Z artystą Bartłomiejem Jarmolińskim o jego pracach, orientacji seksualnej w sztuce, o Warholu, Leonardzie, byciu Madonną i granicach płciowości rozmawia Bartosz Reszczak
W projekcie video „Confessions after hours” wcieliłeś się w Madonnę. Fajnie było poczuć się Madonną?
Madonną po godzinach pracy, w sali lustrzanej Łódzkiego Domu Kultury. Założyć różowe body i w rytm jej przeboju „Hung up” powyginać się do woli… Fajnie było! Ale ta praca, pokazywana podczas wielu różnych wystaw, sprawiła, że przylgnęła do mnie łatka „Pana Madonny”. Tyle tylko, że nie o zabawę tu chodziło, nie o kolesia przebranego w ciuchy Madonny, ale o, skazaną z góry na niepowodzenie, próbę bycia kimś, kim się nie jest.
Dużo w twojej twórczości przekraczania granic płciowości…
A kim jest prawdziwy mężczyzna? Prawdziwa kobieta? Jestem przekonany, że każdy ma w sobie pierwiastki męskie i żeńskie. Te pęknięcia znajdują mnie same. Gdybym miał stabilne życie, był szczęśliwy, a świat akceptowałby moje wybory, prawdopodobnie moja twórczość obrałaby zupełnie inny kierunek. Pewnie skupiłbym się na rozważaniach formalnych, eksplorował inne przestrzenie. Ale tak nie jest, dlatego poruszam tematykę społeczną, wartości estetyczne są równie istotne, oba czynniki stanowią o całości prac.
Twoja koncepcja sztuki zaangażowanej zderza się z rzeczywistością. Kiedy dyrektorka szkoły, w której uczyłeś plastyki zobaczyła twoje, będące elementem projektu, zdjęcia, na których nosisz blond perukę i kabaretki…
…tak, musieliśmy się pożegnać. Po prostu zrezygnowałem z pracy. Nie chciałem nawet dyskutować z nią o sztuce. Mam świadomość, że od nauczyciela wymaga się, aby był wzorem do naśladowania, by był wzorem także w wymiarze moralnym i edukacyjnym.
Ale czy sztuka może być niemoralna? Czy uzasadniona przecież artystycznie transgresja to już brak moralności?
Można używać różnych środków artystycznych, ale najważniejszy jest przekaz, kontekst. Jeżeli praca ma czemuś służyć, postawić przed widzem pytanie, to rozważania na temat moralności są nieuzasadnione. Sama prowokacja nie ma żadnej wartości. Staje się tandetą.
Są granice prowokacji?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
Twojej twórczości blisko do pop artu.
Spotkałem się z taką oceną, wielokrotnie w dobrym tego słowa znaczeniu. Słyszałem też opinie mówiące o tym, że blisko mi do banału, że ocieram się o kicz. To oczywiście zależy od interpretacji osób oglądających moje prace.
Ale to działania kontrolowane, pop-art nie przyjąłby takiej formy, gdyby nie formalne uproszczenia, które miały przybliżyć przekazywane treści publiczności.
I właśnie w tym rzecz, poruszam istotne dla mnie kwestie, na przykład analizując społeczne znaczenie płci, przy czym rzeczywiście do tej pory używałem często stylistyki bliskiej pop-artowi.
Czy nie sądzisz, że projekt „Santo Subito”, w którym wykorzystałeś ikony popkultury w charakterze świętych-patronów, spotkałby się z większym oddźwiękiem, gdybyś wziął na warsztat polskie ikony?
Tworząc, nie zastanawiam się nad odbiorem prac. Przedstawiam to, co porusza mnie. „Moi” święci patronują – w różnym wymiarze, choćby tylko symbolicznym – warstwom społecznym lub ludziom, którzy w różnym stopniu przyczynili się do ich śmierci (np. Gianni Versace – patron celebrytów, Freddie Mercury – patron bezpiecznie kochających, Michael Jackson – patron lekarzy – przyp. red.). Owszem, np. malarz Zdzisław Beksiński mógłby zostać patronem młodych, z kryminałem w tle. Takich symbolicznych polskich postaci można by znaleźć więcej, a jednak zależało mi na bardziej uniwersalnym przekazie.
