O JAROSŁAWIE IWASZKIEWICZU – jego młodzieńczych fascynacjach kolegami z gimnazjum, o pierwszym doświadczeniu erotycznym z mężczyzną, o związku z Jerzym Mieczysławem Rytardem, o miłości do Jerzego Błeszyńskiego oraz o licznych wątkach gejowskich w twórczości wielkiego pisarza opowiada RADOSŁAW ROMANIUK, autor biografii „Inne życie”, której drugi tom właśnie się ukazał. Rozmowa MARIUSZA KURCA
Jest pan autorem biografii Jarosława Iwaszkiewicza „Inne życie”, której drugi tom właśnie się ukazał. Homoseksualność nie jest w niej tematem tabu – analizuje pan związki pisarza z mężczyznami i wątki gejowskie w jego twórczości. Zeszłej jesieni ukazały się też biografie Witolda Gombrowicza i Jerzego Andrzejewskiego – w nich również homo czy biseksualna orientacja jest traktowana jako normalny element życia tych ludzi. Ale do niedawna to nie był standard w polskiej biografistyce. A może nadal nie jest?
Jest to związane z dojrzewaniem pewnej świadomości i ze zmianami we współczesnej kulturze. „Inne życie” pisałem z przeświadczeniem, że otwartość w kwestii homoseksualności jego bohatera jest jednym z warunków uczciwości tej książki. Trwała ta praca dwanaście lat, nawet w tym czasie dużo się zmieniło, ale między moją postawą w pierwszym i drugim tomie nie ma żadnej różnicy. Jestem przekonany, że nie można analizować twórczości i życia artysty, pomijając tak ważną sferę. Ostatecznie przekonał mnie o tym jeden przykład. Praca Teresy Chylińskiej o Karolu Szymanowskim – trzy tomy, wielkie dzieło, któremu autorka, edytorka spuścizny kompozytora, poświęciła praktycznie całe życie. W tej książce homoseksualność Szymanowskiego nie istnieje jako temat. Nie jest to kontekst dla zrozumienia jego muzyki, dla zrozumienia, dlaczego wybierał te czy inne teksty, ani do zrozumienia jego twórczości literackiej. Podejrzewam, że za taką decyzją kryje się przeświadczenie autorki, że pisanie o „czymś takim” byłoby poniżej jej poziomu, poniżej poziomu tego, co wypada profesorce. Taka postawa mnie przejmuje, szokuje, a właściwie też trochę oburza. Nie można homoseksualności traktować jako czegoś „niskiego”, jako sensacji, pożywki dla plotek. A postawa taka paradoksalnie tak właśnie ją sytuuje.
Jednak homoseksualność Iwaszkiewicza nie zawsze była przez biografów traktowana w jawny sposób. Jego „Dzienniki” są opatrzone obszernymi przypisami – bardzo potrzebnymi; bez nich czytelnik mógłby zgubić się w gąszczu postaci – jednak uderzyło mnie, że z jednej strony są one wręcz drobiazgowe – gdy Iwaszkiewicz wspomina o np. Mozarcie, na dole strony „czeka” króciutki życiorys kompozytora, skądinąd przecież znanej powszechnie postaci, a z drugiej strony – do homoseksualności podchodzi się z „pewną taką nieśmiałością”. Trzeba czytać między wierszami. Gdy pisarz wspomina o swych kochankach, przypisy konsekwentnie informują, że dany facet był „przyjacielem”.
Przyjmuję krytykę, bo jej część spada na moje konto – jestem współautorem tych przypisów. Mogę na usprawiedliwienie powiedzieć, że język przypisów rozwija się wolniej niż język biografii, jest sztywniejszy, utrzymany w faktograficznej konwencji oficjalnego biogramu.
