Wolność albo strach

Z ADAMEM BIELECKIM, himalaistą, alpinistą, taternikiem oraz sojusznikiem ludzi LGBTI, rozmawia Julia Fatima Zagórska. W wywiadzie udział bierze również JANUSZ NIEDBAŁ, menadżer i przyjaciel Adama

 

Foto: Mieszko Stanisławski

 

Zacznijmy od twojego udziału w akcji Kampanii Przeciw Homofobii #SportPrzeciwHomofobii.

Potrzeba zaangażowania się w coś takiego narastała we mnie na przestrzeni czasu; poczułem pragnienie zajęcia stanowiska i pokazania, że sport powinien być inkluzywny. W końcu jedną z jego funkcji jest przecież łączenie ludzi: spójrzmy na wyczyny naszych reprezentacji, od lewa do prawa wszyscy cieszą się z sukcesów bądź wspierają, gdy sportowcy ponoszą porażki. I ta inkluzywność powinna dotyczyć każdego aspektu: czy to poglądów politycznych, seksualności, czy tożsamości płciowej. Sport jest dla wszystkich i wszyscy powinni się nim cieszyć, uprawiając go, startując w zawodach i oglądając. Będąc zawodowym sportowcem, sprzedaję swój wizerunek, by zarobić na uprawianie dyscypliny, którą kocham. Rozpoznawalność pozwala mi jednak, niejako przy okazji, na zrobienie czegoś dobrego na rzecz środowisk, których problemy mnie poruszają. A społeczność LGBTQ jest mi bliska dzięki znajomym, którzy dzielą się ze mną swoimi problemami. Skoro mogę ich wesprzeć, to robię to. Janusz (Niedbał – menadżer Adama – dop. JFZ) przywiózł koszulkę z napisem „Sport przeciw homofobii” na lotnisko tuż przed moim wylotem. Informując postem ze zdjęciem o rozpoczęciu kolejnej wyprawy, byłem więc w nią po prostu ubrany – nie mówiłem o samej akcji, uznałem za naturalne i niewymagające dodatkowego komentarza, co założyłem.

Były komentarze?

Wiedziałem, że narażę się na krytykę, ale wystarczył jeden komentarz, by tamte przestały mieć znaczenie. Mama dziecka nieheteronormatywnego dziękowała mi, pisząc, że wyrażanie wsparcia przez osoby takie jak ja, jest bezcenne dla tych dzieciaków. Daje im poczucie, że są akceptowane i mają wsparcie od osób publicznych. Pamiętam też jeden negatywny komentarz: ktoś pisał, żebym spróbował wyjść w takiej koszulce w Pakistanie. Strasznie mnie to rozbawiło, bo w sumie po zrobieniu zdjęcia już w niej zostałem i doleciałem w niej do Katmandu (śmiech). Akurat trafiło, że leciałem do Nepalu, ale gdybym leciał do Pakistanu, to też bym jej nie zdejmował.

Były na lotnisku jakieś reakcje?

Właśnie nie było żadnych. Wyobrażałem sobie, że wywołam reakcje, a tu takie rozczarowanie (śmiech). Wiesz, takie rzeczy najczęściej są tylko w naszych głowach. Pamiętam, jak w czasach studenckich dostałem fuchę i miałem pozować nago na Akademii Sztuk Pięknych. Za pierwszym razem wydawało się to dosyć przerażające, wstydliwe, wyszły na wierzch wszystkie moje kompleksy. A potem to zrobiłem i nagle okazało się, że to nic strasznego. Żaden z moich lęków – że dostanę wzwodu w trakcie, albo że coś innego się stanie – się nie zrealizował. Świat się nie skończył. Świetnie mi to zrobiło na akceptację siebie i swojego ciała wraz z jego mankamentami. To przykład konfrontacji czarnych wizji z rzeczywistością, która częsta okazuje się dużo bardziej przyjazna niż nasze wyobrażenie o niej.

