My, transki, byłyśmy po obu stronach

Co komu szkodzi, że ja sobie pochodzę w legginsach i butach na klinie? – mówi Lukrecja, transseksualna modelka, w rozmowie z Martą Konarzewską

 

foto: Kama Bork

 

Naprawdę po domu nosisz tylko baletki?

(Śmiech) Nie.

Ale na blogu pisałaś

…że tak chodzę. Bo kiedyś chodziłam. Ale dziś, gdy czuję się w pełni kobietą, unikam pokazywania, co mam między nogami. Nawet, gdy ubieram się jak on, z przodu nic nie wystaje.

Nawet, gdy nikt nie patrzy?

Nawet. Bo ja nie robię tego dla kogoś, tylko dla siebie. Bo akurat tak chcę wyglądać jak najbardziej kobieco – dla siebie.

Skąd imię Lukrecja? Moje pierwsze skojarzenie: Lukrecja Borgia.

Oczywiście. Pierwszy raz o niej usłyszałam w audycji Tomka Beksińskiego, gdy puścił piosenkę zespołu Sisters Of Mercy „Lucretia My Reflection”. Tomek ukształtował moje pasje muzyczne: zakochałam się w gotyku, w progresji, new romantic. Usłyszałam pierwszy raz moją ukochaną „Violet” Closterkeller, poznałam Lacrimosę, XIII stulecie. Kiedy przyszedł czas pseudonimu, do głowy od razu przyszła mi Lukrecja. A potem zupełnie naturalnie przejęła schedę po Krzyśku.

Ostatnio rozmawiałyśmy ponad rok temu, gdy „Lukrecja w ciele Krzyśka” – tak wtedy o sobie mówiłaś – została Miss Trans 2012. [wywiad ukazał się w „Wysokich Obcasach”]. Wielkie zmiany od tamtego czasu?

Przede wszystkim kompletny coming-out: moja mama, moje rodzinne miasto, były zakład pracy, moja obecna praca.

Który był najtrudniejszy?

Mama. Nie dosyć, że Święta Bożego Narodzenia i informacja o moim świeżym rozwodzie, to jeszcze to, kim jestem. Bardzo pomogła mi siostra. I wszystko wspaniale się skończyło. Mama nawet żartem powiedziała, że ma teraz dwie córki i dała mi swój pierścionek, który zdjęła z palca…

Inne coming outy były prostsze – jakoś tak naturalnie wychodziły. Nauczyłam się, że gdy jestem autentyczna w tym, co robię, ludzie to doceniają, doceniają moją szczerość i zaufanie. Nie mam problemów z mówieniem, kim jestem. A robię to na wstępie niemal każdej dłuższej rozmowy – i tak będę używała żeńskiej formy, więc po co ktoś ma się dziwić i zastanawiać. To działa!

I nauczyłam się jeszcze jednej ważnej rzeczy. Muszę być pewna, kim jestem, ale nie muszę tego nikomu udowadniać, przekonywać. Nikt za mnie życia nie przeżyje, nie siedzi w mojej głowie i nie wie lepiej niż ja sama, kim jestem.

A kim jesteś? Bo już nie mówisz o sobie „fizyczny facet z duszą kobiety”?

Nie. Tu nastąpił wielki przełom – dokonała się we mnie identyfikacja psychicznej płci. Czuję się kobietą i cały czas nią jestem – nie facetem. Męskiej fizyczności używam w pracy. Natomiast w ramach sesji fotograficznych poruszam się na granicy, bo to jest ciekawsze i daje większe pole do popisu. Ale w przeciwieństwie do tego, co mówiłam i czułam rok temu (że poruszam się w obu światach), jestem w pełni kobietą, która z premedytacją używa od czasu do czasu swej męskiej fizyczności. Czyli jestem transseksualistką.

I już nie myślisz, że ludzie coś tracą, żyjąc tylko w jednej płci?

Już nie. Dialog damsko-męski we mnie się skończył.

Krzysiek rozmawia z Lukrecją. W pewnym sensie ona kokietuje go podczas robienia zdjęć” – mówiłaś wtedy. Odruchowo myślę: szkoda…

A ja myślę, że to była forma przejściowa. Niekiedy zostaje się w tym miejscu. Ja poszłam dalej. Nie ma czego żałować. To naturalny krok, a przecież ten dialog we mnie pozostawił ślady na zawsze. Z tego, kim byłam przedtem, czerpię cały czas, bo to daje o wiele szersze spojrzenie. I tak na to patrząc, mogę sama sobie zaprzeczyć: faktycznie, ludzie wiele tracą (śmiech). My, transki, ponieważ byłyśmy po obu stronach, w pewnych sytuacjach mamy większą wiedzę. Przykładowo, byłam hetero facetem, wiedziałam, co mnie kreci w kobietach, wiedziałam, co robić, by się tym kobietom podobać, i teraz mogę korzystać z tej wiedzy.

Chcesz się podobać kobietom?