Jest w tym dużo cynizmu, bo jak inaczej nazwać określenie Grace Kelly, która zginęła w wypadku samochodowym, patronką podróżnych? A zarazem większość z tych osób to ikony LGBT. To przypadek?
A czy nie jest tak, że środowisko LGBT, niezależnie od tego, jak jest naprawdę, kojarzy się z najlepszą zabawą, swobodnym stylem życia, optymizmem, zabawą, glamourem? Wśród naszej społeczności jest duże grono osób kształtujących gusta estetyczne. Może stąd ta zbieżność. Kreujemy rzeczywistość, czy komuś się to podoba, czy nie. W pewnym sensie wprowadzamy „na salony” nasz gust, pewnie jest w tym coś ze snobizmu, ale też po prostu dobra jakość. A do tego wszyscy artyści, twórcy są w mniejszym lub większym stopniu ekshibicjonistami. Inaczej nie tworzyliby sztuki.
I stąd już blisko do Warhola.
Wszystkie drogi prowadzą do niego – jego osobowości i twórczości. To, że Warhol był gejem, nie pozostawało bez znaczenia w kontekście jego prac, zresztą nie tylko jego.
To dlaczego polscy artyści nie chcą, aby ich homoseksualność była znana?
Myślisz, że nie chcą?
Pierwszym i zarazem zbiorowym wyjściem z szafy była wystawa „Ars Homo Erotica” i album „Art Pride”, w którym znalazły się również twoje prace.
Rzeczywiście, trafnie to nazwałeś – to było zbiorowe wyjście z szafy. Myślę, że dobry pod to grunt zrobił coming out Tomasza Raczka, osoby znanej i szanowanej za erudycję i kulturę osobistą, oraz kolejne coming outy osób publicznych.
Sztuka może istnieć bez kontekstu? Bez wiedzy o artyście ją tworzącym?
Nie można odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Jest to uzależnione od istoty pracy, która może skupiać się jedynie na wartościach czysto formalnych lub też na treści, która będzie najistotniejsza. W tym znaczeniu sztuka nie istnieje bez kontekstu.
Ale kiedy malarz, który jest gejem, maluje nagiego mężczyznę, to trudno mi uwierzyć, że jego postrzeganie tego ciała nie jest podszyte erotyką lub chociaż jakąś dwuznacznością…
Nie mogę się z tym zgodzić, to nie jest regułą, choć interesujące wydaje się spojrzenie w tym kontekście na prace Leonarda da Vinci. Homoseksualność Leonarda jest widoczna w jego dziełach. To bardzo ważny dla mnie twórca właśnie w kontekście mniejszościowym. Mężczyźni są u niego piękniejsi i – jak sądzę – bardziej kobiecy niż kobiety, które namalował. Są zmysłowi, erotyczni i eteryczni. No, i ta słynna tajemnica leonardowych uśmiechów. Zgadzam się z teorią wielu biografów Leonarda, według której sam często był dla siebie modelem. Twarze z jego przedstawień – zarówno mężczyzn, jak i kobiet – są do siebie podobne. To rodzaj krypto-autoportretów. Z kobiet, które przedstawił, najbardziej zmysłowa jest Gioconda, ale dla mnie nie jest to portret kobiety. Gioconda zawiera w sobie pierwiastek męski i żeński.
Tak więc jego sztuka jest kontekstualna. A twoja? Na ile twoja orientacja seksualna przekłada się na twórczość?
Na tyle, na ile ważne jest dla mnie, abym mógł spokojnie iść z mężczyzną ulicą, nie budząc krzywych spojrzeń, tak jak pary heteroseksualne ich nie budzą.
