Rozróba Pankowskiego

Pisarz opowiada o swoim życiu i twórczości, drodze z Sanoka do Brukseli. I kolekcjonowaniu gejowskich anonsów z szaletów publicznych

 

 

Piotr Marecki „Nam wieczna w polszczyźnie rozróba! Marian Pankowski mówi”, Korporacja Ha!art, Krakow 2011

Marian Pankowski, autor prekursorskiego i kultowego „Rudolfa” zmarł w kwietniu ubiegłego roku w wieku 92 lat. Przez ostatnie sześć lat życia był świadkiem odkrycia swego pisarstwa w Polsce, licznych omówień, nagród, wydawania i wznawiania kolejnych tytułów. Największa w tym zasługa Piotra Mareckiego, ostatniego wydawcy Pankowskiego, który także przeprowadził z pisarzem wywiad-rzekę ukazującą się właśnie jako ostatnie dzieło i jednocześnie swoisty testament autora „Pątników z Macierzyzny”.

Ta książka jest tak niezwykła, jak niezwykły był sam Pankowski. Z elegancją, ale jednocześnie naturalnością, opowiada o swoim życiu, poczynając od dzieciństwa i młodości w przedwojennym Sanoku, miasteczku wieloetnicznym, gdzie żyli obok siebie Polacy, Żydzi i Ukraińcy; rodzinie w której szczególną rolę odegrała matka; kultywowanej w domu tradycji socjalistycznej. Od początku w jego opowieści istotne jest wszystko, co uznawane za tabu, bo związane z ciałem i seksualnością. Dlatego zapytany o gimnazjum, przede wszystkim wspomina, jak na zebraniu szkolnego kołka polonistycznego uczeń mający przynieść wiejskie powiedzenie, wyrecytował: Łóżko trzeszczy/baba wrzeszczy/ chłop nie pyta/tylko pcha. Z typową dla siebie przekorą opisuje znajomość z kolegą ze studiów, Karolem Wojtyłą, którego zapamiętał przede wszystkim ze względu na jego wiecznie przetłuszczone włosy. Po latach znów mieli kontakt, Jan Paweł II oferował swą pomoc, gdyby Pankowski miał jakieś „problemy duchowe”. Znajomość urwała się, gdy pisarz wziął w obronę kleryków wyklętych przez władze kościelne za znalezione w ich komputerach zdjęcia pornograficzne.

W swojej twórczości Pankowski konsekwentnie szedł pod prąd, krytykował tradycyjne rozumienie polskości, ludowy katolicyzm, stereotypowy podział na kata i ofiarę. Także jako polonista zajął się marginesem mowy – przekleństwami i skatologią. W tej książce, on, więzień obozów koncentracyjnych, kilkakrotnie wspomina o „przystojnych esesmanach”, opisuje panujące w obozie stosunki homoseksualne między kapo i piplem. Bez oporów mówi o swoim „pierwszym razie”, wizycie u prostytutki, a jednocześnie kochanej platonicznie Ali, której dedykował pierwszy tomik wierszy. Nie mogło oczywiście zabraknąć opowieści o pierwowzorze Rudolfa, starszym mężczyźnie, Niemcu, zupełnie obłąkanym na punkcie swojej przeszłości seksualnej i romansów z mężczyznami. Zostawił on Pankowskiemu nie tylko erotyczną autobiografię, ale też liczne rysunki erotyczne, (dwa nich prezentujemy obok), również prezentujące bardzo realistycznie męsko-męski seks (patrz: ramka).

Po wojnie pisarz zamieszkał w Belgii, ale w przeciwieństwie do większości emigracji, nie miał czarno-białego spojrzenia na PRL. Pamiętając II RP potrafi ł dostrzec zalety powojennego awansu społecznego i dostępności kultury. Na tym tle rozeszły się jego drogi z Giedroyciem i paryską „Kulturą”. Regularnie publikował w Polsce, ale kolejne jego książki, zdecydowanie wyprzedzające swój czas, docierały jedynie do wąskiej grupy wtajemniczonych. Co zrozumieć mogła krytyka literacka w 1984 r. z „Rudolfa”? Niewiele, uznała go więc za pornografię. Problemy miał też z publikacją w kraju swojego bodaj najważniejszego dzieła „Matuga idzie” (1959): Proponowałem ją w Krakowie i powiedzieli mi: „Proszę pana, tam jednak są rzeczy takie, że ten numer nie przejdzie”. Potem rozmawiałem z Brandysem: „Panie Marianie, pan pisze wbrew nurtom literatury postępowej”. A Iwaszkiewicz: „Taka książka, z takimi słowami obrzydliwymi…”. Ostatecznie powieść ukazała się w 1983 roku w Lublinie.

Fantastycznym uzupełnieniem „Nam wieczna w polszczyźnie rozróba!” są liczne ilustracje, także skany listów od matki i korespondencji z wydawcami, okładki kolejnych edycji, legitymacje, reprodukcje portretów. Najważniejsze są jednak zdjęcia. Szczególnie, jeśli pamięta się Pankowskiego tylko jako siwego, dystyngowanego pana, niezwykłym doświadczeniem jest zobaczyć go w kolejnych okresach życia, gdy był delikatnym chłopcem, a potem młodym mężczyzną. Znakomite dopełnienie, a jednocześnie nowe otwarcie. Tym zresztą jest cała ta książka.

 

Tekst z nr 35/1-2 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.