Mogę być niegrzeczny

O Chopinie, o muzyce lat 80., o Francji, o Polsce, o szukaniu chłopaka i o bracie Dawidzie Kwiatkowskim z wokalistą Michałem Kwiatkowskim rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Krystian Lipiec

 

Zaczynałeś od przebojów pop, potem poszedłeś w elektronikę i muzykę klubową, a teraz Chopin.

Po eksperymentach z dźwiękami postanowiłem wrócić do klasyki, którą też lubię. Jestem z wykształcenia pianistą. Wybiły moje 30. urodziny, a przyjaciele pytali, czy wrócę jeszcze do fortepianu. Wyciągnąłem stare nuty, przypomniałem sobie czasy szkoły muzycznej i wpadłem na pomysł, by utwory chopinowskie przerobić na piosenki.

Chopin – też Polak, też mieszkał we Francji. To nie była sugestia francuskiej wytworni, by „połączyć cię z Fryderykiem?

Nie. Wytwórnia kupiła gotowy produkt.

Jak się tworzy piosenki na podstawie klasycznej muzyki? Siada się i?

Siada się w moim paryskim domu, w którym mam studio, i przede wszystkim się słucha. To był fascynujący proces. Trzy miesiące praktycznie bez życia towarzyskiego. Trochę wpadłem w chopinowski trans. Kupiłem sobie książki o nim, trzy tomy jego listów. Czytałem, słuchałem i gdy znajdowałem motywy nadające się do piosenek, to je chwytałem i rozwijałem. Czasem udawało mi się stworzyć całą kompozycję w jeden dzień.

A teksty?

Gotowe piosenki śpiewane „w jogurcie”, czyli śpiewane „la la la”, wysłałem do mojego autora, Emmanuela Tugny. Poprosiłem go, by postarał się złamać tę romantyczną słodycz i wprowadził trochę „brudu” i trochę erotyki.

Śpiewasz też dwie piosenki po polsku. A skąd wziął się na płycie cover gejowskiej ikony Donny Summer „Could it be magic”?

Ta piosenka też była zainspirowana Chopinem. Kilkanaście lat po Donnie śpiewał ją we Francji Alain Chamfort. To był duży przebój. A ja mam do „Could it be magic” własny sentyment – w latach 90. nagrał to boysband Take That, ich wersja bardzo mi się podobała. Natomiast za wersją Donny nie przepadam, bo w ogóle mam „problem” z muzyką disco końca lat 70. Z tamtych czasów lubię tylko Abbę.

Za to z muzyką początku lat 80. chyba nie masz problemu, klimaty w stylu Soft Cell czy Visage słychać na twojej poprzedniej płycie „What’s your name?”

Lata 80. to był magiczny czas w muzyce. Uwielbiam brzmienia ówczesnych syntezatorów. Gdybym był bogaty, to bym wykupił wszystkie te analogowe syntezatory z lat 80., które dziś osiągają niebotyczne ceny. Była w tych dźwiękach jakaś melancholia. Sam w latach 80. byłem małym chłopcem, odkryłem tę muzykę na początku następnej dekady. Na komunię w 1991 r. dostałem trochę kasy i wydałem ją na kasety, których wtedy był zalew, pamiętasz?

Pewnie.

Kupiłem sobie Madonnę, Depeche Mode i wpadłem. Cocteau Twins, The Cure, Sinead O’Connor, też Kim Wilde, Pet Shop Boys. I najśmieszniejsze, że ja ich nigdy nie porzuciłem. Znajomi się śmieją, że wciąż słucham tego, czego słuchałem, jak miałem 10 lat. Puszczam mój ukochany album Roxette „Look Sharp!” i przypominam sobie, jak słuchałem go na walkmanie, chodząc po ulicach Gorzowa 20 lat temu. Czuję taką samą radość. Bardzo nostalgicznie podchodzę do muzyki.

Album „What’s your name?” nagrałeś jako Self Concept. Ta nazwa to już przeszłość?

Nie, skąd!

