BIANCA DEL RIO, zwyciężczyni 6. sezonu „RuPaul’s Drag Race”, opowiada Jakubowi Wojtaszczykowi, co znaczy dla niej drag, dlaczego woli standup od lip syncu i jak radzi sobie w kulturze unieważniania. Zdradza też, co zaprezentuje podczas europejskiego tournée „Unsanitized”. 23 i 24 lipca wystąpi w Poznaniu, a 26 – w Warszawie

Mimo że drag mocno zakorzeniony jest w komedii, nieczęsto zdarza się, że przybiera formę klasycznego standupu. Ty przybywasz do Polski z takim właśnie show.
Spójrz na moją twarz i powiedz: czy jestem piękna jak sfeminizowane drag queens?! Nie! Jestem klaunem w sukni. Odkąd pamiętam, komfortowo czułam się w komedii, żartowaniu z siebie i z widowni. Nigdy tak naprawdę nie lubiłam lipsyncować jak inne drag queens.
Zaczynałaś jednak jako impersonatorka Cher.
Tak, wychowywałam się w Nowym Orleanie, gdzie w dragu panował trend na pełną iluzję. Miałam duży nos i naturalną twarz jak Cher przed operacjami plastycznymi. Choć teraz, kiedy patrzę na zdjęcia z tamtego okresu, stwierdzam, że musiałam mieć urojenia, iż chociaż trochę wyglądam jak ona, ha, ha. Mimo to taki drag był wtedy popularny, więc wieczorami wychodziłam na scenę i zmuszałam się do poruszania ustami do „If I Could Turn Back Time” czy „I Found Someone”. Powoli odkrywałam, że dużo pewniej i lepiej czuję się w konferansjerce oraz żartowaniu. Widziałam, że właśnie tym sprawiam widowni największą przyjemność.