Sztuka, która wyzwala

Z Danielem Rycharskim, artystą, tegorocznym laureatem Paszportu „Polityki” w kategorii Sztuki wizualne, działaczem grupy chrześcijan LGBTQ Wiara i Tęcza, rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

Tęczowy dres Daniela to jego oryginalny pomysł specjalnie dla „Repliki”. Dres na tęczowo obszył Piotr Pandyra – podziękowania; foto: M. Niewirowicz (niema.foto)

 

Jesteś bardziej z Kurówka czy z Krakowa?

Zdecydowanie z Kurówka.

Ale wyjechałeś na studia do Krakowa, zrobiłeś doktorat na tamtejszej ASP, stałeś się sławny.

Tyle że właśnie dzięki temu, że nie zerwałem związków z moją wsią.

No właśnie, dlaczego nie zerwałeś?

To, skąd pochodzę, było dla mnie zawsze bardzo ważne. W Krakowie wszyscy robili „miejską” sztukę, a mnie inspirowała ta moja wioska, dla wielu być może dziadowska i obciachowa, ale dla mnie fascynująca poprzez swą inność.

Większość osób LGBT wyjeżdża ze wsi i już tam nie wraca.

Dla mnie powrót był naturalny, choć wiem, że dla społeczności wiejskiej stanowię spore wyzwanie. W ostatnich latach stałem się symbolem nowej kultury wiejskiej, a wieś jest kojarzona z bardzo tradycyjnymi wartościami. Odkąd zacząłem otwarcie pokazywać w sztuce wątki związane z LGBT, z ich punktu widzenia chyba trochę przeszedłem na drugą stronę.

Jakie są reakcje?

Na ogół dobre. Mój sołtys powiedział, że nikomu do łóżka nie będzie zaglądał. Wieś to taki organizm, gdzie mieszka sto osób i każdy jest traktowany jako trybik w maszynie, bez którego cały mechanizm nie zadziała. Każdy jest z kimś połączony, jak nie przez sąsiedztwo, to przez pokrewieństwo, więc ludzie się wzajemnie akceptują, bo nie mają wyjścia. Pod tym względem jest lepiej niż na przykład w małych miasteczkach. Już po tym, jak dostałem Paszport „Polityki”, byłem na spotkaniu w bibliotece w Sierpcu. Poproszono mnie, żebym w trakcie wystąpienia broń Boże nie podnosił wątków gejowskich. Oczywiście nie zgodziłem się.

Był skandal?

Nie było, choć na sali był burmistrz i sporo ważnych osób. O swojej orientacji mówiłem naturalnie, a publiczność równie naturalnie wszystko przyjmowała. Po spotkaniu podchodzili do mnie ludzie, dziękowali, mówili, że ten temat nigdy się w Sierpcu publicznie nie pojawił.

Oswajanie trudnych tematów przez sztukę?

A dlaczego nie? Przecież tak było od wieków. Zresztą, w moim osobistym procesie samoakceptacji sztuka miała podstawowe znaczenie. Pozwalała w bezpieczny, czasem metaforyczny sposób mówić o tożsamości LGBT.

Twoje pierwsze „wiejskie” projekty nie były społecznie zaangażowane. Pierwszy projekt, o którym było naprawdę głośno, to wiejski street art.

W Kurówku i okolicznych wsiach namalowałem około stu murali przedstawiających zwierzęce hybrydy. W pewnym momencie każdy rolnik chciał mieć na swojej stodole czy chacie takiego zwierzaka, zaczęto nawet rywalizować, porównując, czyj jest ładniejszy. Ale ten projekt miał też ważne przesłanie, chciałem pokazać, że współczesna wieś jest tak naprawdę wiejskomiejską hybrydą.

Współczesna polska wieś to dla artysty ciekawy temat?

Tym ciekawszy, że ciągle nieodkryty. Większość świata sztuki traktuje wieś z góry, trochę przedmiotowo. Ja pracuję z tradycyjną chłopską wspólnotą, do tego jeszcze traktuję ją podmiotowo, co niektórzy zresztą uznają za polityczne.

