Dziewczyny, wyjdźcie z szafy… jako i ja wychodzę

Chcę przybliżyć lesbijki tym, którzy o nich nic nie wiedzą, a posługują się jedynie stereotypami, i chcę przybliżyć lesbijki samym lesbijkom. Rozmawiał: Mariusz Kurc

 

Foto: Oiko Petersen
Charakteryzacja: Karolina Kaźmierczak

 

Anna Laszuk
dziennikarka radia TOK FM, autorka książki „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy“

 

O czym będzie twoja książka „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy“, która ukaże się jesienią?
Przedstawiam w niej lesbijki z różnych środowisk, z dużych i małych miast, ze wsi, w różnym wieku – od 20 do prawie 70 lat. Są byłe zakonnice, są mamy, byłe mężatki, singielki, „sparowane“ itd. Większość dziewczyn występuje niestety pod pseudonimami.

No to co to za wyjście z szafy?
Nie powiedziałyby mi nic, gdyby miały wystąpić pod własnymi imionami i nazwiskami. Na to zdecydowały się tylko dwie. Ja sama, gdy wpadłam na pomysł książki sześć lat temu, miałam myśl, żeby wydać ją pod pseudonimem. Ale jak odpowiadałabym wtedy na pytania typu: „Dlaczego zainteresowała się pani problemem lesbijek w Polsce“? Książka spełniła więc dla mnie rolę mobilizującą, jeśli chodzi o zmierzenie się  kwestią publicznego coming outu. Napisałam ją z różnych powodów. Ponieważ interesuje mnie kwestia równości ludzi bez względu na orientację seksualną, równoprawność społeczna orientacji, interesuje mnie feminizm i istnienie kobiet (w tym – lesbijek) w polskim życiu  ublicznym, interesuje mnie niewidoczność lesbijek. Chcę przybliżyć lesbijki tym, którzy o nich nic nie wiedzą, a posługują się jedynie  tereotypami, i chcę przybliżyć lesbijki samym lesbijkom. No i dlatego, że podobnie jak moje bohaterki jestem lesbijką, więc temat dotyczy także mnie. Poza tym, gdy zaczęłam pracować w radiu, stałam się osobą publiczną. Niejednokrotnie musiałam zmierzyć się z tematem „homoseksualizm“ na antenie. I oczywiście zetknęłam się bezpośrednio z przejawami wstrętnej homofobii (wśród niektórych słuchaczy), z którą wcześniej nie miałam do czynienia.

Na przykład?
Niedawno zdarzył się atak personalny, o którym dowiedziałam się od kolegi z naszego radia. W audycji Woobie Doobie, poświęconej viagrze  wydawałoby się, z lesbijkami niemającej nic wspólnego), słuchaczka wyraziła pogląd na mój temat: „A Laszuk jest cipoletką i powinna się zająć swoim kutasem!“. Osłupiałam. Nie rozumiem, skąd w ludziach tyle agresji. Innym razem wzięłam udział w panelu dyskusyjnym jako  reprezentantka Porozumienia Lesbijek. W pewnym momencie wstał jeden pan i oświadczył, że przyszedł tu właściwie po to, żeby mnie  obaczyć,   jest bardzo rozczarowany  moją deklaracją. Chodziło mu prawdopodobnie o Porozumienie Lesbijek. Udałam, że zrozumiałam go  inaczej, czyli że tak go rozczarował mój wygląd. Zażartowałam, że „przecież moje zdjęcia są w internecie“, ale tak naprawdę wiedziałam, w czym rzecz.

Nie boisz się, że zostaniesz teraz „etatową“ lesbijką?
Trochę się obawiam, bo się wcale do tego nie palę, wolałabym mieć święty spokój. Czy akurat to, że jestem lesbijką, jest we mnie najbardziej  interesujące? Nie sądzę, ale wybór jest taki: albo udawać Greka, albo zostać tą lesbijką na etacie, przynajmniej przez jakiś czas. Możemy sobie dyskutować w stylu akademickim o tożsamości i o tym, na ile takie deklarowanie się jest z nią zgodne i czy jej nie ogranicza. Ale po prostu  musimy przejść drogę od Stonewall (kilkudniowe starcia policji z bywalcami gejowskiego klubu Stonewall w Greenwich Village w Nowym Jorku w czerwcu 1969 r., które uważa się za symboliczny początek emancypacji gejów i lesbijek – przyp. MK) do teorii queer. Unikanie za wszelką  cenę konfrontacji, która czasami jest zwyczajnie potrzebna (choćby po to, żeby stanąć mocno po swojej stronie), przypomina unikanie dorastania.

