Wszystko przez Biedronia

O początkach naszego magazynu, o ludziach, którzy pracują nad każdym numerem, o redakcyjnych awanturach i o wywiadach, które się nie ukazały  rozmawiają redaktor naczelny Mariusz Kurc i Wojciech Kowalik, jego zastępca,  przy udziale Agaty Kubis, naszej fotografki

 

foto: Agata Kubis

 

Wojciech Kowalik: Jesteś jedyną osobą, która w „Replice” jest od początku. 

Mariusz Kurc: Zachowałem e-mail z października  2005 r., w którym Robert Biedroń zaprasza  mnie na pierwsze, organizacyjne spotkanie. Zaczęło się tak, że odpowiedziałem na ogłoszenie Kampanii Przeciw Homofobii, której  wtedy Robert był prezesem: szukali chętnych  do powstającego pisma. Poszedłem do siedziby  KPH na Wołoskiej w Warszawie, poznałem  kilkanaście osób. Nikt mi nie powiedział, że  jestem jedynym wolontariuszem z ogłoszenia. Cała reszta to byli ludzie zwerbowani pocztą  pantoflową.

Wiedziałeś, co chcesz w „Replice” robić? Miałeś doświadczenie dziennikarskie?

Doświadczenia – nie. Za to wizję – a jakże!  Zgłosiłem, że chciałbym robić wywiady z wyoutowanymi  ludźmi. Pomysł przyjęto z pobłażaniem  – na zasadzie, że starczy mi bohaterów  na trzy numery, a co dalej? Wierzyłem, że ludzie  będą się outować – okazało się, że słusznie. Nowo mianowany premier Marcinkiewicz –  PiS właśnie wygrał wybory – powiedział, że  homoseksualizm jest czymś nienaturalnym –  „Newsweek” zripostował to stwierdzenie tekstem  swego dziennikarza ekonomicznego Dariusza  Stasika, który się po prostu wyoutował.  To właśnie z nim zrobiłem pierwszy wywiad.  Idąc na spotkanie, trząsłem się ze strachu, ale  jakoś poszło. Gdy pierwszy numer „Repliki” był  w drukarni, coming out zrobił Jacek Poniedziałek.  Proponując mu wywiad, przedstawiłem się  jako dziennikarz pisma LGBT, którego jeszcze  nie ma, ale zaraz będzie. Zgodził się. Potem, w 2006 r., z szafy wyszli Jakub Janiszewski i Anna Laszuk z radia TOK FM. Przybywało mi  bohaterów.

To Robert Biedroń wpadł na pomysł, by  wydawać „Replikę”. Dał wam wolną rękę  czy wpływał na zawartość pisma?

Miał poczucie, że czasopismo LGBT jest potrzebne,  nie było wtedy żadnego. Słynne „Inaczej”  upadło kilka lat wcześniej. To on zdobył  z Fundacji im. Róży Luksemburg pieniądze na  pierwszy rok „Repliki”. W samą zawartość nie  ingerował. Cieszył się, że my się wkręciliśmy,  sam miał milion innych spraw na głowie.

Naczelną została Ewa Tomaszewicz. Mnie  wtedy w redakcji nie było, bywałem za to  w klubach i widziałem, jak Robert przywoził  paczki z kolejnymi numerami „Repliki”.

Był w KPH jedynym gościem z samochodem, jakimś starym, małym gratem. Czerwonym. O markę nie pytaj. Pakowaliśmy mu paczki do  bagażnika – i jazda! „Wymyśliłeś sobie pismo, to do roboty” (śmiech). Prenumeratorów też on  obsługiwał, dopiero po kilku latach Remek Szeląg  przejął tę działkę.

Pieniądze były na pierwszy rok. A potem? 

Potem powiedzieliśmy Robertowi, że spodobało  nam się i chcemy kontynuować. Kasa? No, niech Robert załatwi. I załatwiał. Co numer pytaliśmy  go: możemy robić następny? Bo chcemy! A on na to: No, dobra, to jeszcze następny  tak, ale potem koniec, bo nie ma pieniędzy. Tak  przez kilka lat.

Powstał zespół z prawdziwego zdarzenia? 

Siedziby do tej pory nie mamy, redakcja pracuje  za darmo, Fundacja Replika to sami wolontariusze,  więc nie wiem, czy coś jest w „Replice” „z prawdziwego zdarzenia”. Ludzie – tak.  Graficzka Agnieszka Kraska przyszła w 2006 r.  i jest z nami do dziś, tylko teraz ma przerwę,  bo urodziła dziecko. W 2007 r. dołączył Krzysiek Tomasik, potem m.in. Magda Pocheć i Bartek Reszczyk. Krzysiek zaczął robić dział  „Homoseksualizm w PRL”, to był zaczątek jego  późniejszego „Gejerelu”. Wpadł też na pomysł prezentów dla prenumeratorów. Zaoferował 40 egzemplarzy swoich „Homobiografii” dla naszych 40 prenumeratorów. To był maj 2009 r. Od tamtego czasu zawsze jakiś prezent jest.