W swojej książce „Spod zamarzniętych powiek” pisałeś, że „jedynymi ograniczeniami jest nasza wyobraźnia”.

Mam bardzo silne przekonanie, że sami musimy pozwolić sobie na pewne rzeczy. Jeżeli siebie nie szanujemy, to trudno wymagać, by inni nas szanowali, nie? I wydaje mi się, że jest to część dramatu środowiska nieheteronormatywnego. Bardzo bym nie chciał, aby to, co próbuję powiedzieć, zabrzmiało oceniająco, natomiast dostrzegam po prostu pewien paradoks, że im bardziej szanujemy siebie samych, tym nam jest łatwiej o szacunek z zewnątrz, ale bez szacunku z zewnątrz trudno nam jest ten nasz, wewnętrzny, zbudować. Dlatego super, że są i działają organizacje wspierające osoby LGBTQ. Mają duże pole do pracy. Nie przemawia do mnie typowa gadka w stylu: „Nie mam nic przeciwko gejom i lesbijkom pod warunkiem, że się nie obnoszą”, bo to jakby powiedzieć, że „nie mam nic przeciwko nim, o ile nie żyją tak jak my, nie funkcjonują na równych prawach i się ich nie domagają”. Powinno być na odwrót. Osoby LGBTQ muszą wychodzić, robić to, co niektórzy nazywają „obnoszeniem się” – czyli po prostu żyć pełnią swojego życia. Bardzo bym się cieszył, gdybyśmy żyli w świecie, w którym nie trzeba już Parad Równości (choć uważam, że są super i powinny zostać jako święto pewnej społeczności!), ale dziś widzę ich dwie istotne zalety. Sprawiają, że osoby LGBTQ chociaż raz w roku mają swoje święto, podczas którego mogą poczuć się sobą, być w swoim towarzystwie i niejako przejąć ulice, które na co dzień nie są im przyjazne, i którymi często muszą się przemykać zamiast iść spokojnie ich środkiem. A dwa: Parady zmuszają ludzi do skonfrontowania się z tematem problemów osób LGBTQ zamiast ich ignorowania. Chodzi o to, by po takiej Paradzie w knajpie ktoś prowadził dyskusję, nawet będąc przeciwko, bo potencjalnie daje to możliwość wejścia na jakiś poziom racjonalnej rozmowy, w której większość zwyczajowych argumentów homofobów jest bardzo łatwa do zbicia. Cudowna byłaby taka utopijna sytuacja, w której nagle wszystkie osoby LGBTQ wychodzą z szafy i okazuje się, że każdy może powiedzieć: „Dobra, ja znam tego geja, tę lesbijkę, kurczę… to prawdziwi, fajni ludzie…”. Społeczeństwo zobaczyłoby, że gej to nie jest odmienny gatunek, tylko pan, który sprzedaje chleb, nauczyciel ich dzieci, hydraulik, a ta lesbijka – prawniczka, lekarka… ludzie, którzy nas otaczają. Nie dałoby się tego dłużej ignorować. Myślę, że to, co można robić na rzecz środowiska, to właśnie: od wewnątrz outowanie się ludzi i wspieranie w tym nawzajem oraz z zewnątrz, wsparcie i akceptacja osób spoza środowiska. Dlatego swoim głosem dokładam małą cegiełkę do tego dyskursu. Pamiętam, jak wyglądały na początku rozmowy z moim tatą. Powolna ewolucja od negacji w stronę pełnej akceptacji mogła nastąpić dopiero wtedy, gdy został zmuszony do dyskusji i określenia własnego stanowiska. Wtedy mogło się zacząć coś zmieniać w jego świadomości. Jeżeli nie ma dyskusji, to pozornie nie ma problemu. Gdy osoba LGBTQ ukrywa prawdę o sobie, to jej otoczenie czy szerzej społeczeństwo może trwać w swoim samozadowoleniu – bo dzięki temu sprawa jakby znika. Tyle, że znika dla całej reszty, a kumuluje się na osobie, która się „nie obnosi”. To żadne rozwiązanie.

