O Chopinie, o muzyce lat 80., o Francji, o Polsce, o szukaniu chłopaka i o bracie Dawidzie Kwiatkowskim z wokalistą Michałem Kwiatkowskim rozmawia Mariusz Kurc
Zaczynałeś od przebojów pop, potem poszedłeś w elektronikę i muzykę klubową, a teraz Chopin.
Po eksperymentach z dźwiękami postanowiłem wrócić do klasyki, którą też lubię. Jestem z wykształcenia pianistą. Wybiły moje 30. urodziny, a przyjaciele pytali, czy wrócę jeszcze do fortepianu. Wyciągnąłem stare nuty, przypomniałem sobie czasy szkoły muzycznej i wpadłem na pomysł, by utwory chopinowskie przerobić na piosenki.
Chopin – też Polak, też mieszkał we Francji. To nie była sugestia francuskiej wytworni, by „połączyć cię” z Fryderykiem?
Nie. Wytwórnia kupiła gotowy produkt.
Jak się tworzy piosenki na podstawie klasycznej muzyki? Siada się i…?
Siada się w moim paryskim domu, w którym mam studio, i przede wszystkim się słucha. To był fascynujący proces. Trzy miesiące praktycznie bez życia towarzyskiego. Trochę wpadłem w chopinowski trans. Kupiłem sobie książki o nim, trzy tomy jego listów. Czytałem, słuchałem i gdy znajdowałem motywy nadające się do piosenek, to je chwytałem i rozwijałem. Czasem udawało mi się stworzyć całą kompozycję w jeden dzień.
A teksty?
Gotowe piosenki śpiewane „w jogurcie”, czyli śpiewane „la la la”, wysłałem do mojego autora, Emmanuela Tugny. Poprosiłem go, by postarał się złamać tę romantyczną słodycz i wprowadził trochę „brudu” i trochę erotyki.
Śpiewasz też dwie piosenki po polsku. A skąd wziął się na płycie cover gejowskiej ikony Donny Summer „Could it be magic”?
Ta piosenka też była zainspirowana Chopinem. Kilkanaście lat po Donnie śpiewał ją we Francji Alain Chamfort. To był duży przebój. A ja mam do „Could it be magic” własny sentyment – w latach 90. nagrał to boysband Take That, ich wersja bardzo mi się podobała. Natomiast za wersją Donny nie przepadam, bo w ogóle mam „problem” z muzyką disco końca lat 70. Z tamtych czasów lubię tylko Abbę.
Za to z muzyką początku lat 80. chyba nie masz problemu, klimaty w stylu Soft Cell czy Visage słychać na twojej poprzedniej płycie „What’s your name?”
Lata 80. to był magiczny czas w muzyce. Uwielbiam brzmienia ówczesnych syntezatorów. Gdybym był bogaty, to bym wykupił wszystkie te analogowe syntezatory z lat 80., które dziś osiągają niebotyczne ceny. Była w tych dźwiękach jakaś melancholia. Sam w latach 80. byłem małym chłopcem, odkryłem tę muzykę na początku następnej dekady. Na komunię w 1991 r. dostałem trochę kasy i wydałem ją na kasety, których wtedy był zalew, pamiętasz?
Pewnie.
Kupiłem sobie Madonnę, Depeche Mode i wpadłem. Cocteau Twins, The Cure, Sinead O’Connor, też Kim Wilde, Pet Shop Boys. I najśmieszniejsze, że ja ich nigdy nie porzuciłem. Znajomi się śmieją, że wciąż słucham tego, czego słuchałem, jak miałem 10 lat. Puszczam mój ukochany album Roxette „Look Sharp!” i przypominam sobie, jak słuchałem go na walkmanie, chodząc po ulicach Gorzowa 20 lat temu. Czuję taką samą radość. Bardzo nostalgicznie podchodzę do muzyki.
Album „What’s your name?” nagrałeś jako Self Concept. Ta nazwa to już przeszłość?
Nie, skąd!
Self Concept to twój zupełnie odrębny wizerunek od Michała Kwiatkowskiego. Dużo ostrzejszy, mroczny, seksualny. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że ten projekt to dla ciebie terapia. Mam koncepcję, skąd się wziął.
