Niezdrowa chęć spokoju

O pierwszym projekcie ustawy o związkach partnerskich z 2003 r., o Kościele katolickim, o mediach i o Immanuelu Kancie z profesor Marią Szyszkowską rozmawia Marta Konarzewska

 

foto: Agata Kubis

 

Na losy dzisiejszych projektów ustaw o związkach partnerskich patrzy pani ze zdziwieniem?

Z przerażeniem! Nie jestem wcale zdziwiona. Gdy jako senator RP przygotowałam pierwszy projekt, otrzymywałam pogróżki z wyrokiem śmierci i znajdowałam się pod opieką policji antyterrorystycznej. Niepokoi mnie stan świadomości naszego społeczeństwa.

Zgadza się pani co do litery z którymś z odrzuconych w styczniu przez Sejm projektów?

Mam zastrzeżenia do tego, że łączy się sprawę konkubinatów i związków homoseksualnych. To absurdalne, rozmydla problem i właściwie ukrywa homoseksualizm. Konkubinat to inna sprawa – wolności człowieka, który się nie chce poddać rygorowi prawa. Tych kwestii nie należy łączyć. Dlatego mój projekt dotyczył wyłącznie związków jednopłciowych. Przygotowałam go w tajemnicy przed moim klubem (SLD – przyp. red), przewidując sprzeciw. Pomógł mi Jerzy Jaskiernia, nie Miller, nie Kwaśniewski. Złożyłam go dopiero w sierpniu 2003 r., ponieważ wcześniej zaabsorbowanie referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE wiązało się z troską polityków, by zdobyć aprobatę Kościoła. Nie było więc atmosfery sprzyjającej mojemu projektowi.

To było niemal dekadę temu. Przypomnijmy: w końcu 2004 r. jako inicjatywa senacka projekt przeszedł w końcu przez Senat głosami SLD i Unii Pracy. Na początku 2005 r. trafi ł do Sejmu, ale tam utknął.

Ma pani na myśli pierwsze głosowanie w Senacie – z 3 grudnia 2004 r. Ale potem, zupełnie niespodziewanie, było jeszcze drugie. Gdy przegłosowany przez Senat RP projekt czekał na pierwsze czytanie w Sejmie, umarł Jan Paweł II. Wtedy grupa senatorów, nie tylko prawicowych, ale i z SLD, skierowała do marszałka Senatu Longina Pastusiaka projekt uchwały wzywający do wycofania mojego projektu z Sejmu. Napisali m.in., że „homoseksualiści nie są w Polsce ograniczani w swych życiowych wyborach”, a także, że „po odejściu Jana Pawła II padło wiele słów o tym, że powinniśmy uczcić Jego pamięć nie nowymi pomnikami i nazwami ulic, ale konkretnymi czynami”. Miał to być pośmiertny prezent dla papieża w postaci zaniechania prac nad związkami partnerskimi – które zresztą i tak nastąpiło.

Mimo że projekt uchwały o wycofaniu w końcu nie przeszedł.

Został wniesiony 28 kwietnia 2005 r. – kilka tygodni po śmierci papieża. Musiałam zacząć pracę na nowo. Projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich wrócił jeszcze raz pod obrady Senatu. Dyskusja była jeszcze bardziej burzliwa i ostra niż poprzednio. Udało się. Uchwałę o wycofaniu odrzucono 3 czerwca 2005 r.

Jednak marszałek Cimoszewicz w liście datowanym na 31 maja, czyli 3 dni przed głosowaniem w Senacie, odpisał na list innej grupy senatorów, która ponaglała go do wprowadzenia projektu pod obrady Sejmu: „W obecnej kadencji Sejmu nie planuję skierowania tego projektu ustawy do pierwszego czytania” – napisał. Później wielokrotnie deklarował, że jest „za związkami”.

A pod koniec 2005 r. wybory wygrał PIS. Nic się w Polsce od tamtej pory nie zmieniło?

Niezmiennie każda partia, i wtedy SLD, i teraz PO, liczy się z poglądami Kościoła katolickiego, mimo że jest to tylko jedno spośród 157 legalnie zarejestrowanych wyznań religijnych. Donald Tusk, wiedząc, że weźmie udział w wyborach prezydenckich, wziął ślub kościelny, 27 lat po cywilnym. Przeciętny ksiądz w Polsce wypowiada się tak samo jak 20 czy 30 lat temu. U nas nie czuje się przemian, które zachodzą w Kościele austriackim czy niemieckim. W społeczeństwie wciąż panuje dulszczyzna. Przerażające! Boy przydałby się jeszcze bardziej niż 100 lat temu.

Boy, czyli ostre pióro, ktoś

…kto zdemaskuje przed opinią publiczną tę dulszczyznę i będzie głośno o niej krzyczeć.

Gdyby media nie sprowadzały swojej roli do znajdowania dwóch osób o przeciwnych poglądach i spuszczania ich przed kamerą jak psów ze smyczy, to ręczę, że w ciągu roku czy dwóch lat 20-30 proc. Polaków zmieniłoby zdanie na temat legalizacji związków partnerskich” – stwierdziła niedawno Agnieszka Holland.

Tak, bo taki medialny „dialog” do niczego nie prowadzi. Pojawiają się głosy, że związki partnerskie to temat zastępczy. A przecież chodzi o zmianę sytuacji największej liczebnie mniejszości. Prawne zezwolenie na związki partnerskie zmieni świadomość. Prawo ma moc krzewienia tolerancji. Muszę zaznaczyć, że argument niezgodności z konstytucją tylko ośmiesza tych, którzy go głoszą. Kiedy przygotowywałam mój projekt, były zamawiane ekspertyzy i sprawdzono to.

