Pani z przedszkola (Polska, 2014), reż. M. Krzyształowicz, wyk. K. Gruszka, A. Kulesza, K. Janda, A. Woronowicz; dystr. Kino Świat, premiera w kinach: 25.12.2014
O pocałunku Agaty Kuleszy i Karoliny Gruszki oraz ich filmowym romansie w czasach PRL-u już się mówi. A jednak jeśli ktoś szuka w „Pani z przedszkola” lesbijskiej historii, to się zawiedzie.
Akcja idzie tak: pewien mężczyzna ma problemy z przedwczesnym wytryskiem i idzie do psychoterapeuty. Tam cofa się w traumy wczesnego dzieciństwa, które oglądamy w retrospekcjach. Największą okazuje się romans jego matki z przedszkolanką. Ale czy na pewno? Przecież to tylko wspomnienie, czyli fantazja: by pozbyć się problemu, bohater musi opowiedzieć sobie całą historię inaczej: „zabić” ojca, uwolnić matkę od kalectwa, jakim ukarał ją za les romans i „przelecieć” przedszkolankę. Oczywiście, wszystko w podświadomości. Bo cały film w pewnym sensie tam właśnie się toczy. Bohater nie tyle wspomina rzeczywistość, co relacjonuje swe o niej fantazje. Już na początku pada znamienne zdanie o kompleksie Edypa, a przez cały film natrętnie powtarza się fraza na temat snu („on ma mocny sen”). Trójkąt edypalny i sen to granice narracji. Mówi tylko dorosły analizant, dziecko milczy – fantazjuje: o seksualności rodziców, o strasznym odejściu matki (do kobiety, która jest jego własną fantomową miłością/matką). Wszystko się miesza za sprawą dziecięcej hiperbolicznej wyobraźni. Bo jest to film o dzieciństwie (także o PRL-u jako dzieciństwie), nie o lesbijkach. Lesbijstwo zostało zatem utopione w nadmiarze seksualności. Czy fobicznie, możemy dyskutować. Czy lesfantazmaty (pomieszane z kalectwem, karą i kastracją) działają negatywnie? Odpowiedź nie jest oczywista, ale faktem pozostaje, że wciąż mamy jedynie fantazmaty, a realność lesbijska w polskim kinie stanowi miejsce puste. (MKo)
Tekst z nr 53/1-2 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.