Z TĘCZĄ NAM DO TWARZY

Z KATARZYNĄ WIŚNIEWSKĄ i ANNĄ JEZIAK, twórczyniami ubrań UniPride, rozmawia EWA TOMASZEWICZ

 

UniPride: od lewej Katarzyna Wiśniewska i Anna Leziak. Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

 Skąd się wzięła marka UniPride?

Katarzyna: Marka to trochę za duże słowo, póki co, to bardziej projekt. UniPride powstało w ubiegłym roku. Szukałyśmy ciuchów dla siebie na Paradę i chciałyśmy mieć coś, co będzie tęczowe, a jednocześnie niekiczowate, dobrej jakości i będziemy chciały to założyć więcej niż raz. I stwierdziłyśmy, że najlepsza opcja, to zrobić coś samodzielnie. Po tym, jak pojawiłyśmy się w tych koszulkach na Paradzie, kilka osób spytało, gdzie takie można dostać. Pomyślałyśmy więc, że może to jest dobry pomysł, żeby je robić na większą skalę. Tak zaczęłyśmy.

Na czym dokładnie polega wasza praca? Szyjecie, projektujecie?

K: Koszulki zamawiamy w szwalni. Mamy oczywiście swoje fasony. Potem Ania komputerowo przygotowuje wzory. Częściowo wymyślamy je my, częściowo nasi przyjaciele czy klienci, którzy zamawiają u nas taki czy inny pomysł. A później haftuje maszyna do szycia.

Jaki wzór najczęściej wykonujecie?

K: Najczęściej ludzie proszą o napisy. Najbardziej popularna jest po prostu tęczowa miłość. To ukochany symbol wszystkich.

A jednorożce? Bo to jest wasz swoisty znak firmowy, w końcu nazwa „Unipride” pochodzi od „unicorn pride”, prawda?

Anna: Jednorożec jest na drugim miejscu, jeśli chodzi o popularność.

K: A nazwa to nie tylko jednorożce i duma, ale też zjednoczenie miłości, naszej społeczności… Bo nie zawsze jesteśmy tacy solidarni, a powinniśmy się trzymać razem. Więc to jest trochę taka grupa jednorożca.

Czyli hand-made nie tylko tęczowy, ale też i zaangażowany?

K: Zdecydowanie. Od razu wiedziałyśmy też, że zyski będą szły również na organizacje LGBT. Na pierwszy ogień poszła Miłość Nie Wyklucza, w której działamy.

Pewnie pamiętacie, że przed Paradą mieliśmy wysyp tęczowych fantów od rożnych znanych marek. Wtedy pojawiły się głosy, że to jednak trochę żerowanie na naszej społeczności. Zgadzacie się z tym?

K: Ja się cieszę, że w ogóle jesteśmy zauważani jako konsumenci. Z drugiej strony często tak jest, że produkty dla nas są dostępne tylko w internecie, stacjonarnie już nie. Miałam taką sytuację z tęczowymi trampkami – obsługa w sklepie nie bardzo wiedziała, o co mi chodzi, gdy o nie zapytałam. To było średnio przyjemne. Tak jakby się nas wstydzili.

A: Uważam, że takie wypuszczanie tęczowych kolekcji jest sztuczne. Nadal nie ma zbyt wielkiego wyboru takich rzeczy, szczególnie w tanich sklepach, więc jak któryś coś takiego robi we właściwej chwili, to ma pewny zysk. Także jeżeli takie sklepy chcą wypuszczać jakieś serie, to za tym powinno iść konkretne wsparcie naszej społeczności. A nie: chcemy na was zarobić, ale generalnie mamy was gdzieś.

No, ale to też jest szansa dla takich małych biznesów jak wasz.

K: I tak, i nie. Jeśli chcesz robić rzeczy etyczne, dobrej jakości, i nie w milionie sztuk, to nie jest łatwo. Wielokrotnie miałyśmy chwile zwątpienia, jak szukałyśmy podwykonawców w Polsce. To jest koszmar, znaleźć firmę, która chce coś przygotować i szanuje małego przedsiębiorcę.

A: Teraz już rozumiemy, dlaczego wszyscy robią wszystko w Chinach.

K: To jeden z naszych sukcesów, że mimo wszystko tego nie robimy. I mam nadzieję, że to się utrzyma i że nie zwątpimy w polskich przedsiębiorców.

I jak wam idzie z takim podejściem?

K: Daje nam to masę satysfakcji. Największy problem to czas, bo na co dzień obie pracujemy w korporacjach. Mamy mnóstwo pomysłów, które chciałybyśmy zrealizować, ale musiałybyśmy albo nie spać albo zrezygnować z pracy, co jest w tym momencie niemożliwie. Teraz mamy zrobione zdjęcia nowej kolekcji, ale nie mamy czasu dokonać ich selekcji, żeby wypuścić je na świat.

Czyli satysfakcja z tego jest ogromna, zysk, jak się domyślam, już niekoniecznie. Myślicie, że w Polsce jest coś takiego jak kultura wspierania swoich?

A: Niby rynek nie jest nasycony, ale nie sądzę, byśmy mimo to wybierali swoich.

K: Też nie sądzę, by tak było. Natomiast jeśli chodzi o naszych klientów, to nas bardzo wspierają! To w ogóle jest super, że teraz można mieć kontakt z klientami przez internet i dostawać masę pozytywnych wiadomości. Na przykład, że ktoś kogoś poznał i teraz zamawia dwie pary skarpetek, ponieważ chcą mieć takie same.