Nieukrywanie homoseksualności to podstawa, kolejną sprawą jest ujęcie jej w kontekst, bo przecież nie o sam popęd tu chodzi. Dam przykład: w 1911 r. 17-letni Iwaszkiewicz pisze o swym koledze gimnazjalnym Czesławie Peszyńskim, w którym jest młodzieńczo zakochany, i konkluduje: „Boję się, czy nie jestem homoseksualistą”. To jest bardzo odważne wyznanie, nawet jeśli poczynione wyłącznie na kartach dziennika. Ja bym się w wieku 17 lat na taki wpis nie zdobył. A jeśli dodamy, że on to pisał w Kijowie, znajdującym się wtedy w Cesarstwie Rosyjskim, gdzie homoseksualizm podlegał karze, to zyskujemy właśnie kontekst. Do tego kolejna sprawa: Iwaszkiewicz cieszył się bliską relacją ze swym dalekim kuzynem, wspomnianym już przez pana, 12 lat starszym Karolem Szymanowskim. Szymanowski nie tylko akceptował swą homoseksualność, ale też miał partnerów, których specjalnie nie ukrywał. Dla młodego geja taki wzorzec i świadomość, że nie jest się samemu ze swoją odmiennością, są nie do przecenienia. Nie przypuszczam, by łączył ich romans, ale zakładam, że jakieś intymne rozmowy na „te tematy” mogły być.
Absolutnie się z panem zgadzam. W romans też bardzo wątpię. Nie dysponujemy dowodami na to, że rozmawiali o homoseksualności, ale nawet jeśli nie, to Szymanowski samą swą postawą pokazywał młodemu Iwaszkiewiczowi wystarczająco dużo. Nie był ukrywającym się gejem, który cierpiał.
Przeciwnie – mówił, że „kocha się dużo”.
Dał mu przykład homoseksualności akceptowanej. Szymanowski był zresztą dla niego ważny na kilku polach. Wzmacniał Iwaszkiewicza jako artystę, on go przecież wręcz skierował ku literaturze, gdy ten bardziej myślał o muzyce. On go potem wciągał do współpracy, ale właśnie jako literata, nie kompozytora. Dalej: styl życia. Dla niezbyt zamożnych Iwaszkiewiczów droga artysty to była jakaś fanaberia. Tymczasem Szymanowski mówił: daj spokój z posadą, pisz, rozwijaj się, przeżywaj, nie bądź „zwykłym człowiekiem”. A jeśli już jesteśmy przy wzorcach, to należałoby wspomnieć o młodzieńczych fascynacjach Iwaszkiewicza. Nieprzypadkowo są to Oscar Wilde, Piotr Czajkowski, Artur Rimbaud.
Wszyscy trzej – geje. Szukanie podobnych sobie w kulturze jest znaczące – wiele osób LGBT mogłoby się utożsamić.
Na poziomie literatury odwoływanie się do tych postaci było pewnym „kodem”, łączącym czytelników potrafiących odkodować szyfr. A więc to także szukanie porozumienia z ludźmi, którzy potrafi ą czytać.
Pisze pan, że inicjację seksualną miał Iwaszkiewicz najprawdopodobniej z Józefem Świerczyńskim, innym gimnazjalnym kolegą, gdy spędzał wakacje z nim i jego braćmi w Byszewach pod Łodzią.
Świerczyński w życiu Iwaszkiewicza jest pierwszym mężczyzną, o którym można mówić nie tylko w kontekście marzeń i pożądań, ale też ich realizacji. Taki trop w każdym razie zostawił sam Iwaszkiewicz – Świerczyński stanie się w jego literaturze archetypem kochanka. Jest zaszyfrowany w różnych postaciach, ale chyba tylko raz w postaci kobiecej. Bohaterki napisanych wiele lat po zakończeniu relacji ze Świerczyńskim „Panien z Wilka” to w istocie właśnie kawalerowie z Byszew, połączeni z dwiema pannami z pobliskich Skoszew. Jest taka scena w tym opowiadaniu: bohater kładzie się koło jednej z dziewczyn, ona śpi, on zamiera, bo nie wie, jak ona zareaguje, jeśli się obudzi, ale za chwilę dociera do niego, że ona nie śpi i być może czeka na to, co on dalej zrobi… Zaczynają wykonywać dużo drobniutkich, delikatnych ruchów, które stopniowo ich zbliżają do siebie. Wydaje mi się, że to może być echo autentycznego zdarzenia, archetyp gejowskiej inicjacji, gdy chcesz to zrobić, ale nie jesteś w stanie wypowiedzieć, że chcesz, a druga strona jest tak samo niepewna, więc wszystko odbywa się na poziomie ciał, bez słów.
