Różowo w Hong Kongu

O jego audycji radiowej LGBT, o klubach gejowskich, o coming outach przed siostrami, o spotkaniu z Rickym Martinem i o imprezach Pink Dot z Brianem Leungiem, aktywistą LGBT z Hong Kongu, rozmawia Mariusz Kurc

Brian Leung i jego organizacja Big Love Alliance organizują Pink Dot, wielki festyn miejski w Hong Kongu promujący różnorodność (na zdjęciu edycja zeszłoroczna)

 

Jak wygląda zwykłe życie LGBT w Hong Kongu? Są kluby, do których można pójść i czuć się swobodnie?

Jak najbardziej. Są też gejowskie sauny. Ale nie ma takiej różnorodności, jak w Europie czy w USA. Tam są gejowskie kluby dla młodzieży i dla starszych, dla ludzi z klasy średniej, dla biznesmenów, dla skórzaków czy dla miśków i tak dalej. U nas one wszystkie wyglądają dość podobnie. Jest też duża rotacja; jedne powstają, inne się zamykają. Wiesz, Hong Kong jest mały, 7 milionów ludzi stłoczonych na małym skrawku lądu, ceny za wynajęcie lokalu – niebotyczne. Trudno utrzymać się na rynku.

Do 1997 r. Hong Kong był kolonią brytyjską, teraz jest częścią Chin. Mam rację, przypuszczając, że gdzie indziej w Chinach atmosfera jest bardziej konserwatywna?

Tak. Hong Kong wciąż jest dużo bardziej „zachodni” niż reszta Chin. Bardziej angielski i bardziej liberalny. Mieszkańcy Hong Kongu czują się bardziej po prostu mieszkańcami Hong Kongu niż Chin. Przez pierwsze kilka lat po przejściu pod chińskie rządy praktycznie nie czuło się różnicy, teraz jakby zaczynają się za nas „brać”. Wyraźniejsze są próby ograniczenia wolności słowa. Jednocześnie pojawili się politycy nawołujący do niepodległości – rząd w Pekinie nie patrzy na nich przyjaźnie.

W Polsce młody gej z dużego miasta, który chce poczuć większą akceptację czy wolność, jedzie do Berlina, Londynu, Barcelony czy Madrytu. A w Hong Kongu?

Leci na Tajwan. To tylko godzina samolotem. W Tajpej są większe niż u nas Parady Równości a dyskusja na temat związków partnerskich/małżeństw jednopłciowych jest na politycznej wokandzie. Albo do Tajlandii. Albo, jak uzbiera pieniądze, jak ja lata temu – do San Francisco.

I jak wrażenia?

Niezapomniane. Początek lat 90., byłem młodzieńcem jeszcze niewyoutowanym, trochę wystraszonym własnym homoseksualizmem, ale chciałem bardzo jechać do „naszych”. Wtedy pójście nawet do klubu gejowskiego w Hong Kongu było dla mnie poważnym przekroczeniem – tym bardziej, że często zdarzały się naloty policji.

Naloty?

Tak. Wiesz, że homoseksualizm był u nas nielegalny do 1991 r., prawda?

Wiem.

Nie ścigano ludzi ani nie skazywano, więc przepis de facto nie był stosowany, ale… Naloty na kluby były. Praktycznie tydzień w tydzień. Przyjeżdżała policja, zapalano światła, kontrolowano ludziom dokumenty. Nie działo się nic strasznego, to było takie „miękkie” prześladowanie. Przerwa w zabawie trwała z godzinę, atmosfera siadała, ci niewyoutowani byli najbardziej zestresowani, a wszyscy – wkurzeni, upokorzeni.

Samą legalizację w 1991 r. pamiętasz?

Jak przez mgłę. Nie śledziłem wszystkiego na temat LGBT, jak później. Czytałem artykuły w gazetach… W każdym razie żadnego wielkiego świętowania nie było.

A w San Francisco naloty, owszem, też bywały, tylko 30 lat wcześniej.

Gdy ja tam pojechałem, poczułem zew wolności. Spotkałem wiele osób, wielu „naszych” (śmiech). Miałem też przelotny romans z pewnym nauczycielem, zachowałem bardzo miłe wspomnienia. Jedno zdarzenie szczególnie utkwiło mi w pamięci. Wyszliśmy na ulicę i on wziął mnie za rękę. Tak po prostu, jak gdyby nigdy nic. W biały dzień. Uśmiechał się, a ja byłem w szoku. Możesz jeździć, gdzie chcesz, ale zawsze ze sobą zabierasz samego siebie – i swoje lęki, uprzedzenia, zahamowania. W tamtym momencie musiałem się z nimi skonfrontować, na początku czułem się bardzo nieswojo. On mnie wyzwolił.

Miałem zadać to sakramentalne pytanie o twoją drogę do samoakceptacji, ale już sam opowiadasz.

