Goryle we mgle

O jej nowym albumie „Ave Maria”, najbardziej queerowym albumie w historii polskiej muzyki rozrywkowej, a także o TVP, o pocałunku z Martą Malikowską oraz o tym, czy zmiana na lepsze w Polsce już się zaczęła, z MARIĄ PESZEK rozmawia Mateusz Witczak

 

Foto: Zuza Krajewska

 

Jesteśmy „gorylami we mgle”?

Użyłam tej metafory w „Virundze” i podpisuję się pod nią. Jest mocna, ale uzasadniona.

Nie za mocna? W piosence porównujesz naszą społeczność do zastraszonych zwierząt, umierających w kongijskim rezerwacie.

Do zwierząt zmuszanych do ucieczki, ukrywania się, ale nie „zastraszonych”. Społeczność LGBT+ w Polsce jest dumna i nie poddaje się, co budzi mój niesamowity podziw. Na pewno jednak jej prawa są zagrożone, o czym będę mówić, kiedy tylko będę mogła.

A kto tym prawom zagraża? Na myśl przychodzi mi raper, którego słowa wplatasz w tekst, a który też nawijał o mgle (choć raczej o jej „ostrym cieniu”).

Rozmawiamy, gdy w Sejmie głosowana jest kuriozalna, ale – przede wszystkim – bardzo niebezpieczna inicjatywa Kai Godek, która chce zakazać społeczności LGBT+ nie tylko zgromadzeń, ale nawet okazywania sobie czułości! To osoba groteskowa, a jednak znalazła dla siebie przestrzeń w sejmie – wydawałoby się – demokratycznego państwa. Strasznym jest, że są w Polsce politycy, którzy sprzyjają tego typu postawom. Również niektórzy hierarchowie Kościoła mają na sumieniu grzech mówienia o osobach LGBT+ w sposób prowadzący do agresji, a już na pewno pogardy wobec tej społeczności… Ale winni jesteśmy w jakimś sensie wszyscy, my, Polacy. Za wiele w nas przyzwolenia na wykluczenie, krzywdę. Powinniśmy przeciwstawiać się łamaniu praw człowieka bardziej zdecydowanie.

W piosence padają lotnicze komendy: „terrainahead” i „pullup”. Czy jesteśmy jeszcze w stanie zatrzymać tę machinę nienawiści?

Gdybym wiedziała, jak to zrobić, zrobiłabym wszystko, żeby takie działania wdrożyć. Nie mam jednak ani takiej pewności, ani tym bardziej gotowych rozwiązań. Jako artystka mogę robić to, co robię: zadawać pytania i – niekiedy używając drastycznych środków – uzmysławiać niebezpieczeństwo naszego położenia. Te komendy kojarzą się nam przecież z katastrofą smoleńskiego tupolewa, bo wtedy stały się rozpoznawalne. One mają być groźne, przestrzegać, że zaraz się roztrzaskamy.

Mam dysonans. W rozmowie z Jackiem Żakowskim twierdzisz, że „heroizm ci się wyczerpał, tymczasem nagrałaś najbardziej queerową płytę w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Bijesz w niej na alarm, przestrzegając przed dyskryminacją osób LGBT+, a w dodatku upominasz się o ofi ary kościelnej pedofi lii.

