Zdrowi od 40 lat

Z doktorem Jackiem Drescherem, wybitnym amerykańskim psychiatrą, czołowym krytykiem terapii mających na celu zmianę orientacji z homo na heteroseksualną, rozmawia Radek Korzycki

 

mat. pras.

 

Panie Doktorze, minęło właśnie 40 lat odkąd Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne skreśliło homoseksualizm z listy zaburzeń. Jak przez ten czas zmieniło się nastawienie amerykańskich psychiatrów wobec tego tematu?

Zacznijmy od tego, że w 1952 r., kiedy powstała DSM-I – pierwsza klasyfikacja zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, homoseksualizm został uznany za dewiację. Przypisano mu ten sam kod, co na przykład zoofilii. Przy kolejnej klasyfikacji, tzw. DSM-II, to się nieznacznie zmieniło – homoseksualizm jako „zaburzenie” dostał odrębny kod. Kampania na rzecz zdjęcia go z listy chorób zaczęła się od protestów organizacji gejowskich podczas konwencji ATP w San Francisco w 1973 r. Towarzystwo zarządziło głosowanie. 58% członków opowiedziało się za usunięciem homoseksualizmu z listy. Przeciwnicy tego kroku uważali, że nie da się demokratyczną większością decydować o naukowych sprawach, a wspomniane referendum porównali do głosowania, czy Pluton jest czy nie jest planetą. Rzecznikiem całej akcji usunięcia homoseksualizmu z listy zaburzeń był wpływowy psychiatra Robert Spitzer.

Ale i on z czasem podjął próbę nawracania gejów i lesbijek na heteroseksualizm, prawda?

Dokładnie było to tak: w 2001 r. Spitzer ogłosił wyniki swoich badań, które miały dowieść, że w 30-40 proc. terapia konwersyjna działa i że jego pacjenci są zadowoleni z jej efektów i znakomicie odnajdują się w heteroseksualnym życiu. Jego deklaracja wywołała gniew środowisk LGBT, które poczuły się zdradzone. Ale 11 lat później, czyli w zeszłym roku, Spitzer w wywiadzie dla „The American Prospect” wycofał się z tamtego stanowiska i przeprosił za całe zamieszanie.

Czyli wśród uznanych naukowców w USA nie ma już nikogo, kto by chciał leczyć z homoseksualizmu?

Dziś nie. Ale przez jakiś czas – mierzony w latach – amerykańscy psychiatrzy dojrzewali do konkluzji, że homoseksualistów nie ma z czego leczyć. Kilka lat po usunięciu homoseksualizmu z klasyfikacji zaburzeń wśród członków ATP przeprowadzono ankietę, która pokazała, że 73% psychiatrów uznaje homoseksualistów za mniej szczęśliwych od heteroseksualistów. W 1980 r. opublikowane zostało trzecie wydanie klasyfikacji – DSM-III, w którym zamiast zaburzenia orientacji seksualnej pojawił się homoseksualizm ego-dystoniczny, czyli problem orientacji niezgodnej z ego. Osoba, która była niezadowolona ze swojej orientacji seksualnej mogła podjąć próbę zmiany. Dotyczyło to także rozczarowanych heteroseksualistów. Siedem lat później, przy kolejnym wznowieniu DSM, tę kategorię porzucono i oficjalnie zaprzestano konwersji. W ostatnim, tegorocznym DSM-5 według ATP nie da się naukowo wytłumaczyć, skąd się bierze homo- czy heteroseksualizm.

A jak to było kiedyś z terapią konwersyjną, czyli mającą na celu zmianę orientacji na heteroseksualną? Zaczęło się od samego Freuda…

Nie do końca. Sigmund Freud podjął się terapii 18-letniej dziewczyny, której rodzice obawiali się, że może być lesbijką. Tak powstało w 1920 r. studium „Psychogeneza przypadku homoseksualizmu u kobiety”. Wiedeński naukowiec uznał, że homoseksualizm nie jest chorobą, co najwyżej pewnego rodzaju dziecinnością i nie można podejmować prób jego „leczenia”. A zmiana orientacji seksualnej jest możliwa tylko w bardzo specyficznych i rzadkich okolicznościach. Freud uważał też, że osoby o nieheteroseksualnej orientacji chcą się poddać terapii z jego zdaniem zbyt błahych powodów, takich jak strach przed homofobią. Dla niego jako psychoanalityka w tej sytuacji nie było podstaw do rozpoczęcia terapii. A że miał poczucie humoru, to ciętą ripostą zazwyczaj odpowiadał rodzicom wysyłającym z tego powodu swoje dzieci do niego na terapię.

