Boję się, więc działam

Z BARTEM STASZEWSKIM, reżyserem i aktywistą LGBTI, twórcą dokumentu „Artykuł osiemnasty” i współorganizatorem Marszów Równości w Lublinie, rozmawia Tomasz Piotrowski

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Rozmawiamy przed drugim Marszem Równości w Lublinie, zaplanowanym na 28 września br. Za demonstrację odpowiada Stowarzyszenie Marsz Równości w Lublinie, organizacja, której jesteś jednym z liderów. Jest stres? Boisz się, że będzie tylu agresywnych kontrmanifestantów, co w zeszłym roku?

Byłbym wariatem, gdybym się nie bał i nie stresował. Szczególnie, że Białystok niedaleko. Reportaż z Lublina zapowiedziała nawet Agencja Reutersa, więc Marsz będzie obserwowany nie tylko w Polsce. Dopinamy ostatnie szczegóły.

Mieszkasz w Warszawie. Jak to się stało, że jesteś jednym z organizatorów Marszu w Lublinie?

Gdy dowiedziałem się, że w Lublinie powstaje grupa organizacyjna Marszu, postanowiłem dołączyć. Urodziłem się w Szwecji, ale jak miałem 7 lat, wróciłem z rodzicami do Lublina i tam spędziłem dzieciństwo. Gdy skończyłem 18 lat, zbuntowałem się i wyjechałem do Warszawy w poszukiwaniu miłości. Tam się zakochałem i tak już zostało. Przed organizacją Marszu do Lublina przyjeżdżałem jedynie na święta.

Jak to się stało, że zacząłeś grupie przewodzić?

Nie stało się to od razu. Na pierwszym spotkaniu było około 20 osób, ostatecznie Marsz organizowało jakieś 12, a ja byłem wtedy jedyną osobą, która nie miała problemu, by podać imię i nazwisko do mediów jako przedstawiciel organizatora.

Marsz odbył się tuż przed wyborami samorządowymi. Przypadkowo?

Datę ustaliliśmy jeszcze zanim znana była data wyborów. Mieliśmy dużo nacisków politycznych, by go przełożyć, głównie z kręgu prezydenta miasta Krzysztofa Żuka, czyli z Platformy Obywatelskiej. Zrobiliśmy głosowanie – wygrała opcja pozostania przy pierwotnym terminie.

Prezydent Żuk zakazał Marszu, ale wy szybko zakaz zaskarżyliście i wygraliście. O tym, że nie wolno zakazywać pokojowych demonstracji, wiadomo w Polsce co najmniej od wyroku Trybunału w Strasburgu z 3 maja 2007 r., wydanego po bezprawnych zakazach Parad Równości przez ówczesnego prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego. Jak myślisz, dlaczego Żuk i po nim jeszcze kilku innych prezydentów miast zakazywało Marszów? Nie wiedzieli, że sądy to obalą?

To polityczna gra osobami LGBT+, „naturalna” zagrywka PO. Wydaje mi się, że prezydent Żuk chciał się symbolicznie odciąć od nas, bo liczył, że dostanie więcej głosów od naszych przeciwników niż zwolenników. Nie sądzę, by nie wiedział, że zakaz jest do obalenia. Potem wygrał wybory dużą przewagą, więc być może z czysto cynicznego, politycznego punktu widzenia zakaz mu się nawet opłacił? Choć prezydent chyba nie podejrzewał, że wyjdzie aż taka afera i że pojawi się tylu agresywnych przeciwników. Prezydent jest ponoć zaufanym współpracownikiem Grzegorza Schetyny, który niby odciął się od zakazu, ale…

Marsz organizowało 12 osób. Tyle potrzeba?

Jeśli to miałoby być samo przejście grupy ludzi z punktu A do punktu B, to właściwie nie, ale są wydarzenia towarzyszące, a każda z tych 12 osób działa tylko w swym wolnym czasie. Mają też różne doświadczenie, niektórzy uczą się od zera. Zaangażowanie i wysiłek był więc różny, ale w sumie ok. 12 osób brało w tym udział.

