Nie dla mnie kapcie i kanapa

Był jednym z głównych redaktorów miesięcznika „Inaczej” – najważniejszego pisma LGBT ukazującego się przez dwanaście lat od 1990 r., sam przepracował w redakcji dekadę. Od czterech lat jest menadżerem poznańskiego HaH, uznanego na targach EroTrendy za najlepszy lifestyle’owy klub w Polsce. Z Sergiuszem Wróblewskim rozmawia Przemysław Górecki

 

fot. arch. pryw.

 

W czerwcu minęło 25 lat od ukazania się pierwszego numeru „Inaczej”. Sam do redakcji dołączyłeś w 1992 r., ale czytelnikiem byłeś od początku?

Tak. Pamiętam, jak kupowałem pierwszy numer. W sex shopie, który mieścił się na trzecim piętrze Domu Książki na Gwarnej w Poznaniu, przy Okrąglaku. Z „pewną nieśmiałością” poprosiłem o czasopismo, o którego powstaniu dowiedziałem się z „Ekspressu Poznańskiego”. W krótkim artykule poinformowano, że w Poznaniu powołano do życia gejowski magazyn i podano listę miejsc, gdzie jest on dostępny.

Znałeś już wtedy „Filo”, które w obiegu nieco podziemnym ukazywało się od 1988 r.?

Nie, na „Filo” trafiłem po „Inaczej”. Interesowałem się czasopismami gejowskimi, byłem spragniony nawet bardziej romantycznych opowiadań niż zdjęć. Miałem wtedy 20 lat i za sobą pierwsze kontakty z innymi gejami, ale tylko listowne. Geje wtedy zamieszczali anonse w „zwykłych” pismach, tyle że one były zakamuflowane. Trzeba było umieć je czytać, umieć wykazać się spostrzegawczością i wyobraźnią.

Dziś byśmy powiedzieli: „gejdarem”.

Gdy ktoś pisał, że „szuka przyjaciela”, to można było przypuszczać, że coś jest na rzeczy. Wyszukiwałem takie ogłoszenia np. w „Widnokręgach” i poznałem w ten sposób, tylko na korespondencję, gejów z Polski, z Pakistanu, ze Związku Radzieckiego. W „Relaksie i Kolekcjonerze Polskim” (comiesięcznym dodatku do „Kuriera Polskiego”) było sporo ogłoszeń towarzyskich damsko-męskich, niekiedy wśród nich można było znaleźć nagle napisany wprost anons: „pan pozna pana w celach matrymonialnych”.

Poznawanie się listownie to była cała „instytucja”, dziś, w dobie Internetu i iPhone’ów – nie do pomyślenia. Trzeba było kupić gazetę, znaleźć ogłoszenie, odpisać – albo do gazety, albo wprost do ogłoszeniodawcy, często na jakąś skrytkę pocztową, bo zazwyczaj nie podawano adresów. I jak odpisywałeś, to na cztery strony kancelaryjne, a nie żaden tam esemesik. A w odpowiedzi dostawałeś dwanaście stron, więc potem, by nie być gorszym, pisałeś choć na sześć. Mnóstwo gejów wciąż ślęczało i pisało (śmiech).

Ogłoszenia towarzyskie były siłą napędową wielu czasopism, a anonse gejowskie i lesbijskie dodatkowo przyciągały społeczność LGBT w czasach, w których nie było „naszych” pism. Gdy pojawiło się „Inaczej”, ogłoszeń nie mogło zabraknąć.

Inaczej” było pierwszym gejowsko-lesbijskim medium, które pojawiło się w kioskach, zostało oficjalnie zarejestrowane.

Redakcja narodziła się i przez cały czas działała w Poznaniu. Pomysłodawcą był Andrzej Bulski (pod pseudonimem Andrzej Bul), pracownik poznańskiego „Pałacu Kultury”. To on wpadł na pomysł, że przydałoby się coś w rodzaju przewodnika po lokalach wraz z ogłoszeniami towarzyskimi i być może jakimś artykułem czy opowiadaniem. Trzeba było wyłożyć pierwsze środki – zrobił to Zdzisław Zińczuk (pseudonim: Henryk Zieliński), kierownik tej sekcji „Pałacu Kultury”, w której pracował Andrzej. Zińczuk był heterykiem, którego przekonała perspektywa zrobienia dobrego biznesu na czasopiśmie gejowskim, na które wtedy, jak się okazało, rzeczywiście było zapotrzebowanie. Sekretarzem redakcji został Mariusz Piochacz (jako Marek Kiss), kaowiec w firmie budowlanej, odbywający wtedy zasadniczą służbę wojskową. Później – wieloletni partner życiowy Andrzeja Bulskiego. Działem wysyłki zajmował się Roman Murzynowski, jako pierwszy występujący pod własnym nazwiskiem. Skład personalny „Inaczej” był grupą kilku bliskich znajomych.

Niemal cała redakcja kryła się pod pseudonimami.

Znak tamtego czasu. Ćwierć wieku temu.

Kiedy w redakcji pojawił się Marcin Krzeszowiec, autor „Bólu istnienia” – jednej z pierwszych powieści gejowskich?

Krzeszowiec pochodził z Lublina, początkowo współpracował na odległość. Był adiunktem na wydziale rusycystyki UMCS, ale zakończył karierę naukową i zdecydował, że zacznie pracę w czasopiśmie. W 1994 r. wydaliśmy jego „Bol istnienia” – bo zaczęliśmy prowadzić też działalność wydawniczą. A Marcin do końca „Inaczej” specjalizował się w artykułach o naukowym zacięciu, w dociekaniach literackich, kto był gejem. Publikował sylwetki literatów, w których analizował każdą myśl czy wydarzenie. Na stałe do redakcji (i do Poznania) dotarł we wrześniu 1994 r., w październiku został zatrudniony – dokładnie w tym samym czasie, co ja.