Czy próbowano wykorzystać dziedzictwo ojca psychoanalizy do „nawracania” gejów i lesbijek?

W jakimś sensie myśl Freuda próbował uzupełnić urodzony na Węgrzech amerykański psychoanalityk Sandor Rado. Uważał on, że homoseksualizm jest po prostu fobią przed płcią przeciwną wynikającą z szeregu zakazów, jakie rodzice stosowali we wczesnym okresie wychowania dziecka. Tym samym w powszechnej percepcji homoseksualista nie był już zwyczajnie niedojrzały, jak uważał Freud, lecz cechowała go patologia. Tę myśl z kolei sprofanował Irving Bieber, który całkiem wprost nazwał homoseksualizm chorobą. I tak w latach 60. w USA modne stały się terapie konwersyjne. Książka Biebera „Psychoanalityczne studium męskiego homoseksualizmu” stała się znana. Dziś uchodzi za szkodliwy paszkwil. Pseudonaukowcy, którzy dziś się na nią powołują, powinni być traktowani tak samo, jak ci, którzy odrzucają ewolucję albo zaprzeczają, że globalne ocieplenie zagraża Ziemi.

Jeden z najbardziej znanych polskich seksuologów, prof. Zbigniew Lew-Starowicz, przyznał niedawno, że we wczesnym okresie jego kariery, w latach 60., „leczyło sięgejów prądem. Jak wyglądają współczesne techniki terapii konwersyjnej w Stanach Zjednoczonych?

No cóż. U nas w upiornych latach 60. też stosowano elektrowstrząsy. Albo pokazywano zdjęcia z pornografią i podawano jednocześnie medykamenty wywołujące uczucie wstrętu. Wspomniany Irving Bieber przyznawał się do 27-proc. poziomu „wyleczeń” w prowadzonej przez siebie psychoterapii, ale te dane są mocno abstrakcyjne, bo połowa jego pacjentów to byli biseksualiści.

Ale jeszcze bardziej uderzający jest raport Josepha Nicolosi, który wraz z Elizabeth Moberly proponuje, jako metodę konwersji, zmuszanie chłopców do zajęć i czynności tradycyjnie, lecz powierzchownie kojarzonych z męskością. A więc uprawianie sportu drużynowego, unikanie wystaw, opery, filharmonii, nieromantycznych relacji z kobietami, np. przyjaźni, uczenie się od heteroseksualnych kolegów technik chodzenia i siadania bez zakładania nogi na nogę, flirtowanie z kobietami pod nadzorem terapeutów, trenowanie heteroseksualnych stosunków płciowych, a w końcu znalezienie sobie żony i spłodzenie z nią dzieci.

Taki absurd może skończyć się tragedią!

A jak się do tego mają rożne organizacje religijne, które też próbują „leczyćgejów i lesbijki. Są takie i w Polsce.

Prawie 40 lat temu na Florydzie powstało stowarzyszenie Exodus International. Miało ponad sto placówek na całym świecie, prowadzonych przez „byłych gejów”. Pięć miesięcy temu się nagle zamknęli i przeprosili za swoją działalność. Uznali oficjalnie, że nie da się zmienić orientacji seksualnej człowieka. Podobnych przykładów są setki, ale nie, to w ogóle nie jest ciekawe.

Dlaczego?

Trudno mi już zarejestrować, co robi każdy hochsztapler albo nawiedzony kaznodzieja. Jeżeli dzwoni ktoś z radia lub telewizji i zaprasza mnie do dyskusji o homoseksualizmie i czarnoksięskich praktykach leczenia gejów, w której udział mają także wziąć osoby o poglądach niemieszczących się w żadnej debacie, to odmawiam. Z takimi ludźmi nie ma o czym rozmawiać.