Tymczasem sam Józek zakocha się szybko w niejakiej Zosi Kukiewiczównie.
Która stanie się obiektem zaangażowania uczuciowego i przyjaciółką Iwaszkiewicza. To będzie trójkąt, w którym dwóch mężczyzn zabiega o jedną kobietę i jest ona medium połączenia między nimi.
Też dość typowe dla młodego geja: zafascynować się chłopakiem, który jest hetero (choć nie do końca) i zakumplować się z jego dziewczyną. Z Zosią pisał potem Iwaszkiewicz przez wiele lat.
Korespondowali bardzo wiele. Niestety jego listy zaginęły – jej pozostały w archiwum na Stawisku. W późnych latach Iwaszkiewicz chciał je opublikować jako książkę – zlecił przepisanie na maszynie, opatrzył przypisami. To byłaby książka o jego młodości – dlatego w końcu jej nie opublikował, bo miałaby właściwie tylko jednego czytelnika, który przecież i tak znał to wszystko. Zofia Kurkiewiczówna i Świerczyński pobrali się. On był wybitnym wojskowym, ona nudziła się jako „pani oficerowa” w rozmaitych garnizonach. Wojna zastała go w stopniu pułkownika jako komendanta garnizonu Postawach pod Wilnem. Został zamordowany w Charkowie – pośmiertnie nadano mu stopień generała.
W 1973 r., pod koniec życia, Iwaszkiewicz, myśląc o Józefie, zanotuje w „Dzienniku”: „Całe duchowe mięso tego ciała tkwi przy mnie i nie mogę się od niego oddalić. Od lat obróciło się ono w proch, kości jego nie wiadomo, gdzie są, ale gdy teraz napisałem słowo <kości>, poczułem dreszcz i żądzę zobaczenia tych kości., dotknięcia ich, przytulenia ich do siebie”.
Tak, to bardzo przejmujące.
Wróćmy do jego młodości. W 1917 r. 23-letni Iwaszkiewicz poznaje dwa lata młodszego Jerzego Mieczysława Rytarda. Będą razem 5 lat.
W środowisku ich znajomych mówiło się, że Rytard to „żona Jarosława”; to była relacja czytelna dla ich przyjaciół i rodzin.
A potem Iwaszkiewicz spotyka Annę Lilpop i dość szybko się z nią żeni. Gej z żoną to była w tamtych czasach właściwie norma (do dziś się zdarza, choć wśród młodych już chyba rzadko). Anna wiedziała o orientacji męża nawet jeszcze przed ślubem. Mówiła, że woli, by latał za chłopakami, niż za dziewczynami. A może to Rytard był zazdrosny? Telegram od Anny informujący, że mogą wziąć ślub, dotarł do przyszłego męża, gdy obaj młodzieńcy byli na wspólnych wakacjach w górach.
