Moja przyjaźń ze Stefanem T. Kosińskim

Specjalnie dla „Repliki” o jedynym Polaku skazanym w czasach III Rzeszy za homoseksualizm, który przełamał milczenie, pisze LUTZ VAN DIJK, niemiecko-holenderski historyk, współautor wspomnień „Cholernie mocna miłość”

 

Lutz i Stefan, 1996 r. (arch. pryw. LvD)

 

Był koniec lat 80. XX w. Pewne wydawnictwo zaproponowało mi napisanie powieści o prześladowaniach gejów w III Rzeszy. Byłem początkującym historykiem ze świeżo uzyskanym stopniem doktora i publicystą. Pracowałem jako nauczyciel w Hamburgu. Będąc też jako tako uświadomionym gejem, postanowiłem, że zamiast fi kcji w historycznym kontekście, wolałbym odnaleźć świadka tamtych czasów i opowiedzieć jego autentyczną historię. Historię więźnia skazanego za homoseksualizm, który, zgodnie z nazistowską regułą, nosił na więziennym pasiaku znak różowego trójkąta.

Sam wiedziałem o tamtych prześladowaniach dopiero od niedawna. Jako 22-letni student wziąłem udział w jednej z pierwszych „Parad Równości”, wśród gapiów byli i tacy, którzy w naszym kierunku krzyczeli: „Pedały! Do obozu z nimi, jak za Hitlera!”. Co…? Zapytałem moich wykładowców o sprawę. Nic nie wiedzieli. Co więcej, pytanie zupełnie ich nie zaciekawiło.

Zaczęliśmy badania na własną rękę – my, czyli grupka studentów zainteresowanych tematem. Dotarliśmy do kilku mężczyzn. Wszyscy okazali się ludźmi głęboko straumatyzowanymi, w ich często niezbornych opowieściach przewijały się straszne doświadczenia więzienia, obozu, tortur, utraty ukochanego, donosów składanych przez sąsiadów lub nawet członków ich własnych rodzin. Paragraf 175, na podstawie którego skazywano, w swej najostrzejszej wersji został wprowadzony w 1935 r., za Hitlera i utrzymał się aż do 1969 r. Potem został złagodzony i w takiej „lajtowej” wersji przetrwał do „moich” czasów, zniesiono go dopiero w 1994 r.

W zamyśle wydawnictwa książka miała mieć walor edukacyjny, by można było ją wykorzystać na lekcjach historii w liceum. Zastanawiałem się, czy to nawet nie nazbyt drastyczne: w opowieściach, które usłyszałem, nie było nic krzepiącego – tylko ból, strach, ekstremalne okrucieństwo i gdzieś tam pomiędzy – zakazana miłość, zakazany seks.

Stefan pisze do kanclerza Kohla

Któregoś dnia kolega opowiedział mi o Polaku, który napisał list do kanclerza Kohla. Polak prosił o finansowe wsparcie, nie był w stanie zapłacić za leki, które musiał brać w wyniku kilkuletniego pobytu w nazistowskim więzieniu. Aresztowany został w wieku 17 lat na terenie okupowanej wówczas Polski. Do listu dołączył dokumentację medyczną. Zatrzymano mnie tylko dlatego, że napisałem list miłosny do mojego ukochanego, za którym strasznie tęskniłem – pisał. List miłosny? Może wreszcie, pośród tego morza cierpień, znalazłem coś pozytywnego?

Zdobyłem adres. Napisałem do Warszawy do Pana Kosińskiego. Odpisał jeszcze tego samego dnia, odpowiedź dostałem błyskawicznie, czyli po dwóch tygodniach. Szanowny Panie Doktorze! Jestem Panu bardzo wdzięczny. Wydaje się, że jest Pan pierwszą osobą, która rozumie moją prośbę o wsparcie. Nie chodzi mi o żaden zarobek, tylko o pomoc w opłaceniu leków. Jeśli kiedyś byłby Pan w Warszawie, to zapraszam. Mógłbym opowiedzieć szczegółowo, jak to się stało, że w końcu znalazłem w sobie odwagę, by poprosić o pomoc i zawalczyć o należne mi prawa.