Pierwsze wyzwolenie przyszło wraz z pasją do muzyki. Eurythmics, Erasure, Pet Shop Boys, Depeche Mode, the Smiths – lata 80. Przy czym nie chodziło o samą muzykę. David Bowie czy Annie Lennox nieśli ze sobą całe przesłanie, by nie wpasowywać się w wąskie schematy płciowe. Zachłysnąłem się tym – i tak zostałem DJ-em. Skończyłem studia i w 1987 r. wygrałem radiowy konkurs na DJ-a.

W 1987 r. byłeś po studiach? Brian, wyglądasz nieprawdopodobnie młodo.

Mam 52 lata. Coming out w muzycznym czy medialnym środowisku jest łatwiejszy. Ujawniłem się przed przyjaciółmi, współpracownikami. Potem przyszedł czas na moje trzy siostry, to była raczej ich inicjatywa. Jedna z nich zadzwoniła któregoś dnia: „Braciszku, ja już to i tak wiem, więc nie ma sensu milczeć, jesteś gejem, nie ma problemu”. Tyle. A z rodzicami nie rozmawiałem do dziś, choć z pewnością wiedzą, w końcu prowadzę od lat radiowy program LGBT w radiu. Funkcjonujemy z rodzicami na zasadzie: „Wiemy, ale nie pytamy o to” – a ja sam też nic nie mówię. Jak obserwuję młodych ludzi, to widzę, że u nich jest zupełnie inaczej, dużo większa otwartość.

Opowiesz o tym programie w radiu?

Moje wyjście z szafy zbiegło się mniej więcej w czasie z powstaniem internetu. Ponieważ chciałem już wtedy czegoś więcej, niż tylko grać muzykę, to wymyśliłem własną internetową audycję LGBT. Był rok 2000, gdy zacząłem. To była pierwsza taka audycja w Hong Kongu, dziś jest ich co najmniej kilka w sieci. Połączenie było nie najlepsze, jeszcze nie było sieci szerokopasmowej, ale nie zrażałem się – nadawałem z mojej strony internetowej codziennie.

Codziennie?!

Codziennie dwie godziny przez trzy lata. Jestem prawdziwym pasjonatem, wiem. To dzięki tej audycji dostałem w 2006 r. propozycję z publicznego radia RTHK (Radio Television Hong Kong). To był specyficzny czas – publiczne radio było krytykowane za zbyt komercyjne podejście, a jednocześnie „Tajemnica Brokeback Mountain” święciła właśnie triumfy, dostała oscarowe nominacje. Kwestia gejowska stała się gorącym tematem. To była dla mnie szansa, mogłem dotrzeć do dużo większej publiczności. Prowadzę tę audycję już 10 lat. Nazywa się „We are family”. Dwie godziny wieczorem, co sobota. Wszyscy się szykują na imprezy, na „Saturday Night Fever” – a ja do pracy.

Jakie tematy poruszasz?

Poruszamy, bo mam współpracowników i współpracowniczki, najprzeróżniejsze sprawy związane z LGBT. Ostatnio gościliśmy w studio pierwszy w Hong Kongu gejowski chór, gadaliśmy, zaśpiewali też „Seasons of Love” z musicalu „Rent”. Pierwsze kilka lat było dość trudne w porównaniu z ostatnimi – dziś łatwiej znaleźć rozmówców, którzy nie boją się coming outu. Rok 2012 r. można chyba uznać za przełomowy. Wyoutowała się wtedy dwójka popularnych piosenkarzy Anthony Wong i Denise Ho. Anthony ujawnił się w dość spektakularny sposób – podczas koncertu w największej hali w Hong Kongu. A Denise zrobiła coming out na Paradzie. Wbrew obawom wielu, te ujawnienia nie spowodowały spadku ich popularności, nawet chyba przeciwnie. Kilka miesięcy później coming out zrobił jeszcze Raymond Chan, pierwszy jawnie homoseksualny polityk, członek Rady Legislacyjnej Hong Kongu. Ponoć jeden z dzienników groził, że go wyoutuje – więc ich ubiegł. Spotkał się z homofobicznymi komentarzami, ale dużo częściej był chwalony za odwagę. Na tej wznoszącej fali powstała w 2013 r. nasza organizacja Big Love Alliance. I Anthony, i Denise, i Ray są jej członkami. Naszym celem jest wprowadzenie ustawy zabraniającej dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, a w dalszej perspektywie – legalizacja związków partnerskich lub małżeństw jednopłciowych. Od legalizacji homoseksualizmu w 1991 r. do dziś w samym prawie niewiele się zmieniło. Praktycznie tylko jedna ważna sprawa: zrównanie wieku, od którego uprawianie seksu jest legalne. Przepisy były dyskryminacyjne: 16 lat dla seksu hetero, a aż 21 – dla seksu homo. 18-letni gej, Billy Leung (zbieżność nazwisk przypadkowa – przyp. MK), zaskarżył te przepisy i po długiej sądowej batalii wygrał w 2006 r.