Myślę, że Rytard poczuł się „zdradzony”, ale nie w sensie emocjonalnym, bo emocjonalnie związek ten chyba już wypalił się, tylko rozczarowany tym, że Iwaszkiewicz – jak mu się wydawało – sprzeniewierza się artystowskim, cyganeryjnym ideałom, które łączyły tych dwóch wielbicieli Rimbauda. Pisał, że wtedy z Karpat rozjechali się w dwie strony – Iwaszkiewicz w aurę mieszczańskiego domu Lilpopów przy Górnośląskiej, a on w Tatry. Pół roku po ślubie Jarosława ożenił się, podobnie jak Iwaszkiewicz, „dobrze”, tylko trochę inaczej: jego wybranka była artystką i pochodziła z wybitnej góralskiej rodziny Rojów. Ale Rytard to był człowiek niespełniony, może nawet tragiczny – nie powiodło mu się ani z twórczością, ani w życiu osobistym. Drogi obu pisarzy zaczęły się niedługo rozchodzić. Iwaszkiewicz szedł do przodu – tworzył, wydawał, bywał, stał się wręcz „salonowcem”, pracował jako dyplomata. Rytarda traktował z rosnącym zniecierpliwieniem, później nazywał nawet złośliwie „surrealistą z Pacanowa”. Niemniej Rytard cały czas „orbitował” wokół Stawiska, kontakt nie został zerwany, choć jego intensywność i częstotliwość malała. Rytard, gdy chciał się podbudować, stwierdzał, że jako jedyny z bywalców Ziemiańskiej (słynny lokal artystów z lat 20. – przyp. „Replika”) umiał posługiwać się kosą, siekierą, jako jedyny zbudował dom. Pozostał z pogardą dla mieszczaństwa. Jednak śledził twórczość Iwaszkiewicza, jego dzieła stawiał ponoć na półce obok swojego – skromnego, delikatnie mówiąc – dorobku.
Stylowe nagie zdjęcie Iwaszkiewicza z 1921 r., które jest w pana książce, robił właśnie Rytard?
Nie wiem.
Bo kto inny? Razem spędzali tamte wakacje.
(uśmiech)
Nie sądzi pan, że z Pawłem Hertzem, wielkim przyjacielem Iwaszkiewicza, to znajomość zaczęła się od romansu?
(westchnienie) Panie Mariuszu…
Hertz też był gejem i początkującym poetą. Miał 17 lat, gdy napisał do Iwaszkiewicza, wtedy czterdziestolatka. Poznali się, a już niebawem razem wyjechali na kilkutygodniową wycieczkę do Włoch. Mój gejowski radar brzęczy tu mocno. Pisze pan o ich relacji, ale bez takich przypuszczeń.
Jak pan będzie takie pytania zadawał, to ja będę wzdychał. Proszę napisać: westchnienie.
A z Miłoszem mogła być podobna sprawa, tyle, że jednak chyba do niczego nie doszło, na co wskazywałby ten słynny wpis z „Dziennika”: „Mogłem w maju 1936 r. chędożyć Czesia Miłosza w mickiewiczowskiej celi Konrada u Bazylianów w Wilnie. Była cudowna noc…”. Westchnienie?
Tak, westchnienie. Ono obejmuje cały wątek tego, z kim Iwaszkiewicz spał, a z kim nie.
Nawet jeśli to jest tak ważna postać, jak Miłosz?
Nawet. To nie mój styl.
Pytam nie dlatego, że chodzi mi o samą erotykę, ale o włączanie homoseksualności do kontekstu. Np. w ważnej sprawie politycznej – Listu 34 – przyszli do Iwaszkiewicza Jerzy Andrzejewski, Zygmunt Mycielski i Paweł Hertz, przyjaźniący się z nim od lat geje. Nie wiem, czy to ma znaczenie, że zaufanie „ciągnęło się” też po linii porozumienia co do orientacji.
Oczywiście – ta kwestia ma znaczenie dla pewnego poziomu konfidencji. Nie chodzi mi o jakieś tajemnice, których zresztą nie ma i których bynajmniej nie utrzymuję, tylko o uniknięcie stylu plotek na temat kochanków Iwaszkiewicza o znanych nazwiskach.
Porozmawiajmy o wątkach gejowskich w twórczości Iwaszkiewicza. Pierwsze będzie tu chyba opowiadanie „Siciliana” z 1914 r.? Bohater, zapewne alter ego Iwaszkiewicza, poznaje dwóch braci prezentujących dwie postawy życiowe, jeden z nich jest homoseksualistą.