Self Concept to twój zupełnie odrębny wizerunek od Michała Kwiatkowskiego. Dużo ostrzejszy, mroczny, seksualny. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że ten projekt to dla ciebie terapia. Mam koncepcję, skąd się wziął.

Słucham.

Fajny chłopak od piosenek pop to tylko część twojej osobowości. Masz jeszcze inną stronę, niegrzeczną. Ona nie wpisywała się w tamten image, a jednocześnie prosiła się o ujawnienie. I wyszła, a ponieważ jest tak rożna od twojego znanego wizerunku, musiałeś nadać jej inną nazwę. Jak Mr. Hyde dla Pana Jekylla.

Trafna analiza. Oj, tak, mogę być bardzo niegrzeczny (śmiech). Musiałem w końcu tę część siebie wyrazić. Po dwóch płytach pop miałem wielką ochotę na coś ostrzejszego. Skryty pod pseudonimem Self Concept czułem się bezpieczniejszy, a jednocześnie odważniejszy, by robić to, co czuję. To było wyzwalające. Ale oba wcielenia są szczere – Michał Kwiatkowski to ja i Self Concept to też ja.

Z albumem współgrały stylistycznie clipy. W „Too Strange” masz mocny, trochę „diabelski” makijaż, w „You are the last” jesteś nagim „potworkiem”, w „The Sinner” makabryczny doktor obcina ci włosy. Miałeś też wtedy fajną, seksowną sesję zdjęciową.

Ten doktor był inspirowany serialem „Dexter”.

A moja ulubiona piosenka z tego okresu to „Looking for a boy” – „Szukając chłopaka”.

Napisałem ją, bo akurat szukałem chłopaka. Albo może właśnie, co gorsza, nie szukałem chłopaka (śmiech).

Bo śpiewasz, że szukasz na noc, a nie na życie, i poznawać jego rodziców nie zamierzasz. Nagrałeś ją z Xavierem Seulmandem.

Xavier to DJ dobrze znany w gejowskim środowisku we Francji. Zrobił remiksy wielu moich utworów. Gdy zaproponował mi współpracę na zasadzie „featuring”, zgodziłem się od razu. „Looking for a boy” świetnie wypada na scenie.

Widziałem wykonania live w sieci. Czujesz się z tą piosenką jak ryba w wodzie. Zmysłowe ruchy, długie włosy, zero koszulki. W ogóle mam wrażenie, że dobrze ci z tym, kim jesteś – i myślę tu zarówno o duszy, jak i o ciele.

(śmiech) Jakieś tam kompleksy mam, ale potrafi ę je przezwyciężyć. Lubię uwodzić. Zarówno w życiu osobistym, jak i swoją publiczność w życiu zawodowym.

Jak ważne jest dla ciebie śpiewanie o miłości zgodnie z własną orientacją?

Gdybym był hetero, to śpiewałbym „Looking for a girl”. Ale śpiewać tak, będąc gejem? Czułbym się z tym niedobrze, nie umiałbym spojrzeć w lustro. Kłamanie nie wchodziło w rachubę. Jeszcze przed coming outem wszyscy moi autorzy wiedzieli, że nie może być tekstu mówiącego dosłownie o miłości do dziewczyny. Piosenki o miłości pisali neutralnie, bez używania zaimków rodzajowych.

Dochodzimy do coming outu. Wywiad dla „Tele Loisirs” z grudnia 2012 r.

To podchwyciły polskie media, ale coming out zrobiłem kilka miesięcy wcześniej, w wywiadzie dla bardzo popularnego we Francji kanału telewizyjnego M6. Zadbałem, by to nie było proste „ogłoszenie” – oto jestem gejem, tylko by to wpleść w wypowiedź dotyczącą sprzeciwu wobec homofobii. Potem czekałem na emisję i trochę się balem.

I co?

I nic, czyli super. Wymarzona reakcja. Jesteś gejem? Dobrze, powiedz, kiedy wyjdzie twoja nowa płyta? W tym stylu. Ani mi to wyznanie nie pomogło, ani mi nie zaszkodziło. W Polsce było chyba większym newsem. Widziałem artykuły, w których już sam tytuł krzyczał: „Michał Kwiatkowski jest gejem”.