Jakie były te początki w 1990 r.? Opowiadali ci założyciele?

Pierwszy numer o nakładzie 5 tysięcy sztuk, rozszedł się na pniu i trzeba było robić dodruk, chyba co najmniej drugie tyle. Mieliśmy dowód na to, że takie pismo jest potrzebne i można je wydawać regularnie. Sama redakcja wciąż się przenosiła: na początku znajdowała się na ostatnim piętrze bloku na osiedlu Rusa, potem na osiedlu Armii Krajowej w mieszkaniu matki Andrzeja Bulskiego, następnie na ulicy Poznańskiej i, ostatecznie, na Mylnej, gdzie do dzisiaj mieści się siedziba Agencji Wydawniczo-Reklamowej „Softpress”, założonej przez Bulskiego. To ta sama, która, tuż po tej inwestycji Zińczuka, zaczęła w 1990 r. wydawać „Inaczej”, a także nasze późniejsze pisma – „InterHom”, „On i On”. Do dziś publikuje erotyczne magazyny „Adam” i „Super Adam”.

Softpress działa nieprzerwanie 25 lat i jest chyba najdłużej istniejącą gejowską firmą w Polsce. Mieliście problemy z wydawaniem „Inaczej” na tle homofobicznym?

Andrzej Bulski zaniósł ten pierwszy numer do Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk, którego dni wtedy, wiosną 1990 r., były już policzone. Tak naprawdę ci cenzorzy bali się bardziej niż Bulski. Nie zmienili nawet przecinka.

Wszelkie problemy wokół „Inaczej” miały związek z dystrybucją (nie zawsze docieraliśmy wszędzie tam, gdzie chcieliśmy), nie homofobią, może poza jednym przypadkiem, kiedy nie przedłużono nam umowy w drukarni, gdy przeszła ona pod kierownictwo pani, która nie kryła katolickich wartości i przekonań.

Największym wyzwaniem było prawdziwe zatrzęsienie anonsów, które okazały się wręcz racją istnienia „Inaczej”! Ogłoszeń przychodziło po kilkaset sztuk co miesiąc i na każde z nich od kilkudziesięciu do kilkuset odpowiedzi – były to całe półki, trzeba było to wszystko posegregować i wysłać do ogłoszeniodawców. Wysyłałem, segregowałem. Wiele ludzkich emocji i związków przeszło przez moje ręce. A na interesujące mnie ogłoszenia sam odpowiadałem jako pierwszy, korzystając z prawa „pierwokupu” (śmiech). Ale zawsze już po ukazaniu się pisma, żeby było sprawiedliwie.

W pewnym momencie Softpress zaczął wydawać także książki, choćby wspomnianego Krzeszowca.

W tamtych czasach nie było żadnych wydawnictw zajmujących się publikowaniem książek LGBT. Mieliśmy nadzieję, że nasza seria stworzy biblioteczkę pozycji ważnych i potrzebnych. Wydaliśmy m.in. „Teleny’ego” Oscara Wilde’a, antologię polskiej prozy homoerotycznej, ale z czasem zrezygnowaliśmy, to jednak nie był opłacalny interes.

Wydaliście też „Putto” Mariana Pankowskiego.

Marian Pankowski prenumerował „Inaczej” – jego przyjaciel z Polski wysyłał mu egzemplarz do Brukseli, gdzie pisarz mieszkał. Ponoć słał „Tygodnik Powszechny”, „NIE” i… „Inaczej”. Ponieważ publikowaliśmy jego przekłady rożnych artykułów, odezwał się do nas z żalem, że żadne wydawnictwo nie chce wydać jego nowej powieści, która porusza problematykę pedofilii. Zastanawialiśmy się, czy powinniśmy wydać książkę o takiej problematyce, ale przekonało nas uczciwe potraktowanie tematu i samo nazwisko Pankowskiego. Po opublikowaniu „Putto” zrobiłem wywiad z autorem. Jeśli dwudziestoparolatek może zakochać się w siedemdziesięcioparolatku, to właśnie wtedy to się stało! Spędziłem z Pankowskim cały dzień w Warszawie, słuchałem jego niekończących się opowieści o znanym mu z autopsji świecie przedwojennej literackiej Polski. Ta znajomość zaowocowała wieloletnią korespondencją, którą mam do dzisiaj.

Do innych gigantów, których udało mi się poznać i przeprowadzić z nimi wywiady do „Inaczej”, zaliczam m.in. prof. Marię Janion, prof. Marię Szyszkowską, prof. Zofię Kuratowską, prof. Mikołaja Kozakiewicza czy marszałka seniora Aleksandra Małachowskiego. Podobno swego czasu moja rozmowa z Janion była „hitem” i krążyła w odbitkach wśród jej studentek.

Grono profesorskie. Czy te osoby stawały się już wtedy ambasadorami spraw gej/les?

Zawsze można było liczyć na Marię Szyszkowską – szacunku, empatii i miłości do drugiego człowieka, jakie z niej płynęły, nie można porównać z niczym. Mikołaj Kozakiewicz był z pewnością autorytetem i ambasadorem, to je den z tych seksuologów, którzy wypowiadali się na tematy gejowskie i pozytywnie. Podobnie Aleksander Małachowski, ze względu na program telewizyjny „Telewizja nocą” z Haliną Miroszową, w którym pojawiały się też tematy związane z homoseksualnością. Wywiadu udzielił też sam prezydent Kwaśniewski.