Słucham.
Fajny chłopak od piosenek pop to tylko część twojej osobowości. Masz jeszcze inną stronę, niegrzeczną. Ona nie wpisywała się w tamten image, a jednocześnie prosiła się o ujawnienie. I wyszła, a ponieważ jest tak rożna od twojego znanego wizerunku, musiałeś nadać jej inną nazwę. Jak Mr. Hyde dla Pana Jekylla.
Trafna analiza. Oj, tak, mogę być bardzo niegrzeczny (śmiech). Musiałem w końcu tę część siebie wyrazić. Po dwóch płytach pop miałem wielką ochotę na coś ostrzejszego. Skryty pod pseudonimem Self Concept czułem się bezpieczniejszy, a jednocześnie odważniejszy, by robić to, co czuję. To było wyzwalające. Ale oba wcielenia są szczere – Michał Kwiatkowski to ja i Self Concept to też ja.
Z albumem współgrały stylistycznie clipy. W „Too Strange” masz mocny, trochę „diabelski” makijaż, w „You are the last” jesteś nagim „potworkiem”, w „The Sinner” makabryczny doktor obcina ci włosy. Miałeś też wtedy fajną, seksowną sesję zdjęciową.
Ten doktor był inspirowany serialem „Dexter”.
A moja ulubiona piosenka z tego okresu to „Looking for a boy” – „Szukając chłopaka”.
Napisałem ją, bo akurat szukałem chłopaka. Albo może właśnie, co gorsza, nie szukałem chłopaka (śmiech).
Bo śpiewasz, że szukasz na noc, a nie na życie, i poznawać jego rodziców nie zamierzasz. Nagrałeś ją z Xavierem Seulmandem.
Xavier to DJ dobrze znany w gejowskim środowisku we Francji. Zrobił remiksy wielu moich utworów. Gdy zaproponował mi współpracę na zasadzie „featuring”, zgodziłem się od razu. „Looking for a boy” świetnie wypada na scenie.
Widziałem wykonania live w sieci. Czujesz się z tą piosenką jak ryba w wodzie. Zmysłowe ruchy, długie włosy, zero koszulki. W ogóle mam wrażenie, że dobrze ci z tym, kim jesteś – i myślę tu zarówno o duszy, jak i o ciele.
(śmiech) Jakieś tam kompleksy mam, ale potrafi ę je przezwyciężyć. Lubię uwodzić. Zarówno w życiu osobistym, jak i swoją publiczność w życiu zawodowym.
Jak ważne jest dla ciebie śpiewanie o miłości zgodnie z własną orientacją?
Gdybym był hetero, to śpiewałbym „Looking for a girl”. Ale śpiewać tak, będąc gejem? Czułbym się z tym niedobrze, nie umiałbym spojrzeć w lustro. Kłamanie nie wchodziło w rachubę. Jeszcze przed coming outem wszyscy moi autorzy wiedzieli, że nie może być tekstu mówiącego dosłownie o miłości do dziewczyny. Piosenki o miłości pisali neutralnie, bez używania zaimków rodzajowych.
Dochodzimy do coming outu. Wywiad dla „Tele Loisirs” z grudnia 2012 r.
To podchwyciły polskie media, ale coming out zrobiłem kilka miesięcy wcześniej, w wywiadzie dla bardzo popularnego we Francji kanału telewizyjnego M6. Zadbałem, by to nie było proste „ogłoszenie” – oto jestem gejem, tylko by to wpleść w wypowiedź dotyczącą sprzeciwu wobec homofobii. Potem czekałem na emisję i trochę się balem.
I co?
I nic, czyli super. Wymarzona reakcja. Jesteś gejem? Dobrze, powiedz, kiedy wyjdzie twoja nowa płyta? W tym stylu. Ani mi to wyznanie nie pomogło, ani mi nie zaszkodziło. W Polsce było chyba większym newsem. Widziałem artykuły, w których już sam tytuł krzyczał: „Michał Kwiatkowski jest gejem”.
Bo w Polsce jako wyoutowany piosenkarz jesteś wyjątkowy.