Osiemnastolatek? Brawa dla niego!

Dziś dobiega 30-tki – przekażę mu, też działa w Big Love Alliance.

Przed BLA były w Hong Kongu inne organizacje LGBT?

Były i nadal są, ale BLA jest największa i, dzięki tym osobistościom, najbardziej znana. Praca w BLA to teraz moje główne zajęcie, poza audycją.

Jakie masz przewidywania co do ustawy antydyskryminacyjnej, związków partnerskich czy małżeństw jednopłciowych?

Jesteśmy trochę na terenie nieznanym – w naszym regionie jeszcze żaden kraj nie wprowadził małżeństw jednopłciowych. Może Tajwan będzie pierwszy? Zobaczymy. Około 50% mieszkańców Hong Kongu popiera zakaz dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, wśród młodych osób – nawet 90%, więc perspektywy są niezłe, choć nasz rząd nie bardzo jest chętny do współpracy (we wrześniu mamy wybory). Na razie staramy się wzbudzić dyskusję społeczną na ten temat. Na drodze stoją nam m.in. przywódcy religijni, którzy często, niestety, pielęgnują stereotypy.

Religijni? Myślałem, że w Chinach religia nie odgrywa aż takiej roli.

W Chinach może nie, ale w Hong Kongu – tak. Zresztą mamy dość silną grupę chrześcijan w Hong Kongu – prawie milion osób. Część z nich prezentuje argumenty wynikające z uprzedzeń. Pewnie je znasz.

Znam, znam.

Ale widzę progres. Od kilku lat organizujemy Parady Równości oraz, z mojej inicjatywy, Pink Dot.

Pink Dot? Co to jest?

Nie wiesz? To pomysł z Singapuru, który udało mi się zaimportować. Singapur jest bez porównania bardziej konserwatywny niż Hong Kong. O Paradzie Równości z postulatami politycznymi nie może być tam mowy, więc działacze wymyślili Pink Dot. To wielki festyn miejski pod hasłami różnorodności i poszanowania odmienności – o LGBT wprost się nie mówi – podczas którego wszyscy przychodzą ubrani na różowo. W Singapurze Pink Dot istnieje od 2009 r., u nas – od 2014 r. Właśnie jestem w trakcie organizowania tegorocznej edycji. Pink Dot jest też w Japonii oraz, uwaga!, w amerykańskim stanie Mormonów, czyli Utah. W zeszłym roku przyszło 15 tys. ludzi, to więcej niż na naszych Paradach, w tym wiele osób hetero. Można dostać darmowe snacki i napoje, wieczorem jest darmowy występ gwiazdy. Muzyka nas łączy!

Twoja pasja.

Pamiętam wielki koncert w 2000 r. po Marszu Milenijnym w Waszyngtonie, miałem wtedy amerykańskiego chłopaka. Pet Shop Boys, k.d. lang, Chaka Khan., George Michael, Melissa Etheridge… Ach! Trzy razy byłem na Madonnie. Pierwszy raz w Tokio – na słynnej „Blonde Ambition Tour” w 1990 r. a ostatnio w tym roku. Grała u nas na „Rebel Heart Tour”.

Miałeś jakichś znanych muzycznych gości w swej audycji?

Oczywiście! Zrobiłem kiedyś wywiad z Boyem Georgem, który był cudowny, bezpośredni i miły. Ponieważ krążyły plotki, że kocha się w Jonie Mossie, perkusiście Culture Club, zapytałem go delikatnie, czy widział się ostatnio z Jonem. „Ani go ostatnio nie widziałem, ani z nim nie spałem” – odpalił. Gościłem też Stephena Gately, nieżyjącego już niestety, członka Boyzone. Był już po coming oucie, ale nie wiedziałem, czy mogę swobodnie porozmawiać o homoseksualności, więc najpierw sam się przed nim wyoutowałem i gdy właśnie miałem zapytać, zadzwoniła jego komórka. Powiedział: „O, przepraszam, mój chłopak dzwoni”. To już wiedziałem, że nie będzie problemu. Natomiast z Rickym Martinem zrobiłem wywiad na kilka lat przed jego coming outem. Było już wtedy wiele spekulacji na temat jego homoseksualności. Zapytałem go wprost, czy jest gejem.

Serio? Co odpowiedział?

Wymijająco, dyplomatycznie, ale pozytywnie: „Ujmę to tak: z tego, co słyszę, to żadnych złych rzeczy się o mnie nie mówi”. Wraz z moim kolegą dziennikarzem, Chińczykiem, dostaliśmy pół godziny na wywiad u Ricky’ego w hotelu. Kolega też jest gejem, miał akurat na sobie naprawdę fajne sandały od Gucciego. Gdy weszliśmy do pokoju, Ricky ledwo spojrzał na nas i od razu: „Och! Gdzie kupiłeś te sandały? Są boskie!” Gejdary w głowach nam obu piknęły.

 

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.