Normalni ludzie

Ze znakomitym reżyserem FELIKSEM FALKIEM, autorem takich filmów jak „Wodzirej”, „Samowolka”, „Komornik” czy „Joanna”, rozmawia Rafał Dajbor 

 

Foto: Maciej Zienkiewicz

 

Czy pamięta pan moment, gdy pierwszy raz zetknął się pan z męską homoseksualnością? Czy było to w szkole, na studiach, czy już w środowisku filmowym?

Trudno mi sobie teraz przypomnieć. W tamtych czasach, to znaczy w latach mojej młodości, funkcjonowało to w ten sposób, że o kimś się mówiło, „że jest”. Tak było i na Akademii Sztuk Pięknych, i w gronie studentów szkoły filmowej, ale… To nie był temat, który byłby w sposób wyjątkowy omawiany i nikt też nie był chętny się „przyznawać”, bo powszechnie uznawano to za temat wstydliwy. Nie istniał jeszcze skrót „LGBT”, a o homoseksualistach często mówiło się w sposób wręcz wulgarny, używając słowa „pedał”. Dziś się to zmieniło i coraz częściej używamy słów, które są nie tylko wyrazem tolerancji, a wręcz akceptacji. Ale pierwszego mojego zetknięcia się… Nie, zdecydowanie nie pamiętam.

Pytałem o gejów – a czy na początku swojej drogi spotkał pan lesbijki?

Jeśli tak – to jeszcze bardziej nic o tym nie wiedziałem. Wydaje mi się, że kobiecy homoseksualizm był ukrywany jeszcze mocniej, niż męski. Nawet dziś, gdy tak przeglądam zestaw moich znajomych, to jestem prawie pewien, że znam osobiście tylko dwie lesbijki – reżyserki Kasię Adamik i Olgę Chajdas.

A czy był pan obiektem podrywu ze strony mężczyzny?

Była kiedyś w Warszawie taka słynna postać, Henryk Kurek, powszechnie znany jako „Henio Meloman”. W okresie studenckim, zaraz po maturze, byłem chłopaczkiem dosyć ładnym. Nie pamiętam, gdzie się spotkaliśmy, ale Henio jakoś wyczuł moją ówczesną samotność. Najpierw namówił mnie na wspólne pójście do „Stodoły”, a w Sopocie, gdzie spotkaliśmy się na festiwalu jazzowym, zaprosił mnie do wynajmowanego przez siebie pokoju i zaczął się do mnie dobierać. Taka relacja mnie nie interesowała, więc po prostu od niego wyszedłem. Potem jeszcze się nieraz widywaliśmy, wiem, że śledził moją pracę, spotykaliśmy się nieraz w teatrze i na imprezach muzycznych. Był bardzo sympatyczny.

Gdy był pan wykładowcą w szkole filmowej w Łodzi, miał pan studentów, którzy byli na tyle jawni, że wiedział pan, że są gejami?

Zaskakuje mnie pan tym pytaniem, bo dopiero teraz w ogóle zaczynam się zastanawiać, czy ktokolwiek z moich studentów mógł być gejem. Kompletnie się w tym nie orientowałem. Muszę powiedzieć, że wielu gejów, z którymi pracowałem, nigdy nie zachowywało się w sposób jakkolwiek „informujący” otoczenie o swojej orientacji, a o tym, że są gejami dowiadywałem się później. Na przykład Krzysiek Kolberger. Albo inny aktor, który też grał u mnie w jednym z filmów, ale jego nazwiska nie wymienię.

O Kolbergerze porozmawiamy za chwilę, bo teraz chciałbym zapytać o pana „Opus Magnum”, czyli „Wodzireja” (1977), w którym wątek homoseksualny jest bardzo ważny, ponieważ ma wpływ na akcję filmu, a dwaj żyjący ze sobą geje, których grali Wiktor Sadecki i Stanisław Chmielorz pokazani są nie jako samotne i śmieszne cioty, ale jako normalni ludzie tworzący coś, co dziś nazywamy związkiem partnerskim. W tamtych czasach było to na polskim ekranie wręcz prekursorskie. Wzorował się pan na jakichś znanych panu gejach ze środowiska estradowego? Skąd pomysł na obsadzenie tych ról tymi dwoma aktorami?