Argumentu prawnego używa się, bo jest silniejszy niż np. moralny.

Nie, nie zgadzam się tu z panią. Motyw jest inny. Politycy, którzy go formułują, stwarzają pozory, że pragnęliby coś zrobić dla mniejszości: „Wybierzcie nas ponownie, bo my na pewno coś dla was zrobimy, no, ale w tej chwili nie możemy, bo trzeba najpierw zmienić konstytucję”. To jest wielkie kłamstwo! Do przeciętnego Polaka najbardziej przemawia argument, że związki jednopłciowe są rzekomo niemoralne.

Pod argumentem z praworządności kryje się moralność. Konstytucja jest traktowana jak dokument nie tylko prawa, lecz prawa moralnego.

O, tak. Teraz się zgadzam. Powszechnie moralność jest utożsamiana z moralnością katolicką traktowaną jako jedynie słuszną. A poglądów moralnych jest wiele i rozmaite są też interpretacje tzw. prawa naturalnego.

Jak pani odbiera słowa Lecha Wałęsy, że „homoseksualiści w Sejmie powinni siedzieć w ostatniej ławce albo jeszcze dalej, za murem”? Są moralne?

Kojarzą mi się z faszyzmem. Oburzające są także słowa pani profesor uniwersytetu…

Krystyny Pawłowicz z PiS?

…słowa obrażające homoseksualistów. Zapewne ta sama osoba ceni wybitnych twórców, nie chcąc wiedzieć, że wielu z nich jest homoseksualistami. Głupota i wąskie horyzonty myślowe wyrządzają wiele krzywd.

Pani profesor, jak żyć?

(śmiech) Wybierać sensownych ludzi do parlamentu, uwalniać umysł od manipulacji mediów. Potrzebna jest wielka akcja oświatowa. Organizuję przeciętnie trzy konferencje rocznie, w czasie których zagadnienie tolerancji związków partnerskich jest przedmiotem referatów i dyskusji. Wszystko zależy od zmiany świadomości i odwagi. W mediach i na uczelniach panuje lęk, żeby nie wypowiadać poglądów odstających od tych, które mają charakteryzować „przyzwoitego” Polaka. Ja przestałam być „przyzwoitym” profesorem. Nigdy nie zostałam zaproszona, jak inni profesorowie politycy, do wykładu na temat moich ustaw na państwowej uczelni.

A „przyzwoity” profesor…

…głosi pochwałę heteroseksualnej miłości i wskazuje na moralność katolicką jako jedynie słuszną. W czasach PRL byłam kantystką otoczoną marksistami. Dziś otaczają mnie ci sami profesorowie, ale już są prokościelni.

Co współczesny Kant powiedziałby o związkach partnerskich?

Prawdopodobnie powiedziałby, że nie ma wartości wyższej niż człowiek, czyli że każdego człowieka należy traktować bezinteresownie, jako cel sam w sobie, a nie jako środek do celu. Mocą prawa powinniśmy mieć przyznany równy zakres wolności, w obrębie którego każdy dokona wyborów zgodnie z własną naturą i poglądami. Według Kanta, przymus prawa służy wolności. Przypadkowo wybrani parlamentarzyści nie są uprawnieni do rozstrzygania sporów moralnych.

Posłanka Pawłowicz odpowie: a proszę bardzo! Proszę żyć, przecież to nie jest nielegalne! A poseł Żalek doda: damy wam jeszcze możliwości regulacji pożycia rozrzucone po rożnych ustawach.

To nie zapewniłoby równego zakresu wolności osób homoseksualnych i heteroseksualnych. Można stracić pracę, można być wyeliminowanym z rodziny, czy obrzucanym jajkami, bo społeczeństwo w większości uważa, że homoseksualizm jest niemoralny. Dopiero ustawa – przymus prawny! – doprowadzi do zrozumienia, że to, co jest dozwolone prawnie, jest wyrazem przyzwoitości i pozwoli żyć osobom nieheteroseksualnym w sposób jawny. Prawo nie powinno być sposobem narzucania wszystkim moralności jednej z grup światopoglądowych. Związki homoseksualne wymagają analogicznych reguł prawnych, jakie mają związki hetero – nie ma uzasadnienia dla dyskryminowania mniejszości, choćby liczyła dziesięć osób.

Liczy o wiele więcej, ale wiele i wielu z nas uważa, że walka, polityka ich nie dotyczy. Chcą żyć spokojnie.

Znam pary homoseksualne, które w bliskich kontaktach ze mną udają, że nie są parami. Dwie z nich odsunęły się ode mnie w okresie moich starań o przeprowadzenie ustawy. To jest dla mnie szok! Niezdrowa jest chęć życia w spokoju za wszelką cenę. Znów zbliżają się święta i te bezsensowne życzenia: spokojnych świąt. Nonsens! Święta powinny być niespokojne, burzliwe, dostarczać przeżyć, przemyśleń i doznań! Chęć spokoju, niechęć do narażenia się nie służy sprawie i utrwala nietolerancję.

Polacy wcale nie chcą wolności?

Chyba nie bardzo! Bo wolność to ciągły niepokój: czy dokonujemy prawidłowego wyboru. Wolność to zarazem odpowiedzialność, przed którą wielu ucieka. Należy być autentycznym. Moralny jest człowiek, który żyje zgodnie ze skłonnościami swojej natury i z własnym światopoglądem, nawet gdy odrzucają go najbliżsi.

To czego życzyłaby pani na Święta?

Więcej odwagi, chęci czynu za wszelką cenę! Stanowczego domagania się należnych praw!

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.