Polish, queer & proud

Z ROBERTEM KOCUREM, który w londyńskich klubach występuje jako drag queen POLKA DOT, wykonując polskie piosenki, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Foto: drag queen Polish RemoveHer; IG: @polishremoveher

 

Pamiętasz swój pierwszy występ dragowy?

Jak dziś! Było to w 2018 r., 5 lat po mojej przeprowadzce do Londynu. Na początku chodziłem po klubach i pubach w Soho, gdzie odkrywałem gejowski i queerowy świat. Natknąłem się na drag show. Wcześniej takie występy widziałem tylko w „RuPaul’s Drag Race”. Fascynowało mnie to. Jednak dopiero widząc występy na żywo, zrozumiałem, że jako osoba queerowa możesz coś tworzyć i być z tego dumnym. Po opuszczeniu klubu nie musisz wracać do swojego „normalnego” życia, tylko możesz być queerem 24 godziny na dobę. W Polsce zdarzyło mi się brać udział w przedstawieniach Teatru Muzycznego w Gliwicach, więc gdy widziałem postaci na londyńskiej scenie, od razu zaiskrzyło. Brakowało mi występów. Jednak docierałem się z tym pomysłem przez dobrych kilka miesięcy. Ciągle czułem, że nie jestem gotowy. W końcu kolega „zmusił” mnie do zapisania się na open mic w jednym z lokalnych klubów. Inny znajomy nauczył mnie make-upu, stworzyłem mashup piosenek Britney i Beyoncé. Główkowałem przy wymyślaniu imienia. Chciałem, by podkreślało moją tożsamość i jednocześnie było pomysłowe. W końcu uznałem, że jestem Polakiem za dnia, a Polką w nocy. Polka Dot to po angielsku kropki na materiale, groszki. Świetnie pasowało! Wyszedłem na scenę. Po występie dostałem owacje na stojąco, ludzie podchodzili pogadać, zrobić zdjęcia. Byłem zachwycony! Jednocześnie przypomniały mi się występy w Gliwicach, podczas których myślałem, że nie jestem dostatecznie dobry. Na londyńskim debiucie hamowałem myśli: „Nie jesteś wart tych oklasków”. Wychodziła ze mnie polska mentalność.

Osoba aktorska i drag persona niekoniecznie operują w tych samym rejestrach.

To prawda, ale drag wydał mi się fajną alternatywą. Mógłbym występować na scenie, kreować nową postać, byłbym swoim kostiumologiem, choreografem, makijażystą. W gliwickim teatrze, jeszcze w czasach licealnych, wszystko było bardzo normatywne. W Londynie obiecałem sobie, że gdy ktoś mnie zapyta, czy jestem gejem, nie będę się ukrywał. Emigracja miała być moim świeżym startem. Drag pasował do niego idealnie.

Jak żyło ci się w Polsce?

Zawsze byłem osobą kolorową, lubiłem ubierać się inaczej niż rówieśnicy, nosiłem przysłowiowe rurki, miałem długie włosy. Wyzywano mnie od „bab”, ale nie pamiętam, abym słyszał: „Ty pedale!”. Być może dlatego, że zawsze otaczałem się wspierającymi osobami, choć przez długi czas siedziałem w szafie. Od zawsze też byłem osobą, która jak coś robi, to daje z siebie wszystko. Tak było z religią katolicką. Zapisałem się do ministrantów, uczęszczałem do oazy, chodziłem kilka razy w tygodniu na msze, roznosiłem „Gościa Niedzielnego”. Byłem do tego stopnia wierzącą osobą, że brałem pod uwagę pójście do seminarium! Mimo że moi rodzice od zawsze byli religijni, chodzili do kościoła, a ojciec codziennie rano czytał Biblię, jednak nie zmuszali mnie do wiary. Po prostu lubiłem msze. Było w nich coś artystycznego. Podobało mi się, że religia katolicka każe się kochać i miłować.

A jednocześnie nienawidzi osób LGBTQ+.