Jak to wygląda od kuchni?

Musi być ktoś, kto zajmie się social mediami oraz rzecznictwem prasowym. Ktoś, kto administruje zbiórkę publiczną, ktoś, kto ogarnie formalności z ZAiKS-em (by grała legalna muzyka). Do tego rejestracja zgromadzenia, organizacja wolontariuszy i odpowiednie ich przygotowanie do samej imprezy, koordynowanie samochodów, ich dekoracje, przygotowanie banerów… Jest checklista, którą stworzył Kuba Gawron, współorganizator Marszu w Rzeszowie – jeśli ktoś z Czytelników/czek myśli, czy w przyszłym roku nie zrobić Marszu w swoim mieście – róbcie, ale z tą listą w ręku. I skontaktujcie się z innymi Marszami, nie warto popełniać tych samych błędów.

Każdy organizator zbiera na Marsze pieniądze. Na co one idą?

Na opłaty ZAiKS, wynajęcie i udekorowanie samochodów czy chociaż zwrot kosztów paliwa. Na imprezy towarzyszące – prelekcje, pokazy filmowe, debaty. Organizatorzy starają się też podnieść bezpieczeństwo – my chcemy przeszkolić wolontariuszy z pierwszej pomocy, czy też zamówić dodatkową karetkę. To też kosztuje.

Planujecie nawet zakup tęczowych kasków.

10 sztuk. Dla osób chroniących Marsz. Do tego megafon i kamizelki odblaskowe dla wolontariuszy.

Przyszły wam też do głowy środki dekontaminacyjne w razie użycia przez policję gazu pieprzowego. Skąd ten pomysł?

Na Marszu w Białymstoku doświadczyłem tego na własnej skórze. Taka jednorazowa chusteczka może naprawdę pomóc. Policja chroni nas przed atakami, np. rozpylając gaz łzawiący, ale te środki mogą też zadziałać na nas. Z policją jesteśmy w stałym kontakcie od lipca, ustalamy wszelkie szczegóły.

Lubelski radny PiS – Tomasz Pitucha, jeszcze przed pierwszym Marszem napisał na FB: Najzagorzalsi fani filmu W. Smarzowskiego chcą zorganizować w Lublinie tzw. Marsz Równości promujący homoseksualizm, pedofilię. Wytoczyłeś mu proces o zniesławienie i niedawno wygrałeś. Gratulacje! Wzmianka o pedofilii kosztowała radnego 5 tys. zł, które musi zapłacić na rzecz Marszu. Podczas rozprawy pewnie sporo nasłuchałeś się o związkach homoseksualności z pedofilią?

Łącznie 12 rozpraw, każda była małą gehenną. O ile pierwsze, otwierające, szły na luzie, to późniejsze przesłuchania… Moje trwało około 6 godzin. Na stojąco z jedną 20-minutową przerwą. Radny Pitucha miał „dowody”, że to, co napisał, jest prawdą – np. 400 stron badań amerykańskich pseudonaukowców, którzy twierdzą, że homoseksualizm i pedofilia są tak połączone, że to niemal to samo. Było ośmiu świadków w tym zakresie! Np. terapeuci, którzy twierdzili, że mieli pacjentów, którzy byli i homoseksualni, i byli pedofilami.

Równie dobrze mogliby być hetero i być pedofilami.

Kilku świadków radnego pogrążyło, wystarczyło zadać konkretne pytania, np. czy widzieli na Marszu banery promujące pedofilię. Wielogodzinne słuchanie tych głupot, tego jadu, powodowało, że wracałem do domu zdołowany. Zastanawiałem się, jakich argumentów jeszcze użyć, by tym ludziom wyjaśnić, że homoseksualizm nie ma takich połączeń. A to byli eksperci, intelektualiści, ludzie z KUL-u, ludzie niby oczytani. Na co dzień nie myślisz o tym, że ziemia jest okrągła i działa grawitacja, ale jak nagle trafisz na osobę, która uważa, że jest płaska i każe ci udowodnić, że jest okrągła… to zaczynasz googlać i okazuje się, że są setki badań naukowców, ale brak jednej organizacji, odgórnego narzucenia tej teorii. Radny Pitucha twierdził nieustannie, że istnieje twarde i miękkie LGBT, cokolwiek by to znaczyło. Jedna terapeutka mówiła, że to, co robimy na Marszach, to jest „rozpasanie seksualne”, a radny Rybak, filozof – że to neomarksistowska szkoła frankfurcka.