Z gwiazd – choćby Kora, Małgosia Ostrowska czy Maryla Rodowicz, która okazała się wspaniałym człowiekiem także prywatnie. Gdy w 2005 r. policja zatrzymała mnie podczas poznańskiego Marszu Równości, a telewizja to pokazała, Maryla zatelefonowała do mnie z pytaniem, czy nie potrzebuję np. pieniędzy na adwokata.

Od piętnastostronicowego zeszytu z ogłoszeniami i opowiadaniami „Inaczej” stało się w połowie lat 90. opiniotwórczym głosem środowiska gej/les.

Do miękkiej erotyki i anonsów stopniowo dokładaliśmy publicystykę, opowiadania, wywiady właśnie. Sama „Polityka” cytowała nas co najmniej raz w miesiącu! Później ewolucja pchnęła nas w czyszczenia pisma z erotyki i jeszcze więcej poważnych tematów. Moim marzeniem było, by „Inaczej” miało wpływ na zmiany społeczne w Polsce.

Wywiadu udzielił wam Lech Falandysz, Minister Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy.

Na początku lat 90. kancelaria przygotowywała tzw. Kartę Praw i Wolności (w ramach prac nad przyszłą konstytucją RP – przyp. red.). Napisałem wtedy list do Falandysza z prośbą o dodanie zapisu o zakazie dyskryminacji na tle orientacji seksualnej. Falandysz, o dziwo, odpisał, że rzeczywiście należałoby to zrobić. Nie zapomnę dnia, w którym siedziałem u znajomych przy włączonym radiu i opowiadałem im o tym. Mówili „Sergiusz, jesteś idealistą, świata nie zmienisz” – i właśnie wtedy radio nadało komunikat o wprowadzeniu tego zapisu. „A może jednak zmienisz?!” – patrzyli na mnie z niedowierzaniem.

Niestety, Karta nie przeszła przez Sejm.

Dlaczego w 2002 „Inaczej” upadło?

Od drugiej połowy lat 90. odnotowywaliśmy stopniowy i pogłębiający się spadek nakładu. Bo wycofaliśmy się z erotyki? Bo właśnie wtedy ruszyliśmy ze stricte erotycznym magazynem „Adam” i to był strzał w dziesiątkę? Może. Ale myślę raczej, że głównym „zabójcą” „Inaczej” był Internet, który właśnie wtedy się pojawił. Ogłoszenia towarzyskie tam się przeniosły, podobnie erotyka. Gdyby środowisko gejowskie miało silniejszą świadomość społeczno-polityczną, może moglibyśmy się utrzymać, jadąc „tylko” na poważnych sprawach… Nie wiem.

A lesbijki? Mówisz o środowisku gejowskim, ale w „Inaczej” był też dział „Widziane z Lesbos”.

Oczywiście. Od początku w ogłoszeniach zamieszczaliśmy też dużo anonsów lesbijskich, były opowiadania, wywiady. Ale nigdy tak dużo jak treści gejowskich. Lesbijki, tak to przynajmniej wynika z mojej perspektywy, nie garnęły się do pisania. Może czuły się zniechęcone, że muszą przebrnąć przez tych wszystkich nagich facetów na zdjęciach, żeby dotrzeć do paru stron o kobietach?

Jak się potoczyły losy członków redakcji po zamknięciu „Inaczej”?

Andrzej Bulski, jak pewnie wiesz, zmarł w 2007 r. Jego partner Marek Piochacz jest nadal właścicielem Softpressu i nadal pracuje z nim Marcin Krzeszowiec. Po krótkiej przygodzie z drukowaniem „InterHom” i nieco dłuższej z „On i On”, zawiesiliśmy wydawanie prasy, został jedynie „Adam”, dziś dwumiesięcznik. Ja rozstałem się z Softpressem cztery lata temu i od razu otrzymałem od Jakuba Wilczyńskiego propozycję zostania menadżerem artystycznym nowopowstałego klubu HaH, którego on był właścicielem. Wilczyński, człowiek miliona pomysłów, miał w Poznaniu kawiarnię Halo Cafe i klub Heros z darkroomami, ale brakowało mu dyskoteki z prawdziwego zdarzenia.

Dziś HaH świętuje czwarte urodziny.

To miejsce z dobrymi didżejami i muzyką, nastawione na imprezy. Jesteśmy „heterofriendly”. Klub funkcjonuje również we Wrocławiu, otwiera się w Trójmieście. W głosowaniu smsowym zostaliśmy wybrani najlepszym klubem 2014 w Poznaniu, a na targach Ero Trendy przyznano nam nagrodę dla najlepszego klubu lifestyle’owego w Polsce.

Wśród bywalców HaHu przeważają ludzie przed czterdziestką, a najbardziej widoczni są ci koło dwudziestki. Gdzie są dzisiaj twoi rówieśnicy, geje 40+?