Bo w Polsce jako wyoutowany piosenkarz jesteś wyjątkowy.

Tak, wiem – i wcale nie jest mi z tym dobrze. We Francji jestem jednym z wielu. Są też nawet piosenkarze starszego pokolenia po coming outach.

Jak sądzisz, na ile to właśnie życie we Francji od kilkunastu lat nauczyło cię otwartości w tej kwestii?

To jest ciężkie pytanie, bo korci mnie, by odpowiedzieć: jestem otwarty z natury, taką mam osobowość, a moje polskie otoczenie – rodzina, znajomi – nie jest homofobiczne. No, ale wiem, że Francja musiała też na mnie wpłynąć. W Polsce wyczuwam pewną ostrożność w mówieniu o sobie wśród niektórych moich znajomych gejów, taką jakby „woalkę” mają. Na przykład taka sytuacja: rozmowa towarzyska, kilka osób, wśród nich jeden facet, którego pierwszy raz widzę. Opowiada coś o swojej żonie, za chwilę mnie coś przychodzi do głowy i opowiadam o moim byłym chłopaku. Znajomi potem mówili mi, że zachowywałem się bardzo naturalnie jak na spotkanie z dopiero co poznanym człowiekiem. No, ale przecież on o swojej żonie mówił, a też widział mnie pierwszy raz.

Powtarzam ciągle, że orientacja seksualna jest jak kolor oczu. Moje są brązowe i tyle. Nie wybierałem tego koloru, nie „pracowałem” na ten kolor. Ani się go nie wstydzę, ani nie jestem z niego dumny. Nie chcę za ten kolor ani nagród, ani kar. Tak naprawdę to nie jest chyba bardzo ważna informacja na mój temat. W Polsce ujawnienie homoseksualnej orientacji jest ciągle sensacją, dlatego chcę o tym mówić, może się komuś zapali światełko, może zmieni podejście. Ślepo wierzę, że mój punkt widzenia będzie w Polsce coraz powszechniejszy.

Gdy wyjeżdżałeś na studia do Francji, miałeś 19 lat. Jako nastolatek miałeś problem z homoseksualizmem?

Nie bardzo. Nigdy nie potrzebowałem psychologa w tej kwestii. Miałem inne problemy. Gdy miałem 10 lat, zmarła moja mama. W szkole „zyskałem” przez to ksywkę „sierota”.

Naprawdę? Tak na ciebie mówili?

Tak, dzieci są okrutne. Potem w liceum odkryłem, że jestem gejem, ale czułem się też artystą. Wciąż słuchałem muzyki, lubiłem poezję, trzymałem się trochę z boku.

Rodzinny coming out?

Nastąpił parę lat później i poszedł gładko, choć… Domyślili się, bo… sprowadzali do Polski wszelkie francuskie gazety, w których coś o mnie napisano. Jakiś czas przed „oficjalnym” coming outem kilka szmatławców zamieściło o mnie teksty sugerujące, że wakacje spędziłem z narzeczonym. Nic nie było wprost, ale można było wywnioskować, o co chodzi. Paparazzi za mną jeździli, a ja stwierdziłem, że trudno, nie będę się przed nimi nieustannie krył. Nie miałem takiego okresu ukrywania, żebym na przykład chłopaka przedstawiał jako kuzyna czy coś w tym rodzaju. Chciałem pojechać na wakacje z chłopakiem, to pojechałem.

Gdy potem ujawniłem się przed tatą, babcią i dziadkiem, to oni od razu powiedzieli: „A, już wiedzieliśmy!”. Czekali cierpliwie, aż sam im to powiem. Tacie mogę opowiedzieć o tym, jak się pokłóciłem z chłopakiem, babcia jest cudowna. Dziadek, zwykle raczej zamknięty w sobie, po jednym programie telewizyjnym, w którym mówiłem o homoseksualizmie, zadzwonił do mnie i powiedział, że mądrze gadałem i że mnie popiera. Mam złotą rodzinę, naprawdę.

