Jestem duża i silna

Z MARTĄ LEMPART, kandydatką na prezydentkę Wrocławia, pierwszą wyoutowaną lesbijką kandydującą na prezydentkę wielkiego miasta, rozmawia EWA TOMASZEWICZ

 

Foto: Anna Huzarska

 

Rozmawiamy akurat w twoje urodziny. Wszystkiego najlepszego! Czego sobie życzysz?

Za rok w wolnej Polsce.

Za rok w wolnej Polsce?

U mnie w domu już od dłuższego czasu tak sobie składamy życzenia.

Dlaczego?

Bo chcemy, żeby Polska przestała być państwem wyznaniowym zarządzanym przez konstytucyjnych gangsterów.

Na Facebooku modne są teraz urodzinowe zbiórki na jakiś szczytny cel. Ty też poprosiłaś przyjaciół o wpłacanie pieniędzy. Na co?

Promuję akcję zbierania pieniędzy na nasz komitet wyborczy „Wrocław dla Wszystkich”.

Wasz, czyli…?

Ludzi związanych ze Strajkiem Kobiet, Komitetem Obrony Demokracji, Kulturą Równości, partią Razem, Kongresem Kobiet, Centrum Praw Kobiet, innymi organizacjami i ruchami społecznymi oraz, co ważne, radami wrocławskich osiedli.

Jak wam się udało połączyć ludzi z KOD, Kongresu Kobiet i partii Razem? Przecież oni są ponoć z innych bajek.

Bardzo prosto, znamy się ze wspólnych działań. Ze wspólnego – jak ja to z uporem nazywam – robienia rzeczy. Razem zbieraliśmy podpisy pod projektem „Ratujmy kobiety” we Wrocławiu, razem organizujemy akcje i demonstracje dotyczące praw kobiet, demokracji czy naszych rodzimych neofaszystów. I to nas połączyło. Robienie rzeczy dla siebie, dla Wrocławia, dla ludzi.

I do tego jesteś ty jako kandydatka na prezydentkę Wrocławia. Ogłaszając decyzję o starcie, powiedziałaś, że Wrocław nie może być miastem tylko dla młodych, zdrowych i bogatych. Co to znaczy? Co macie w programie?

Właściwie to całość programu jest w nazwie komitetu: „Wrocław dla wszystkich”. Czyli zajmujemy się tymi wszystkimi obszarami, gdzie miasto nie działa tak jak powinno. Na przykład mamy różne spektakularne, świetnie wyglądające w prasie inwestycje, a jednocześnie mamy zniszczone podwórka z ławkami przy rozwalających się śmietnikach, mało zieleni, szczury i odwieczny problem z firmą, która ma oczyszczać miasto. Mamy niedziałającą politykę mieszkaniową: nikt nie wie, ile Wrocław ma mieszkań komunalnych, ile pustostanów, gdzie są te lokale i w jakim stanie. Mamy zdemolowaną na skutek ostatniej reformy edukację, ale obecny samorząd nie ma pomysłu, jak w zakresie swych kompetencji próbować zniwelować skutki deformy. Gigantomanię, wielkie, koszmarnie drogie widowiska zamiast kultury, która byłaby bardziej integrująca, dla ludzi. Mamy ogromne wydatki na inwestycje, a coraz mniejsze na utrzymanie obecnej infrastruktury. Notorycznie mamy sytuacje, że dopiero w momencie, gdy coś zagraża zdrowiu i życiu, zaczyna się coś robić. I tak dalej. Wrocław jest właściwie taką Polską sprzed PiS-u w pigułce. Jest ładnie, dużo, jesteśmy super, wszystkim się podoba, a jak ktoś nie nadąża, jak komuś nie jest łatwo i wygodnie, to jego problem. Zamiast reprezentacji jest łaskawa władza, która „daje” jak i komu uważa. Ludzie i ich potrzeby to mało istotny niuans. Urzędnicy i politycy wiedzą lepiej, a jeśli ludzie narzekają, to można ich zignorować albo medialnie postawić do kąta. Takie „no jak nie zachwyca, skoro zachwyca”. Gombrowicz w czystej postaci, mentalność „obywatele – nie przeszkadzać!”, która przeniknęło do nas z partyjnej polityki krajowej.

Nie jesteście jednak jedynym lewicowym komitetem. Będą z wami konkurować m.in. Zieloni. Nie próbowaliście się dogadać?