Sam się zastanawiam. Być może szukają czegoś innego? Może mają partnerów i prowadzą życie pt. „kapcie i kanapa”, może nie czują się komfortowo wśród młodzieży? Sam, jak byłem młodszy, zadawałem sobie to pytanie: gdzie są ci starsi geje, którzy pojawili się w moim życiu, a potem poznikali. Działali, działali – i nagle zaczęli się oddalać i traciłem ich z oczu. Moi rówieśnicy często mają nastawienie w rodzaju „Ja już swoje zrobiłem, teraz niech działają młodsi”. Z całą pewnością ja nie mam takiego podejścia, czuję się młody i uważam, że mam jeszcze w życiu coś do zrobienia. Jest ze mnie typ społecznika i mam nadal siłę, by kołtunom, homofobom i ksenofobom jeszcze trochę krwi napsuć! (śmiech)

 

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wszystko przez Biedronia

O początkach naszego magazynu, o ludziach, którzy pracują nad każdym numerem, o redakcyjnych awanturach i o wywiadach, które się nie ukazały  rozmawiają redaktor naczelny Mariusz Kurc i Wojciech Kowalik, jego zastępca,  przy udziale Agaty Kubis, naszej fotografki

 

foto: Agata Kubis

 

Wojciech Kowalik: Jesteś jedyną osobą, która w „Replice” jest od początku. 

Mariusz Kurc: Zachowałem e-mail z października  2005 r., w którym Robert Biedroń zaprasza  mnie na pierwsze, organizacyjne spotkanie. Zaczęło się tak, że odpowiedziałem na ogłoszenie Kampanii Przeciw Homofobii, której  wtedy Robert był prezesem: szukali chętnych  do powstającego pisma. Poszedłem do siedziby  KPH na Wołoskiej w Warszawie, poznałem  kilkanaście osób. Nikt mi nie powiedział, że  jestem jedynym wolontariuszem z ogłoszenia. Cała reszta to byli ludzie zwerbowani pocztą  pantoflową.

Wiedziałeś, co chcesz w „Replice” robić? Miałeś doświadczenie dziennikarskie?

Doświadczenia – nie. Za to wizję – a jakże!  Zgłosiłem, że chciałbym robić wywiady z wyoutowanymi  ludźmi. Pomysł przyjęto z pobłażaniem  – na zasadzie, że starczy mi bohaterów  na trzy numery, a co dalej? Wierzyłem, że ludzie  będą się outować – okazało się, że słusznie. Nowo mianowany premier Marcinkiewicz –  PiS właśnie wygrał wybory – powiedział, że  homoseksualizm jest czymś nienaturalnym –  „Newsweek” zripostował to stwierdzenie tekstem  swego dziennikarza ekonomicznego Dariusza  Stasika, który się po prostu wyoutował.  To właśnie z nim zrobiłem pierwszy wywiad.  Idąc na spotkanie, trząsłem się ze strachu, ale  jakoś poszło. Gdy pierwszy numer „Repliki” był  w drukarni, coming out zrobił Jacek Poniedziałek.  Proponując mu wywiad, przedstawiłem się  jako dziennikarz pisma LGBT, którego jeszcze  nie ma, ale zaraz będzie. Zgodził się. Potem, w 2006 r., z szafy wyszli Jakub Janiszewski i Anna Laszuk z radia TOK FM. Przybywało mi  bohaterów.

To Robert Biedroń wpadł na pomysł, by  wydawać „Replikę”. Dał wam wolną rękę  czy wpływał na zawartość pisma?

Miał poczucie, że czasopismo LGBT jest potrzebne,  nie było wtedy żadnego. Słynne „Inaczej”  upadło kilka lat wcześniej. To on zdobył  z Fundacji im. Róży Luksemburg pieniądze na  pierwszy rok „Repliki”. W samą zawartość nie  ingerował. Cieszył się, że my się wkręciliśmy,  sam miał milion innych spraw na głowie.

Naczelną została Ewa Tomaszewicz. Mnie  wtedy w redakcji nie było, bywałem za to  w klubach i widziałem, jak Robert przywoził  paczki z kolejnymi numerami „Repliki”.

Był w KPH jedynym gościem z samochodem, jakimś starym, małym gratem. Czerwonym. O markę nie pytaj. Pakowaliśmy mu paczki do  bagażnika – i jazda! „Wymyśliłeś sobie pismo, to do roboty” (śmiech). Prenumeratorów też on  obsługiwał, dopiero po kilku latach Remek Szeląg  przejął tę działkę.

Pieniądze były na pierwszy rok. A potem? 

Potem powiedzieliśmy Robertowi, że spodobało  nam się i chcemy kontynuować. Kasa? No, niech Robert załatwi. I załatwiał. Co numer pytaliśmy  go: możemy robić następny? Bo chcemy! A on na to: No, dobra, to jeszcze następny  tak, ale potem koniec, bo nie ma pieniędzy. Tak  przez kilka lat.

Powstał zespół z prawdziwego zdarzenia? 

Siedziby do tej pory nie mamy, redakcja pracuje  za darmo, Fundacja Replika to sami wolontariusze,  więc nie wiem, czy coś jest w „Replice” „z prawdziwego zdarzenia”. Ludzie – tak.  Graficzka Agnieszka Kraska przyszła w 2006 r.  i jest z nami do dziś, tylko teraz ma przerwę,  bo urodziła dziecko. W 2007 r. dołączył Krzysiek Tomasik, potem m.in. Magda Pocheć i Bartek Reszczyk. Krzysiek zaczął robić dział  „Homoseksualizm w PRL”, to był zaczątek jego  późniejszego „Gejerelu”. Wpadł też na pomysł prezentów dla prenumeratorów. Zaoferował 40 egzemplarzy swoich „Homobiografii” dla naszych 40 prenumeratorów. To był maj 2009 r. Od tamtego czasu zawsze jakiś prezent jest.

A dziś prenumeratorów mamy ponad 400. 

I to wciąż o wiele za mało, byśmy mogli się  utrzymać. Zachęcam gorąco do wspierania „Repliki” przez prenumeratę. (patrz: strona 2)

W 2009 r. z „Repliki” odeszła Ewa Tomaszewicz. 