Gdy na początku marca ujawnił się mój redakcyjny kolega Kuba Janiszewski (wywiad z Kubą Janiszewskim ukazał się w majowoczerwcowym numerze „Repliki“ – przyp. MK), myślałam o coming oucie dość intensywnie. Także ze względu na moją książkę. I poczułam, że jestem gotowa do publicznego powiedzenia: jestem lesbijką. Moja mama powiedziałaby pewnie, że nie ma się czym chwalić. Na co ja odpowiedziałabym: i nie ma się czego wstydzić. Z Marzeną Chińcz, która wydaje moją książkę, wymyśliłyśmy z kolei hasło: „Błogosławieni ujawnieni, albowiem nie szantażowani będą!“.

Niektórzy uważają, że orientacja seksualna to prywatna sprawa.

Ten pogląd – niestety dość rozpowszechniony  – zrobił prawdziwą karierę wśród naszej prawicy, która lubi sprowadzać kwestię orientacji seksualnej do prymitywnych sformułowań, zaganiać ją do sypialni. Tymczasem nie o seks tu chodzi, ale o setki sytuacji z pogranicza życia prywatnego i publicznego (tej granicy tak naprawdę określić się nie da), w których pośrednio o orientację jesteśmy pytani. I w których z
góry zakłada się orientację heteroseksualną.Czy możemy wyobrazić sobie współczesną kampanię wyborczą ważnego polityka bez używania w niej jego życia prywatnego? W spotach wyborczych Donalda Tuska była obecna jego żona i dzieci, a z billboardów Lecha Kaczyńskiego spoglądała na nas nawet jego wnuczka i zięć! A artyści, których życie prywatne jest stale obecne na łamach różnych czasopism? Możemy
przeczytać więc o kolejnych dziewczynach Brada Pitta, ale czy równie normalną informacją byłaby ta, że np. Jodie Foster ma nową dziewczynę? To na użytek dyskryminacji próbuje się sztucznie ustalić twardą granicę pomiędzy tym, co prywatne a tym, co publiczne. Osób heteroseksualnych jakoś ta granica nie obowiązuje.

Kiedy dokonałaś coming outu po raz pierwszy?

Gdy miałam jakieś 17 lat, przemknęła mi jak błyskawica myśl: „O! Jestem lesbijką!“. Pewnie powiem coś dziwnego, ale wydało mi się to…  Bardzo zabawne. Ucieszyło mnie to odkrycie, ale niespecjalnie się wtedy na nim skupiałam. Nie zdawałam sobie sprawy, że właśnie odkryłam  coś bardzo ważnego na swój temat. Pierwszy sygnał, że bycie lesbijką nie zawsze jest tylko „zabawne“, otrzymałam na wakacyjnym obozie.  Miałam 19 lat, zakochałam się i – inaczej niż do tej pory – postanowiłam wyznać moje uczucie. Dziewczyna była przerażona. Momentalnie skończyło się chodzenie za rączkę, przytulanie. Czar prysł. Zmroziło mnie to, nie bardzo rozumiałam, co takiego przerażającego czy złego ma być w miłości dwóch kobiet. Natomiast jeśli chodzi o paczkę moich przyjaciół, to załatwiliśmy coming out podczas jednej sylwestrowej zabawy.
Był wśród nas jeden otwarty gej, który ośmielił resztę. Nagle okazało się, że spora część moich przyjaciół to geje i lesbijki.

Czy był to dla ciebie przełom w rozumieniu siebie jako lesbijki?