Tak. Zaskakująco dojrzałe jak na 20-latka. Równie dobrze mogłoby się znaleźć w tomie „Ogrody” o 60 lat starszym. Jest w „Sicilianie” duch Wilde’a, jest to modernistyczne estetyzowanie życia.
Potem były m.in. miłosne sonety „Przypomnienie”, gdzie na prośbę żony Iwaszkiewicz zmienił końcówkę z męskiej na żeńską.
Takich zmian jest więcej – zdarzają się też w lirykach „Lata 1932” – w rękopisie są zaimki męskie, a w druku – żeńskie. Zmieniają się niekiedy metafory, jeśli mogłyby sugerować, że adresatem jest mężczyzna. Jednak udaje mu się napisać bardzo wiele – dzięki stylizacji. Stąd tak dużo tam apostrof w rodzaju „chłopcze”, „kochanku”, które w Dwudziestoleciu były zarazem „bezpieczne” – bo odsyłały do pewnej konwencji – i czytelne dla autora i wtajemniczonych.
Iwaszkiewicz pisał wprost o homoseksualności rzadko, jeśli już, to w listach czy „Dziennikach”, w samej twórczości jest sublimacja, kamuflaż. Wiadomo, jak doskwierało mu, że nie może być sobą. Dziś powiedzielibyśmy, że doskwierał mu brak coming outu. Niektórzy twierdzą, że właśnie ta sytuacja po części „stworzyła” tę mistrzowską literaturę – konieczność pisania o homoseksualności tak, by nic nie było jawne, a jednocześnie, by wtajemniczeni mogli się zorientować. Zastanawiam się, jaka byłaby jego literatura, gdyby nie czuł się zmuszony do kamuflażu. Myślę, że „Kawalerowie z Byszew” to mogłoby być również mistrzowskie opowiadanie, tylko inaczej niż „Panny z Wilka”.
Widzę tu dwa problemy: z jednej strony niemożność opowiedzenia tego ze względu na panujący klimat, obyczaje. Z drugiej strony – poszukiwanie języka opisu homoseksualnej miłości, który każdy pisarz o homoseksualnej orientacji musiał stworzyć sam dla siebie. Iwaszkiewiczowski język jest właśnie taki. Czy inny byłby lepszy – to bardzo trudno orzec. „Kawalerów z Wilka” jestem w stanie wyobrazić sobie tylko jak późne opowiadanie „Sny” – kilku mężczyzn wieczorem w jednym pokoju i skomplikowane relacje między nimi, bynajmniej nie tylko erotyczne. Możemy więc uznać, że takie opowiadanie napisał, choć w „Snach” są nie tylko Byszewy – jest też Tymoszówka, Puszcza Marjańska i zapewne również inne miejsca. To wielka literatura i z pewnością jego literatura, zawierająca całe jego pisarskie DNA, czyli wrażliwość, wyobraźnię, doświadczenia, wszystkie możności i niemożności.
„I nikt tego nie rozumie, tej radości i tego szczęścia. Wszyscy myślą, że to polega na rżnięciu w dupę! A przecież to już Sokrates wyłożył Alcybiadesowi, że nie na tym polega szczęście i radość, jakiej doznają dwaj mężczyźni z obcowania z sobą. I przez tyle wieków nikt tego właściwie nie zrozumiał – i zawsze to interpretują poprzez gówno” – pisał w „Dziennikach” odnosząc się do miłości do Jurka Błeszyńskiego, o którego za chwilę zapytam.
Iwaszkiewicz trochę zazdrościł pisarzom, którzy umieli wtedy pisać w swych dziełach, nie w dziennikach – bez niedomówień, dobitnie, mocno, jak Jean Genet, ale to nie był jego literacki styl. Jednak znalazł swój własny sposób, swój własny styl. I nasza rozmowa udowadnia, że poruszał te kwestie bardzo często.
