Niebieski

O pierwszej miłości, emancypacji i sytuacji osób LGBT na Ukrainie z Vyacheslavem „Slavą” Melnykiem, Ukraińcem mieszkającym w Polsce, nowo wybranym sekretarzem zarządu Kampanii Przeciw Homofobii, rozmawia Krzysztof Tomasik

 

foto: Agata Kubis

 

Slava, byłeś w klubie gejowskim w Kijowie?

Nie, w ogóle w żadnym na Ukrainie. Najpierw byłem za młody, a potem wyjechałem do Polski. W samej stolicy nigdy nie mieszkałem, pochodzę z Winnicy, 400-tysięcznego miasta 250 km od Kijowa.

Do Polski przyjechałeś na studia cztery lata temu, tak?

Miałem 17 lat i dostałem się na stosunki międzynarodowe w Warszawie.

Na Ukrainie działałem w Europejskim Parlamencie Młodzieży. Bardzo to lubiłem – debaty, rezolucje, wypracowywanie wspólnego stanowiska. Na jednej z sesji dyskutowaliśmy na temat związków partnerskich, pamiętam, że wtedy zacząłem dostrzegać osoby LGBT w kontekście społecznym, a nie tylko seksualnym. W ramach prac EPM przyjechałem w 2009 r. na konferencję do Rzeszowa. Spodobało mi się i miasto, i, przede wszystkim, ludzie, których tam poznałem. Stąd decyzja o studiowaniu w Polsce.

I nauczyłeś się polskiego.

Nie od razu, ale tak. Na studiach miałem wykładowy angielski, który znałem już dobrze, bo gdy miałem 15 lat, to w ramach wymiany uczniów spędziłem rok na Florydzie w USA.

Homoseksualną orientację odkrywałeś

…właśnie w Stanach. Mieszkałem u rodziny, w której był syn i córka, i ta córka miała kumpla geja. Byłem nim bardzo zaciekawiony, wcześniej żadnego geja nie znałem (śmiech). Nagle dotarło do mnie, że geje są nie „gdzieś tam daleko”, tylko na wyciągnięcie ręki. Ale o sobie nikomu nie powiedziałem.

Moja wiedza na temat gejów nie była wtedy zbyt duża – kojarzyłem tylko jakieś migawki z telewizji. Oczywiście, znałem Wierkę Sierduczkę, piosenkarza, który występuje jako kobieta, czyli praktycznie jest drag queen. (Wierka zajęła drugie miejsce w konkursie Eurowizji w 2007 r. – przyp. red.) Ale Wierka odcina się od spraw LGBT, trudno ją uznać za jakiś wzorzec. Znałem też rosyjskiego piosenkarza i jawnego geja – Borisa Moisiejewa. Wszyscy się z niego śmieją, bo jest mocno przegięty. W politykę ani w sprawy społeczne się nie angażuje. Jest natomiast tak popularny, że jego nazwisko stało się właściwie synonimem geja. Miał w latach 90. piosenkę „Niebieski księżyc” o miłości do faceta, to był jego comingoutowy hit. „Niebieski” czyli „gałbyj” to jest najpopularniejsze w Rosji i na Ukrainie określenie na geja.

Kiedy zacząłeś się emancypować?

Jak się po raz pierwszy zakochałem. Miłość mnie wyemancypowała. Na drugim roku studiów pojechałem w ramach programu Erazmus do Słowenii, do Lubljany. Tam był jeden taki chłopak z Litwy, Jonas.

Złamane serce? Raczej intensywna, ale toksyczna przyjaźń. Musiałem komuś powiedzieć, wyrzucić to z siebie. No, więc komu? Dawidowi, mojemu kumplowi, z którym wynajmowałem mieszkanie w Polsce. Znałem go jeszcze z tej konferencji w Rzeszowie.

Heteryk?

Heteryk.

Jak zareagował?

Zdziwił się, bo ja wcześniej próbowałem być z dziewczynami. Trochę to trwało zanim przetrawił.