Czy jest coś takiego, jak sztuka homoseksualna?
Nie. Jest sztuka tworzona przez osoby homoseksualne, ale tu orientacja twórcy jest jedynym spoiwem. Czy nagie męskie ciało musi mieć aspekt homoseksualny, skoro maluje je gej? Gdzie miałaby tu przebiegać granica?
Moim zdaniem, właśnie w kontekście. Wracamy do kontekstualności sztuki. Nie wrzucałbym jednak prac artystów LGBT do jednej szufladki „sztuka homoseksualna”, to uproszczenie. Niemniej nie można zignorować twojej tezy, co unaoczniła wystawa „Ars Homo Erotica” Pawła Leszkowicza. Tam właśnie sztuka została wtłoczona w kontekst i nawet dzieła dawnych artystów, o których orientacji seksualnej nie mamy pojęcia, były pracami stricte homoseksualnymi. Myśląc o sztuce „homoseksualnej”, mam na myśli nie tyle akty męskie czy damskie, gdyby były tworzone przez lesbijkę, ile raczej „sztukę walczącą”, czyli przekaz. Społeczne uwarunkowanie. Niezależnie od formy dzieła. Sztukę, która pokazuje, że to także może być miłość, „uczłowiecza” homoseksualizm. Bo niebezpośrednim przekazem takiego dzieła jest wołanie o równość. Poprzez obcowanie z tego typu sztuką widz ma możliwość zobaczenia odpychanych lub marginalizowanych przez samego siebie tematów z innej niż dotychczas perspektywy.
Tyle mówi się o środowisku artystycznym jako o „przestrzeni homoseksualnej”. Jak to wygląda z twojego punktu widzenia – wyoutowanego artysty funkcjonującego na co dzień w Łodzi?
Podobnie jak w innych miejscach, tak w Łodzi jest wiele osób homoseksualnych, które działają aktywnie w obszarze sztuk wizualnych, mody, filmu. W obszarze tej płaszczyzny to duża społeczność, nie czuję się odosobniony. Przynajmniej nie w tym wymiarze.
Pisarki buntują się, gdy ich twórczość nazywa się „literaturą kobiecą”. Czy tobie uwłaczałoby, gdyby twoje prace nazwano „sztuką homoseksualną”?
Nie, to nie jest przymiotnik piętnujący, a jednak mogłoby się to odnosić tylko do niektórych prac. Jest to szczególnie uzasadnione, bo niektóre z nich znalazły się w albumie „Art Pride”, który ukazał się mniej więcej w tym samym czasie, gdy otwierano wystawę „Ars Homo Erotica”. Odpowiedziałem na tę propozycję z dużym entuzjazmem, szczególnie, że był to pierwszy raz, kiedy pokazałem moje prace w tym kontekście.
A więc kontekst!
(śmiech) Dla mnie był to przełom, bo jedynie bliscy wiedzieli o mojej orientacji, niby nigdy nie robiłem z tego tajemnicy, a jednak w sferze publicznej – w tym szerszym wymiarze – zaistniałem jako gej pierwszy raz właśnie wtedy.
***
Bartłomiej Jarmoliński (ur. 1975) – absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Wybrane wystawy indywidualne: COOLTOWI, Otwarta Pracownia, Kraków 2011, Galeria Studio, Warszawa 2010; Saint M, Galeria Zero, Berlin (z Iwoną Demko) 2011; Santo Subito, Labolatorium, Centrum Sztuki Galeria El, Elbląg; MAN-RW, Galeria Wozownia, Toruń 2010; Dobre wszystko co dobre, Galeria przy automacie, Warszawa 2010; POProgram, Galeria Stara, Łódź 2009, Galeria Ateneum, Warszawa 2009. Prace i projekty Bartka Jarmolińskiego: www.bartekjarmolinski.com
Tekst z nr 34/11-12 2011.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.