Wierzyłeś, że wygrasz?

Szczerze – nie. To wielka zasługa moich adwokatów: Bartosza Przeciechowskiego i aplikantki adwokackiej – Sary Wilk. Tylko jeszcze pamiętajmy, że to wciąż pierwsza instancja, dopiero po drugiej będę mógł mówić o zwycięstwie.

W sądzie spotkałeś się też z wojewodą lubelskim – Przemysławem Czarnkiem. Na swym kanale YouTube, również jeszcze przed pierwszym Marszem w Lublinie, powiedział on m.in., że: Obnoszenie się ze swoją seksualnością na ulicy jest po prostu obrzydliwe. Nie promujmy zboczeń, dewiacji, wynaturzeń. Doszliście do porozumienia, ustaliliście treść przeprosin… ale sprawę wytoczyłeś ponownie.

Bo wojewoda złamał wszystkie warunki umowy. Przeprosiny niby opublikował, ale poprzedził komentarzami, w których właściwie stwierdził, że nie przeprasza. Potem cały filmik usunął i dodatkowo wstawił na FB oświadczenie, że nie wycofuje się z ani jednego słowa.

Chyba wiele osób w Polsce mogłoby wytaczać podobne procesy. Polecasz?

To nie jest takie proste. Ja mogłem to zrobić, bo te słowa dotyczyły mnie bezpośrednio jako organizatora Marszu. Jeżeli wypowiedź jest ogólna, to niestety raczej nie ma podstaw do procesu. Do tego trzeba mieć siłę i cierpliwość, zapłacić opłaty sądowe i znaleźć adwokata. Ale warto! Idźcie do sądu, jeżeli was obrażają.

Ty masz tę cierpliwość?

Mam tę uprzywilejowaną pozycję, że jestem freelancerem, robię filmy, mogę więc dopasować kalendarz, by tym się zająć.

Napisałeś na Twitterze, że myślisz nad pozwem zbiorowym przeciw arcybiskupowi Jędraszewskiemu.

To jednak, jak się okazało, byłoby trudne. Szczególnie jeśli mowa o pozwie zbiorowym. Chociażby przez to, że nie powiedział wprost o LGBT, tylko o „tęczowej zarazie”. Jestem po konsultacjach z prawnikami i… pozostaje jedynie obserwować jego zachowania dalej. Tak jak wspomniałem, jeśli ktoś uderza w konkretną osobę albo organizację, wtedy można iść do sądu, jeśli mówi ogólnie o LGBT, o ideologii LGBT albo o zarazie… to prawo nas wtedy nie chroni, tak jak chroni inne grupy. Jeśli znieważysz jakąś grupę wyznaniową czy etniczną, to jest to przestępstwo, a w przypadku orientacji czy tożsamości płciowej ochrony prawnej brak.

Uczestniczyłeś w Letniej Akademii Równości – inicjatywy poznańskiej Grupy Stonewall, której działaczki i działacze podczas wakacji odwiedzili 7 małych miast z plenerowymi eventami wokół edukacji dotyczącej LGBTI.

Ja byłem tam tylko jako filmowiec. Narodowcy pojawili się w każdym z tych miasteczek, więc bywało smutno i trochę niebezpiecznie mimo ochrony policji. Ale przychodziło też sporo ludzi, którzy autentycznie chcieli się czegoś dowiedzieć. Padały nawet najbardziej bezpośrednie pytania, np. „Jak to robicie?”

Jak robicie co?

Jak uprawiamy seks!

Żartujesz.

Nie! Ale nie chcieli nikogo obrazić. Zwyczajnie byli zainteresowani, a nie mieli nigdy kogo o to zapytać.

I jak odpowiedzieliście?