Zieloni niemal w całej Polsce idą sami, bo dla nich czas przed wyborami europarlamentarnymi i parlamentarnymi jest bardzo ważny, mogą się mocno podciągnąć w sondażach. Lubię ich i mocno im kibicuję: oni już dawno temu mówili o rzeczach, które są teraz dla nas ważne. Dałam im więc namiary na różne osoby ze Strajku Kobiet w całej Polsce i wiele z nich rzeczywiście zdecydowało się na start z nimi do sejmików. Pojechali do nich, przekonali je. I chwała im za to. Nie ma między nami żadnych kwasów. Znamy się ze wspólnych akcji, mamy świadomość, że będziemy się znać i współpracować długofalowo. Nie dopuścimy do tego, że przez te dwa miesiące wydarzyło się coś, co nam potem uniemożliwi współpracę.

Zamierzacie, podobnie, jak komitet Wygra Warszawa, ogłosić Kartę osób LGBT+, w której zobowiążecie się do działań na rzecz osób nieheteronormatywnych?

Mamy oczywiście w programie działania na rzecz równości i niedyskryminacji, jedynkę ma u nas Alina Szeptycka z Kultury Równości, która odpowiada za tę część programu. Ale takie spektakle jak w Warszawie jeszcze musimy sobie powymyślać: konferencje prasowe w sprawach oczywistych, na których trzeba to powiedzieć i z wielkim zamachem coś podpisać (śmiech). A tak serio, to jasne, że temat równości łączy nas wszystkich. Na przykład mamy w programie pełnomocnika czy pełnomocniczkę do spraw równości, nie tylko funkcję, ale też konkretny budżet i uprawnienia, włącznie ze ścieżką finansowania organizacji działających na rzecz równości i niedyskryminacji i przeciwdziałających mowie nienawiści. Będziemy realizować wszystko, co m. in. wrocławska Kultura Równości robi lub próbuje zrobić od lat.

Porozmawiajmy teraz o tobie. Polska usłyszała o Marcie Lempart prawie dwa lata temu, gdy wymyśliłaś Ogólnopolski Strajk Kobiet.

Jestem prawniczką. Długo pracowałam w sektorze niepełnosprawności, od liceum byłam i nadal jestem wolontariuszką stowarzyszenia ORaToR we Wrocławiu, pracowałam w Ministerstwie Pracy, Państwowym Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, byłam wiceprzewodniczącą Towarzystwa Pomocy Osobom Głuchoniewidomym… Jestem współautorką i byłam główną legislatorką najpierw po stronie rządowej, a potem po stronie społecznej w pracach nad ustawą o języku migowym, brałam udział w dostosowaniu kodeksu wyborczego do potrzeb dla osób z niepełnosprawnościami. Pracowałam jeszcze m. in. w wydawnictwie INFOR (wydawca „Gazety Prawnej”), a teraz prowadzę firmę budowlaną. A od wiosny 2016 r. działałam w Komitecie Obrony Demokracji.

I ta potrzeba, żeby się zaangażować może nie mocniej, ale bardziej widocznie, wzięła się z tego, że przyszedł PiS?

No zdecydowanie. Wcześniej walczyłam mocno o prawa osób z niepełnosprawnościami, ale nie brałam udziału w protestach. Zaangażowałam się, gdy się zaczęło z Trybunałem Konstytucyjnym i jak się wzięli za media. To był styczeń 2016. Potem się okazało, że PiS będzie próbował nas wymordować, czyli pojawiła się ustawa antyaborcyjna. 25 września partia Razem zrobiła protest w 9 największych miastach, który nazwała tak jak wcześniejszą akcję hasztagową w internecie – Czarnym Protestem. Jako przedstawicielka KOD-u przemawiałam na tej demonstracji we Wrocławiu, powiedziałam, że trzeba – trochę wzorem Islandek z 1975, o których u Jandy przeczytała moja partnerka – zrobić strajk, podałam datę 3 października, i już wiadomo, co było dalej.

Nagle robiłaś wszystko i wszędzie było cię pewno. I rożni ludzie zaczęli wygłaszać opinie na twój temat, nie zawsze przyjemne. Jak sobie z tym radzisz?