Wspomniałyście, że obie jesteście też działaczkami LGBT. Kasia jest w grupie osób, które pozwały Kaję Godek za nazwanie osób nieheteronormatywnych zboczonymi. Myślisz, że przeprosi?

K: To będzie trudne postępowanie, ale myślę, że trzeba prowadzić takie sprawy. Chociażby po to, by publicznie dyskutować na ten temat, by ludzie zastanawiali się, co i jak mówią. Że ich słowa mogą ranić, doprowadzać do krzywdy, do tego, że ktoś targnie się na swoje życie, będzie próbował się „leczyć”. To nigdy nie są tylko słowa, a te wypowiadane publicznie są jeszcze ważniejsze, bo więcej ludzi ich słucha. Nawet jeśli tą sprawą nie naprawimy świata tu i teraz, to mam nadzieję, że będzie przynajmniej jedna osoba na świecie, której to coś poprawi w życiu. Ważne jest też, by zwrócić uwagę, że jeżeli mamy jakieś zdanie, to nie znaczy, że możemy krzywdzić tym zdaniem innych.

Trzymam mocno kciuki za wygraną.

K: Byłoby świetnie. Istotne jest też to, że będziemy w sądzie. Nadal wierzę w sprawiedliwość, mimo tego, co się dzieje w Polsce. Wierzę, że sędziowie są naprawdę wykształconymi ludźmi i mają poczucie sprawiedliwości.

Wspólnie działacie, wspólnie prowadzicie UniPride. A jak to się stało, że jesteście razem?

K: Rzeczywiście ostatnio tylko jak jesteśmy w pracy, to jesteśmy oddzielnie

Jak w dowcipach o lesbijkach. To ile jesteście razem?

K: Rok, 7 miesięcy i 12 dni. (śmiech) Poznałyśmy się przez internet, przez bardzo popularną aplikację.

A: Totalnym przypadkiem, bo mieszkałyśmy w dwóch różnych miastach. Akurat byłam w Warszawie i zasięg złapał Kasię.

K: Tak, zostałam złapana na zasięg. Pisałyśmy ze sobą jakiś czas.

A: Miesiąc albo dwa.

K: To były raczej dwa tygodnie. Potem spotkałyśmy się parę razy i gdzieś po pół roku zamieszkałyśmy razem. Czyli nie było jak w standardowym lesbijskim żarcie. Nie aż tak szybko. Po prosto mieszkałyśmy w dwóch różnych miastach i spotykanie się było na dłuższą metę dość męczące.

A: Szczególnie jak się ma psa.

K: Więc znalazłyśmy mieszkanie i się wprowadziłyśmy. I adoptowałyśmy drugiego psa. A wkrótce odbieramy wspólne mieszkanie, w końcu.

A: Twoje, twoje.

K: No, tak moje, bo ty masz w Łodzi. Wychodzimy z założenia, że przy obecnym stanie prawnym współwłasność jest niebezpieczna, bo gdyby którejś z nas coś się stało, to nie wiadomo, jak by się potoczyły losy wspólnego majątku, co by zrobiła rodzina.

A to nie kwestia tego, jakie się ma relacje z rodziną?

A: Mogą być dobre, a później się okaże, że… Ludzie są różni. Dlatego ważne jest, by każda miała też swoje, na wszelki wypadek.

Czyli czeka was przeprowadzka. Skąd wy bierzecie na to wszystko, nie powiem czas, bo można nie spać, ale energię?

A: Kokaina! (śmiech)

K: W przypadku UniPride satysfakcja jest na tyle duża, że jest łatwiej. Gdy wiemy, że ktoś będzie się cieszył/a, że dostanie przesyłkę. Gdy dostajemy pozytywne wiadomości. Jak ktoś pisze, że bardzo dziękuje, że dostał prezent dla chłopaka w terminie.

A: Zawsze bierzemy pod uwagę, dlaczego ktoś może coś w danej chwili zamawiać. Na przykład, że na pewno ta osoba chciałaby, aby coś doszło przed walentynkami.

K: Albo jak ktoś pisze do nas na Instagramie, że ma rocznicę, a później widzę zamówienie z tym nazwiskiem, to się domyślam, o co chodzi. Staramy się słuchać klientów, reagować. To daje naprawdę dużo energii.

A: Na dodatek bardzo dużo się nauczyłyśmy.

Myślicie, że to kiedyś będzie więcej niż projekt?

K: Na pewno byłoby fajnie móc się w pełni poświęcić, ale z drugiej strony mam świadomość, że obecna sytuacja ma swoje plusy. Myślę, że takie robienie czegoś dla ludzi, nie dla zysków, jest fajniejsze. To jest dodatek, urozmaicenie dnia, a nie, że wstajemy, robimy zdjęcia, odpisujemy na wiadomości, siadamy do maszyny i tak dalej. Wiemy, co się dzieje z praktycznie każdą rzeczą, którą robimy. Dostajemy zdjęcia, pozdrowienia z wakacji w bluzie, w skarpetkach, w koszulkach. I to jest mega fajne i wyjątkowe, że ta bluza trafiła do tej dziewczyny, a ta koszulka do tego chłopaka i wow, wiemy, gdzie ona jest, znamy jej historię.

A: Na razie idziemy w kierunku takiej małej produkcji, troszkę limitowanej. Mamy ograniczone ilości rzeczy z danym wzorem, jeśli coś się skończyło, to tego po prostu nie będzie. Myślę, że to też jest fajne, że wzory są unikalne i tylko parę-parędziesiąt osób w Polsce je ma.

K: I jak pójdą na Paradę, to nie będą szli w tych samych ubraniach co tysiąc innych osób.

 

www.unpride.pl

 

Tekst z nr 78 / 3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.