A dziś prenumeratorów mamy ponad 400. 

I to wciąż o wiele za mało, byśmy mogli się  utrzymać. Zachęcam gorąco do wspierania „Repliki” przez prenumeratę. (patrz: strona 2)

W 2009 r. z „Repliki” odeszła Ewa Tomaszewicz. 

W planach miała kabaret Barbie Girls, w którym występowała przez następne kilka lat. A ja już wtedy wtrącałem się we wszystko i wykłócałem. Robert, widząc to moje zaangażowanie, zrobił mnie zastępcą Ewy kilka miesięcy wcześniej.  Gdy ona odeszła, stałem się naturalnym  „spadkobiercą”.

Wykłócanie się do dzisiaj ci zostało. 

Pierwszy numer, który zrobiłem jako naczelny, przypadał na 20-lecie III RP. Zrobiliśmy okładkę  z kowbojem gejem i hasłem „Równość” napisanym  taką samą czcionką, jak słynna „Solidarność”.  Robert już mi ostatecznie zagroził, że nie  ma kasy i zagonił do pisania wniosku o grant  do Fundacji Batorego. Udało się! Później naszymi  dobroczyńcami zostali jeszcze m.in. Fundacja  Bölla i ambasada USA. I nasi wspaniali  mecenasi.

Redakcja zajmuje się redagowaniem i… wszystkim innym. Od zdobywania pieniędzy po adresowanie kopert dla prenumeratorów.

I noszenie paczek na pocztę. Wojtek, a Ty kiedy przyszedłeś do „Repliki”, bo nie pamiętam dokładnie?

To była jesień 2009 r. Rok wcześniej założyłem  księgarnię bearbook.pl i pomyślałem,  że do każdego zamówienia mógłbym  dołączać bezpłatnie egzemplarz „Repliki”,  robimy tak zresztą do dziś. Napisałem do  Roberta, zaprosił mnie do siedziby KPH,  już przy Żelaznej. Od słowa do słowa  i zaproponował, bym – skoro już jestem  dziennikarzem z zawodu – skontaktował  się z wami. A więc znowu wszystko przez  Biedronia.

Przyszedłeś na spotkanie do klubu Między Nami, dobrze pamiętam? Potem spotykaliśmy się w Delikatesach, Bastylii, na domówkach, w Ramonie,  Lodi Dodi, a ostatnio w Blok Barze…

Moje dwa najwcześniejsze wspomnienia  z „Repliki” to twoja kłótnia z Krzyśkiem Tomasikiem  o coś oraz Bartek Reszczyk, który  zalotnie usiadł obok mnie, „żeby dodać mi  otuchy”. Od tego czasu na zebraniach zawsze  siadaliśmy obok siebie. 

Pierwsze ze dwa lata, to siedziałeś cichutko na  tych zebraniach.

Trochę się bałem zacząć pisać do „Repliki”. Myślałem, że za mało wiem o środowisku  LGBT – mimo że do niego należałem pełną  gębą. Jestem dziennikarzem od lat, ale zawsze były to media elektroniczne – zastanawiałem  się, jak poradzę sobie z pisaniem. Obserwowałem, jakie macie pomysły, widziałem, jak niektórzy debatują o każdym przecinku, jak szczegółowo omawiacie  zagadnienia do tekstów. W końcu przemogłem się, zacząłem od wywiadu z Krzysztofem Łaszkiewiczem, pełnomocnikiem policji ds. praw człowieka. Potem wpadłem na pomysł działu „Biznes LGBT”,  więc go robiłem. 

Tak jak bez Magdy Pocheć nie byłoby początkowych  tekstów do działu o osobach trans, bez Przemka Góreckiego nie byłoby działu „Muzyka”  itd. Agata, a jakie było twoje najwcześniejsze wspomnienie ze współpracy z „Repliką”?  (Agata cały czas kręci się koło nas, cykając  zdjęcia)

A: Zdjęcie drag queen Lady Camilli na okładkę  we wrześniu 2011 r. Pojechałam na sesję i zobaczyłam, że cała „sesja” to po prostu ja,  mój aparat oraz Lady Camilla. Ani światła, ani  tła, ani nic – a na wszystko 15 minut. Szkoła  przetrwania. I właśnie z tobą tak często jest, że  mi organizujesz „sesję” i oczekujesz, że zrobię  bombową fotkę w pięć minut.

I robisz bombowe. 

A: Dzięki, Wojtek.