W planach miała kabaret Barbie Girls, w którym występowała przez następne kilka lat. A ja już wtedy wtrącałem się we wszystko i wykłócałem. Robert, widząc to moje zaangażowanie, zrobił mnie zastępcą Ewy kilka miesięcy wcześniej.  Gdy ona odeszła, stałem się naturalnym  „spadkobiercą”.

Wykłócanie się do dzisiaj ci zostało. 

Pierwszy numer, który zrobiłem jako naczelny, przypadał na 20-lecie III RP. Zrobiliśmy okładkę  z kowbojem gejem i hasłem „Równość” napisanym  taką samą czcionką, jak słynna „Solidarność”.  Robert już mi ostatecznie zagroził, że nie  ma kasy i zagonił do pisania wniosku o grant  do Fundacji Batorego. Udało się! Później naszymi  dobroczyńcami zostali jeszcze m.in. Fundacja  Bölla i ambasada USA. I nasi wspaniali  mecenasi.

Redakcja zajmuje się redagowaniem i… wszystkim innym. Od zdobywania pieniędzy po adresowanie kopert dla prenumeratorów.

I noszenie paczek na pocztę. Wojtek, a Ty kiedy przyszedłeś do „Repliki”, bo nie pamiętam dokładnie?

To była jesień 2009 r. Rok wcześniej założyłem  księgarnię bearbook.pl i pomyślałem,  że do każdego zamówienia mógłbym  dołączać bezpłatnie egzemplarz „Repliki”,  robimy tak zresztą do dziś. Napisałem do  Roberta, zaprosił mnie do siedziby KPH,  już przy Żelaznej. Od słowa do słowa  i zaproponował, bym – skoro już jestem  dziennikarzem z zawodu – skontaktował  się z wami. A więc znowu wszystko przez  Biedronia.

Przyszedłeś na spotkanie do klubu Między Nami, dobrze pamiętam? Potem spotykaliśmy się w Delikatesach, Bastylii, na domówkach, w Ramonie,  Lodi Dodi, a ostatnio w Blok Barze…

Moje dwa najwcześniejsze wspomnienia  z „Repliki” to twoja kłótnia z Krzyśkiem Tomasikiem  o coś oraz Bartek Reszczyk, który  zalotnie usiadł obok mnie, „żeby dodać mi  otuchy”. Od tego czasu na zebraniach zawsze  siadaliśmy obok siebie. 

Pierwsze ze dwa lata, to siedziałeś cichutko na  tych zebraniach.

Trochę się bałem zacząć pisać do „Repliki”. Myślałem, że za mało wiem o środowisku  LGBT – mimo że do niego należałem pełną  gębą. Jestem dziennikarzem od lat, ale zawsze były to media elektroniczne – zastanawiałem  się, jak poradzę sobie z pisaniem. Obserwowałem, jakie macie pomysły, widziałem, jak niektórzy debatują o każdym przecinku, jak szczegółowo omawiacie  zagadnienia do tekstów. W końcu przemogłem się, zacząłem od wywiadu z Krzysztofem Łaszkiewiczem, pełnomocnikiem policji ds. praw człowieka. Potem wpadłem na pomysł działu „Biznes LGBT”,  więc go robiłem. 

Tak jak bez Magdy Pocheć nie byłoby początkowych  tekstów do działu o osobach trans, bez Przemka Góreckiego nie byłoby działu „Muzyka”  itd. Agata, a jakie było twoje najwcześniejsze wspomnienie ze współpracy z „Repliką”?  (Agata cały czas kręci się koło nas, cykając  zdjęcia)

A: Zdjęcie drag queen Lady Camilli na okładkę  we wrześniu 2011 r. Pojechałam na sesję i zobaczyłam, że cała „sesja” to po prostu ja,  mój aparat oraz Lady Camilla. Ani światła, ani  tła, ani nic – a na wszystko 15 minut. Szkoła  przetrwania. I właśnie z tobą tak często jest, że  mi organizujesz „sesję” i oczekujesz, że zrobię  bombową fotkę w pięć minut.

I robisz bombowe. 

A: Dzięki, Wojtek.

 „Replika” dziś… 

Jak „Replika” dziś, to musimy wspomnieć  o Marcie Konarzewskiej, która jest z nami od  kilku lat – nasza wyrocznia w sprawach kobiecych  (nie licząc gejowskich div, od których  mamy wielu ekspertów) i nie tylko. I o Bartku  Żurawieckim, który najpierw pisał zabawne  recenzje „męskich filmów bezkostiumowych”,  a teraz m.in. felietony. Pierwszą felietonistką  była Ania Laszuk… Przez te 10 lat dziesiątki  osób przewinęły się przez „Replikę”. Napisz, że  wszystkim dziękujemy.

„Replika” to już ponad setka wywiadów  z artystami, naukowcami, działaczami,  politykami. Ale też powiedzmy, że są tacy,  którzy nam odmawiają.

Z jednym aktorem koresponduję od trzech lat, może w końcu zgodzi się na comingoutowy wywiad.

A inny aktor już takiego wywiadu udzielił,  ale… 

Ale wyciął coming out przy autoryzacji i tekst nie poszedł.

Ja jeszcze muszę powiedzieć, że twój charakterek  jest legendarny. 

Oj, daj spokój. Wyszedłem ze spotkania redakcyjnego tylko raz.

Bo ty właśnie nie wychodzisz, tylko awanturujesz  się do upadłego. 