 A twój sławny brat, Dawid Kwiatkowski?

Zero problemu. Od jakichś dwóch lat mam z Dawidem świetny kontakt. Wcześniej…

Jest między wami 13 lat różnicy.

Jeszcze kilka lat temu, gdy przyjeżdżał do mnie na wakacje, to był z niego taki trochę młodzik, wiesz. Teraz jakoś wydoroślał. Stał się moim przyjacielem, któremu kiedyś zmieniałem pieluchy (śmiech). Gdy jestem w Polsce, to dużo czasu spędzam z nim i z jego znajomymi, czyli z młodzieżą. Mam wrażenie, że to młode pokolenie – a przynajmniej ci, których poznałem – traktują homoseksualizm naturalnie. Ani razu nie zobaczyłem choćby dziwnego spojrzenia, gdy opowiadałem coś np. o moim byłym facecie.

We wspomnianym wywiadzie dla „Tele Loisirs” opowiedziałeś się za małżeństwami jednopłciowymi.

 Dodając, że mój pogląd nie wynika tylko z tego, że jestem gejem, ale z tego, że jestem po prostu za równym traktowaniem. Wtedy we Francji zaczynała się już wielka debata na temat małżeństw jednopłciowych. Mówię ci, jakie to były akcje! Ping pong z manifestacjami. Jedna za małżeństwami, to zaraz druga przeciw – i tak wiele razy.

Chodziłeś na te „za”?

Chodziłem i krzyczałem równościowe hasła, pewnie. Francuska kultura tym się rożni od polskiej, że tam ciągle się manifestuje, wyraża się swoje poglądy. Pokojowo. A Parady Równości w Paryżu to jest wielka feta, pełno ludzi, również hetero. Święto peace & love – pokoju i miłości. Chodzę z przyjaciółmi i tańczymy na ulicy. Kilka razy też wystąpiłem na poparadowym koncercie, wśród wielu innych wykonawców. W Polsce na paradach bywa niebezpiecznie, tak?

W Warszawie jest już w porządku.

To dobrze. Wiesz, we Francji też nie wszystko jest załatwione. Mamy już małżeństwa jednopłciowe, ale homofobia nie zniknęła. Działam w organizacji Le Refuge, która pomaga młodym osobom LGBT wyrzuconym z domów po coming oucie. Jest ich niestety dużo! To bardzo młodzi ludzie, głownie 16-, 18-letni. Le Refuge daje im schronienie, pomaga w znalezieniu mieszkania, źródeł utrzymania. Mam z nimi spotkania, daję koncerty, z których dochód przeznaczamy na pomoc im.

Jesteś zaangażowany.

Tak.

A po Paryżu chodzisz z chłopakiem za rękę?

Tak. Nie zawsze, bo nie zawsze mam chłopaka (śmiech), ale tak. Widuję też dużo par homoseksualnych idących za rękę.

Spotkały cię z tego powodu jakieś nieprzyjemności?

Nie, nigdy. Ale nie po każdej dzielnicy chodzę.

Po Marais?

To jest dzielnica gejowska, tam to jest oczywiste.

Jeszcze chcę zapytać o „Taniec z gwiazdami”, w którym kilka lat temu zająłeś w Polsce III miejsce. Nie chciałbyś zatańczyć w tego typu programie z facetem?

Chciałbym. Mówiłem nawet o tym we Francji.

Zadali ci takie samo pytanie?

Tak. We Francji ten program leci od stosunkowo niedawna… W Polsce tańczyłem z Janją Lesar i było fantastycznie. Bycie gejem w niczym tu nie „przeszkadza”. Ale w parze z drugim facetem mogłoby być też interesująco, chętnie zatańczyłbym tango. Widziałem, jak Agata Kulesza i Ania Guzik tańczyły tango – wypadły znakomicie.

Najbliższe plany? Promocja płyty „Chopin etc.”?