No właśnie, robisz projekty nie tylko o wsi, ale też dla wsi i ze wsią.

Zaczęło się od tego, że w 2014 r. kuratorzy Muzeum Sztuki Nowoczesnej zaprosili mnie do udziału w ważnej wystawie „Co widać. Polska sztuka dzisiaj”. Był to przekrojowy przegląd polskiej sztuki współczesnej ostatniego 25-lecia. Wyznaczono nam taki „kącik chłopski”, ja i jeszcze kilku artystów mieliśmy reprezentować nową sztukę wiejską. W ramach projektu zaproponowano, bym do swego Kurówka zaprosił grupę warszawiaków, głównie ludzi kultury, kuratorów wystaw, etnografów. Dla niektórych to była wyprawa w kosmos! Wraz z mieszkańcami Kurówka zorganizowaliśmy im grę terenową, było ognisko, wódeczka, jak to na wsi. Na początku było sztywno, ale alkohol sprawił, że obie strony zaczęły ze sobą rozmawiać. W pewnym momencie faceci z Ochotniczej Straży Miejskiej przynieśli swe strażackie ubrania, a warszawiacy zaczęli je przymierzać. To mi pokazało, że świat sztuki i wieś mogą ze sobą rozmawiać na normalnych, partnerskich warunkach.

Dzięki wódce?

Trochę też, ale przede wszystkim dzięki sztuce. Mój pierwszy zaangażowany społecznie projekt to była brama triumfalna z okazji 150-rocznicy zniesienia pańszczyzny. Szczerze mówiąc, jako chłopak ze wsi wiedziałem, że problemem pańszczyzny wieś już od pokoleń nie żyje, to jest problem obcy, dawno zapomniany. Poddałem się jednak miejskiej optyce, zrobiłem bramę, która nawiązywała do wiejskiej metaloplastyki, ale też zachodnioeuropejskich bram triumfalnych. Całość pomalowałem w tęczowe pasiaki, co później ktoś zinterpretował nawet jako nawiązanie do Auschwitz i do opresji osób LGBT na wsi.

Słusznie?

Do dziś nie jestem pewien. Ale po tym projekcie zrozumiałem, że nie mogę patrzeć na wieś oczami miasta. Zobaczyłem, że chłopi są ciałem politycznym, mają swych aktywistów, swą własną artykulację i że miasto postrzega ich w sposób bardzo stereotypowy. Zobaczyłem wykluczenie tych ludzi, które później, po latach, skojarzyło mi się z wykluczeniem osób LGBT.

Owocem tych poszukiwań był twój głośny projekt „Pomnik Chłopa”.

Było to nawiązanie do XVI-wiecznego, nigdy niezrealizowanego projektu Albrechta Dürera. Wykonałem naturalistyczną figurę chłopa w pozie Chrystusa Frasobliwego, ludzie ze wsi reagowali entuzjastycznie, doskonale rozumieli, o co mi chodzi.

Na pomniku umieściłeś naturalistyczną rzeźbę sołtysa Kurówka.

Adama Pestę, świetnego faceta, ale dla mnie też postać poniekąd symboliczną. Kiedyś utrzymywał się ze sprzedaży mleka, teraz już nie może, bo to nieopłacalne. Przez ten pomnik pokazałem chłopów jako grupę wykluczoną, ale nie przez pańszczyznę, lecz przez transformację ustrojową. To wykluczenie na różnych polach, choćby przez to, że ze wsi masowo wyjeżdżają ludzie młodzi, w tym wiele kobiet. Przygotowując Pomnik Chłopa spędziłem całe dnie przed Kancelarią Premiera, gdzie przez 129 dni grupa protestujących rolników rozbiła Zielone Miasteczko. Rozmawiałem z nimi, przy okazji robiąc im warsztaty street artu.

Nie patrzyli na ciebie jak na dziwaka?

Raczej im imponowałem, trochę się we mnie zapatrzyli. Po jakimś czasie jedno z kół Solidarności Rolników Indywidualnych zaproponowało mi, żebym zrobił sztandar ich patrona Św. Ekspedyta, męczennika z epoki Cesarstwa Rzymskiego.