Jak się mam nie awanturować, gdy ludzie nie  dotrzymują terminów? Zawsze, gdy zaczynamy nowy numer, to mam poczucie, że tym razem  nie dam rady. A jak widzę, że wy wszyscy wyluzowani,  to mnie jeszcze bardziej cholera bierze. Gdy po paru tygodniach puszczamy numer do druku, to zachodzę w głowę, jak kolejny raz  się udało – i jestem pewny, że następnym razem  się nie uda.

A potem paczki z „Repliką” przyjeżdżają z drukarni, siadamy w siedzibie Kampanii Przeciw Homofobii, teraz na Solcu – i kopertujemy, pieczątkujemy, pakujemy. 

I plotkujemy o d… Maryni.

O d… Mariana, chciałeś powiedzieć. 

Mariana też, racja.

A największą nagrodą jest sytuacja, gdy  nasze teksty zyskują rozgłos, prawda? 

Na przykład ostatnio historia sołtyski Grzebieniska  Marzeny Frąckowiak. Albo kilka miesięcy  wcześniej – wywiad z transseksualnym  uczniem Maksem Zaleskim, który teraz wziął  udział w serialu TVN „Szkoła”.  To już koniec, tak? Bo widzę, że chcesz wyłączać  dyktafon.

Na koniec napiszę jeszcze, że dziękujemy  naszym Czytelni(cz)kom za te 10 lat. 

Buziaki!

***

Ewa Tomaszewicz, pierwsza redaktorka naczelna „Repliki”

Jak wymyśliliśmy tytuł?

Pierwszy numer „Repliki” powstawał w listopadzie i grudniu 2005 r. Liczył zaledwie dwanaście stron. Na okładce znalazła się Anka Zet, uwieczniona przez Agnieszkę Kraskę kilka tygodni wcześniej w trakcie brutalnie spacyfikowanego przez policję poznańskiego Marszu Równości. Wydawcą „Repliki” była wówczas Kampania Przeciw Homofobii, z niej też rekrutowała się większość zespołu redakcyjnego.

Z początków prac nad „Repliką” najbardziej w pamięć zapadł mi wybór nazwy. Pierwszy numer był już praktycznie gotowy, teksty napisane i sprawdzone, zdjęcia pozyskane, i ta kwestia – która na pierwszym spotkaniu wydawała nam się wprawdzie ważna, ale odłożyliśmy ją na bliską przyszłość – stała się nagle kluczowa. Czego to myśmy nie wymyślali! Pamiętam „Homopolitan”, „Magejzyn”, „HomMag”, „Rainbow”, „HomoPolacy” i „Pryzmat”, ale na pewno były i gorsze pomysły. W końcu w ostatnim przebłysku natchnienia zadzwoniłam do mojej partnerki, ta wzięła do ręki słownik języka polskiego i podrzuciła nam z trzydzieści słów, wśród których znalazło się „replika”. Była to jedyna nazwa, której nikt z zespołu nie odrzucił – więc została. Od razu dorobiliśmy do niej ideologię, to zresztą najłatwiejsza część zabawy w wymyślanie nazw – że to taka nasza odpowiedź na otaczającą rzeczywistość. A z czasem nawet ją polubiliśmy.

Moja przygoda z „Repliką” trwała trzy i pół roku. Krócej niż z lesbijskim kabaretem Barbie Girls, dla którego ją rzuciłam, krócej niż z blogiem Trzyczęściowy Garnitur, który po rezygnacji z przewodzenia „Replice” zaczęłam prowadzić. Teraz blog poszedł w odstawkę, zaangażowałam się w film „Artykuł osiemnasty”, ale myślę, że do niego wrócę. Tak jak i kiedyś napiszę coś jeszcze do „Repliki”. Może na piętnastolecie? Wszystkiego najlepszego, „Repliko”!

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Gayzety

W 1983 r. pojawił się pierwszy polski biuletyn skierowany do gejów. Z okazji 30-lecia polskiej prasy LGBT „Replika” przypomina swe poprzedniczki

 

 

Tekst: Krzysztof Tomasik

Na początku lat 80. nie było w Polsce zorganizowanego środowiska homoseksualnego, ale w dużych miastach pojawili się pierwsi chętni gotowi działać na rzecz mniejszości seksualnych. Ogromną rolę w ich aktywizacji odegrał Andrzej Selerowicz, od 1976 r. mieszkający w Wiedniu i związany z austriacką organizacją Homosexuelle Initiative (HOSI), którą stworzyła oddział do kontaktów z Europą Wschodnią – EEIP (Eastern Europe Information Pool). W 1983 r. Selerowicz przesłał do osób, z którymi korespondował, pierwszy numer biuletynu informacyjnego i w ten sposób rozpoczął historię prasy gejowskiej w Polsce.

Podziemny etap

Selerowicz najściślej współpracował z kierowaną przez Ryszarda Ziobrę grupą „Etap” z Wrocławia, więc od 1986 r. właśnie tak nazwano pismo przesyłane do Polski, a konkretnie Etapgazetka gejowska”. Drugi ośrodek mieścił się w Gdańsku, gdzie w listopadzie 1986 r. Ryszard Kisiel stworzył Filo Express”, a trzeci to stolica i środowisko skupione wokół Warszawskiego Ruchu Homoseksualnego, które w latach 1987–88 wydało dwa numery pisma Efebos”.

Kiedy dziś sięga się po prekursorskie tytuły, może zadziwiać ich zgrzebny charakter, były to po prostu kartki papieru zapisane na maszynie i odbijane na ksero. Tworzone i powielane własnym sumptem, rozdawane kilkudziesięciu znajomym średnio raz na kwartał, stanowiły „trzeci obieg”, poza władzą i opozycją. Mimo niewielkiego zasięgu, tworzyły ważną część ruchu gejowsko- lesbijskiego, będąc przy okazji zapisem ówczesnej świadomości i świadectwem potrzeby osób LGBT do posiadania własnej narracji.