To moja czwarta płyta, ale pierwsza, która wyszła w Polsce. Mam więc promocję rozłożoną na dwa kraje. Kilka dni temu skończyłem kręcić nowy clip do utworu z płyty, właśnie go montujemy. To mój dziesiąty clip i pierwszy zrobiony w Polsce. Kiedy ten numer „Repliki” się ukaże?

W końcu marca.
To już na pewno clip będzie w sieci do obejrzenia.

Do którego utworu?

„Mama”.

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Chopin: dezorientacje

Tekst: Marcin Bogucki

Zarówno jego biografia, jak i muzyka pokazują, że stawiał pod znakiem zapytania kategorie płci i seksualności

 

Grafiki z konkursu na plakat na 200-lecie urodzin Chopina 1810-2010

 

Atak na jeden z najważniejszych symboli polskości nastąpił w listopadzie 2020 roku. W połowie miesiąca szwajcarski dziennikarz Moritz Weber przygotował dla niemieckojęzycznego radia SRF 2 Kultur dwuczęściową audycję na temat relacji Fryderyka Chopina z mężczyznami, w której outował kompozytora. Twierdził on, że w jego korespondencji można znaleźć dowody miłości do jednego z przyjaciół oraz utrzymywania intymnych kontaktów z innymi przedstawicielami płci męskiej, zaś charakter uczuć został zafałszowany poprzez celowe błędy w tłumaczeniu oraz umyślne zagubienie niektórych listów. Audycja nie odbiłaby się tak szerokim echem, gdyby nie wzmianka na blogu Slipped Disc, będącym rodzajem anglojęzycznego Pudelka, poświęconego muzyce klasycznej. Tematem kilka dni później zainteresował się poważny brytyjski dziennik „The Guardian” i dopiero ta publikacja wywołała reakcję w kraju. Pojawiające się w polskiej prasie głosy próbowały zdyskredytować sensacyjne doniesienia – alergicznie reagowano na samą sugestię, że Chopin mógł być homoseksualistą, inne opinie w bardziej wyważony sposób punktowały braki warsztatowe samego Webera. Rzeczywiście, przywołane przez szwajcarskiego dziennikarza informacje, dotyczące zażyłości Chopina z przyjaciółmi były powszechne znane, zaś pomyłki w tłumaczeniu listów okazały się rzekome (korespondencja dostępna jest na stronach Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina). Przy okazji domniemanego skandalu warto jednak zastanowić się, w jaki sposób konstruowana była do tej pory biografia kompozytora i czy nie można znaleźć jakichś rys na wystawionym mu heteronormatywnym pomniku.

Konstancja, Tytus

Chopin i kobiety – to temat, który często powracał w badaniach chopinologicznych. Pierwszą poważną miłością kompozytora miała być młoda adeptka śpiewu, Konstancja Gładkowska. W kontekście tego uczucia pojawia się wspomniany przyjaciel – Tytus Woyciechowski – z którym łączyła Chopina niezwykła więź. Kompozytor zdawał mu sprawę ze swoich rozterek miłosnych, zapewniał przy tym, że jest najważniejszą osobą w jego życiu (Tytus, w dowód przywiązania, miał otrzymać portret przyjaciela jeszcze przed Konstancją). Warto wspomnieć, że Chopin bardzo długo krył się ze swoim uczuciem, dopiero po pewnym czasie wyznał dziewczynie miłość. Doszło do wymiany pierścionków, listy – dla zachowania dyskrecji – Chopin pisał przez znajomego. Wszystko to wydarzyło się tuż przed wyjazdem kompozytora z Warszawy. Odległość sprawiła, że uczucie do Konstancji szybko wygasło, kontakt z Tytusem nie został jednak zerwany. To, co niepokoiło badaczy, to dająca się wyczytać z korespondencji Chopina namiętność uczuć oraz szczerość wyznań, tak różna od współczesnych wyobrażeń na temat tego, co przystoi mężczyźnie. Do legendy przeszły Chopinowskie poufałości: „Idę się umywać, nie całuj mię teraz, bom się jeszcze nie umył. Ty? chociażbym się olejkami wysmarował bizantyjskimi, nie pocałowałbyś, gdybym ja Ciebie magnetycznym sposobem do tego przymusił. Jest jakaś siła w naturze. Dziś Ci się śnić będzie, że mnie całujesz. Muszę Ci oddać za szkaradny sen, jakiś mi dziś w nocy sprowadził!”; „Ty byś mię może nie chciał, ale ja Ciebie chcę i czekam z ogolonymi wąsami”. To tylko fragment korespondencji do Tytusa z nieustannymi prośbami o pocałunki w usta i pieszczoty.

