Był jednym z głównych redaktorów miesięcznika „Inaczej” – najważniejszego pisma LGBT ukazującego się przez dwanaście lat od 1990 r., sam przepracował w redakcji dekadę. Od czterech lat jest menadżerem poznańskiego HaH, uznanego na targach EroTrendy za najlepszy lifestyle’owy klub w Polsce. Z Sergiuszem Wróblewskim rozmawia Przemysław Górecki
W czerwcu minęło 25 lat od ukazania się pierwszego numeru „Inaczej”. Sam do redakcji dołączyłeś w 1992 r., ale czytelnikiem byłeś od początku?
Tak. Pamiętam, jak kupowałem pierwszy numer. W sex shopie, który mieścił się na trzecim piętrze Domu Książki na Gwarnej w Poznaniu, przy Okrąglaku. Z „pewną nieśmiałością” poprosiłem o czasopismo, o którego powstaniu dowiedziałem się z „Ekspressu Poznańskiego”. W krótkim artykule poinformowano, że w Poznaniu powołano do życia gejowski magazyn i podano listę miejsc, gdzie jest on dostępny.
Znałeś już wtedy „Filo”, które w obiegu nieco podziemnym ukazywało się od 1988 r.?
Nie, na „Filo” trafiłem po „Inaczej”. Interesowałem się czasopismami gejowskimi, byłem spragniony nawet bardziej romantycznych opowiadań niż zdjęć. Miałem wtedy 20 lat i za sobą pierwsze kontakty z innymi gejami, ale tylko listowne. Geje wtedy zamieszczali anonse w „zwykłych” pismach, tyle że one były zakamuflowane. Trzeba było umieć je czytać, umieć wykazać się spostrzegawczością i wyobraźnią.
Dziś byśmy powiedzieli: „gejdarem”.
Gdy ktoś pisał, że „szuka przyjaciela”, to można było przypuszczać, że coś jest na rzeczy. Wyszukiwałem takie ogłoszenia np. w „Widnokręgach” i poznałem w ten sposób, tylko na korespondencję, gejów z Polski, z Pakistanu, ze Związku Radzieckiego. W „Relaksie i Kolekcjonerze Polskim” (comiesięcznym dodatku do „Kuriera Polskiego”) było sporo ogłoszeń towarzyskich damsko-męskich, niekiedy wśród nich można było znaleźć nagle napisany wprost anons: „pan pozna pana w celach matrymonialnych”.
Poznawanie się listownie to była cała „instytucja”, dziś, w dobie Internetu i iPhone’ów – nie do pomyślenia. Trzeba było kupić gazetę, znaleźć ogłoszenie, odpisać – albo do gazety, albo wprost do ogłoszeniodawcy, często na jakąś skrytkę pocztową, bo zazwyczaj nie podawano adresów. I jak odpisywałeś, to na cztery strony kancelaryjne, a nie żaden tam esemesik. A w odpowiedzi dostawałeś dwanaście stron, więc potem, by nie być gorszym, pisałeś choć na sześć. Mnóstwo gejów wciąż ślęczało i pisało (śmiech).
Ogłoszenia towarzyskie były siłą napędową wielu czasopism, a anonse gejowskie i lesbijskie dodatkowo przyciągały społeczność LGBT w czasach, w których nie było „naszych” pism. Gdy pojawiło się „Inaczej”, ogłoszeń nie mogło zabraknąć.
„Inaczej” było pierwszym gejowsko-lesbijskim medium, które pojawiło się w kioskach, zostało oficjalnie zarejestrowane.
Redakcja narodziła się i przez cały czas działała w Poznaniu. Pomysłodawcą był Andrzej Bulski (pod pseudonimem Andrzej Bul), pracownik poznańskiego „Pałacu Kultury”. To on wpadł na pomysł, że przydałoby się coś w rodzaju przewodnika po lokalach wraz z ogłoszeniami towarzyskimi i być może jakimś artykułem czy opowiadaniem. Trzeba było wyłożyć pierwsze środki – zrobił to Zdzisław Zińczuk (pseudonim: Henryk Zieliński), kierownik tej sekcji „Pałacu Kultury”, w której pracował Andrzej. Zińczuk był heterykiem, którego przekonała perspektywa zrobienia dobrego biznesu na czasopiśmie gejowskim, na które wtedy, jak się okazało, rzeczywiście było zapotrzebowanie. Sekretarzem redakcji został Mariusz Piochacz (jako Marek Kiss), kaowiec w firmie budowlanej, odbywający wtedy zasadniczą służbę wojskową. Później – wieloletni partner życiowy Andrzeja Bulskiego. Działem wysyłki zajmował się Roman Murzynowski, jako pierwszy występujący pod własnym nazwiskiem. Skład personalny „Inaczej” był grupą kilku bliskich znajomych.