Pierwsze pisma były czymś w rodzaju gejowskiej agencji informacyjnej, donosiły także o wydarzeniach związanych z sytuacją mniejszości seksualnych w Polsce i na świecie, o nowych książkach i filmach „z wątkami”, o walce z HIV/AIDS. Oczywiście były też znaczące różnice, Selerowicz reprezentował już zachodnią świadomość, więc zachęcał do zrzeszania się i działania, a nie poprzestania na szukaniu partnera seksualnego, w biuletynie z 1985 r. tłumaczył: homoseksualizm to nie tylko, jeśli dwóch facetów idzie do łózka, ale też aspekt społeczno- polityczny, jeśli wiąże się z dyskryminacją jednych przez drugich. Promował coming out i dążenie do tworzenia monogamicznych związków, w 1986 r. jako wzór stawiał parę mężczyzn: mieszkają razem, gotują, przyjmują gości, jeżdżą na urlopy, słowem są nierozłączni. Oczywiście, że miewają kryzysy rodzinne…

„Filo” miało podobną strategię emancypacyjną, ale nieco inaczej realizowaną. Tam także zachęcano do uprawiania bezpiecznego seksu i piętnowano homofobię w mediach, ale jednocześnie sporo było dowcipu i dystansu do siebie. Dość powiedzieć, że pierwszy numer został podpisany „Blanka Kuśka”, a sam tytuł złożono z liter imitujących penisy i pośladki. Zwieńczeniem takiego podejścia był numer specjalny wydany na Wielkanoc 1989 (z życzeniami: „Wesołego Ale Luja”), chwilowo przemianowany na: „Połorgan Połperiodyczny Pedałów Polskich”, w całości złożony z żartów i prześmiewczego opisu społeczności gej/les. Kpiono z warszawskiej konkurencji, „Efebosa” przemianowano” na „Efemerydę”, a angielski skrót Warszawskiego Ruchu Homoseksualnego – WHM (Warsaw Homosexual Movement) rozwinięto jako: „Warszawski Handel Mięsem”. Nie obyło się bez dowcipow wewnątrzredakcyjnych: Zatrudniliśmy najlepsze dziennikarki, których zadaniem będzie prowadzić wywiady wcale nie szpiegowskiej, oto one: Oralna Felletio, Onania Felletio, Onania Fallussi i Oralna Fillussi.

Etap przejściowy

„Etap” przestał się ukazywać w 1987 r., a pod koniec 1989 r. do akcji wkroczył wydawany w Łodzi przez Witolda Jabłońskiego „Kabaret”. Pismo zawieszone było między dwoma epokami, PRL-em i III RP. Z jednej strony rozmiar A5, brak kolorów i odbijanie na ksero przypominało „Filo”, z drugiej „Kabaret” stawiał w dużej mierze na męskie akty i zachęcał do prenumeraty. Pierwszy numer miał 16 stron i wyznaczył, co znajdzie się w kolejnych, był więc tekst „Geniusz perwersji” o Cadinocie, wiersze homoerotyczne, m.in. Tadeusza Olszewskiego, fragment powieści „Teleny” Oscara Wilde’a i rozpoczęcie cyklu „Homoseksualizm w Polsce średniowiecznej”. Była też wkładka informacyjna, w drugim numerze donoszono tam o pierwszym związku partnerskim zawartym przez Polaka, Darka, z 25-letnim Duńczykiem w kopenhaskim ratuszu, a także ogłoszenia towarzyskie, które w tamtym czasie były niezwykle ważnym elementem gejowskich pism, jednym z niewielu sposobów, jakie mieli czytelnicy na poznanie innych homoseksualistów. W samych ogłoszeniach pewne motywy powtarzały się stale, przede wszystkim dość wysokie wymagania: 17/178 nie mający doświadczeń seksualnych szuka uczuciowego, wiernego przyjaciela – męskiego, inteligentnego, przystojnego i bogatego w wieku 18-28 lat. Niewinny. Po dłuższym okresie bezowocnych poszukiwań następowało zmęczenie materiału, stąd także takie ogłoszenia: Znudzony „wiernymi, stałymi przyjaciółmi na dobre i na złe” poszukuję chłopaka na jedną noc. Tylko tak!

Potrzeba poznawania podobnych sobie była wśród gejów i lesbijek tak wielka, że niektórzy próbowali się w tym wyspecjalizować i zarabiać na łączeniu par. Powstawały liczne kluby i biura matrymonialne działające korespondencyjnie, czasem o zaskakujących nazwach, np. w Inowrocławiu działał Gay Club „Husaria”, a w Szczecinie Biuro Usług Towarzyskich „Fair Play 62”. Na tej samej zasadzie od 1989 r. funkcjonował „Remick” z Wrocławia, który w pewnym momencie zapragnął wydawać czasopismo i tak powstał kwartalnik Remick. Magazyn Gejowski”, tworzony całkowicie anonimowo (w stopce redakcyjnej nie ma żadnego nazwiska). Chociaż postawiono na seks, ukazał się tylko jeden numer, w środku były akty, erotyczny komiks i takowe opowiadania, ale też list proszącego o radę Tomka, który, uciekając przed homoseksualizmem ożenił się, a dziś czuje, że sytuacja go przerosła i nie jest w porządku w stosunku do żony.