Jestem zmęczona heroizmem. Wolałabym na tym etapie życia robić co innego, a tymczasem rzeczywiście nagrałam kolejny album, który mówi o prawie do inności i wolności. Sporo we mnie goryczy, co nie zmienia faktu, że jednak to robię. Moja twórczość jest bardzo mocno osadzona w realiach społeczno-politycznych, choć artysta niekoniecznie musi być aktywistą. Nie wierzę jednak, że w dzisiejszych czasach można uprawiać sztukę apolityczną; nie da zajmować się emocjami, nie odnosząc się do napięć i problemów, przed jakimi stoimy. Nie mam dysonansu: płyta jest prawdziwa, tyle że ja jestem bardzo zmęczona i mam wątpliwości, czy taki wysiłek artystyczny ma sens. Przeżywam kryzys wiary w sens sztuki, ale on zawsze dopada mnie po skończeniu prac nad albumem. Tym razem jest o tyle silniejszy, że uprawianie sztuki wydaje mi się w jakimś sensie nieuzasadnione w świecie, w którym żyjemy. Jak ma się sztuka do śmierci ludzi na granicy? Do piekła polskich kobiet? Do nienawiści? Do pogardy wobec mniejszości? Do cynizmu władzy? Ale na pewno będę chciała wrócić do komunikowania się przez koncerty, bo wiem, że te piosenki mają moc jednoczącą. Jest mi ona potrzebna i, mam nadzieję, że jest potrzebna także ludziom.

Taką „moc jednoczącą zobaczyłem w twoim pocałunku z Martą Malikowską (w teledysku do „Jebię to wszystko”). Na podobny performans zdecydowali się ostatnio także Ralph Kamiński i Krzysztof Zalewski. Czy jednak nie są to gesty spóźnione? Britney Spears, Christina Aguilera i Madonna wysłały ten sam sygnał niemal dwie dekady temu.

Mamy teraz w Polsce tak bardzo bolesny i nabrzmiały moment, że nie zastanawiam się „czemu dopiero teraz?”. Cieszę się, że w ogóle. Dla mnie to zresztą nic nowego. Prawo człowieka do inności to temat, o którym mówię od zawsze, wplatając w każdą płytę utwór, symbol czy gest, którym wyrażam solidarność, wsparcie i podziw dla społeczności LGBT+. Nie spotkałam się jednak wcześniej w polskiej muzyce z bardzo jasnym wyznaniem miłości i pragnień seksualnych, które śpiewałaby kobieta do kobiety. Wydało mi się to potrzebne i chodziło za mną od dawna. Pocałunek z Martą był kluczowy dla wymowy utworu.

Dlaczego trzeba było heteronormatywnej artystki, by w Polsce wreszcie powstał lesbijski love song?

W ostatniej rozmowie z „Repliką” (nr 61, maj/czerwiec 2016 – przyp. red.) mówiłam, że nie trzeba być osobą nieheteronormatywną, żeby znać uczucie wykluczenia. Nie trzeba nią też być, żeby rozumieć tęsknotę za jawną miłością i bezpieczną przestrzenią, jaką ona daje. Nie wiem jednak, dlaczego taki superklarowny utwór wcześniej nie powstał. Wiem, że mnóstwo siły daje mi poruszenie, jakie wywołał, te wszystkie zachwycone głosy lesbijek (choć nie tylko, bo to piosenka wolnościowa, mówiąca o miłości otwartej, o komunikowaniu własnych potrzeb; przysposobili ją sobie także moi przyjaciele geje i pary heteronormatywne). Zagraliśmy ten utwór dwa razy na koncertach i to jest jeszcze inna siła rażenia. Super jest patrzeć na ludzi w każdym wieku, o każdej orientacji, tulących się i skandujących: „Jebię to wszystko!”. To bardzo wyzwalające.

A może to kwestia tego, że właściwie nie mamy w Polsce wyoutowanych muzyków i muzyczek? Gdy myślę o mainstreamie, na myśl przychodzi jedynie Andrzej Piaseczny (od niedawna) i Dimon z Lao Che. Poza tym: pustka.

To dla mnie zastanawiające… Choć jestem jak najdalsza od oceny, z jakiegoś powodu ci ludzie nie znajdują w sobie potrzeby, żeby opowiedzieć o swojej orientacji. Nie wszyscy mają w sobie bezkompromisowość i samoakceptację, które są potrzebne, by się wyoutować. Nie wszyscy też mają taką potrzebę. Na pewno jednak my, osoby heteronormatywne, powinnyśmy być ostatnimi, które będą wywierać w tym temacie naciski, byłoby to bezsensowne i groźne. Natomiast cieszę się bardzo ze wspaniałego coming outu Andrzeja i mam nadzieję, że pójdą za nim kolejni artyści. To ważne, bo osoby z show-biznesu mają wpływ na postawy w społeczeństwie.