George

Inną miłością Chopina miała być Maria Wodzińska – spotkana podczas jednej z podróży nastoletnia siostra dawnego lokatora pensji ojca. W tym przypadku doszło nawet do zaręczyn, choć ostatecznie zamiar małżeństwa z muzą romantyków (kochał się w niej także Juliusz Słowacki) nie został zrealizowany, zaś powodu zerwania nie jesteśmy pewni. O ile Maria stanowiła symbol czystości, jej przeciwieństwem była George Sand, kobieta wyzwolona, z którą kompozytor związał się na parę lat. Wspomina się także w tym kontekście Delfinę Potocką, kolejną femme libre, lecz stopień zażyłości, jaki łączył ją z Chopinem, jest sprawą dyskusyjną. To wycinek z Chopinowskiego pocztu kobiet, choć wydawałoby się, że wystarczający materiał do pozostawienia Chopina w heteroseksualnym spokoju. Skąd zatem kontrowersje dotyczące jego orientacji psychoseksualnej? Weber przekonywał, że biografowie wyolbrzymiali te epizody w biografii kompozytora, ukrywając dużo trwalsze i głębsze relacje z Janem Matuszyńskim, Julianem Fontaną, Wojciechem Grzymałą czy właśnie Tytusem Woyciechowskim. Dziennikarz oskarżał Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, który miał rzekomo tuszować prawdę o swoim patronie. Choć NIFC, ustami Kamili Stępień-Kutery, rozwiewał wątpliwości co do seksualnych upodobań Chopina, nie zamykał jednak dyskusji na ten temat. Nakładem Instytutu ukazało się parę lat temu polskie tłumaczenie książki Jeffreya Kallberga „Granice poznania Chopina”, traktującej m.in. o możliwej genderowej interpretacji muzyki Chopina. W interesujących teoretyczno-historycznych studiach zastanawiał się on, jak uprawiane przez niego gatunki, uznawane za „kobiece”, nokturny i mazurki, wpływały na percepcję jego osoby. Nie chodziło mu o dotarcie do prawdy na temat orientacji seksualnej kompozytora, lecz przywołanie kontekstów, które kształtowały jego obraz: „W poniższym wywodzie nakreślę historię opartych na skojarzeniach z zaświatami metafor, które łączono z Chopinem, prześledzę mechanizm sprawiający, że metafory te – poprzez rozmaite przeniesienia i odchylenia znaczeń – rozumiane były jako seksualne, wreszcie zbadam mgliście kreślone poprzez ten proces historyczny obrazy Chopina jako androgyna, hermafrodyty i sodomity”. Wiemy, że ekspresja muzyczna preferowana przez Chopina trafiała przede wszystkim do żeńskiej części publiczności („jego gra podobała się przede wszystkim damom”, jak pisał Franz Liszt), zaś kwestia płci odgrywała znaczenie również w odczytywaniu jego biografii. Kontekst ten jest szczególnie istotny w przypadku relacji Chopina z Sand – pisarką, używającą męskiego pseudonimu, ubierającą się po męsku, angażującą się w romanse z kobietami oraz realizującą „męski” wzór podboju miłosnego, próbując zbliżyć się do Chopina (w roli swata wystąpił Wojciech Grzymała). Jaki rodzaj relacji łączył parę? Nie możemy mieć co do tego pewności, nieco światła rzucają na tę sprawę słowa Sand, która pod koniec dziewięcioletniego pożycia pisała do znajomej, że od siedmiu lat żyje jak dziewica. Kobiecość towarzyszyła Chopinowi bezustannie, można odnaleźć ten wątek choćby w wypowiedziach jego uczniów: jeden z nich twierdził, że odczuwał przymus traktowania kompozytora „jak kobietę, której chce się zrobić przyjemność”, inna podopieczna pisała, że mieszkał jak kobieta, „prawie chciałoby się powiedzieć, że