Niemal cała redakcja kryła się pod pseudonimami.
Znak tamtego czasu. Ćwierć wieku temu.
Kiedy w redakcji pojawił się Marcin Krzeszowiec, autor „Bólu istnienia” – jednej z pierwszych powieści gejowskich?
Krzeszowiec pochodził z Lublina, początkowo współpracował na odległość. Był adiunktem na wydziale rusycystyki UMCS, ale zakończył karierę naukową i zdecydował, że zacznie pracę w czasopiśmie. W 1994 r. wydaliśmy jego „Bol istnienia” – bo zaczęliśmy prowadzić też działalność wydawniczą. A Marcin do końca „Inaczej” specjalizował się w artykułach o naukowym zacięciu, w dociekaniach literackich, kto był gejem. Publikował sylwetki literatów, w których analizował każdą myśl czy wydarzenie. Na stałe do redakcji (i do Poznania) dotarł we wrześniu 1994 r., w październiku został zatrudniony – dokładnie w tym samym czasie, co ja.
Jakie były te początki w 1990 r.? Opowiadali ci założyciele?
Pierwszy numer o nakładzie 5 tysięcy sztuk, rozszedł się na pniu i trzeba było robić dodruk, chyba co najmniej drugie tyle. Mieliśmy dowód na to, że takie pismo jest potrzebne i można je wydawać regularnie. Sama redakcja wciąż się przenosiła: na początku znajdowała się na ostatnim piętrze bloku na osiedlu Rusa, potem na osiedlu Armii Krajowej w mieszkaniu matki Andrzeja Bulskiego, następnie na ulicy Poznańskiej i, ostatecznie, na Mylnej, gdzie do dzisiaj mieści się siedziba Agencji Wydawniczo-Reklamowej „Softpress”, założonej przez Bulskiego. To ta sama, która, tuż po tej inwestycji Zińczuka, zaczęła w 1990 r. wydawać „Inaczej”, a także nasze późniejsze pisma – „InterHom”, „On i On”. Do dziś publikuje erotyczne magazyny „Adam” i „Super Adam”.
Softpress działa nieprzerwanie 25 lat i jest chyba najdłużej istniejącą gejowską firmą w Polsce. Mieliście problemy z wydawaniem „Inaczej” na tle homofobicznym?
Andrzej Bulski zaniósł ten pierwszy numer do Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk, którego dni wtedy, wiosną 1990 r., były już policzone. Tak naprawdę ci cenzorzy bali się bardziej niż Bulski. Nie zmienili nawet przecinka.
Wszelkie problemy wokół „Inaczej” miały związek z dystrybucją (nie zawsze docieraliśmy wszędzie tam, gdzie chcieliśmy), nie homofobią, może poza jednym przypadkiem, kiedy nie przedłużono nam umowy w drukarni, gdy przeszła ona pod kierownictwo pani, która nie kryła katolickich wartości i przekonań.
Największym wyzwaniem było prawdziwe zatrzęsienie anonsów, które okazały się wręcz racją istnienia „Inaczej”! Ogłoszeń przychodziło po kilkaset sztuk co miesiąc i na każde z nich od kilkudziesięciu do kilkuset odpowiedzi – były to całe półki, trzeba było to wszystko posegregować i wysłać do ogłoszeniodawców. Wysyłałem, segregowałem. Wiele ludzkich emocji i związków przeszło przez moje ręce. A na interesujące mnie ogłoszenia sam odpowiadałem jako pierwszy, korzystając z prawa „pierwokupu” (śmiech). Ale zawsze już po ukazaniu się pisma, żeby było sprawiedliwie.
W pewnym momencie Softpress zaczął wydawać także książki, choćby wspomnianego Krzeszowca.