 „Replika” dziś… 

Jak „Replika” dziś, to musimy wspomnieć  o Marcie Konarzewskiej, która jest z nami od  kilku lat – nasza wyrocznia w sprawach kobiecych  (nie licząc gejowskich div, od których  mamy wielu ekspertów) i nie tylko. I o Bartku  Żurawieckim, który najpierw pisał zabawne  recenzje „męskich filmów bezkostiumowych”,  a teraz m.in. felietony. Pierwszą felietonistką  była Ania Laszuk… Przez te 10 lat dziesiątki  osób przewinęły się przez „Replikę”. Napisz, że  wszystkim dziękujemy.

„Replika” to już ponad setka wywiadów  z artystami, naukowcami, działaczami,  politykami. Ale też powiedzmy, że są tacy,  którzy nam odmawiają.

Z jednym aktorem koresponduję od trzech lat, może w końcu zgodzi się na comingoutowy wywiad.

A inny aktor już takiego wywiadu udzielił,  ale… 

Ale wyciął coming out przy autoryzacji i tekst nie poszedł.

Ja jeszcze muszę powiedzieć, że twój charakterek  jest legendarny. 

Oj, daj spokój. Wyszedłem ze spotkania redakcyjnego tylko raz.

Bo ty właśnie nie wychodzisz, tylko awanturujesz  się do upadłego. 

Jak się mam nie awanturować, gdy ludzie nie  dotrzymują terminów? Zawsze, gdy zaczynamy nowy numer, to mam poczucie, że tym razem  nie dam rady. A jak widzę, że wy wszyscy wyluzowani,  to mnie jeszcze bardziej cholera bierze. Gdy po paru tygodniach puszczamy numer do druku, to zachodzę w głowę, jak kolejny raz  się udało – i jestem pewny, że następnym razem  się nie uda.

A potem paczki z „Repliką” przyjeżdżają z drukarni, siadamy w siedzibie Kampanii Przeciw Homofobii, teraz na Solcu – i kopertujemy, pieczątkujemy, pakujemy. 

I plotkujemy o d… Maryni.

O d… Mariana, chciałeś powiedzieć. 

Mariana też, racja.

A największą nagrodą jest sytuacja, gdy  nasze teksty zyskują rozgłos, prawda? 

Na przykład ostatnio historia sołtyski Grzebieniska  Marzeny Frąckowiak. Albo kilka miesięcy  wcześniej – wywiad z transseksualnym  uczniem Maksem Zaleskim, który teraz wziął  udział w serialu TVN „Szkoła”.  To już koniec, tak? Bo widzę, że chcesz wyłączać  dyktafon.

Na koniec napiszę jeszcze, że dziękujemy  naszym Czytelni(cz)kom za te 10 lat. 

Buziaki!

***

Ewa Tomaszewicz, pierwsza redaktorka naczelna „Repliki”

Jak wymyśliliśmy tytuł?

Pierwszy numer „Repliki” powstawał w listopadzie i grudniu 2005 r. Liczył zaledwie dwanaście stron. Na okładce znalazła się Anka Zet, uwieczniona przez Agnieszkę Kraskę kilka tygodni wcześniej w trakcie brutalnie spacyfikowanego przez policję poznańskiego Marszu Równości. Wydawcą „Repliki” była wówczas Kampania Przeciw Homofobii, z niej też rekrutowała się większość zespołu redakcyjnego.

Z początków prac nad „Repliką” najbardziej w pamięć zapadł mi wybór nazwy. Pierwszy numer był już praktycznie gotowy, teksty napisane i sprawdzone, zdjęcia pozyskane, i ta kwestia – która na pierwszym spotkaniu wydawała nam się wprawdzie ważna, ale odłożyliśmy ją na bliską przyszłość – stała się nagle kluczowa. Czego to myśmy nie wymyślali! Pamiętam „Homopolitan”, „Magejzyn”, „HomMag”, „Rainbow”, „HomoPolacy” i „Pryzmat”, ale na pewno były i gorsze pomysły. W końcu w ostatnim przebłysku natchnienia zadzwoniłam do mojej partnerki, ta wzięła do ręki słownik języka polskiego i podrzuciła nam z trzydzieści słów, wśród których znalazło się „replika”. Była to jedyna nazwa, której nikt z zespołu nie odrzucił – więc została. Od razu dorobiliśmy do niej ideologię, to zresztą najłatwiejsza część zabawy w wymyślanie nazw – że to taka nasza odpowiedź na otaczającą rzeczywistość. A z czasem nawet ją polubiliśmy.

Moja przygoda z „Repliką” trwała trzy i pół roku. Krócej niż z lesbijskim kabaretem Barbie Girls, dla którego ją rzuciłam, krócej niż z blogiem Trzyczęściowy Garnitur, który po rezygnacji z przewodzenia „Replice” zaczęłam prowadzić. Teraz blog poszedł w odstawkę, zaangażowałam się w film „Artykuł osiemnasty”, ale myślę, że do niego wrócę. Tak jak i kiedyś napiszę coś jeszcze do „Repliki”. Może na piętnastolecie? Wszystkiego najlepszego, „Repliko”!

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.