Z założycielkami „Codziennika Feministycznego” – Zuzanną Janisiewicz, Kamilą Kuryło i Dominiką Wróblewską rozmawia Marta Konarzewska
Razem wymyśliłyście „Codziennik Feministyczny”?
Dominika: Obudziłam się o 4. w nocy, zauważyłam, że Kamila jeszcze nie śpi. Pytam, co robi, a ona, że zakłada „Codziennik Feministyczny”. Rano fanpage był już gotowy, po kilku dniach – blog, a po miesiącu – strona internetowa.
Kamila: Za moją pierwszą wypłatę! (śmiech) Działamy non-profit. Oprócz naszej trojki – Justyna Kowalska i Kasia Siemasz – dziewczyny, które same się do nas zgłosiły. Justyna wysłała tekst, potem kolejne, później zaczęła tłumaczyć, redagować i pracować na co dzień. Kasia mieszka i studiuje w Wiedniu. I jeszcze Aleksandra Kamińska oraz Mateusz Romanowski, który publikuje też na lewica.pl – znamy się od lat, kopaliśmy razem piłkę w podstawówce.
Zuzanna: Ja dbam o wizualną stronę „Codziennika”, tworzę ilustracje i wybieram zdjęcia, redaguję też teksty, prowadzę korespondencję z autorami/kami. Ale właściwie każdy/a robi wszystko. Pracujemy i porozumiewamy się głownie przez internet, na naszym supertajnym forum. Działamy na zasadzie demokracji bezpośredniej, gdy trzeba podjąć decyzję np. o publikacji czy odrzuceniu danego tekstu. Ale w sytuacjach spornych to Kamila, prezeska, ma ostateczny głos.
Zdecydowałyście się na używanie słowa, które jest raczej „antycool”, czyli „feminizm”.
Z: Dla nas pojęcia „queer” czy „kobiecy” są zbyt wąskie. Sporo uwagi poświęcamy środowisku LGBT, sporo artykułów wyświetla się pod tagiem „gender” – jednak feminizm to jest coś więcej, znacznie szersze pojęcie. To nie tylko postawa życiowa, ale rozległy nurt filozoficzny. Ma swoją historię i wiele odłamów: jak anarchofeminizm, ekofeminizm, feminizm lesbijski. Na łamach „Codziennika” staramy się rozpowszechniać go w całej okazałości. Jeśli niektórym nasze posty wydadzą się zbyt radykalne, by „ocieplić” wizerunek „stereotypowej feministki” – cóż, nie taki jest nasz cel. Wierzymy bowiem, że ten ruch, ta historia, obroni się sama. Nie zamierzamy sztucznie ugrzeczniać feminizmu, którego idea i założenia przełamywały i przełamują tabu.
K: Chcemy pokazać cały potencjał myśli feministycznej, całe spektrum możliwych działań i koncepcji. Polacy/Polki wciąż boją się tego słowa – to wynika z niewiedzy i z głęboko zakorzenionych stereotypów. Znam wiele osób, mówiących: „Równość kobiet i mężczyzn – jak najbardziej, jestem za!”, ale na „feminizm” już się krzywią.
Zaczęłyście przed wakacjami, a we wrześniu na Facebooku lubiło was już ponad 5000 osób. Wiele moich znajomych mówi: „No! wreszcie mam co czytać do kawy!”
K: Byłyśmy szczerze zaskoczone takim zainteresowaniem. Chciałam stworzyć przestrzeń do dyskusji, otwartą dla reprezentantek/ów każdego nurtu feministycznego, który stawia opor wobec kapitalizmu, ale także oswajać ludzi z „tym strasznym słowem”. Pomysł na „Codziennik” zrodził się z obserwacji zagranicznych platform informacyjnych, takich jak „The Guardian” czy „Huffington Post”, które mają działy adresowane do kobiet, ich konstrukcja jest jednak inna niż w Polsce – znajdziesz tam informacje o prawie, rodzicielstwie, LGBT, gender, feminizmie. Nie ograniczają się, jak u nas, do mody, urody i porad, jak zrobić dobrze swojemu facetowi. Zaś feminizm w Polsce najczęściej utożsamiany jest z liberalizującymi profesorami/kami piszącymi felietony w wysokonakładowych tygodnikach.
D: W Polsce ewidentnie brak takich treści, mamy co prawda „Wysokie Obcasy”, ale coraz rzadziej można tam przeczytać coś faktycznie dobrego, zaś wydawnictwa feministyczne są bardzo niszowe. Już dwie dziennikarki „WO” publikowały u nas teksty, to chyba o czymś świadczy. Wierzymy, że można opowiadać feminizm na nowo i można nim zaciekawić.
Z: Dbamy o to, żeby „Codziennik” miał też piękny wygląd. Bardzo mi zależy, żeby feminizm wizualnie nie kojarzył się tylko z wykresami obrazującymi różnice płacowe kobiet i mężczyzn albo z wyświechtanym już na wszystkie sposoby plakatem „We can do it”. Chciałabym zrobić z niego coś „cool”, bo sama zaznaczasz: na razie jest raczej „anty-cool”, a przecież to seksizm ma być antycool. Sztuka, grafika, dobra ilustracja to idealne narzędzia, żeby zmieniać to wyobrażenie.