W tamtych czasach nie było żadnych wydawnictw zajmujących się publikowaniem książek LGBT. Mieliśmy nadzieję, że nasza seria stworzy biblioteczkę pozycji ważnych i potrzebnych. Wydaliśmy m.in. „Teleny’ego” Oscara Wilde’a, antologię polskiej prozy homoerotycznej, ale z czasem zrezygnowaliśmy, to jednak nie był opłacalny interes.
Wydaliście też „Putto” Mariana Pankowskiego.
Marian Pankowski prenumerował „Inaczej” – jego przyjaciel z Polski wysyłał mu egzemplarz do Brukseli, gdzie pisarz mieszkał. Ponoć słał „Tygodnik Powszechny”, „NIE” i… „Inaczej”. Ponieważ publikowaliśmy jego przekłady rożnych artykułów, odezwał się do nas z żalem, że żadne wydawnictwo nie chce wydać jego nowej powieści, która porusza problematykę pedofilii. Zastanawialiśmy się, czy powinniśmy wydać książkę o takiej problematyce, ale przekonało nas uczciwe potraktowanie tematu i samo nazwisko Pankowskiego. Po opublikowaniu „Putto” zrobiłem wywiad z autorem. Jeśli dwudziestoparolatek może zakochać się w siedemdziesięcioparolatku, to właśnie wtedy to się stało! Spędziłem z Pankowskim cały dzień w Warszawie, słuchałem jego niekończących się opowieści o znanym mu z autopsji świecie przedwojennej literackiej Polski. Ta znajomość zaowocowała wieloletnią korespondencją, którą mam do dzisiaj.
Do innych gigantów, których udało mi się poznać i przeprowadzić z nimi wywiady do „Inaczej”, zaliczam m.in. prof. Marię Janion, prof. Marię Szyszkowską, prof. Zofię Kuratowską, prof. Mikołaja Kozakiewicza czy marszałka seniora Aleksandra Małachowskiego. Podobno swego czasu moja rozmowa z Janion była „hitem” i krążyła w odbitkach wśród jej studentek.
Grono profesorskie. Czy te osoby stawały się już wtedy ambasadorami spraw gej/les?
Zawsze można było liczyć na Marię Szyszkowską – szacunku, empatii i miłości do drugiego człowieka, jakie z niej płynęły, nie można porównać z niczym. Mikołaj Kozakiewicz był z pewnością autorytetem i ambasadorem, to je den z tych seksuologów, którzy wypowiadali się na tematy gejowskie i pozytywnie. Podobnie Aleksander Małachowski, ze względu na program telewizyjny „Telewizja nocą” z Haliną Miroszową, w którym pojawiały się też tematy związane z homoseksualnością. Wywiadu udzielił też sam prezydent Kwaśniewski.
Z gwiazd – choćby Kora, Małgosia Ostrowska czy Maryla Rodowicz, która okazała się wspaniałym człowiekiem także prywatnie. Gdy w 2005 r. policja zatrzymała mnie podczas poznańskiego Marszu Równości, a telewizja to pokazała, Maryla zatelefonowała do mnie z pytaniem, czy nie potrzebuję np. pieniędzy na adwokata.
Od piętnastostronicowego zeszytu z ogłoszeniami i opowiadaniami „Inaczej” stało się w połowie lat 90. opiniotwórczym głosem środowiska gej/les.
Do miękkiej erotyki i anonsów stopniowo dokładaliśmy publicystykę, opowiadania, wywiady właśnie. Sama „Polityka” cytowała nas co najmniej raz w miesiącu! Później ewolucja pchnęła nas w czyszczenia pisma z erotyki i jeszcze więcej poważnych tematów. Moim marzeniem było, by „Inaczej” miało wpływ na zmiany społeczne w Polsce.
Wywiadu udzielił wam Lech Falandysz, Minister Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy.
Na początku lat 90. kancelaria przygotowywała tzw. Kartę Praw i Wolności (w ramach prac nad przyszłą konstytucją RP – przyp. red.). Napisałem wtedy list do Falandysza z prośbą o dodanie zapisu o zakazie dyskryminacji na tle orientacji seksualnej. Falandysz, o dziwo, odpisał, że rzeczywiście należałoby to zrobić. Nie zapomnę dnia, w którym siedziałem u znajomych przy włączonym radiu i opowiadałem im o tym. Mówili „Sergiusz, jesteś idealistą, świata nie zmienisz” – i właśnie wtedy radio nadało komunikat o wprowadzeniu tego zapisu. „A może jednak zmienisz?!” – patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
Niestety, Karta nie przeszła przez Sejm.