Nie przeszkadzało ci, że chłopi z wiejskiej Solidarności to głównie opcja konserwatywno- narodowa?

Jako artystę to spotkanie różnych światów bardzo mnie zafascynowało. Zaprojektowałem i wykonałem ten sztandar, umieszczając na nim elementy tęczy. Projekt pojechał nawet do Krakowa, gdzie grupa chrześcijan LGBT Wiara i Tęcza, z którą jestem związany, pokazała go na wystawie zorganizowanej w ramach Przestrzeni Pielgrzyma LGBT podczas Światowych Dni Młodzieży.

Rolnicy nie protestowali przeciwko tęczowym elementom na swoim sztandarze?

Odbyłem z nimi trudną rozmowę, ale w końcu jakoś się przekonali. Dla mnie ta wzajemna wymiana symboli pomiędzy wykluczoną wsią a poddaną opresji społecznością LGBT była bardzo ważna.

Później przyszedł kolejny głośny projekt, w którym już wprost odniosłeś się do tematyki LGBT.

To był czas, kiedy już aktywnie działałem w Wierze i Tęczy i duchowość zaczęła odgrywać w mojej sztuce coraz większą rolę. Zacząłem się zastanawiać nad losem porzuconych krucyfiksów z cmentarnych krzyży. Na świeżym grobie ustawia się krzyże z figurką Jezusa, potem, gdy buduje się nagrobek, z tymi pasyjkami nie wiadomo co zrobić. Czasem trafiają na śmietnik, czasem do kamieniarzy, którzy nie mają pomysłu, gdzie to przechowywać. Te niechciane „Chrystusy” skojarzyły mi się z wierzącymi osobami LGBT, z którymi Kościół nie wie, co zrobić. Niby nie może odrzucić, ale najchętniej pozbyłby się kłopotu.

W tym czasie dostałem zaproszenie na prestiżową wystawę do Pałacu Kultury pod tytułem „Nic o nas bez nas”. Dotyczyła zaangażowania politycznego młodych twórców. Podjąłem decyzję, że zrobię projekt dotyczący sytuacji osób LGBT w Kościele. Dam głos tym, którzy na co dzień nie są słyszalni.

I tak powstał projekt „Tablica”.

Postanowiłem przypomnieć, co o osobach homoseksualnych mówi Katechizm Kościoła Katolickiego. Oczywiście, zalecenie katechizmu, by osoby homoseksualne traktować z „szacunkiem i delikatnością”, większości osób homoseksualnych nie zadowala. Ale uznałem, że nawet ten minimalistyczny zapis nie jest w Kościele znany i przestrzegany. Postanowiłem przypomnieć ludziom, że on istnieje. Przetopiłem cmentarne figurki Chrystusa i zrobiłem z nich tablicę stylizowaną na takie, które wiszą w kościołach.

Umieściłeś tam dokładny cytat z katechizmu dotyczący osób homoseksualnych.

A mimo to te słowa okazały się niezwykle kontrowersyjne. Pisałem do różnych księży z pytaniem, czy nie umieściliby tej tablicy w przestrzeni kościelnej, ale nikt się nie zgodził. Najczęściej zresztą w ogóle mi nie odpowiadano. Postanowiłem więc stanąć z tą tablicą przy wejściu do jednego z najbardziej uczęszczanych kościołów w Warszawie. Trzymałem ją przez wiele godzin, mdlały mi ręce.

Bałeś się?

Na początku nie. Do momentu, kiedy podszedł do mnie młody chłopak i zagroził śmiercią.

Jak reagowali inni ludzie?

Różnie. Niektórzy mi grozili, inni chwalili. Wiele osób podchodziło mówiąc, że myślą podobnie jak ja. To były bardzo cenne rozmowy.

Księża też podchodzili?

Tak, ale chowali się, żebym ich nie widział. Uznali, że jestem prowokatorem, choć trzymałem zapis obowiązującego ich katechizmu!

Zawiodłeś się?