To było bardzo wyzwalające doświadczenie, ale nie pod tym względem, o który pytasz. Gdy zetknęłam się z feminizmem, to był prawdziwy przełom. Zdałam sobie sprawę, że zostałam bardzo patriarchalnie wychowana. Dziewczynka jest zobowiązana być delikatna, nie wyrywać się przed szereg, nie kłócić się, nie być agresywna itp. Wyjście za mąż i urodzenie dzieci wydawało mi się kiedyś oczywistą przyszłością, normalnym porządkiem rzeczy. Najpierw zaczęłam się więc buntować jako kobieta wobec tych „oczywistości“.

A co z byciem lesbijką?

Dla mnie to były emocje, erotyka, uczucia. Pamiętam, że kiedy w ankiecie Joanny Mizielińskiej, którą opublikowała później „Furia Pierwsza“, pojawiło się pytanie „Czy lesbianizm jest dla Ciebie wyborem politycznym?“, zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi. Zresztą podobnie jak większość moich koleżanek lesbijek, które tę ankietę wypełniały. Powoli weszłam jednak w środowisko lesbijek – feministek. Poznałam Olgę
Stefaniuk, która założyła Ogólnopolskie Lesbijskie Archiwum. Stopniowo otwierały mi się oczy na feminizm i to, co ma do powiedzenia
o lesbijkach. Uświadomiłam sobie, w jaki sposób patriarchat, a więc system, kultura, tradycja tresuje mnie jako kobietę i jako lesbijkę.  Zobaczyłam to w dziesiątkach stereotypów, które miałam też sama, które większość z nas ma.

Czy więc lesbijki mają stereotypy na swój własny temat?

Pewnie! Coś takiego jak zwykła torba urasta czasem do rangi symbolu. Jedna z moich koleżanek zobaczyła mnie kiedyś ze zwykłą – tak mi się wydawało – torbą. „Ale masz torebusię!“ – wykrzyknęła. Według niej „torebusia“ to chyba był atrybut szarej kobietki czy laluni, a przecież MY nimi nie jesteśmy! Inna dziewczyna podobnie  skomentowała torebkę mojej znajomej, też lesbijki: „Ależ Ty masz heteroseksualną torebkę!“, na co tamta błyskotliwie zareagowała: „Nie wiedziałam, że torebka ma orientację“. Jakie są wobec tego lesbijskie torebki? Nie wiem.

W legendarnej knajpie „Rudawka“ na Żoliborzu zauważyłam kiedyś, że akceptowane były głównie dwa typy dziewczyn: albo przerysowane  „stuprocentowe“ ślicznotki a la Marylin Monroe, albo dziewczyny z krótkimi włosami i w bojówkach. Gdy wchodziła jakaś zwykła kurka, o niewyraźnym image, nie miała żadnych szans.

Dlaczego lesbijki są mniej widoczne od gejów?

Jak zapraszam do radia geja i lesbijkę, to mam wrażenie, że słuchacze i tak zapamiętają tylko geja. Gej bardziej zaburza ludziom „normalny“
obraz świata, bo nie zgadza się być Tarzanem. Ostatnio politycy przebrali geja za demona. Nam, lesbijkom, dostaje się za coś innego: złościmy tym, że nie reagujemy na męskie pożądanie i żądanie (bycia „na swoim miejscu“).  Nie podporządkowujemy się w inny sposób. W mojej książce są wyłącznie lesbijki i o to właśnie chodziło. Ale chciałabym podkreślić, że nasilona homofobia, z którą teraz mamy do czynienia, to głównie homofobia polityków, którzy nakręcają społeczeństwo, a nie odwrotnie. W rodzinach, wśród znajomych, w miejscach pracy obserwuję zmiany na lepsze. Do niedawna mieliśmy tylko do czynienia z radykalnym „nie“ dla praw gejów i lesbijek. Dziś coraz częściej pojawia się również gromkie radykalne „tak“.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

Mam prośbę: dopisz jeszcze, że zapraszam lesbijki do mnie do studia. Wielka szkoda, że niewiele jest tych, które zabierają głos publicznie. Kiedy tylko mogę, chętnie oddaję im mikrofon, by mogły mówić o naszych sprawach. I być widoczne.

 

Tekst z nr 4/9-10 2006

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.