Oczywiście, pojechałem natychmiast.

Lutz poznaje Stefana

Pierwszy raz zobaczyłem Stefana Kosińskiego na Dworcu Centralnym w Warszawie 15 listopada 1990 r. Nie wiedziałem, jak wygląda – w liście przesłał mi tylko fotkę ze swym wizerunkiem z czasów wojny, z jakiegoś pikniku nad Wisłą w Toruniu, gdy miał 16 lat. Teraz wyglądam inaczej, bo mam 65 lat – dopisał. Wyszedłem z pociągu i dosłownie naprzeciw mnie stał miły starszy pan, który uśmiechając się, zapytał: Czy to pan jest tym młodym doktorem z Hamburga?

Taki był początek. Zaczęliśmy pracować nad jego wspomnieniami. Udostępnił mi wszystko, co miał, wszelkie dokumenty czy zdjęcia. Dał mi też pozwolenie na przeszukiwanie w jego imieniu akt w archiwach w Niemczech i w Austrii (jego ukochany z czasów wojny, Willi, był Austriakiem).

Nadeszła też odpowiedź od rządu niemieckiego. Negatywna. Powinien pan zwrócić się o pomoc do rządu polskiego, bo RFN już zapłaciła PRL-owi reparacje wojenne – sugerowano. Kosiński wiedział dobrze, że taka opcja nie wchodzi w grę.

W czasie pracy nad książką powiedział mi, że póki żyje, nie zdecyduje się na publikację pod jego własnym imieniem i nazwiskiem oraz z rozpoznawalną fotografią. Po śmierci – owszem. Tymczasem wybrał jako pseudonim typowe polskie, a zarazem i niemieckie imię Stefan (prawdziwe to Teofil), do którego dodał inicjał nazwiska: K.

Dla mnie, młodszego o 30 lat, słuchanie opowieści geja ze starszego pokolenia było niesamowitym przeżyciem. Stefan ciągle podkreślał, ile znaczyła dla niego ta pierwsza miłość do Williego. Potem miewał tylko krótkie romanse, tak głębokiego uczucia nie przeżył już nigdy, ale i tak powtarzał, że miał szczęście, bo dzięki Williemu myślał o swej homoseksualności jako o czymś pozytywnym – mimo wszystkiego, co na ten temat słyszał wokół siebie.

Co roku 4 listopada zapalał w swym skromnym warszawskim mieszkanku świeczkę. 4 listopada 1941 r., gdy miał 16 lat, poznał Williego.

Niemcy, USA, Holandia czytają Stefana

Nasza książka ukazała się w Niemczech w maju 1991 r. i odniosła ogromny sukces. Tantiemy szły na konto Stefana. Wreszcie ten schorowany samotny starszy człowiek mógł zaznać trochę luksusu – zapłacić za leki, kupować sobie banany i pomarańcze, wymienić czarno-biały telewizor na nowy.

Jeszcze bardziej cieszył się z setek listów, które otrzymał od niemieckich licealistów/ek (pisali do wydawcy, który je przekazywał). Jakieś 60% było od dziewczyn poruszonych jego historią miłości, doświadczeniem więzieniem. Często pytały, czy mogą go jakoś wesprzeć finansowo. Stefan kupił sobie maszynę do pisania, by móc na każdy list odpowiedzieć w, jak mówił, profesjonalny sposób. Kopię każdego listu wysyłał do mnie. Mam je wszystkie do dziś. Ponad 400.

Stopniowo staliśmy się przyjaciółmi i Stefan w końcu zrezygnował z pisania do mnie „Szanowny Panie Doktorze”. Teraz zaczynał: „Mój Drogi Chłopcze”.

Książką zainteresowały się wydawnictwa spoza Niemiec. Tłumacze wzięli się do pracy. Na początku 1995 r., gdy Stefanowi stuknęła 70-tka, wydawca z Nowego Jorku zapytał, czy mogliby zaprosić go na trasę po USA, na szereg spotkań autorskich. Ale czy Stefan włada angielskim? Of course! – odpowiedział, gdy zapytałem. W więzieniach nauczył się od innych więźniów kilku języków.