Rzeczywiście, miałem nadzieję, że być może mój projekt będzie punktem wyjścia do jakiejś rozmowy na temat stosunku Kościoła do osób LGBT. Okazało się jednak, że Kościół nie za bardzo umie na ten temat rozmawiać. Było to dla mnie trudne, tym bardziej, że ja wtedy bardzo potrzebowałem tej rozmowy także ze względów osobistych.

Dlaczego?

Nie wiem, czy powinienem o tym mówić.

Powiedz tyle, ile chcesz.

Naruszam pewne tabu, ale może moja historia zabrzmi dla kogoś jak ostrzeżenie. Przez jakiś czas byłem zaangażowany w bardzo osobistą relację z księdzem, która przerodziła się w wielkie cierpienie. Ten ksiądz dziś już odszedł z kapłaństwa, zresztą nie z mojego powodu. Nasza relacja skończyła się dość dramatycznie, nie chcę mówić o szczegółach. Powiem tylko, że poczułem się potraktowany przedmiotowo i bardzo to przeżyłem. Na własnej skórze doświadczyłem hipokryzji, jaką mają ludzie Kościoła w stosunku do osób LGBT. Pomyślałem też jednak, że być może moje trudne doświadczenie komuś pomoże. Wtedy powstał pomysł projektu „Interwencja”.

Opowiesz więcej?

Kiedyś na warszawskim spotkaniu Wiary i Tęczy prezentowałem mój projekt „Tablica”. Zrobił duże wrażenie, ktoś zaproponował, że dobrze byłoby tę tablicę zabrać na Drogę Krzyżową. Ta idea bardzo mocno we mnie pracowała, aż doszedłem do wniosku, że muszę zrobić oddzielny projekt. Postanowiłem znaleźć drzewo, na którym powiesił się gej lub lesbijka i zrobić z tego drzewa krzyż.

Znalazłeś.

Choć nie było to łatwe. Początkowo myślałem nawet, że po materiał będę musiał pojechać do USA, bo tam wiele takich przypadków opisano w prasie. U nas nie. Znalazłem jednak taką historię na południu Polski.

Podasz szczegóły?

Niezbyt mogę. Rodzina tej osoby nie chce się zgodzić, by o tej historii opowiadać. Piętno samobójcy, w dodatku osoby homoseksualnej, jest niestety ciągle zbyt duże. W okolicy lasu, gdzie ta osoba popełniła samobójstwo, spotkałem człowieka, który mieszkał tuż obok miejsca tragedii. Bał się tego drzewa, nie dawało mu ono spać. Kiedy się dowiedział, że chcę z niego zrobić krzyż, wyraźnie się uspokoił. Bardzo mi pomógł. Krzyż dla chrześcijanina nie jest symbolem śmierci, ale zwycięstwa nad śmiercią. On to doskonale odczytał, jego reakcję potraktowałem jako pewnego rodzaju zielone światło dla mojego projektu.

Nie boisz się, że ktoś twoje intencje odczyta opacznie?

Rozmawiałem o tym niebezpieczeństwie z Haliną Bortnowską, teolożką, przyjaciółką Wiary i Tęczy. Zwróciła mi uwagę na to, by koniecznie ten projekt w jakiś sposób rozświetlić. Żeby było jasne, że nie jest to apoteoza śmierci, lecz życia. By stał się ostrzeżeniem, że homofobia naprawdę zabija. Całkowicie się z tym zgadzam. Trzeba powtarzać, że samobójstwo nigdy nie jest wyjściem. Chciałbym, żeby wszystkie osoby LGBT, zwłaszcza te, które myślą o tym, by zrobić sobie krzywdę, usłyszały, że życie to jest coś znacznie więcej niż śmierć.

***

Daniel Rycharski – urodził się w 1986 r w mazowieckiej wsi Kurówko, później mieszkał w Gorzewie, Sierpcu, Płocku i Krakowie.
Ukończył studia na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, obronił doktorat na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych. Obecnie wykłada na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Działa w grupie chrześcijan LGBTQ Wiara i Tęcza

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.