Wprowadziłem ten wątek całkowicie ze swojej wyobraźni, nie wzorowałem się na nikim, kogo znałem, a jeśli chodzi o aktorów, to Chmielorza i Sadeckiego zasugerował mi Jurek Stuhr. To byli jego starsi koledzy z krakowskich scen.

Czyli to, że Sadecki zagrał geja w „Diable” Andrzeja Żuławskiego nie miało wpływu na Pana decyzję?

Nie mogło mieć wpływu, bo kręcąc „Wodzireja” nie widziałem „Diabła”, który był filmem skierowanym przez cenzurę na półkę. Natomiast pamiętam, że scena z Sadeckiem, Chmielorzem i Jurkiem Stuhrem budziła na widowni śmieszek. Co ciekawe – nie wzbudziła żadnej reakcji ze strony cenzorów, nie zauważyłem, by wspomniano o niej w recenzjach, nie przypominam sobie także, by jakikolwiek gej rozmawiał ze mną na jej temat. Myślę, że to dlatego, iż ci bohaterowie zostali – jak pan zauważył – pokazani jako normalni ludzie, których wyróżnia jedynie inna orientacja seksualna. Bardzo nie lubię, kiedy aktorzy zaczynają w rolach gejów „udawać gejów”, przesadzać z rzekomo gejowską akcentacją i ruchami. Sadecki i Chmielorz nie grali w sposób przegięty.

A czy homoseksualizm jako taki – był tematem dla twórców nurtu „Kina moralnego niepokoju”, którego i pan jest przedstawicielem? Agnieszka Holland wspomina, że postać geja w filmie „Aktorzy prowincjonalni” to pomysł nie jej, ale współscenarzysty filmu, Witolda Zatorskiego, geja.

Nie był tematem i przyznam szczerze, że gdyby chcieć wtedy uczynić wątek homoseksualny wątkiem głównym – to nie wiedzielibyśmy w ogóle jak to ugryźć. Jak już mówiłem ta kwestia uchodziła w latach 70. i 80. za wstydliwą. Odnosiłem wrażenie, że środowisko homoseksualistów żyje jakby osobno, za pewną zasłoną.

W filmie będącym kontynuacją losów Lutka Danielaka z „Wodzireja”, czyli w „Bohaterze roku”, w roli prowadzącego konkurs Miss Polonia występuje homoseksualny Mieczysław Gajda.

O orientacji Gajdy wiedzieli wszyscy, ujawnił to proces Nasierowskiego, więc o nim akurat wiedziałem i ja. Natomiast do obsady trafi ł dlatego, że ktoś mi go zasugerował jako aktora, który prowadzi tego rodzaju imprezy, więc będzie w takiej scenie „u siebie”. To, że był homoseksualny, nie miało po raz kolejny żadnego znaczenia.

Z kolei w filmie „Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce…” (1989) grali Igor Przegrodzki i Marek Barbasiewicz.

Igor Przegrodzki nigdy swojego homoseksualizmu nie ukrywał. Po prostu zachowywał się tak, że nie mogło być co do tego żadnych wątpliwości. Zagrał u mnie główną rolę w „Mamucie” Tankreda Dorsta w Teatrze Telewizji, w którym jego postać wzorowana była na Knucie Hamsunie. Był znakomity. Z Markiem Barbasiewiczem współpracowałem jeszcze później, po „Kapitale…”, zawsze świetnie nam się pracowało.

Jest też fi lm, którego pan nie reżyserował, ale którego scenariusz pan napisał. Mówię o „Barytonie” w reżyserii Janusza Zaorskiego, w którym wątek gejowski jest szalenie ważny. W rolę geja wciela się Jan Englert, a fi lm zawiera interesującą scenę, w której grany przez Englerta bohater zlizuje szampana z torsu swojego kochanka. To pierwsza tak odważna scena homoerotyczna w polskim kinie.