Nie przejmuję się tym za bardzo. Żadna z osób piszących te wszystkie rzeczy nie jest w stanie napisać poprawnie jednego zdania, to jest jakiś nieskładny, nienawistny, do niczego niepodobny bełkot. Rozjuszam ich stwierdzeniem, że polska język – trudna język, wysyłam z powrotem do szkoły i blokuję. Ostatnio – ze względu na sprawę sądową z Jackiem Międlarem i współdowodzenie przeze mnie kontrmanifestacją przeciw promocji przez niego na wrocławskim Rynku jego wersji „Mein Kampf” – hejt ze strony nazioli i kiboli jest właściwie nieprzerwany, więc tego blokowania jest sporo. Mój adwokat (broniący mnie już w 11 postępowaniach związanych z protestami) mówi, że powinnam się wystarać o pozwolenie na broń, ale myślę, że byłabym wtedy sama dla siebie największym zagrożeniem. Nie dajmy się zwariować.

Co byś poradziła osobom, które jednak to rusza?

Nie wiem. Skoro mnie to nie rusza, to jak mogę radzić komuś, kto czuje coś, o czym ja nie mam pojęcia? Tak, to, że nie mogę wziąć ślubu z Natalią, moją partnerką, że nie możemy po sobie normalnie dziedziczyć, to obłęd i kretyństwo. Ale to da się załatwić w Polsce nawet nie wtedy, kiedy władzę straci PiS, tylko dopiero kiedy straci ją Kościół. Z racji pracy na średnich i wyższych stanowiskach zawsze byłam dyskryminowana ze względu na płeć. Permanentnie i dotkliwie. Zwłaszcza gdy pracowałam w urzędzie i w ogóle na państwowych stanowiskach i towarzystwo tam usiłowało mnie traktować jak osobę, która powinna parzyć kawę. Tyle że ja się za bardzo nie daję tak traktować. Jak kolega na poważnym posiedzeniu poważnego zarządu dużego państwowego funduszu celowego stwierdził, że zacznie od tego, że ja bardzo ładnie dzisiaj wyglądam, tak wiosennie, to mu powiedziałam, że ma chujowy krawat. Bo skoro to jest plebiscyt i przyszliśmy tutaj jako poważni dyrektorzy poważnej instytucji opowiadać o tym, jak kto jest ubrany, to proszę, róbmy to. No i się skończyło, kilka takich akcji uwolniło mnie od takich pomysłów, żeby mówić, żebym coś notowała. Natomiast nadal było to trudne, zresztą widać to chociażby po strukturze tych instytucji. Było dużo kobiet na stanowiskach zastępczyń dyrektora, często było ich kilka przy jednym dyrektorze, natomiast dyrektorem niemal zawsze był mężczyzna. I tak jest nadal.

Ale nie u was w komitecie. U was na listach jest 65 procent kobiet.

Tak, bo kobiety nie interesują się polityką (śmiech). To zresztą widać, tak zwana strona prodemokratyczna co rusz się kompromituje zdjęciami, na których są sami panowie i to jest tłumaczone tym, że w tych partiach czy organizacjach są mężczyźni, bo kobiety nie chciały. Tymczasem u nas dwie kobiety musiały ustąpić mężczyznom, bo jest przepis, że musi być na listach co najmniej 35 procent jednej płci. Parytet zadziałał w drugą stronę. Ja takie „niedasie” kolekcjonuję zaraz obok „nieterazów”.

Nie przepadasz za Koalicją Obywatelską. Nie uważasz, że powinniśmy się wszyscy zjednoczyć przeciw PiS?