A u nas bywa odwrotnie. Jako protagonista w podobnej audycji występuje często ktoś o pozytywnym nastawieniu do „terapii”, a socjolog czy lekarz broniący praw osób LGBT jest zepchnięty do defensywy.

To strasznie współczuję! Możemy mieć tylko nadzieję, że to się zmieni wcześniej czy później, a raczej – wcześniej. Ale ta dysproporcja w mediach to wierzchołek góry lodowej w całej tej niegodziwości, którą prowokuje terapia konwersyjna.

Co pan ma jeszcze na myśli?

Na tę pseudoterapię trafiają młodzi ludzie z bardzo konserwatywnych, głęboko religijnych środowisk. Mają wielkie poczucie winy, które ci hochsztaplerzy tylko pogłębiają. Według nich to zawsze pacjent jest odpowiedzialny za siebie – wrabia się go w poczucie, że od niego zależy, jaką będzie mieć orientację seksualną i że jeżeli terapia nie wyjdzie, to jest to jego problem. To tak, jakby chirurg przed operacją powiedział: teraz otwieram pana brzuch, ale nie daję żadnej gwarancji, bo rezultat operacji zależy od pana. W ten sposób, czyli przez pogłębianie poczucia winy, doprowadza się wielu młodych ludzi do samobójstwa. To jest największa tragedia, a jednocześnie bezprecedensowy w 2013 r. skandal. PAHO, czyli Panamerykańska Organizacja Zdrowia, w zeszłym roku uznała oficjalnie, że terapie konwersyjne, zwane też „reparatywnymi” są poważnym zagrożeniem dla zdrowia i życia ludzi. Krzywdę też wyrządzają zbory religijne, które bywa, że wykluczają osoby homoseksualne. Dla wierzącego to jest potworny dramat. I wreszcie wielkim cynizmem wykazują się ci nawracający, czy to kaznodzieje czy podający się za lekarzy, bo zarabiają na tym ogromne pieniądze. Przecież te wszystkie terapie, od obozów wychowawczych, przez sesje terapeutyczne aż po potężny biznes wydawniczy to żyła czystego złota. Myślę, że potrzeba nam jakichś uregulowań prawnych.

No właśnie. Władze niektórych stanów USA właśnie się za to zabrały.

Ale bardzo ostrożnie. Całkiem niedawno Kalifornia i New Jersey zakazały przeprowadzania terapii konwersyjnej wobec osób niepełnoletnich. Przeciwnicy zakazów od razu zaskarżyli te decyzje w federalnych sądach, ale jak na razie przegrywają. Kolejne pozwy zostały oddalone. Nad przepisami zakazującymi „terapii” pracują legislatury Pensylwanii, Massachusetts, Nowego Jorku, Ohio i stołecznego Waszyngtonu. Potrzeba tu wspólnego działania Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, psychologów, ale także polityków oraz ludzi, których skrzywdziła taka terapia.

Pan dorastał w tych upiornych latach 60., ale ustrzegł się terapii. Jako nastoletni gej nie myślał pan nigdy o „wyleczeniu się?

Na szczęście nie. Wyoutowałem się, gdy miałem 21 lat – w 1972 r. Rok później ATP uznało, że jednak nie jestem chory. Ale, jak już jesteśmy przy moich własnych doświadczeniach – dopiero od 1991 r. ATP zaczęła oficjalnie stosować politykę niedyskryminowania homoseksualnych psychiatrów. Gdy w 1979 r. aplikowałem na staż w jednym ze szpitali, uznany psychiatra, który przeprowadzał rozmowę kwalifikacyjną, zapytał mnie o „życie intymne”, a gdy powiedziałem mu, że jestem gejem, powiedział: „Ach, tak, w takim razie jak długo trwał pański najdłuższy związek?”. Nie dostałem się na ten staż.