Z czasem zacząłem dostrzegać te pęknięcia i wreszcie prawdziwe oblicze Kościoła. Najpierw jednak na poważnie brałem to, co słyszałem od księży. Kiedy dowiedziałem się, że masturbacja jest grzechem, zaprzestałem jej. Jednak w czasie dojrzewania, kiedy hormony buzują, od czasu do czasu pozwalałem sobie na wyzwolenie seksualnych emocji. Myślałem, że najbardziej grzeszny jest wytrysk. Dlatego masturbowałem się do ostatniego momentu i ściskałem penisa, aby nie doprowadzić do ejakulacji. Jeżeli mi się nie udawało, skruszony biegłem do spowiedzi. Dopiero na studiach w Krakowie zacząłem zauważać absurdalność Kościoła. Odkrywałem siebie, chodząc po klubach głównie gejowskich, jak Cocon. Po pierwszych pocałunkach i spotkaniach z chłopakami z jednej strony czułem, że robię coś niewłaściwego; z drugiej wiedziałem, że nikogo nie krzywdzę i jestem szczęśliwy. Poszedłem jednak do spowiedzi, podczas której powiedziałem księdzu, że jestem gejem. Odpowiedział, że samo bycie nie jest grzechem, ale seks z mężczyznami już tak. Jeszcze kilka lat musiało minąć, abym mógł odkryć, że Kościół robił mi pranie mózgu.

Jak ci się to udało?

Małymi krokami. Cały czas chodziłem do Coconu. Widziałem tam facetów, którzy są w pełni sobą. Zrozumiałem, że ja również mogę być szczęśliwym gejem. Zrobiłem coming out przed przyjaciółmi ze studiów. Wszyscy mnie zaakceptowali. Przełom nastąpił na drugim roku, podczas Erasmusa na Cyprze. Tam pierwszy raz uznałem, że koniec z oszukiwaniem siebie i innych. Nikt mnie przecież tam nie znał. Może to trywialne, ale w Polsce nie czułem wolności, tylko osaczenie. To wrażenie bycia w pułapce na nowo pojawiło się po powrocie do kraju. Byłem nieszczęśliwy. Chciałem być sobą zawsze, nie tylko po godzinie 21 w gejowskim klubie. Zdecydowałem się wyjechać do Londynu. Nie potrzebowałem wizy, a do domu nie było daleko. Przed wylotem postanowiłem zrobić oficjalny coming out przed mamą. Uznałem, że raz kozie śmierć, jak mnie nie zaakceptuje, to i tak mam bilet do Wielkiej Brytanii.

Jak mama zareagowała?

Była w szoku! Chociaż miałem wrażenie, że przez moją grę w teatrze i artystyczne zainteresowania nie będzie to dla niej takim zaskoczeniem. Mimo że mnie zaakceptowała, powiedziała, że będzie się za mnie modlić, aby mi „przeszło”. Odpowiedziałem tylko: „Dzięki za modlitwę!”. Na szczęście po roku zrozumiała, że bycie gejem to nie „faza” czy „wybór”.

A tata?

Trochę się go bałem, dlatego powiedziałem mu dopiero po pół roku, gdy przyleciałem w odwiedziny. Okazało się, że pod moją nieobecność mama trochę podprowadziła ojca pod temat. Kiedy powiedziałem: „Jestem gejem”, ku mojemu zdziwieniu tata zapytał: „Dlaczego tak późno mi o tym mówisz? Gdybyśmy z mamą dowiedzieli się wcześniej, moglibyśmy cię wesprzeć”. Wytłumaczyłem mu, że w Krakowie spotkałem się z nieheteronormatywnymi osobami, które wyrzucono z domu. Nie chciałem stracić rodziców.

Jak Londyn cię przyjął?