W zamykającej płytę „Barbarce” podnosisz – jako druga po Korze i jej „Zabawie w chowanego” – temat pedofilii w Kościele, w czym sekunduje ci Oskar Tuszyński z PRO8L3M-u. Na Zachodzie przestaje dziwić, że Lil Nas X łączy rap z queerem, u nas niedawno zadebiutował Drinu, ale kiedy w Polsce doczekamy się rapera LGBT+, który trafi jak Lil na pierwsze miejsce list przebojów?

W środowisku raperów ważny jest „męski wzorzec”, dlatego strasznie się ucieszyłam, że Oskar tak otwarcie i entuzjastycznie zareagował na moją nieoczywistą propozycję współpracy. Nieoczywistą, bo przekaz „Barbarki” jest wywrotowy, ale też dlatego, że raperzy z zasady nie wykonują tekstów, których sami nie napiszą. I jeszcze dlatego, że mówienie o sobie w formie żeńskiej niekoniecznie musi być proste dla osoby ze sceny hip-hopowej. Tymczasem Oskar fantastycznie te słowa odczytał i ani przez chwilę się nie wahał, sam zresztą twierdził, że to dla niego rodzaj społecznej powinności. Dzięki jego zaangażowaniu szersze grono zainteresowało się tą piosenką – zasięgi raperów są przecież kompletnie nieporównywalne z zasięgami nas, artystów szeroko rozumianej alternatywy. Nie wiem jednak, czy jesteśmy w Polsce gotowi na queerowego rapera. Niesamowitym byłoby pojawienie się queerowej raperki. Trzymam kciuki, żeby takowa się narodziła.

Opor środowiska na razie wydaje się spory. Gdy pojawiło się podejrzenie, że Belmondo może być osobą LGBT+, własny skład wyrzucił go za „złamanie kodeksu”. Z kolei Bedoes, choć popiera równość małżeńską i adopcję, otwarcie mówi, że koledzy po mikrofonie boją się zająć podobne stanowisko, obawiając się odpływu słuchaczy.

Bardzo cenię sobie liryczną twórczość Bedoesa, ale też niesamowity performance dotyczący akceptacji ciała, który zrobili ostatnio z Zuzą Krajewską. To niebanalny, wspaniale bezczelny poeta. Natomiast to, co mówi, nie jest wesołe. Cóż, my wszyscy i wszystkie musimy w temacie tolerancji robić swoje. Z czasem będzie nas więcej.

A czy warto „robić swoje” na każdej antenie? Przed nami festiwal w Opolu i kolejna dyskusja o tym, czy prorównościowy artysta powinien występować w TVP, pośrednio legitymizując politykę informacyjną Jacka Kurskiego.

Uważam się za tolerancyjną osobę, ale nie toleruję TVP. Nie będę legitymizować swoją obecnością stacji, w której jawnie nienawidzi się ludzi i wyraża pogardę dla nich. To bardzo groźne miejsce, w dodatku estetycznie nieakceptowalne. Nie ma tu dla mnie żadnego znaku zapytania.

Może jednak warto się przemoc i zostać „koniem trojańskim”? W ubiegłym roku Mary Spolsky wsparła społeczność LGBT+ ze sceny alternatywnej, a z kolei promowana przez Telewizję Polską Vicky Gabor, zwyciężczyni Eurowizji Junior, wystąpiła później w składance Kayaxu „Music 4 Queers & Queens”.