Etap euforii

„Kabaret” i „Remick” przestały się ukazywać w 1990 r., ale w kolejce czekały już następne tytuły. Koniec cenzury i możliwość zrzeszania się zaowocowały mnóstwem inicjatyw gejowskolesbijskich, a obok knajp prym wiodły właśnie pisma. Wreszcie można było wyjść z podziemia, zarejestrować tytuł i trafi ć do kiosku Ruchu. Wielość prób w rożnych miejscach Polski nawet dziś może robić wrażenie. W czerwcu 1990 r. zadebiutowało Inaczej. Pismo mniejszości seksualnych” z Poznania, wydawane przez Softpress (redaktor naczelny: Andrzej Bulski), w sierpniu ukazał się pierwszy numer Okay. Miesięcznik dla panów” (wydawca: Włodzimierz Antos, pierwszym redaktorem naczelnym był Tadeusz Olszewski, potem Jerzy Masłowski), a miesiąc później pojawiła się Gayzeta” z tajemniczym podtytułem „Nie? Tak!”. Tutaj wydawcą był Mirosław Ast, a redaktorem naczelnym Sławomir Ślubowski. Jakby tego było mało, sprofesjonalizowało się także „Filo”, które w nowej odsłonie z podtytułem „Miesięcznik Kochających Inaczej” też zadebiutowało w październiku. Wydawcą początkowo była Lambda Gdańsk, a redaktorem naczelnym – Artur Jeffmański. Tak duża liczba tytułów gej-les pokazuje wiarę pierwszych redaktorów w wolny rynek i wolność, którą nadeszła w 1989 r. Panowało przekonanie, że polscy geje ujawnią się wreszcie w swej masie i ruszą do kiosków. Rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana, od początku były problemy z dystrybucją, liczni kioskarze odmawiali sprzedawania pedalskiej prasy, koszty druku gwałtownie rosły i coraz trudniej było utrzymać miesięczny cykl wydawniczy, a wielu potencjalnych nabywców zwyczajnie wstydziło się kupować „Gayzetę” czy „Inaczej”. Szybko okazało się też, że pisma są zbyt… ambitne. Męskich aktów było niewiele, publikowano za to wiersze, fragmenty książek, informacje o rozwoju ruchu gejowskiego na Zachodzie i sytuacji związanej z HIV/AIDS.

Trudno nie zauważyć, że wszystkie tytuły były skierowane przede wszystkim do facetów. Świetnie zdawano sobie z tego sprawę, w pierwszym numerze „Gayzety” zamieszczono wypowiedź 25-letniej Kaśki z Katowic: Wszystkie dotychczasowe pisma są wyłącznie dla chłopaków. Dziewczyna nie znajdzie dla siebie nic. A przecież nie jest nas tak mało. Myślę, że warto byłoby trochę miejsca poświęcić i dla nas. Tej prośbie stało się zadość, kobietom poświęcano „trochę” miejsca. W „Filo” dział lesbijski prowadziła Paulina Pilch, ale nawet jej funkcja miała w stopce męską formę („szef działu lesbijek”), a w „Inaczej” z czasem pojawił się cykl „Widziane z Lesbos”. Były też próby stworzenia pisma dla lesbijek, które podjęto w Toruniu, donosił o tym „Okay” w 1992 r.: Z dniem 5 lutego br. została utworzona Agencja Wydawnicza Rosapress, której celem będzie wydawanie miesięcznika tylko dla kobiet i dziewcząt zorientowanych homoseksualnie. Miesięcznik będzie się nazywał „SIGMA”. Nie ma pewności czy „Sigma” ujrzała światło dzienne, chociaż są tacy, którzy ponoć widzieli jeden numer. Biuletyn skierowany do lesbijek wydawała w latach 1994-95 Inicjatywa Gdańska, nosił tytuł „Fioletowy Puls” (dla gejów był „Różowy Puls”). W 1997 r. pojawiła się stworzona przez Olgę Stefaniuk „Furia Pierwsza”, łącząca kwestie homoseksualności z feminizmem. Robiona chałupniczo i dostępna jedynie korespondencyjnie, przetrwała do 2001 r.

Etap schyłkowy

„Gayzety” ukazały się tylko 3 numery, redakcja przekształciła się w pismo bardzo podobne, ale o innym tytule – O zmierzchu” i z innym redaktorem naczelnym – Andrzejem Wiśniewskim, które padło po dwóch numerach w 1991 r. Kłopoty szybko zaczął mieć także „Okay”, kolejne numery wychodziły w coraz większych odstępach, w sumie w latach 1990-93 ukazało się ich 14. Historię pisma definitywnie zakończyła na początku 1994 r. samobójcza śmierć Włodzimierza Antosa, wydawcy i ostatniego naczelnego. W siłę rósł za to Men”, najbardziej erotyczny ze wszystkich pism, a z czasem jako Nowy Men” już stricte pornograficzny, podobnie jak Adam”, Gejzer” i kolejne.

Wyraźny kryzys nadszedł na przełomie wieków, coraz większa dostępność internetu zmniejszyła liczbę ogłoszeń, trzeba było szukać nowych sposobów na finansowanie. „Filo” poszło w erotykę i przemianowało się bardziej jednoznacznie na Faceta”, a „Inaczej” wręcz przeciwnie – zrezygnowało z nagości. Zmiany nie na wiele się zdały. W maju 2001 r. po 15 latach przestał wychodzić „Facet”, a rok później, po 12 latach od pierwszego numeru – „Inaczej”. Oba te pisma, ze względu na swą (relatywną) długowieczność stały się instytucjami kultury gej/les w Polsce. Ich upadek wyznaczył kres pewnej epoki.

 

Tekst z nr 44/7-8 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.