Ile? Dzień? Tydzień?

Nie, po prostu była chwila ciszy na Skypie. Potem już zaczął myśleć normalnie i stwierdził, że jak wrócę do Warszawy, to musi mi znaleźć towarzystwo, skoro już jestem tym gejem. Poczułem się dobrze w mojej skórze i zacząłem na prawo i lewo wszystkim rozpowiadać, że jestem gejem. Mam świetnych przyjaciół, nie było problemu. Po powrocie ze Słowenii zauroczenie Jonasem mi minęło, zwłaszcza że jak on potem przyjechał do Warszawy, to chodził na długie spacery z moją dobrą koleżanką. No, nic, wybaczyłem obojgu. A Dawid znalazł mi Kampanię Przeciw Homofobii. I tak miałem do odbycia praktyki studenckie, więc dobrze się złożyło. Zgłosiłem się i już zostałem.

Minęły trzy lata i zostałeś właśnie sekretarzem zarządu.

Najpierw byłem zwykłym wolontariuszem. Potem stopniowo zwiększały mi się obowiązki, zająłem się obsługą administracyjną biura i zacząłem koordynować projekty – „Bez homofobii w sporcie” i KPH-Wschód – nawiązałem kontakt z organizacjami LGBT na Białorusi i mojej Ukrainie.

Jaka jest tam sytuacja osób LGBT?

Kiepska. Nie ma kultury działania społecznego, inicjatyw. Mało komu przychodzi do głowy, by coś zrobić publicznie, dla ogółu.

W Polsce jest to samo!

Ale w mniejszym stopniu. Na Białorusi sprawy LGBT są tematem tabu, organizacje nie mogą być formalnie zarejestrowane, działają w podziemiu. A na Ukrainie organizacje są, choć rozproszone, słabe. Nie ma kampanii społecznych, jak w Polsce „Niech nas zobaczą” czy „Rodzice, odważcie się mówić”. Nie ma też praktycznie publicznych coming outow. Mamy jednego znanego działacza – to Swietosław Szeremet. Wielki, łysy facet, kupa mięśni. Totalnie wbrew stereotypowi geja. Sprawy LGBT weszły już natomiast do polityki i są przez polityków wykorzystywane – najczęściej jako zagrożenie. Organizacje nie są w stanie wszystkiego prostować.

Na przykład?

Mówiło się, że Unia Europejska ma wnieść ułatwienia wizowe dla Ukraińców, ale pod warunkiem, że Ukraina wprowadzi małżeństwa homoseksualne. Bzdura, ale wielu ludzi uwierzyło, małżeństwa homoseksualne jawią się jako coś najgorszego.

Jednak udało się społeczności LGBT zorganizować w zeszłym roku pierwszą w Kijowie Paradę Równości.

Pierwsza próba, nieudana, była w 2012 r. Trasa prawie do końca była ukrywana, więc w dniu Parady jej przeciwnicy, głownie sympatycy skrajnie prawicowej, nacjonalistycznej i homofobicznej partii Swoboda, obstawili praktycznie każde skrzyżowanie w centrum miasta. Atmosfera była tak bojowa, że na pokojową demonstrację nie było szans. Przedstawiciele organizatorów przyjechali tylko na miejsce, z którego ruszyć miała Parada, by ogłosić, że rezygnują. I nawet wtedy nie obyło się bez przemocy. Szeremet został pobity na oczach policji, która pozostała bierna. Kamery filmowały całe zajście.

W zeszłym roku było lepiej. Parada się odbyła i była chroniona przez milicję. Nie w centrum miasta, tylko na terenie wytworni filmowej, trwała godzinę, szło w niej tylko około 100 osób – ale zawsze to krok naprzód. Tuż obok Parady szli protestujący – wśród nich nie tylko młodzi skrajni prawicowcy, ale też przedstawiciele cerkwi, babcie z ikonami w rękach. Niektórzy kładli się na drodze, by pokazać, że nie pozwolą przejść „zboczeńcom” – symbolicznie, bo Parada szła inną trasą, to znaczy tuż obok.