kokota”. Nie ulega też wątpliwości, że sam Chopin chętniej otaczał się kobietami, a po jego śmierci to właśnie one stały się kapłankami chopinowskiego kultu. Towarzyszące Chopinowi metafory związane z kobiecością otwierały pole interpretacji na temat jego orientacji psychoseksualnej. Dochodzimy tu do kwestii wzajemnych związków twórczości i energii seksualnej. W przypadku muzyki Chopina dominuje perspektywa sublimacyjna, według której komponowanie miało być efektem przekierowania popędu, choć różnie interpretowano jego siłę. Według Sand libido kompozytora było stłumione, zaś energia seksualna w znacznej części przemieniała się w pasję twórczą. W innej wizji kompozytor jawi się jako heros muzyczny i seksualny, ograniczający swoje popędy, by móc tworzyć. Można ją odnaleźć w (sfałszowanych najpewniej, ale działających na wyobraźnię) listach do Delfiny Potockiej, w których Chopin nie szczędzi adresatce soczystych detali: „Dużo o natchnieniu i twórczości myślałem i powoli, powoli sprawę najważniejszą odkryłem. Wtedy tylko natchnienia i pomysły nawiedzają, kiedy dłuższy czas nie mam kobiety. Jak się na kobiecie z pasją do sucha wyprztykam, to ode mnie natchnienie ucieka, a pomysły do głowy nie lezą. (…) Wszystko co mogło być stworzone – w najsłodszej Twej dziurce-desdurce a więc jesteś muzyki pełna, z mojemi dziełami «przy nadziei». Myśli dzika, ale przyznaj, że oryginalna?!”. To przykład kontrowersyjny, ale pokazujący Chopina jako postać podatną na sprzeczne ze sobą interpretacje, dający przy okazji asumpt do postawienia innego pytania: skoro sublimacja w przypadku kompozytora była tak silna, to może występowały w jego psychice jakieś inne nieakceptowane popędy? Wywołana przez audycję Webera „Chopingate”, świadczy o dwóch sprawach: konserwatywnym rysie chopinologii oraz stereotypach dotyczących Polski panujących w Europie. Chopina ciągle wtłacza się w heteronormę. Nie zastanawiano się na przykład nad naturą jego uczucia do Konstancji – czy była to realna miłość, czy może konwencjonalny romans narzucony przez ówczesną obyczajowość. Śpiewaczka była raczej obojętna na uroki kompozytora a pod koniec swojego długiego życia wyrażała podobno zdziwienie, jaką wagę przykładał do ich znajomości. Jednocześnie od przełomu XIX i XX wieku nad postacią Chopina krążyło widmo homoseksualizmu, które – jeśli już się pojawiało – było szybko egzorcyzmowane. Jedynie biografie popularnonaukowe stawiają tę kwestię wprost, pytając czy Tytus był najlepszym przyjacielem czy kochankiem Chopina. W różny sposób starano się wytłumaczyć jego zachowanie, jako odpowiedź przywoływano kontekst kulturowy (dużo swobodniejsza ekspresja uczuciowa między mężczyznami), osobisty (element „infantylnego” erotyzmu kompozytora) lub społeczny (szukanie wsparcia wśród przyjaciół w momencie dorastania). Niezależnie od przyjętego wytłumaczenia, bądź wymówki, trzeba podkreślić, że Tytus reagował na czułości swojego przyjaciela raczej z irytacją niż z aprobatą. Dlaczego jednak sprawa Chopina wypłynęła właśnie teraz? Niewątpliwie wpływ na to miała polska homofobia i transfobia, która sprawia, że do wszelkich instytucji państwowych, szczególnie tych z przymiotnikiem „narodowy” w nazwie, odnosi się z rezerwą. Stąd właśnie podejrzliwość w stosunku do publikowanej przez NIFC chopinowskiej korespondencji. „Wielkie