Co było punktem zwrotnym dla twojego taty?

Dwie rzeczy. Po pierwsze to, że cały czas pytałem, drążyłem i potrafiłem podeprzeć swoje stanowisko konkretnymi argumentami. A po drugie: konfrontacja z faktami – wprawdzie ja jestem hetero, ale mój dobry przyjaciel z dzieciństwa jest gejem: mój tato i moja rodzina bardzo go lubią, od zawsze akceptowali i traktowali niemal jak członka rodziny… Zresztą swego czasu on wynosił u nas śmieci częściej niż ja, więc mama go wręcz uwielbiała (śmiech). I jak powiedzieć takiej osobie w twarz: „No, ale jesteś nienaturalny i zły i wymrze przez ciebie nasz gatunek”? Zresztą jakoś przez te dziesiątki tysięcy lat nie wymarliśmy i świetnie się mamy, więc spokojna głowa.

Wspomniałeś, że w ogóle masz sporo znajomych LGBTQ.

Tak jakoś wyszło. Miałem też współlokatora, który był trans, przeszedł korektę płci. Sporo osób poznałem też poprzez wspomnianego już przyjaciela Janusza. Na studiach często byłem tą osobą, przy której inni mają łatwość z mówieniem o sobie. Jak ktoś mówi, że nie zna żadnego geja i lesbijki, to ja w to nie wierzę. Po prostu nikt mu jeszcze o sobie nie powiedział. Bo to nie jest tak, że wokół mnie te osoby się magicznie pojawiają, a przy innych nie, tylko przy mnie się nie boją być sobą – jestem w ogóle otwarty na drugiego człowieka, więc to chyba kwestia przestrzeni, którą się tworzy dla innych.

Janusz Niedbał (który siedzi obok Adama): I z drugiej strony przestrzeni, której się szuka. Myślę, że trzeba budować środowisko, w którym czujesz się bezpiecznie. Ja zanim powiedziałem rodzicom, bratu, to powiedziałem o sobie właśnie Adamowi. Bo z ust brata czy taty słyszałem te typowe żarciki, a od Adama – nie.

A im więcej pozytywnych doświadczeń, tym łatwiej potem z tymi negatywnymi sobie poradzić.

(Janusz i Adam razem) Dokładnie. Na pewno trzeba robić coś, działać, być. Każda mniejszość, która chciała uzyskać jakieś prawa, musiała najpierw zacząć być widoczna, choć też każda miała wewnętrzne opory. Czasem słyszę z ust geja czy lesbijki, że „trzeba się chować, nie drażnić i w ogóle po co te marsze”. Dla mnie protestowanie przeciwko Marszom, jeśli popieramy demokrację i swobody obywatelskie, to przejaw homofobii. Słyszę: „Po co epatować, czy hetero mają marsze?” Nie mamy, bo nie musimy mieć, całe życie jest naszym marszem!

JN: Ja gejów-homofobów, którzy krytykują marsze, pytam: „OK, a co ty robisz, by było lepiej?”. I tu często kończy się rozmowa. Albo gdy narzekają na „ludzi z piórami w dupie” – chodzę na te Marsze i szukam i jeszcze nigdy nie spotkałem! (śmiech) Ale dobra, może oni widzą? Skoro im się nie podobają ci z piórami, to niech tym bardziej idą na Marsz, tak jak są ubrani – będzie większy odsetek tych „męskich”, „nieprzegiętych” i pójdzie do mediów bardziej im pasujący wizerunek. Ale nie, nie pójdą. No to sorry, niech nie marudzą. (Adam, kiwając głową) Pokaż swoje oblicze! To ty możesz tworzyć ten marsz, ciesz się i doceń to, że ktoś robi go w twoim imieniu, jeśli tobie się nie chce, łajzo.

Wydaje mi się, że często wynika to ze strachu i życia w homofobicznym społeczeństwie – co byś na to powiedział?

