawi i dopytują.

Ja w swoim otoczeniu nie mam z tym problemów, ale nie mam problemów dlaczego? Bo wiem, że są osoby, którym nie ma co mówić, ponieważ i tak nie spotkam się z aprobatą. Są osoby, które wiedzą, ale nie chcą o tym mówić, więc się nie narzucam. Ale 90% znajomych wie – i wie ode mnie. Bywa, że szybko zmieniają temat, bo nie wiedzą, jak się zachować a nie chcą mnie urazić. Ale jednoznacznie negatywnej reakcji nie miałem.

A uczestniczyliście w wyborze nowego imienia?

T: Nie, on sam wybrał. M: Wybrał Wiktora od „victorii” – zwycięstwa. A drugie imię, Andrzej, przyjął po moim tacie, swoim dziadku.

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.