A w listopadzie, już za czasów EuroMajdanu, mieliśmy jeszcze inną paradę, sfingowaną – paradę lumpów niosących flagi tęczowe i flagi partii Udar Witalija Kliczki, najbardziej chyba otwartej na Europę. Mówi się, że ludzie Janukowycza to zorganizowali – opłacili tych ludzi, żeby nieśli flagi, by ośmieszyć całą ideę – i Parad, i samej UE, i partii Kliczki przy okazji. Wszystkie media pokazały demonstrację biednie wyglądających, obszarpanych ludzi z tęczowymi flagami. To wyglądało komicznie… ale tak naprawdę bardzo smutno.

Zwolennicy Janukowycza ponoć w ogóle skupiali się pod transparentami z napisem „Euro=homo”.

To zwolennicy prorosyjskiego kierunku. Straszakiem jest wizja świata, w którym geje i lesbijki żyją normalnie i na tych samych prawach, co osoby hetero.

Są na Ukrainie politycy otwarcie LGBTfriendly?

Nie… Może Kliczko. Opowiedział się za zakazem dyskryminacji w miejscu pracy m.in. ze względu na orientację seksualną. Partia Batkiwszczina Julii Tymoszenko ucieka od tematyki LGBT, jak może, a Partia Regionow Janukowycza – wiadomo.

W 2012 r. parlament ukraiński głosował projekt ustawy zakazującej tzw. propagandy homoseksualnej.

Projekt przeszedł pierwsze czytanie ogromną większością głosów. Za głosowało ponad 300 spośród 450 deputowanych. Do drugiego czytania na razie nie doszło, by nie hamować stowarzyszenia Ukrainy z UE, choć ostatecznie, jak wiadomo, Janukowycz umowy stowarzyszeniowej nie podpisał. Od tego zresztą zaczął się protest na Majdanie.

Śledzisz rozwój wydarzeń?

Cały czas. Jestem oczywiście za tym, by Ukraina szła ku Unii Europejskiej. Janukowycz, jak widać, nam tego nie zapewnił. Ale kto jest w stanie zapewnić?

A w KPH czym się teraz zajmujesz?

 Koordynowałem wizyty studyjne ukraińskich i białoruskich działaczy LGBT, a w tym roku będę m.in. zajmował się projektem „Szanuj swoje prawa”, to będą warsztaty na temat niehomofobicznych zachowań w sporcie.

Słyszałem też, że masz jedną sprawę w sądzie. O co chodzi?

O pobicie. To było w sylwestrową noc z 2012 na 2013 r. Szliśmy Marszałkowską. Trzymaliśmy się za ręce z moim ówczesnym chłopakiem, Staśkiem, byliśmy w większej grupie przyjaciół. Z naprzeciwka nadeszło dwóch gości i dziewczyna. Gdy zobaczyli, że idziemy za rękę, wcisnęli się między Staśka i mnie i barkami nas odepchnęli krzycząc „jebane pedały”. Stasiek zawołał: „O co ci chodzi?!”. Wtedy doskoczyli i przewrócili go, zaczęli kopać. Wywiązała się szarpanina. Dziewczyna zachęcała, by nas bili. Pojawiła się policja. Złożyliśmy zeznania, oni wylądowali w areszcie.

Sąd pierwszej instancji uznał ich za winnych, dostali rok więzienia w zawieszeniu i po 100 zł na zadośćuczynienie. Ale, co dla nas najważniejsze, sąd nie uznał, że ich czyn był motywowany homofobią. Sędzia mówiła, o ile dobrze pamiętam, o „konflikcie światopoglądów”. Wnieśliśmy apelację i przegraliśmy. Teraz przygotowujmy się do odwołania do Trybunału w Strasburgu. Uważamy, że ta napaść miała charakter homofobiczny.

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.