O filmie „Tom” z Xavierem Dolanem rozmawia Remigiusz Kadelski
Do tej pory łączyłeś aktorstwo z przenoszeniem na ekran własnych pomysłów. W filmie „Tom“ pierwszy raz sięgasz po cudzy tekst, po sztukę Michela Marca Boucharda „Tom a la ferme”.
Faktycznie, to dla mnie nowość ekranizować cudzy materiał. Sen z powiek spędzała mi myśl, jak przerobić tę sztukę na język filmowy w taki sposób, by nie trąciła teatralnością. Wiązało się to z koniecznością porzucenia pewnych pomysłów i rozwiązań zawartych w oryginale, typu długie monologi czy strumień świadomości. Musiałem też pokazać na ekranie epizody, które w sztuce zostały tylko odnotowane na zasadzie: „odbył się pogrzeb” czy „Tom pojawił się u doktora”. Tak więc, napisałem je całkowicie na nowo. De facto dodałem w scenariuszu około 75 stron, których nie ma w dramacie Boucharda.
Muszę przyznać, że wyszedłem z kina skonsternowany. Bo oto Xavier Dolan pierwszy raz odmalowuje rzeczywistość w mrocznych, brudnych barwach, w stylistyce wolnej od estetycznych upiększeń i eterycznych uniesień.
Interesowało mnie ukazanie przemocy i brutalności….
To rzuca się od razu w oczy. Ale intrygująca w tym portrecie przemocy jest patologiczna zależność między katem a ofiarą. Twój bohater nie ucieka przed przemocą, choć większość z nas dawno by to zrobiła na jego miejscu.
Tom to postać, z którą coś jest nie tak. Postać, która ma świadomość tego, że na tej farmie być może uzyska odpowiedzi na nurtujące go pytania. Nie sądzę, by on wiedział, z jakiego powodu zostaje na niej lub dlaczego nie wyjeżdża, albo dlaczego nie idzie do sąsiadów: przecież dom, w którym to wszystko się rozgrywa, jest otoczony przez inne. Wystarczyłoby w dowolnym momencie przejść przez ulicę, zapukać do sąsiadów i powiedzieć: „słuchajcie, mam problem, oni nie chcą mnie wypuścić“. Ale on odsuwa od siebie szansę ucieczki, ponieważ pobyt na farmie traktuje jak przeznaczenie. Nie ma pojęcia, na czym ma ono polegać, ale instynktownie wyczuwa, że jego rozdział nie jest jeszcze skończony. Przeżywając żałobę po swoim facecie, wie, że tę swoistą podroż na farmę musi odbyć do końca, niezależnie od tego, jakie to będzie miało konsekwencje. On jest kimś w rodzaju kamikadze. Można też jego zachowanie porównać do skoku ze stromego klifu, który wykonuje się tylko po to, by dostarczyć sobie dawkę adrenaliny. Sądzę, że Tom jest przekonany, że to go oswobodzi.
Bohater w punkcie wyjścia jest absolutną emanacją hipsterstwa. Ale część jego osobowości zostaje wymazana, kiedy traci partnera. Dlatego, by na nowo ustalić, kim właściwie jest, odnaleźć samego siebie, potrzebna jest mu ta wyprawa na farmę i przywdzianie szat wiejskiego chłopca. Lecz zarazem, koniec końców, okazuje się, że to hipsterstwo go ocala.
Co jest dla ciebie większym wyzwaniem: grać we własnych filmach czy je reżyserować?
W pierwszej kolejności jestem aktorem i nie traktuję tego w kategoriach wyzwania. To czysta radość. Natomiast reżyserowanie własnych filmów to jest to, co kocham, co mnie inspiruje za każdym razem, kiedy budzę się o poranku.
Prawdę mówiąc, jedynym powodem wcielania się w osobę reżysera jest chęć bycia blisko aktorów i aktorek, by moc doświadczać pracy z nimi. Oczywiście, niektórzy uważają, że aktorstwo nie wychodzi mi najlepiej. Jednak to właśnie w byciu aktorem odnajduję powód, dla którego żyję.
Tekst z nr 49/5-6 2014.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.