Tak, wiem – i wcale nie jest mi z tym dobrze. We Francji jestem jednym z wielu. Są też nawet piosenkarze starszego pokolenia po coming outach.
Jak sądzisz, na ile to właśnie życie we Francji od kilkunastu lat nauczyło cię otwartości w tej kwestii?
To jest ciężkie pytanie, bo korci mnie, by odpowiedzieć: jestem otwarty z natury, taką mam osobowość, a moje polskie otoczenie – rodzina, znajomi – nie jest homofobiczne. No, ale wiem, że Francja musiała też na mnie wpłynąć. W Polsce wyczuwam pewną ostrożność w mówieniu o sobie wśród niektórych moich znajomych gejów, taką jakby „woalkę” mają. Na przykład taka sytuacja: rozmowa towarzyska, kilka osób, wśród nich jeden facet, którego pierwszy raz widzę. Opowiada coś o swojej żonie, za chwilę mnie coś przychodzi do głowy i opowiadam o moim byłym chłopaku. Znajomi potem mówili mi, że zachowywałem się bardzo naturalnie jak na spotkanie z dopiero co poznanym człowiekiem. No, ale przecież on o swojej żonie mówił, a też widział mnie pierwszy raz.
Powtarzam ciągle, że orientacja seksualna jest jak kolor oczu. Moje są brązowe i tyle. Nie wybierałem tego koloru, nie „pracowałem” na ten kolor. Ani się go nie wstydzę, ani nie jestem z niego dumny. Nie chcę za ten kolor ani nagród, ani kar. Tak naprawdę to nie jest chyba bardzo ważna informacja na mój temat. W Polsce ujawnienie homoseksualnej orientacji jest ciągle sensacją, dlatego chcę o tym mówić, może się komuś zapali światełko, może zmieni podejście. Ślepo wierzę, że mój punkt widzenia będzie w Polsce coraz powszechniejszy.
Gdy wyjeżdżałeś na studia do Francji, miałeś 19 lat. Jako nastolatek miałeś problem z homoseksualizmem?
Nie bardzo. Nigdy nie potrzebowałem psychologa w tej kwestii. Miałem inne problemy. Gdy miałem 10 lat, zmarła moja mama. W szkole „zyskałem” przez to ksywkę „sierota”.
Naprawdę? Tak na ciebie mówili?
Tak, dzieci są okrutne. Potem w liceum odkryłem, że jestem gejem, ale czułem się też artystą. Wciąż słuchałem muzyki, lubiłem poezję, trzymałem się trochę z boku.
Rodzinny coming out?
Nastąpił parę lat później i poszedł gładko, choć… Domyślili się, bo… sprowadzali do Polski wszelkie francuskie gazety, w których coś o mnie napisano. Jakiś czas przed „oficjalnym” coming outem kilka szmatławców zamieściło o mnie teksty sugerujące, że wakacje spędziłem z narzeczonym. Nic nie było wprost, ale można było wywnioskować, o co chodzi. Paparazzi za mną jeździli, a ja stwierdziłem, że trudno, nie będę się przed nimi nieustannie krył. Nie miałem takiego okresu ukrywania, żebym na przykład chłopaka przedstawiał jako kuzyna czy coś w tym rodzaju. Chciałem pojechać na wakacje z chłopakiem, to pojechałem.
Gdy potem ujawniłem się przed tatą, babcią i dziadkiem, to oni od razu powiedzieli: „A, już wiedzieliśmy!”. Czekali cierpliwie, aż sam im to powiem. Tacie mogę opowiedzieć o tym, jak się pokłóciłem z chłopakiem, babcia jest cudowna. Dziadek, zwykle raczej zamknięty w sobie, po jednym programie telewizyjnym, w którym mówiłem o homoseksualizmie, zadzwonił do mnie i powiedział, że mądrze gadałem i że mnie popiera. Mam złotą rodzinę, naprawdę.
A twój sławny brat, Dawid Kwiatkowski?
Zero problemu. Od jakichś dwóch lat mam z Dawidem świetny kontakt. Wcześniej…
Jest między wami 13 lat różnicy.