urynały. – Nie ma się mimo to gdzie wypsipsiać” – trudno z tej lapidarnej wzmianki Chopina o londyńskich toaletach publicznych wnioskować, że był on – jak chcieliby niektórzy – koneserem cottagingu, czyli przygodnego seksu. Nie oznacza to jednak, że nie powinniśmy pytać o możliwość interpretacji Chopina poza heteronormą. Może był on aseksualny? Sugerowała to George Sand, zwracając uwagę na jego lęk przed fizycznym aspektem miłości. Swojego „Chopinka” od pewnego momentu traktowała bardziej jak kolejne dziecko niż jak partnera. Kompozytora otaczały nie tylko metafory odnoszące się do kobiecości, lecz także do androgynii i hermafrodytyzmu. Może zatem „sylf ”, „Ariel fortepianu” był postacią negującą binarny porządek płci? Chopin jest postacią silnie zmitologizowaną, obecnie kojarzy się on głównie jako bohater narodowy i geniusz muzyczny, nie znaczy to jednak, że nie powinniśmy szukać możliwych alternatywnych interpretacji, mimo że polska muzykologia – mówiąc delikatnie – nie jest otwarta na nowinki („nic tu nie mają do rzeczy feminizmy, genderyzmy i wszystkie nawiedzone «izmy»”, pisał parę lat temu znawca Chopina Piotr Wierzbicki). Inspiracją dla nowych badań może być wydana na początku tego roku przez Krytykę Polityczną antologia polskiej literatury queer pt. „Dezorientacje”. Redaktorzy tomu – Alessandro Amenta, Tomasz Kaliściak i Błażej Warkocki – nie szukają w rodzimej historii mocnych gejowskich czy lesbijskich tożsamości. Odwołują się do rozpoznań Marii Janion oraz Eve Kosofsky Sedgwick i starają się pokazać polską nowoczesność poza dychotomią homo–hetero, poszukując zjawisk destabilizujących wszelkie binarności. Nie chodzi im o znajdowanie świętych queerowych patronów, lecz rozmontowanie heteronormy jako domniemanej matrycy interpretacji. Warto przeszczepiać tę perspektywę poza literaturoznawstwo, a Chopin nadaje się do tego idealnie. Kompozytor nie identyfikował się jako gej, nie miał nawet takiej możliwości, gdyż kategoria ta została wypracowana dopiero w drugiej połowie XIX wieku, niemniej jednak jego biografia i muzyka pokazują, że stawiał on pod znakiem zapytania kategorie płci i seksualności. Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku podobne kontrowersje, dotyczące orientacji psychoseksualnej dotknęły innego kompozytora romantycznego, który nigdy się nie ożenił – Franza Schuberta. Rękawicę rzucił Maynard Solomon. W błahej wzmiance kompozytora, dotyczącej pawi Benvenuta Celliniego, doszukiwał się on podtekstu homoseksualnego. Dyskusja nad jego tekstem zajęła cały numer prestiżowego pisma naukowego „19th-Century Music”. Główną oponentką Solomona była Rita Steblin, która oskarżała badacza o nadinterpretację oraz wyszukiwała heteroseksualne romanse Schuberta, by skontrować jego tezę; do sporu włączyli się także inni muzykolodzy. Nie rozstrzygnięto ostatecznie kwestii orientacji kompozytora, ważniejszą sprawą był jednak namysł nad tym, jak muzyka i seksualność mogą oddziaływać na siebie wzajemnie. Czas na podobną poważną dyskusję w Polsce. W listopadzie 2020 roku byliśmy świadkami dość nieporadnego kroku w tym kierunku, miejmy nadzieję, że „Chopingate” przerodzi się w poważny spór naukowy i że to tylko początek serialu obyczajowego pt. „Chopin: dezorientacje”.

Tekst z nr 91 / 5-6 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.