Jak się wnikliwie poczyta, okazuje się, że wprowadził do polskiej literatury dużo więcej gejowskich wątków, niż by się można było spodziewać na pierwszy rzut oka. Wypisałem sobie małą antologię jego dzieł odnoszących się mniej lub bardziej do homoseksualności. Oprócz już wymienionych, są jeszcze opowiadania „Zygfryd”, „Nauczyciel”, dalej „Kochankowie z Marony”, „Martwa pasieka”. Co by pan dodał?
Choćby „Lato 1932” albo późne opowiadania – „Czwartą symfonię”, wspomniane „Sny”, „Sérénité”. To są zamaskowane teksty homoseksualne. I wiele innych, również wierszy.
Zgodzi się pan, że starzejąca się doktorowa w „Tataraku”, ulegająca erotycznej fascynacji młodym mężczyzną, to alter ego samego Iwaszkiewicza.
Zgodzę się. Choć te analogie w przypadku Iwaszkiewicza nigdy nie są proste, bo postaci konstruował najczęściej z kilku realnych wzorów, nadając im jedynie dominantę jednej z osób. Taką doktorową poznał w Sandomierzu, miała ona jakąś swoją „historię”, do której dodał własną.
W nikim nie kochał się Iwaszkiewicz tak bardzo, jak w Jurku Błeszyńskim. To było w latach 50. 60-letni wielki pisarz oszalał na punkcie bardzo przystojnego dwudziestoparolatka, który kilka lat później umrze na gruźlicę. I tu muszę powiedzieć, że mam do pana żal. O ich związku pisze pan używając głownie dość neutralnego słowa „relacja”. „Miłość” pojawia się może ze trzy razy, „związek” ani razu. Jurka nazywa pan najczęściej przyjacielem Iwaszkiewicza, dużo rzadziej kochankiem.
Uważa pan, że z tego, co napisałem, wynika, że ich relacja była mniej intensywna niż w rzeczywistości?
Tak. Wiemy, co Iwaszkiewicz pisał o Jurku w „Dziennikach”, wiemy, co pisał do niego w listach – ich zbiór, wydany w zeszłym roku, został opatrzony podtytułem: „O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego”.
Może wrażenie to bierze się stąd, że jestem bardzo powściągliwy w używaniu słowa „miłość”. Nie użyłem go, opisując uczucie Iwaszkiewicza do córek, nie mówiąc o żonie. Za tą powściągliwością kryje się obawa, by tego nie infantylizować, by z miłości nie zrobić czegoś w rodzaju „M jak miłość”, rozumie pan. Poza tym zwrócę jeszcze uwagę na coś innego. Iwaszkiewicz był wielkim epistolografem. Bardzo często pisał po sześć-siedem listów dziennie. Siadał, pisał miłosny list do Błeszyńskiego, po czym pisał kolejny list – do Konstantego Jeleńskiego na przykład, i kolejny, powiedzmy, do Grydzewskiego, i tak dalej. Więc to nie było tak, że on przez 5 lat samą miłością do Jurka żył. Miał niesamowitą podzielność emocjonalną. Moglibyśmy powiedzieć, że otwierał w komputerze ekran z Jurkiem i wtedy był tylko Jurek, po czym go zamykał i otwierał inne ekrany. Oczywiście nie mówię tego, by umniejszyć wagę uczucia do Błeszyńskiego ani zanegować jego temperaturę. Zwracam tylko uwagę na pewną cechę osobowości Iwaszkiewicza.
Jednocześnie był świadom krętactw, kłamstw i zdrad Jurka – i dalej kochał.
Tak, to prawda. Z pewnością, jak każdy człowiek, potrzebował miłości – wiary w nią – i też potrzebował wielkiego emocjonalnego zaangażowania do osiągnięcia jakiegoś poczucia pełni. Ale stosunek do Jurka pokazał jeszcze jedno. To, że nie wierzył, że można go kochać za darmo, za nic. Nie mam tu na myśli tylko pieniędzy, ale też inne, subtelniejsze korzyści. Był w tym w gruncie rzeczy bardzo niepewny i stąd ta emocjonalna szarpanina.