Dlaczego w 2002 „Inaczej” upadło?
Od drugiej połowy lat 90. odnotowywaliśmy stopniowy i pogłębiający się spadek nakładu. Bo wycofaliśmy się z erotyki? Bo właśnie wtedy ruszyliśmy ze stricte erotycznym magazynem „Adam” i to był strzał w dziesiątkę? Może. Ale myślę raczej, że głównym „zabójcą” „Inaczej” był Internet, który właśnie wtedy się pojawił. Ogłoszenia towarzyskie tam się przeniosły, podobnie erotyka. Gdyby środowisko gejowskie miało silniejszą świadomość społeczno-polityczną, może moglibyśmy się utrzymać, jadąc „tylko” na poważnych sprawach… Nie wiem.
A lesbijki? Mówisz o środowisku gejowskim, ale w „Inaczej” był też dział „Widziane z Lesbos”.
Oczywiście. Od początku w ogłoszeniach zamieszczaliśmy też dużo anonsów lesbijskich, były opowiadania, wywiady. Ale nigdy tak dużo jak treści gejowskich. Lesbijki, tak to przynajmniej wynika z mojej perspektywy, nie garnęły się do pisania. Może czuły się zniechęcone, że muszą przebrnąć przez tych wszystkich nagich facetów na zdjęciach, żeby dotrzeć do paru stron o kobietach?
Jak się potoczyły losy członków redakcji po zamknięciu „Inaczej”?
Andrzej Bulski, jak pewnie wiesz, zmarł w 2007 r. Jego partner Marek Piochacz jest nadal właścicielem Softpressu i nadal pracuje z nim Marcin Krzeszowiec. Po krótkiej przygodzie z drukowaniem „InterHom” i nieco dłuższej z „On i On”, zawiesiliśmy wydawanie prasy, został jedynie „Adam”, dziś dwumiesięcznik. Ja rozstałem się z Softpressem cztery lata temu i od razu otrzymałem od Jakuba Wilczyńskiego propozycję zostania menadżerem artystycznym nowopowstałego klubu HaH, którego on był właścicielem. Wilczyński, człowiek miliona pomysłów, miał w Poznaniu kawiarnię Halo Cafe i klub Heros z darkroomami, ale brakowało mu dyskoteki z prawdziwego zdarzenia.
Dziś HaH świętuje czwarte urodziny.
To miejsce z dobrymi didżejami i muzyką, nastawione na imprezy. Jesteśmy „heterofriendly”. Klub funkcjonuje również we Wrocławiu, otwiera się w Trójmieście. W głosowaniu smsowym zostaliśmy wybrani najlepszym klubem 2014 w Poznaniu, a na targach Ero Trendy przyznano nam nagrodę dla najlepszego klubu lifestyle’owego w Polsce.
Wśród bywalców HaHu przeważają ludzie przed czterdziestką, a najbardziej widoczni są ci koło dwudziestki. Gdzie są dzisiaj twoi rówieśnicy, geje 40+?
Sam się zastanawiam. Być może szukają czegoś innego? Może mają partnerów i prowadzą życie pt. „kapcie i kanapa”, może nie czują się komfortowo wśród młodzieży? Sam, jak byłem młodszy, zadawałem sobie to pytanie: gdzie są ci starsi geje, którzy pojawili się w moim życiu, a potem poznikali. Działali, działali – i nagle zaczęli się oddalać i traciłem ich z oczu. Moi rówieśnicy często mają nastawienie w rodzaju „Ja już swoje zrobiłem, teraz niech działają młodsi”. Z całą pewnością ja nie mam takiego podejścia, czuję się młody i uważam, że mam jeszcze w życiu coś do zrobienia. Jest ze mnie typ społecznika i mam nadal siłę, by kołtunom, homofobom i ksenofobom jeszcze trochę krwi napsuć! (śmiech)
Tekst z nr 56/7-8 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.