Tak, ale to wszystko nie moja zasługa. To, jak ta scena przebiega, wymyślił Janusz Zaorski z aktorami. Sporo pomysłów w tym filmie jest od Zaorskiego. Ja się do reżyserii zupełnie nie mieszałem, ale potem obejrzałem gotowy już fi lm i bardzo mi się podobał.

Trochę odżegnuje się pan od swojej roli w pokazywaniu tematyki LGBT w polskim kinie, ale jednak „Wodzireja” i „Barytona” pominąć w tym kontekście się nie da. Dlaczego umieszczał pan w scenariuszach tak ważne dla akcji gejowskie postacie?

Dlatego, że jako autora zawsze najbardziej interesowało mnie to, że ludzie są tak różnorodni. A w tych wszystkich różnorodnościach istnieją także różne orientacje seksualne. To, że umieszczałem w scenariuszach postaci gejów nie miało na celu niczego poza ukazaniem ludzi w całej rozpiętości ich charakterów, zachowań, także seksualnych. Wprowadzenie postaci homoseksualnej wprowadza w naturalny sposób nowy rodzaj relacji między bohaterami.

Wróćmy więc na koniec do Krzysztofa Kolbergera. Niedawno na łamach „Repliki” o jego orientacji opowiedziała wprost jego córka. To chyba jedyny, obok wyznań córki Jarosława Iwaszkiewicza przypadek, w którym o homoseksualnej orientacji rodzica opowiada jego dziecko.

Z Krzyśkiem współpracowałem wiele razy – w teatrze, Teatrze Telewizji i w filmie. Był w jakimś sensie „moim” aktorem. Na początku nie wiedziałem, że jest gejem. Krzysiek często obsadzany był w rolach facetów bardzo szorstkich, kojarzących się z tradycyjną męskością. Sam go przecież tak obsadziłem – grany przez Krzyśka reżyser w serialu „Twarze i maski” to taki wręcz skurwysyński macho, choć gdy kręciliśmy ten serial to już o jego orientacji wiedziałem. Od pewnego momentu było wiadomo, że Krzysiek ma w Brukseli przyjaciela, do którego regularnie jeździ. Ten człowiek jest zresztą teraz już na stałe w Polsce. Dla Ani Romantowskiej był to szok, gdy dowiedziała się, że do mężczyzny odchodzi od niej człowiek, z którym ma dziecko. Spotkaliśmy się kiedyś nad morzem, w Dziwnowie, ja i moja żona i właśnie Ania, która wtedy nam opowiedziała, że dopiero od niedawna sama wie o Krzyśku. To musiał być chyba początek lat 90. Wtedy i ja się dowiedziałem. Krzysztof Kolberger był tak poza wszystkim bardzo ciepłym i miłym człowiekiem. Nie znam – i mówię to zupełnie szczerze – nikogo, kto by Krzyśka nie lubił.  

***

Feliks Falk (ur. 1941) – reżyser filmowy i teatralny; autor scenariuszy, sztuk i słuchowisk radiowych. Jedna z czołowych postaci nurtu „kina moralnego niepokoju”. Zaczynał w połowie lat 60. jako scenograf w Teatrze im. A. Mickiewicza w Częstochowie. Reżysersko debiutował w kinie dramatem psychologicznym „W środku lata” (1975), potem był słynny „Wodzirej” (1977) z brawurową rolą Jerzego Stuhra. Trzeci fi lm Falka („Szansa”, 1979) został nagrodzony na festiwalu w Gdańsku za scenariusz i wyróżniony w Locarno i Rotterdamie. Falka nagrodzono w Gdyni także za scenariusz „Barytonu” (1984) w reż. Janusza Zaorskiego. Dwa z jego filmów („Bohater roku”, 1987, i „Komornik”, 2005) były polskimi kandydatami do Oscara. Liczne laury (Gdynia, Chicago, Moskwa i Orły) zebrała „Joanna” (2010), opowieść o kobiecie ukrywającej w czasie wojny żydowską dziewczynkę. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla kultury polskiej (2011) oraz złotym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2014). Właśnie ukazał się zbiór jego prozy „Gmach. Opowieści prawdopodobne i prawdziwe”.

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.