Jeszcze kilka lat temu, gdy przyjeżdżał do mnie na wakacje, to był z niego taki trochę młodzik, wiesz. Teraz jakoś wydoroślał. Stał się moim przyjacielem, któremu kiedyś zmieniałem pieluchy (śmiech). Gdy jestem w Polsce, to dużo czasu spędzam z nim i z jego znajomymi, czyli z młodzieżą. Mam wrażenie, że to młode pokolenie – a przynajmniej ci, których poznałem – traktują homoseksualizm naturalnie. Ani razu nie zobaczyłem choćby dziwnego spojrzenia, gdy opowiadałem coś np. o moim byłym facecie.
We wspomnianym wywiadzie dla „Tele Loisirs” opowiedziałeś się za małżeństwami jednopłciowymi.
Dodając, że mój pogląd nie wynika tylko z tego, że jestem gejem, ale z tego, że jestem po prostu za równym traktowaniem. Wtedy we Francji zaczynała się już wielka debata na temat małżeństw jednopłciowych. Mówię ci, jakie to były akcje! Ping pong z manifestacjami. Jedna za małżeństwami, to zaraz druga przeciw – i tak wiele razy.
Chodziłeś na te „za”?
Chodziłem i krzyczałem równościowe hasła, pewnie. Francuska kultura tym się rożni od polskiej, że tam ciągle się manifestuje, wyraża się swoje poglądy. Pokojowo. A Parady Równości w Paryżu to jest wielka feta, pełno ludzi, również hetero. Święto peace & love – pokoju i miłości. Chodzę z przyjaciółmi i tańczymy na ulicy. Kilka razy też wystąpiłem na poparadowym koncercie, wśród wielu innych wykonawców. W Polsce na paradach bywa niebezpiecznie, tak?
W Warszawie jest już w porządku.
To dobrze. Wiesz, we Francji też nie wszystko jest załatwione. Mamy już małżeństwa jednopłciowe, ale homofobia nie zniknęła. Działam w organizacji Le Refuge, która pomaga młodym osobom LGBT wyrzuconym z domów po coming oucie. Jest ich niestety dużo! To bardzo młodzi ludzie, głownie 16-, 18-letni. Le Refuge daje im schronienie, pomaga w znalezieniu mieszkania, źródeł utrzymania. Mam z nimi spotkania, daję koncerty, z których dochód przeznaczamy na pomoc im.
Jesteś zaangażowany.
Tak.
A po Paryżu chodzisz z chłopakiem za rękę?
Tak. Nie zawsze, bo nie zawsze mam chłopaka (śmiech), ale tak. Widuję też dużo par homoseksualnych idących za rękę.
Spotkały cię z tego powodu jakieś nieprzyjemności?
Nie, nigdy. Ale nie po każdej dzielnicy chodzę.
Po Marais?
To jest dzielnica gejowska, tam to jest oczywiste.
Jeszcze chcę zapytać o „Taniec z gwiazdami”, w którym kilka lat temu zająłeś w Polsce III miejsce. Nie chciałbyś zatańczyć w tego typu programie z facetem?
Chciałbym. Mówiłem nawet o tym we Francji.
Zadali ci takie samo pytanie?
Tak. We Francji ten program leci od stosunkowo niedawna… W Polsce tańczyłem z Janją Lesar i było fantastycznie. Bycie gejem w niczym tu nie „przeszkadza”. Ale w parze z drugim facetem mogłoby być też interesująco, chętnie zatańczyłbym tango. Widziałem, jak Agata Kulesza i Ania Guzik tańczyły tango – wypadły znakomicie.
Najbliższe plany? Promocja płyty „Chopin etc.”?
To moja czwarta płyta, ale pierwsza, która wyszła w Polsce. Mam więc promocję rozłożoną na dwa kraje. Kilka dni temu skończyłem kręcić nowy clip do utworu z płyty, właśnie go montujemy. To mój dziesiąty clip i pierwszy zrobiony w Polsce. Kiedy ten numer „Repliki” się ukaże?
W końcu marca.
To już na pewno clip będzie w sieci do obejrzenia.
Do którego utworu?
„Mama”.
Tekst z nr 54/2-4 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.