K: Mamy ogromną satysfakcję, kiedy dostajemy wiadomości, że dzięki nam jakaś czytelniczka zmieniła spojrzenie na daną sprawę. To na maksa motywuje!
Pamiętacie waszą drogę świadomościową? Jak to się kształtowało?
Z: W dzieciństwie uwielbiałam oglądać „Akademię Pana Kleksa” i byłam wkurzona, że nie ma tam miejsca dla dziewczynek i tylko chłopcy uczą się czarować i śpiewają te wszystkie superpiosenki. Teraz wydaje mi się oczywiste, że na każdym etapie życia zauważałam te drobne niesprawiedliwości – w liceum plastycznym, potem na Akademii Sztuk Pięknych, gdzie studiowałam – niedocenianie kobiet-artystek i kobiet w historii w ogóle.
K: Ja od małej grałam w piłkę, wolałam towarzystwo chłopaków, chyba już wtedy zaczęłam zauważać rożne przejawy dyskryminacji dziewczyn. Lecz największy wpływ na moją aktywność czy wrażliwość społeczną, nie tylko feministyczną, miało Wielokulturowe Liceum im. Jacka Kuronia, które miałam zaszczyt ukończyć. Pamiętam jak zaczytywałam się w literaturze marksistowskiej. To była chyba pierwsza klasa, napisałam esej o jakobinach, który obiegł całą szkołę i tak poznałam Kasię Bratkowską (uczy w tym liceum polskiego – przyp. red.). Zabrała mnie na spotkanie Porozumienia Kobiet 8 Marca – to był chyba przełomowy moment.
D: Bardzo długo miałam problem z powiedzeniem głośno: jestem feministką. Wydawało mi się, że trzeba o tym dużo wiedzieć, żeby moc się określić, do tego miałam to typowo polskie wyobrażenie: szajbuski, które krzyczą na ulicach i chcą nie wiadomo czego. Później okazało się, że to wszystko od wewnątrz wygląda inaczej, że radykalne działania są potrzebne, bo tylko one są zauważalne. Kiedy poznałam Kamilę, okazało się, że moje poglądy od dawna są w 100% feministyczne i że chcę zmieniać to, co mnie wkurza dookoła. Więc jestem feministką.
Co musi wiedzieć, a nie wie, młoda Polka, nastolatka, która mówi: „OK, czaję, to było potrzebne w XIX czy XX wieku, gdy trzeba było walczyć o prawa wyborcze. Ale teraz? Po co?”
Z: Młoda Polko, feminizm jest po to, żebyś nigdy nie pomyślała, że jesteś gorsza lub mniej wartościowa ze względu na to, że jesteś kobietą.
D: Że masz takie same prawa do kariery, rozwoju i samorealizacji i nie możesz rezygnować ze swojej indywidualności, nawet jeśli wyjdziesz za mąż i urodzisz dziecko.
K: Żebyś nie musiała rodzić niechcianych dzieci, czuła się bezpiecznie na ulicach i we własnym domu, otrzymywała równe wynagrodzenie, co twój chłopak – jeśli jesteś hetero i masz chłopaka. Żebyś wiedziała, że masz wpływ na otaczający cię świat.
Wiele lesbijek, które poznałam to niefeministki albo nawet antyfeministki. Z kolei wiele osób ze świata normatywnego sądzi, że feministki to lesbijki.
Z: Bardzo ciekawa kwestia. Znam środowisko les dość dobrze, sama jestem jego częścią, i zastanawiałam się nieraz, skąd brak świadomości feministycznej u wielu polskich lesbijek. Jeśli chodzi o ich nastroje polityczne, wydaje mi się, że rzadko wychylają nos poza liberalizm światopoglądowy, nastawiają się raczej na walkę tylko o ten jeden – homoseksualny – aspekt życia.
K: Widać to po wysokiej frekwencji lesbijek na Paradach Równości w porównaniu z Manifami czy marszami antyfaszystowskimi.
Z: Może ta niechęć do feministek to rozczarowanie polityką jako taką? A może chęć udowodnienia w swoim otoczeniu, że pomimo bycia lesbijką jest się „normalną dziewczyną”, bez żadnych radykalnych opcji, bez wojowania ze światem, bez nienawidzenia mężczyzn? Bo taki stereotyp feministki jest wciąż żywy, także wśród lesbijek. Może nie chcą się w ten stereotyp wpisywać.
A co ma faktycznie feminizm do świata les?
Z: Wydaje mi się, że często lesbijki przejmują retorykę dyskryminacyjną i seksistowską z popkultury i powielają ją w zachowaniach. Odzywki typu „zaliczanie lasek”, „niezła dupa”, „pokaż cycki”. Ostatnio na imprezie lesbijskiej organizatorki parę razy puściły piosenkę „Blurred Lines” Robina Thicke, która ma przecież ewidentnie seksistowski tekst. Gdy zwróciłam na to uwagę, powiedziały, że generalnie nie obchodzi ich, że ten tekst obraża kobiety, po prostu lubią ten numer.