Panie Radku, a Iwaszkiewicz dla pana – kim jest?
Człowiekiem, z którym spędziłem wiele lat – z jego wewnętrznym i zewnętrznym światem – twórczością, jego sprawami, życiem.
Spotkał się z pan z opiniami, że to dziwne, by pan, mężczyzna hetero, zajmował się życiem „pedała”.
Nie. Nie zajmowałem się zresztą życiem „pedała”, tylko życiem kogoś, kto postawił sobie za cel „poznać, zrozumieć, wyrazić” własne życie – we wszystkich jego aspektach.
A czy studiując życie i twórczość Iwaszkiewicza dowiedział się pan czegoś nowego na temat samej homoseksualności?
Im bardziej Iwaszkiewicza poznawałem, tym bardziej ugruntowywałem się w przekonaniu, że nie można stworzyć dobrego portretu człowieka bez poruszania kwestii jego seksualności. O homoseksualności trzeba po prostu normalnie, otwarcie mówić. Tylko dla mnie jako dla biografa oznacza to umieszczenie jej w całości, w której istnieje. Niepozostawianie na poziomie plotki czy „sensacji”. Moja książka traktuje więc homoseksualność Iwaszkiewicza jako część jego świata.
Nie zliczę, ile razy wspominając o jakimś nowo poznanym facecie, Iwaszkiewicz zauważał: „piękny chłopak”, „bardzo ładny mężczyzna”, „śliczny chłopiec” itd. Zachodzę w głowę, jak można było udawać, że tego nie ma. Nawet przecież w listach do żony często zachwycał się męską urodą.
Póki to był zachwyt platoniczny. W momencie, gdy dochodziło do czegoś więcej, postać dyskretnie znikała z listów.
To jeszcze panu powiem o jednym drobiazgu, który mnie ujął.
Słucham.
W 1940 r. Iwaszkiewicz w towarzystwie Andrzejewskiego popłynął Wisłą z Warszawy do Kazimierza. Zapisał potem w „Dzienniku”, że na stateczku czuł się „jak Scarlett O’Hara”.
…
To jest bardzo „gejowskie”. Trudno sobie wyobrazić, by facet hetero miał takie skojarzenia.
(śmiech). Ach… To świetne, rzeczywiście. No, tak, Scarlett O’Hara.
Radosław Romaniuk (ur. 1975) – literaturoznawca, edytor, doktor nauk humanistycznych. Autor tomu szkiców poświęconych myśli filozoficzno-religijnej Lwa Tołstoja „Dramat religijny Tołstoja” (2004), zbioru esejów biograficznych „One. Kobiety, które kochały pisarzy” (wyd. 1 2006, wyd. 2 2014), wielu artykułów dotyczących literatury polskiej i rosyjskiej oraz twórczości i biografii Jarosława Iwaszkiewicza. Jest współautorem opracowania edytorskiego dwóch tomów „Dzienników” tego pisarza i jego „Listów do córek” oraz autorem opracowania i edytorem korespondencji z Konstantym A. Jeleńskim i Teresą Jeleńską, esejów „Dziedzictwo Chopina i szkice muzyczne”, „Rachunki włóczęgi. Felietony i szkice podróżnicze”, zbioru „Struny ziemi. Przekłady poetyckie i listów Czesława Miłosza i Konstantego A. Jeleńskiego.” Pierwszy tom „Innego życia. Biografii Jarosława Iwaszkiewicza” ukazał się w 2012 r. i został wyróżniony przez miesięcznik „Nowe Książki” nagrodą dla książki roku. W grudniu 2017 r. nakładem wydawnictwa „Iskry” wyszedł tom 2 (ostatni).
Tekst z nr 71 / 1-2 2018.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.