To bardzo delikatna materia, bo nie jestem LGBTQ i nie chciałbym zabrzmieć arogancko: rozumiem, że żyjemy w pewnych uwarunkowaniach kulturowo-społecznych i fajnie jest być białym, wykształconym, heteroseksualnym chłopcem z dużego miasta i prawić mądrości, co ktoś powinien robić, co myśleć i jak się zachowywać, a zupełnie inaczej być tym kimś. Niemniej uważam, że albo wolność, albo strach. W życiu trzeba być wolnym. To, co dały mi góry, to umiejętność konfrontowania się z własnym strachem i umiejętność odróżnienia go od lęku. Bo lęk to stan, który nie ma konkretnego punktu odniesienia i gdy go czujemy, to uważam, że warto spojrzeć w głąb siebie i zapytać: ok, ale czego ja tak naprawdę się boję? Gdy wspinam się na kilkusetmetrową ścianę, to muszę sobie ten strach zracjonalizować. Np. boję się, że spadnę, ale przecież trenowałem wystarczająco długo i jestem gotowy, robiłem podobne rzeczy w przeszłości, mam zaufanego asekurującego, a nawet jeśli odpadnę, to wiem, jak się zachować. Gdy ogólny lęk zamienię na strach przed czymś konkretnym, to mogę na niego zareagować. Ale gdy próbujemy walczyć z własnymi fantazmatami, staje się to donkiszoterią, walką bez końca, bo zawsze wymyślimy sobie jakąś większą przeszkodę bądź coś, co nas powstrzymuje. I tu wracam do stwierdzenia, że „największym ograniczeniem jest nasza własna wyobraźnia”. Jeżeli pozwolimy sobie na wyobrażenie sobie rzeczywistości, w jakiej chcielibyśmy żyć i funkcjonować, jest to pierwszy niesamowicie istotny krok ku temu, żeby ta rzeczywistość taką się stała. Musimy wiedzieć, do czego dążymy i kim jesteśmy i działać z tym w zgodzie. Prawda jest wyzwalająca i czasem te złe doświadczenia są katalizatorem: jeśli coś się zepsuje w twoim życiu codziennym, bo zrobiłeś coming out, rodzina zerwie z tobą kontakt bądź zepsuje się atmosfera w pracy, może jednak długofalowo okaże się to oczyszczające i sprawi, że poczujesz się lepiej we własnej skórze. Bo zaczniesz BYĆ w końcu SOBĄ.

W sumie co to za rodzina, która nie akceptuje cię takim, jakim jesteś?

Prawda? Właśnie! Pieprzyć taki dom rodzinny! Prędzej czy później i tak trzeba wziąć odpowiedzialność za siebie, swoje życie i za to, jakie ono jest, przejąć kontrolę. Kiedy ma się jakąś tajemnicę, to ona i inni ludzie cię kontrolują. Twoje reakcje są przytłumione. Pytają: „A czemu nie masz dziewczyny/chłopaka?”, a ty uśmiechasz się bez słowa… W momencie, gdy to pęknie, nagle okazuje się, że można ten swój potencjał dopiero uwolnić, bo nie jest się skupionym na ukrywaniu prawdy, tylko na życiu. Przestajemy się ukrywać w okopach swojej wyobraźni – „Co będzie jak się ktoś dowie?” – tylko zaczynamy reagować na konkretne, realne problemy. Ostatnio mieliśmy rozmowę biznesową, podczas której Januszowi już się ulało; widziałem nerwowe spojrzenie na mnie, bo jest moim pracownikiem…

JN: No bo trudno, bym mówił, że jestem gejem, na spotkaniach biznesowych…

AB: A ja pomyślałem: „No w końcu!” Był to bardzo budujący przykład.

JN: Rozmawialiśmy z dwoma potencjalnymi kontrahentami. Jeden z nich powiedział do mnie „Dobrze, to jeszcze dla twojej dziewczyny czy tam żony…” Przełknąłem, ale gdy ten drugi też wspomniał moją „dziewczynę lub żonę”, to nie wytrzymałem. Dla mnie to był chyba tysięczny coming out w życiu, a i tak był trudny, bo był w nowym kontekście. Ale powiedziałem: „Nie. Dla chłopaka”. A on: „A! OK!”.