W USA odbył dwie serie spotkań – w 1995 r. i w 1997 r. Byłem tam z nim i nagle zobaczyłem innego człowieka. W kontakcie z publicznością, daleko od Polski, Stefan ożywał. Stawał się wesoły, energiczny, śpiewał, opowiadał dowcipy. Jakby cały ten bagaż opresji zniknął.

W Stanach opowiedział też jeszcze raz swą historię na potrzeby Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie oraz Fundacji Stevena Spielberga Shoah w Los Angeles (oba wywiady są dostępne online). „Th e Washington Post” pisał o nim „polski dżentelmen”, publikując pełne nazwisko i fotografię.

Później, gdy zamieszkałem ze swym partnerem w Amsterdamie, a książka wyszła również w Holandii, Stefan przyjechał do nas z wizytą i na kolejne spotkania autorskie. Nigdy nie zapomnę imprezy, jaką urządziliśmy z okazji jego przyjazdu. Stefan zniknął nagle razem z innym gościem – młodziutkim Saidem, przyjacielem z Iranu, który w Holandii dostał azyl, a w swojej ojczyźnie był torturowany. Rozmawiali ze sobą kilka godzin. Stary gej i młody gej. Z podobnymi doświadczeniami prześladowań.

Wujek zamazał prawie wszystkie adresy

Na dwa lata przed śmiercią przeżycia wojenne wróciły do Stefana. Znów narzekał na koszmary w nocy. Budził się z krzykiem, jakby to wszystko wydarzyło się poprzedniego dnia, a nie 60 lat wcześniej. Znów czuł tamten ból, słyszał tamte wrzaski i poniżenie. Zapadł też na zdrowiu.

Któregoś dnia zadzwonił i drżącym głosem powiedział: Ostatnia noc znów była gehenną. Wpadłem w taką panikę, że spaliłem wszystkie książki, wszystkie listy, wszystko, co mogłoby mnie wydać jako geja… Będziesz nadal moim przyjacielem? Było mi go tak strasznie żal. Tym razem to ja odparłem: Of course.

Na początku stycznia 2004 r. zadzwoniła do mnie pewna młoda kobieta z Polski: Jestem krewną Pana Kosińskiego. Znalazłam Pana nazwisko i numer telefonu w jego kalendarzyku. Prawie wszystkie adresy wujek zamazał, a Pański zostawił. Wujek zmarł 4 listopada zeszłego roku.

Podziękowałem za telefon i zapytałem, czy wie, kim byłem dla jej wujka. Nie, wujek nigdy o panu nie wspominał.

Od tamtego czasu to ja zapalam świeczkę 4 listopada. A raczej dwie – za Williego i za Stefana-Teofila.

Jestem szczęśliwy, że nasza książka w końcu wyszła również w Polsce.

(Lutz van Dijk, Amsterdam/Kapsztad)

 

Dr Lutz van Dijk urodził się w Berlinie, był nauczycielem w Hamburgu. Profesor honorowy Uniwersytetu w Oldenburgu, współpracownik Fundacji Anny Frank w Amsterdamie, współzałożyciel Fundacji HOKISA w Kapsztadzie, która od 2001 r. działa na rzecz dzieci i młodzieży dotkniętych AIDS. Jego książki dla dorosłych i młodzieży zostały wyróżnione m.in. nagrodą literatury młodzieżowej w Namibii (1997) i Pokojową Nagrodą Gustava Heinemanna (2001). W 2003 r. otrzymał nagrodę Rosa Courage za działania na rzecz osób LGBT. Mieszka i pracuje w Kapsztadzie. Oprócz „Cholernie mocnej miłości” poleca wydany w Niemczech zbiór listów od Stefana Kosińskiego: „Endlich den Mut….Briefe von Stefan T. Kosinski (1925-2003)”.

 

Tekst z nr 70/11-12 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.