Zrobiłem sobie rok przerwy od studiowania. Pracowałem w sklepie obuwniczym. Poznawałem ludzi. Zaskakiwała mnie ich otwartość i tolerancja. Zrozumiałem, że żyłem w toksycznym związku z Polską, w której dominuje postawa „pan tu nie stał”, a więc zawiść, zazdrość i niechęć do drugiej osoby. Nie spotkałem się ze stygmatyzacją w związku z tym, że jestem gejem. Dostałem miejsce na eksplorację. Zrozumiałem, że idę heteronormatywną ścieżką. Próbowałem wpisać się w ramy, które widziałem u rodziców, na filmach, w reklamach itd. Myślałem w kategoriach: mąż, dom, rodzina. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej wiedziałem, że to nie dla mnie. Pokochałem queerowość. Drag temu nie ustępował, bo pozwala naginać normy społeczne i kulturowe, naginać płeć. Dlatego na co dzień zacząłem nosić crop topy, przyległe ciuchy, używać brokatu. Mój drag charakteryzuje się rebelianckim charakterem, czyli nie robię tucku, mam nieogolone pachy, nogi… Mieszkam w East London, dzielnicy, która słynie z nieoszlifowanego, ale zarazem autentycznego dragu. Obejrzysz tutaj numery polityczne. Na ulicy zaciera się granica między sceną a życiem codziennym. Widać to chociażby po krzykliwych ubraniach, noszonych niezależnie od płci czy tożsamości.

Jakie są inne odsłony londyńskiej sceny dragowej?

Drag z East London stoi w kontrze do tego, co możesz zobaczyć na Soho. Spotkasz tam fishy queens (drag queens, które do złudzenia przypominają biologiczną kobietę – przyp. red.), drogie marki, dużo pozerstwa i porównywania się. Jest jeszcze Clapham, gdzie króluje tradycyjny drag, a na ulicach mijasz wymuskanych, pięknych i bogatych gejów z buldożkami na smyczy. Oczywiście generalizuję, choć trochę prawdy w tym jest.

Czy to, w jakiej części Londynu mieszkasz, było dla ciebie inspirujące?

Na pewno. Pierwszy drag show, który zobaczyłem, a o którym wspomniałem na początku rozmowy, był mojej znajomej drag queen ShayShay podczas Th e ShayShay Show. To kwintesencja dragu East London. W klubie nie było podziału między widownią a sceną, co pozwalało na eksperymentowanie. Co tydzień wracałem do tego miejsca i testowałem nowe looki. Czasami przychodziłem normatywnie ubrany, innym razem na szpilkach, w brokacie na twarzy albo w kombinezonie z sieciówki. Świetnie się tam czułem, bo pojawiały się pozytywne komentarze. Miałem wrażenie, że Polka Dot we mnie narasta. Wreszcie też zgłosiłem się do „Lipsync 1000”, ikonicznej imprezy klubu The Glory, podczas której wybierają najlepszą drag queen East London.

Co zaprezentowałeś?

Chciałem zrobić coś out of the box, aby zwrócić na siebie uwagę. Nie jestem tancerką, nie umiem zrobić szpagatu, a lipsync do angielskiej piosenki na pewno przeszedłby bez echa. Dlatego postawiłem na kwintesencję Polki Dot, czyli rebel w rodzimym wydaniu. Wystąpiłem do piosenki „To nie ja” Edyty Górniak, podczas której wysypałem na siebie wiadro jabłek. Mimo że dostałem pozytywne komentarze, nie przeszedłem dalej. Na szczęście Jack Cullen, booker z Th e Glory, zaproponował mi występ na ich dorocznej imprezie. Po czasie również wymyśliliśmy koncept SLAV 4 U, czyli jedyny w Wielkiej Brytanii drag show celebrujący polską popkulturę z queerowym twistem. Wtedy, w 2019 r., znałem tylko jedną polską drag queen.

Którą?

Na jednej z imprez, jeszcze w czasie moich pierwszych eksperymentów z dragiem, spotkałem cudownie wyglądającą drag queen w kurtce zrobionej z pociętych kolorowych frędzli. Musiałem do niej zagadać! Okazało się, że była to PolishRemoveHer, polska drag queen. Utrzymywaliśmy kontakt i kiedy zdecydowałem się stworzyć pierwsze SLAV 4 U, od razu ją zaprosiłem. To od Polisha dostałem też namiary na Alexis Saint Pete, rodzimą fishy queen. Obie są teraz moimi najbliższymi drag siostrami. Miały duży wpływ na to, jak ukształtowała się Polka Dot. Razem wystąpiłyśmy w programie „Usłyszcie nas!” w TTV.