Normalnie. Np. że jeśli chodzi o sam stosunek między mężczyznami, to jest coś takiego, jak stosunek analny. Dla wielu z nas to coś przyjemnego, ale nie wszyscy to lubią, poza tym trzeba do tego ćwiczeń, lubrykantu itd. Takie normalne rzeczy.

Więcej było osób, które podeszło do was, by dostać darmową puszkę Sprite’a (firma była partnerem akcji, działacze Grupy Stonewall częstowali nim w każdym mieście – przyp. red.), czy może podchodziły też same osoby LGBTI?

W Grudziądzu przyjazd Grupy Stonewall przerodził się w mini Pride. Na rynek przyszło kilkadziesiąt młodych osób z tęczowymi akcentami. Tańczyli do muzyki z głośnika, zrobił się niemal piknik. Ktoś nam powiedział, że oni nigdy tak kolorowo nie chodzą ubrani, że to był jedyny dzień, kiedy mogli to zrobić. Ale pojawili się też ich koledzy – w kontrmanifestacji. Jedna i druga grupa to byli ludzie z tych samych klas w szkole.

W dokumencie „Artykuł osiemnasty” (2017), który wyreżyserowałeś, pokazujesz lata zaniechań Platformy Obywatelskiej w kwestiach LGBTI. Gdyby film miał powstać dziś

To mielibyśmy do wykorzystania znacznie więcej homofobicznych wypowiedzi hierarchów Kościoła. Gdy film powstawał, osoby mówiące chociażby, że osoby LGBT należy palić na stosach (ks. Rafał Trytek) były z Kościoła usuwane. Dziś arcybiskup Jędraszewski mówi, że jesteśmy „błędem antropologicznym” i nic w związku z tym mu się nie dzieje.

Twój chłopak Sławek Wodzyński także jest działaczem LGBT. Gdzieś przeczytałem, że nigdy nie trzymaliście się publicznie za rękę.

W Wielkiej Brytanii się zdarzyło, ale w Polsce… Może przez chwilę gdzieś, ale nie pamiętam… Dłużej to jedynie na Paradzie czy Marszu. To właśnie mnie najbardziej wkurza: czytam wpisy pseudointelektualistów pytających, na czym właściwie polega dyskryminacja ludzi LGBT w Polsce – a przecież zwyczajne trzymanie się za rękę jest tak „kontrowersyjne”, że można oberwać…

Szczerze? Mam 23 lata, mieszkam w Gdańsku i gdy tylko wychodzę z moim chłopakiem na miasto. trzymamy się za rękę… no i żyję. Ty od dobrych kilku lat działasz publicznie, mówisz, że jesteś gejem, walczysz o nasze prawa, twój Facebook kipi od aktywistycznych postów… a boisz się czegoś tak zwykłego? O co chodzi?

Nawet myślałem o tym ostatnio… Może dlatego, że im bardziej jesteś na świeczniku, tym bardziej się obawiasz, że każdy gest może zwrócić się przeciwko tobie. Może jako anonimowy Bartek nie bałbym się wystawić tęczowej flagi na balkon?

Ale przecież wystarczy wpisać twoje nazwisko w google i zaraz wyskoczy twoje zdjęcie z tęczową flagą!

Może boję się, że ktoś wejdzie w moje prywatne życie, przyjdzie do domu mnie pobić… No widzisz? Niby aktywista – a też jest we mnie strach. I ten strach nie bierze się z niczego, nie udawajmy, że nie ma przemocy, że nie ma pobić. To, że ty „żyjesz” i nic ci się nie stało, nie oznacza, że ktoś inny nie został pobity chociażby na tej samej ulicy. Przemoc wobec osób LGBTI zdarza się nawet na zachodzie Europy, ale tam spotyka się z ostrą reakcją policji i sądów. U nas nie jest tak różowo. Wszyscy ci, którzy na co dzień pokazują, że są LGBTI, jednopłciowe pary żyjące jawnie, obejmujące się czy całujące na ulicy, są według mnie mega odważne. Ja im tej odwagi zazdroszczę.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.