Ale ja jestem bardzo za tym, żeby się zjednoczyć! I proponuję, byśmy się zjednoczyli pod moim przywództwem. Bo skoro Grzegorz Schetyna uważa, że może proponować wszystkim, żeby się zjednoczyli pod jego przywództwem, na zasadzie morda w kubeł, do szeregu i nie macie nic do gadania, to ja teraz proponuję, żeby się zjednoczyć pod moim przywództwem, żebym to ja była szefową i jednoosobowo decydowała o wszystkim. I ci, którzy nie chcą się ze mną zjednoczyć w trybie mordy w kubeł, są bardzo źli i przez nich PiS wygra. Oczywiście żartuję, tym bardziej, że dziewczyny ze Strajku Kobiet, startując z przeróżnych list, startują również z list KO, to jest ich wybór i ja będę go – paradoksalnie – bronić, jak każdego innego. W odniesieniu jednak do tej narracji przymusowego zjednoczenia, monopartyjnego głosowania, tępienia wszystkiego, co jest nowe i chce inaczej – nie można tak robić! Nie można mówić ludziom: super, że sobie poprotestowaliście, policja was poprzeciągała i pierwszy raz poczuliście, że jednak trzeba walczyć, a teraz to już my odtąd przejmiemy, jesteśmy mądrzejsi, powiemy wam, co macie zrobić. Nie ważcie się głosować na kogoś innego niż my, bo wtedy wylejemy na was pomyje, że nie chcecie bronić Polski przed PiS. Jak można naskakiwać w ten sposób na wyborców? Rozczula mnie to zdziwienie zwolenników jedynej słusznej partii i jedynej słusznej opozycji, że ludzie mówią „nie” nie tylko PiS-owi, ale też komuś innemu. Tak jakby obywatele byli tylko od tego, by mówić „nie” PiS-owi. Jeżeli strona prodemokratyczna przegra wybory samorządowe, to nie stanie się to przez nas, ludzi mówiących „nie” tzw. „głównej sile”, tylko przez polityków i dziennikarzy tupiących nogą na ludzi, że nie mają prawa czuć, jak czują, myśleć, jak myślą i wybierać tak, jak chcą. Że muszą. Ludzie nic nie muszą, ludzie tylko mogą – owszem, wszystko.

Na jaki wynik liczysz?

Jestem przekonana, że jesteśmy w stanie wprowadzić co najmniej kilka osób do rady miasta. To jest ważne, bo rada miasta wygląda teraz trochę jak nasz Sejm: jest wściekła prawica, trochę prawica, centroprawica i prawica udająca centrum. Nie ma nikogo, kto by uważał, ze może nie wszystkim we Wrocławiu żyje się superdobrze. Jak ogłosiliśmy start komitetu, to mieliśmy dużo głosów, że wreszcie nie trzeba głosować na mniejsze zło. Jednak co będzie – to się okaże.

Nie boisz się trochę, że na ten wynik negatywnie wpłynie fakt, że otwarcie mówisz o swojej orientacji?

Wierzę, że jest wręcz przeciwnie. Pewnie takie myślenie wynika z naszych wyobrażeń o tym, jak należy uprawiać politykę, tyle że dzięki tym wyobrażeniom sprzed 20 lat kończymy na koszmarnie niskiej frekwencji i ogólnie niskim zainteresowaniu wyborami. Więc chyba czas zacząć uprawiać ją inaczej i się nie bać. Ludzie są różni i to, że nie będziemy się wstydzić tego, że jesteśmy różni, to może właśnie być sposób na to, by więcej osób zagłosowało. By zobaczyli w nas siebie, byśmy się zobaczyli nawzajem.

Co byś powiedziała tym, którzy w ogóle nie zamierzają głosować?

Niech pomyślą o pięciu rzeczach, które ich wkurzają, i niech pomyślą, że jeżeli pójdą zagłosować, to jedna z nich zostanie zmieniona. Na przykład, że jadą na rozmowę o pracę i są zmęczeni, wkurzeni i spóźnieni, bo tramwaj, który miał przyjechać, nie przyjechał nie wiadomo dlaczego. Niech jedna taka rzecz zniknie.

A jak nie mają na kogo głosować? Bo ci, którzy im się ewentualnie podobają, mają niskie poparcie, a nie chcą głosować na mniejsze zło?

Nie ma czegoś takiego jak zmarnowany głos. Przepraszam – jest: głos oddany pod zracjonalizowanym przymusem, wbrew sobie. Lepiej wtedy rzeczywiście zostać w domu.

Myślisz, że te wybory mają trochę większe znaczenie niż zazwyczaj?

Zdecydowanie. To będzie dobry odsiew, będziemy mieć świadomość, do czego zmierzamy, że są wybory europejskie, parlamentarne, to nas zmusi do reorganizowania się. Gdybyśmy mieli na pusto jechać aż do wyborów parlamentarnych, to byłoby źle, nie bylibyśmy w stanie protestować tak długo i ta energia by się wypaliła. Teraz takich komitetów jak nasz powstaje całkiem sporo, ludzie się naturalnie przerzucają z protestów na politykę, oczywiście przy dużym sprzeciwie największych partii. Jak przegramy te wybory, to będzie mobilizacja przed następnymi, jak wygramy, to będzie inna mobilizacja na fali sukcesu. Cokolwiek się wydarzy, wybory to błogosławieństwo.

 

Tekst z nr 75 / 9-10 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.