Jak celebrujecie polskość na SLAV 4 U?

Wykonujemy tylko rodzime utwory, a line-up, z małymi wyjątkami, również jest z Polski. Pokazujemy, że nasz kraj ma coś więcej do zaoferowania niż homofobia, wódka i pierogi. Celebrujemy naszą popkulturę w sposób queerowy, łączymy folklor z nowymi numerami. Chcę, by londyńska widownia na 2 godziny przeniosła się do Polski moich marzeń, gdzie ludzie nie boją się być sobą, a w tle leci Bajm. Znajomi mówią, że jestem jak Henryk Sienkiewicz – tworzę SLAV 4 U ku pokrzepieniu serc osób na emigracji. (śmiech) Sama impreza miała być jednorazowym wydarzeniem, tymczasem przygotowujemy już ósmą edycję. Nasza widownia składa się w połowie z osób z Polski i w połowie z osób, które nie mówią po polsku, ale są ciekawe naszej kultury. Bardzo często dziwią się, że nad Wisłą są drag queens, skoro panuje tam tak duża homofobia. Sam, prócz tego, że występuję, odpowiadam za konferansjerkę. Po każdym kawałku tłumaczę, o czym był dany utwór i nawiązuję do bieżącej sytuacji w Polsce. Na przykład kiedy robiłem „Testosteron” Kayah, dedykowałem utwór wszystkim kobietom, które protestowały w Polsce, by mieć prawo do aborcji. Albo wykonując „List” Edyty Górniak, dedykowałem go osobom queerowym w Ukrainie, które musiały przywdziać mundur i walczyć za kraj. Chcę, aby moi widzowie nie tylko świetnie się bawili, ale także po show byli bogatsi kulturowo. Czasami żartuję, że robię lepszą robotę w promowaniu polskiej kultury na Wyspach niż PiS. SLAV 4 U wychodzi też poza przestrzeń klubową. Jako Polka Dot organizuję protesty przed polską ambasadą przeciwko zakazowi aborcji czy manifestacje solidaryzujące się z osobami LGBT+ w Polsce. Jako kolektyw pojawiamy się również na festiwalach promujących naszą rodzimą kulturę. Wykorzystuję swój przywilej, to, że mogłem wyjechać z kraju, działając na rzecz polskiej społeczności.

Myślisz, że mógłbyś kiedyś wrócić do Polski?

Tak, biorę to pod uwagę. Byłem w tym roku na mojej pierwszej Paradzie Równości w Warszawie. Odebrałem to wydarzenie jako symboliczne, bo nigdy wcześniej, będąc w pełni sobą, nie maszerowałem ulicami mojego ukochanego kraju. Ogromne wrażenie zrobili na mnie młodzi ludzie, którzy bez skrupułów wyrażali swoją queerowość. Ten widok napawał mnie optymizmem, że to pokolenie naprawdę może przyczynić się do pozytywnych zmian. Co nie zmienia oczywiście faktu, że kiedy wyjeżdżałem z Polski, atmosfera wokół społeczności LGBT+ była zła, tymczasem teraz jest jeszcze gorsza. Wszystko przez publiczne zezwolenie na homofobię. Łamie mi to serce. Pamiętam, gdy po jednym ze SLAV 4 U podeszła do mnie Polka. Podziękowała mi, że stworzyłem domową, rodzimą atmosferę. Z tą różnicą, że dopiero tutaj mogła trzymać swoją dziewczynę za rękę i nie czuć oddechu homofoba na plecach. Mogła być dumna z tego, kim jest. Na tym mi najbardziej zależy, bo mnie zaakceptowanie samego siebie zajęło dużo czasu. Teraz mogę dumnie skandować: „Polish, queer and PROUD!”.

***

Polka Dot i SLAV 4 U na IG i YT: @itsmepolkadot @slav4uparty  

 

Tekst z nr 100/11-12 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.