Nie warto. Nie oceniam niczyich decyzji, każdy ma prawo szukania swojego sposobu, by komunikować się ze światem, natomiast dla mnie wystąpienie w TVP to granica nie do przejścia – ta stacja mnie po prostu odrzuca. I to we wszystkim. Jakość tego, co proponuje, jest nieakceptowalna, a jej propaganda – niebezpieczna. Naprawdę można gdzie indziej znaleźć swoją niszę, czego jestem najlepszym przykładem. Od bardzo wielu lat nie ma mnie w radiu i w telewizji, a jednakowoż rozmawiamy, skądś słyszałeś o mojej płycie.

Wróciłaś nią po 5 latach – przerwa między twoimi albumami nigdy nie była tak długa. Co właściwie zmieniło się w Polsce przez ten czas?

Nie zastanawiam się, ile czasu minęło od mojej ostatniej płyty, mam superuczciwą zasadę, że wydaję album wtedy, kiedy absolutnie muszę, gdy czuję, że mam coś naprawdę istotnego do powiedzenia. Nigdy nie chciałam też, żeby moje płyty były kronikarskim zapisem przemian, jakie nastąpiły w Polsce, bo – mimo wszystko – Polska nie jest dla mnie aż tak inspirująca, jak by się mogło wydawać. Jest na świecie parę innych tematów, które bardziej mnie przewiercają.

To gdzie jest twoje miejsce?

W Polsce, bo jestem Polką; ona nadaje istotny kontekst temu, co robię. Choćbym nie wiem, gdzie była na świecie – a wyjeżdżam często i na długo, żeby wietrzyć głowę – Polska zawsze będzie dla mnie ważna. Ale polskie demony i upiory nie są dominantą tematyki moich piosenek. Tworzę o życiu we wszystkich jego przejawach. Dużo piszę o miłości, która jest dla mnie nieprzemijającą siłą, bez której nie mogłabym żyć. Poza tym interesują mnie sytuacje graniczne, krańcowe i to, jak ludzie przez nie przechodzą. To bliska mi tematyka, bo sama wielokrotnie doświadczyłam totalnych zapaści, a podnoszenie się z nich było bardzo inspirujące. Wierzę, że sztuka może być w takich momentach lekarstwem.

A gdzie jest po tych 5 latach Maria Peszek? Wiem, że mniej krzyczy, a więcej śpiewa, że flirtuje z rockiem, elektroniką, dubstepem, house’em i rapem. I że wydaje się delikatniejsza niż na poprzednich wydawnictwach.

Delikatniejsza niż na ostatnich dwóch płytach, to na pewno. Delikatność także jest elementem mariopeszkowej tkanki, w której mieści się wiele kolorów i wrażliwych miejsc. „Ave Maria” to historia katastrofy, ale też historia podnoszenia się po katastrofie. Trzeba nam siły przetrwania – jest ona bardzo potrzebna społeczności LGBT+, ale też każdemu z nas, ludzi wrażliwych, poturbowanych pandemią, wydarzeniami w Polsce i na świecie. Wszyscy potrzebujemy dziś światła.

I prądu. Gdy próbowałaś otworzyć warszawską Paradę Równości, na przeszkodzie stanęły bezpieczniki.

Najważniejsze jest dla mnie, że tam byłam. Że utwór przerwała awaria prądu, to sprawa drugorzędna.

A czy równościowy przekaz przebije się do szerokiego odbiorcy? Czy sztuka stanie się katalizatorem zmian w Polsce?

Sztuka jest niezbędnie potrzebna, potrafi prowokować lub wręcz wywoływać zmiany, daje siłę tym, którzy ich dokonują i przynosi nadzieję wątpiącym. Nie wiem natomiast, kiedy ta zmiana przyjdzie. Bardzo chcę wierzyć, że już się zaczęła. Wątpię jednak, by miał to być proces krótki i pokojowy. Nie wyobrażam sobie, by udało się nam poradzić sobie z pogardą, z jaką na co dzień mamy do czynienia, jakąś „rewolucją kwiatów”. Czeka nas mocny i nieprzyjemny czas, ale musimy zacisnąć zęby i robić swoje. Nie ma wyjścia.   

 

Tekst z nr 94/11-12 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.