AB: I nawet mu brewka nie drgnęła! A gdybyś nic nie powiedział, to poczułbyś się potem źle.

JN: Tak, i to by we mnie siedziało. I jak byśmy potem wracali do domu, to zastanawiałbym się, czemu udaję kogoś, kim nie jestem. Ale gdybym był w dokładnie tej samej sytuacji, ale pracowałbym nie dla ciebie, tylko kogoś, kto nie wie, to pewnie bym sobie na to nie pozwolił albo byłoby to jeszcze trudniejsze. Bo nie dość, że wyprowadzałbym z błędu ich, to jeszcze informowałbym szefa, który nie wiadomo, jak by zareagował.

Adam, to na koniec dwa pytania. Pierwsze: byłeś na Paradzie Równości?

Nie. Jestem osobą, która bardzo dużo czasu spędza poza domem, a jak już jestem w Polsce, to chce spędzić z kolei czas z rodziną i dzieciakami, więc… aż się zawstydziłem, że nie byłem – obiecuję, że pójdę!

OK! To drugie: jakieś motto, które lubisz, dla czytających „Replikę”?

Często ludziom wpisuję je do książek, dając autografy: „Nic, co przychodzi łatwo, nie ma prawdziwej wartości”. Myślę, że to będzie dobre podsumowanie.

Adam Bielecki – 36 lat. Himalaista, alpinista, taternik i podróżnik. Należy do Klubu Wysokogórskiego Kraków. Członek kadry narodowej we wspinaczce wysokogórskiej. Pochodzi z Tychów, mieszka w Wielkopolsce. Absolwent psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wspina się od 20 lat. Lider kilkudziesięciu wypraw na pięciu kontynentach. Za samotne wejście w stylu alpejskim na Khan Tengri (7010m) w wieku 17 lat został wyróżniony w konkursie Kolosy 2000. Jesienią 2011 r. zdobył piąty szczyt świata – Makalu (8463 m). 9 marca 2012 r. wraz z Januszem Gołąbem dokonał pierwszego zimowego wejścia na Gasherbrum I (8068 m), co zostało uhonorowane Kolosem i nagrodą Travelera „National Geographic”, a także uznane zostało za największe osiągnięcie w dziedzinie eksploracji w 2012 r. przez prestiżowy portal amerykański explorersweb. Zdobywca K2 (31 lipca 2012) i Broad Peak – pierwsze zimowe wejście (5 marca 2013). Wiosną 2014 r. wziął udział w zakończonej sukcesem wyprawie kierowanej przez Denisa Urubkę na północną ścianę Kanczendzongi. Zimą 2016 r. razem z Jackiem Czechem podjął próbę pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat (8125 m). W ramach ekspedycji „Annapurna Polsped Expedition 2017″ wraz z Felixem Bergiem i Rickiem Allenem zdobył siedmiotysięcznik Tilicho Peak, a także podjął ambitną próbę wyznaczenia nowej drogi na dziewiczej, północnej ścianie Annapurny (8091 m). Uczestnik zimowej wyprawy narodowej na K2, a także bohater głośnej akcji ratunkowej na Nanga Parbat, dzięki której udało się uratować życie francuskiej himalaistce Elizabeth Revol. 16 lipca 2018 r. razem z Felixem Bergiem stanął na szczycie Gasherbrum II (8035 m). Odznaczony Orderem Odrodzenia Polski oraz Orderem Narodowym Legii Honorowej. Nigdy nie używał dodatkowego tlenu z butli podczas swoich wspinaczek. W 2017 r. ukazała się jego pierwsza książka pt. „Spod zamarzniętych powiek”. Oficjalne profile Adama: FB: adambieleckiteam, IG: adamtheclimber

Tekst z nr 83 / 1-2 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.