Tak. Zdecydowanie. Jako on byłam hetero. Orientacji nie zmieniłam, więc teraz jestem lesbijką (śmiech). Zawsze chciałam być pieszczona i sama chciałam pieścić. Tylko kobiety to potrafią robić perfekcyjnie i odebrać to odpowiednio. Faceci nie mają cierpliwości. Pewnie nie wszyscy, ale większość…

Lubisz też dominować. „Jestem mroczną, gotycką Dominą.

To też już uległo zmianie. Wszystkie te elementy to było szukanie swojego ja. Obecnie zrezygnowałam praktycznie całkiem z moich pasji bdsm-owych. Samo bycie kobietą, odkrywanie tego świata cały czas, nowe sesje, spotkania, programy, poznawanie nowych ludzi daje mi tyle energii i samospełnienia, że nie muszę szukać „podniet” w innych sferach. Kreacje BDSM traktuję obecnie jako kreacje fetyszowe. Tak zresztą się to zaczynało, jako typowy fetysz.

Ale należysz do środowiska BDSM?

Ale mój udział w rożnych cyklicznych spotkaniach traktuję jako kreację. Nie idę tam jako domina, idę tam, jako Lukrecja, która zakłada strój, pasujący stylistycznie do tematyki imprezy. Tak samo, jak w przypadku koncertu. Nie pójdzie na niego gotka, bo nie jestem gotką. Pojdzie Lukrecja w odpowiednim stroju, by w ten sposób podkreślić swoją miłość do tego stylu muzycznego.

Potrafię wcielać się w rożne role, mogę być romantyczną panną młodą, ostrą dominą w lateksach, gotycką czarną damą lub laską w legginsach i sandałkach. I zawsze to będę ja, autentyczna ja.

Jesteś więcej niż modelką. Ale modelką także.

Bo ja to kocham. Czuję się wtedy jak gwiazda. Sama sesja to niezwykłe przeżycie. A potem oczekiwanie na efekt. Magia studia, lampy, rekwizyty. Albo niesamowite plenery, często mi nieznane.

Lubię sprawdzać rożne kompozycje strojów, pozy. Wiele dzięki temu się uczę i sama Kama [autorka sesji, z której pochodzą zdjęcia Lukrecji – przyp. red.] zauważyła postępy. Ukoronowaniem jest sesja ślubna, dla mnie spełnienie wielkiego marzenia, od kiedy odkryłam w sobie kobietę.

Coś jest w takiej sukni, prawda? Jakaś magia, kobiecość totalna!

Oj tak. Często oglądałam je na wystawach i marzyłam. A przymiarka w salonie to był odlot. Nawet jej waga mnie zachwycała, gdy ją czułam (śmiech). Kocham tą sesję i ten wizerunek. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś przeżyję coś tak cudownego.

Zawsze kochałam zdjęcia i robiłam ich mnóstwo. Ale nie tylko dla siebie – chcę wierzyć, że to co robię, daje komuś siłę. Te zdjęcia mówią: można być sobą! Każdy ma na to szansę – w takich warunkach, w jakich się obraca. Mimo takiego wyglądu, jaki mam – bez operacji plastycznych, kuracji hormonalnych ubieram się tak, jak lubię. Może ktoś zauważy, że warto poszukać, przynajmniej na jakiś czas, szczęścia w takiej formie, jaka jest w danym momencie dostępna. A z kolei ktoś z zewnątrz zrozumie, że „transowanie” to nie stek wymysłów, że to, co przeżywamy nie jest łatwe, ale też może być wspaniałe i dawać wiele radości. Co komu szkodzi, że ja sobie pochodzę w legginsach i butach na klinie?

Tak chodzisz na co dzień?

Tak, w Niemczech.

W Berlinie?

Nie. W małej wiosce, kilkuset mieszkańców. Powiedziałam, kim jestem i zostałam bez problemu zaakceptowana. Ustaliliśmy tylko zasady w pracy. (Lukrecja pracuje w Niemczech jako opiekun osób starszych i schorowanych – przyp.red.)

Prywatnie chodzę w damskich tunikach, koszulkach i butach na obcasie. Oczywiście pytałam rodzinę podopiecznego o ewentualne reakcje sąsiadów. „To nie ich sprawa” – usłyszałam. Kiedyś córkę podopiecznego ktoś zaczepił: „Co to za facet w sandałkach na klinie i getrach? „Opiekun mojego ojca”. „A dlaczego chodzi w damskich ciuchach?” – „A zapytaj się go”.

Chodzę w kompletnym typowo kobiecym stroju na zakupy, po parkach, zwiedzam miasteczka i oczywiście niektórzy patrzą zdziwieni, ale bardzo często pozdrawiają mnie z sympatycznym uśmiechem albo mijają obojętnie. Tego w Polsce nie ma i pewnie jeszcze długo nie będzie. Ale ja i tak nie dam się zamknąć w szafie. Tylko bardziej jestem czujna na polskich ulicach i bez gazu się nie ruszam.

 

Tekst z nr 45/9-10 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.