D: A sam seksizm między lesbijkami, jeśli w ogóle można o nim mówić, ma trochę inny wymiar, niż seksizm Robina Thicke. Może jest to po prostu element lesbijskiej kultury, z całym podziałem na butch, femme, tomboy, shane type etc. A „Blurred Lines” zostały rewelacyjnie sparodiowane przez feministki, obejrzyjcie clip „Defined Lines” na youtube.
K: Nawet jeśli lesbijki czują, że mają inną kulturę i nie dotyczą ich problemy większości kobiet, to są bardziej otwarte na problem dyskryminacji, na wszelkie objawy niesprawiedliwości, a feminizm jest otwarty na inność. Jeszcze zwerbujemy je do swoich szeregów.
Moj ulubiony tekst w „Codzienniku to ten Emmy Woolf o „wychudzeniu” – bo idzie na skos tego, co przewidywalnie feministyczne. Jakie były przełomowe dla was teksty?
D: Tłumaczenie tekstu „Nie golę się”! Wtedy zrozumiałyśmy, jaki możemy mieć zasięg i jakie emocje wzbudzamy: pierwszy atak trolli, pierwszy wykop, prawie 30 tysięcy odsłon. Jak na początkujący fanpage to było coś.
K: Gdy Karolina Gierszewska napisała tekst o tym, jak dokonała aborcji. Świetny, mógłby pojawić się w wysokonakładowej prasie, poruszający wiele istotnych kwestii, nie tylko dostępności aborcji, ale także traktowania kobiet w szpitalach. Ten tekst uświadomił nam, że jesteśmy blisko kobiet, że chcą nam opowiadać o swoich doświadczeniach, że chcą się nimi dzielić, że coraz częściej denerwuje je niesprawiedliwość społeczna. Dostajemy też wiadomości od kobiet, które dotyka przemoc i nie wiedzą, gdzie mogą uzyskać pomoc, a na komendzie policji słyszą: „na własnego męża chce pani donosić?”. Po to właśnie powstał „Codziennik”, żeby, słuchając głosów rożnych kobiet, uświadomić sobie jak aktualny powinien być dziś feminizm.
Z: Pewnego razu dostałyśmy e-maila, w załączniku wciągający, porządnie napisany, merytoryczny tekst „Femme fatale i feministki, czyli oblicza gender w powieściach Tadeusza Dołęgi- Mostowicza”. I dopisek autorki „przesyłam tekst, który został zamowiony przez redakcję pewnego portalu, a następnie odrzucony jako zbyt feministyczny – recenzja brzmiała, iż traktuje o nikomu niepotrzebnej ideologii. Jestem zdecydowana opublikować go nieodpłatnie, jeśli ≪Codziennik≫ byłby zainteresowany”. Rozumiesz? W momencie, kiedy powstaje rządowa kampania aktywująca kobiety w życiu zawodowym, kiedy o gender mówi się dużo i jest to gorący temat, jak ktokolwiek mógł nie chcieć publikować takiego tekstu? Dla nas to sygnał, jak bardzo potrzebne było takie miejsce, jak „Codziennik”. Nie tylko w ujęciu społecznym, ale też kulturowym. Chciałybyśmy przygarniać wszystkich tych publicystów i publicystki, których teksty odrzucono jako „zbyt feministyczne”.
Jakie są plany, marzenia i fantazje „Codziennika”?
D: Chciałybyśmy publikować własne wywiady, rozmawiać o feminizmie z artystkami, z działaczkami, z autorkami. W przyszłości też planujemy organizować akcje społeczne, działać poza siecią. Chcemy też więcej mężczyzn współpracujących z nami, czekamy na nich. I oczywiście „Codziennik Feministyczny” w kioskach.
Potrzebujecie wolontariuszy/ek? Jak mogą się zgłosić?
Jasne: codziennikfeministyczny@gmail.com
I chwila na prywatę: Kamila, Dominika, jesteście razem, mieszkacie razem i razem robicie feministyczną prasę. Nie macie czasem siebie dość?
D: Razem jesteśmy od roku, od poł roku oprócz nas jest jeszcze kot Gniewosz. Poznałyśmy się na wernisażu Zuzi. Zaczęło się tak, że o mały włos nie skończyłoby się bojką, chyba jakiś pijacki konflikt na tle ideologicznym. Jednocześnie bardzo się sobie podobałyśmy, choć znajomym opowiadałyśmy o sobie – „ta brzydula”, „ta smarkula”. Mimo że nasze poglądy są zbieżne, często mamy rożne podejście do form działania.
K: Co więcej, żadna z nas łatwo nie odpuszcza, nasz kot i sąsiadki/edzi mają z nami ciężkie życie… No, ale później już byłyśmy nierozłączne. Teraz średnio raz na tydzień rozstajemy się przez „Codziennik” (śmiech).
codziennikfeministyczny.pl
facebook.com/codziennikfeministyczny
Tekst z nr 45/9-10 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.