 

***

Jack Drescher urodził się w 1951 r. w Nowym Jorku. Pisze o sobie, że jest „dzieckiem polskich Żydów”. Od 33 lat pracuje jako psychiatra kliniczny (ostatnio na Wydziale Medycznym New York University) oraz psychoterapeuta. Jest członkiem Amerykańskiej Akademii Psychoanalizy Psychodynamicznej i szefem Grupy Postępu Psychiatrii. Od lat jest jednym z czołowych krytyków tzw. terapii konwersyjnej, mającej na celu zmianę orientacji z homo- na heteroseksualną.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Roztwory bromu pożywna dyeta

Gdy homoseksualizm usuwano z polskiego kodeksu karnego naukowcy proponowali różnorakie metody leczenia tej „niemocy płciowej”

 

 

W tym roku mija 80. rocznica usunięcia z polskiego kodeksu karnego przestępstwa „nierządu przeciw naturze, co częściej jest określane jako dekryminalizacja homoseksualizmu, nie do końca precyzyjnie, bo homoseksualna prostytucja w przeciwieństwie do heteroseksualnej nadal była ścigana. Wydarzenie miało swą doniosłość (kraje takie jak Niemcy czy Wielka Brytania zalegalizowały homoseksualizm dopiero dobrych kilka dekad później), jednak bynajmniej nie było inspirowane tolerancyjnym podejściem wobec osób homoseksualnych. Ówcześni lekarze i prawnicy uważali po prostu, że zamiast zamykać homoseksualistów w więzieniach, należy ich leczyć. Argumentowano, że wystraszeni ewentualnymi karami delikwenci nie będą chcieli zgłaszać się na kurację. Prawnik Stefan Glaser przedstawiał przed Komisją Kodyfikacyjną zalecenia dotyczące „przestępstw przeciw moralności”: karalność nastręcza sposobność do wymuszenia, z drugiej zaś strony jest nieraz przeszkodą w wyleczeniu tych chorobliwych objawów.

Dziś pogląd, że leczenie homoseksualnej orientacji to barbarzyństwo, jest na szczęście coraz powszechniejszy, ale 80 lat temu był ewenementem. Dyskusja wśród naukowców toczyła się nie wokół pytania „czy leczyć?”, ale „jak leczyć?”. Pod uwagę brano tylko gejów, nazywanych wtedy „urningami”; lesbijek nie zauważano.

Oto kilka metod leczenia urningow, które znalazłem analizując ok. 2 tysiące tekstów nt. homoseksualizmu opublikowanych w języku polskim przed II wojną światową.

Życie rodzinne i przechadzki

W 1890 r. ukazała się książka „Niemoc płciowa u mężczyzn i kobiet” amerykańskiego neurologa Williama A. Hammonda. Autor opisał m.in. przypadek 28-letniego pacjenta, który z powodu niedającego się powstrzymać pociągu do pederastyi często się jej oddawał, poczem zawsze uczuwał żal. Hammond zalecił mu pędzenie spokojnego życia rodzinnego i zajęcie się takiemi sprawami, które by go całkiem oderwały od namiętności, zimne obmywania co dzień rano, pożywną dyetę, przechadzki piesze i jazdę konną. Dodatkowo zastosował kauteryzację (przytknięcie rozgrzanego „żegadła” do chorego miejsca; niestety nie wiadomo, do którego miejsca przykładano je homoseksualistom) oraz zapisał bromek sodu (3 razy dziennie po 1 gramie). Efekt? Zjawiło się co prawda lekkie zatrucie bromem, lecz wraz z niem znikał i nienaturalny pociąg do mężczyzn. W dalszym leczeniu przepisał roztwór siarczanu strychniny (ówcześnie używany również jako doping sportowy) i kwasu podfosforawego (3 razy dziennie po 10 kropli). Mieszanka ta przez kilkanaście następnych lat była jedną z najczęściej stosowanych w zwalczaniu „niemocy płciowej” , o czym świadczą popularne wówczas poradniki walki z impotencją. Zastosowanie jej do leczenia homoseksualizmu było oryginalnym pomysłem Hammonda, który prawdopodobnie uważał, że „opaczne poczucie płciowe” bierze się z impotencji wobec kobiet lub nadmiernego popędu seksualnego (roztworów bromu dodawano czasem żołnierzom do posiłków, by obniżyć ich popęd seksualny). Mikstura Hammonda na szczęście nie była niebezpieczna, jeśli stosowano ją w umiarkowanych dawkach. Dziś bromek sodu używany jest najczęściej w weterynarii.

Hipnoza

Lwowski neurolog, Mieczysław Świtalski w 1899 r. zaproponował na łamach „Przeglądu Lekarskiego” leczenie homoseksualizmu hipnozą. Relacjonował: Pacjent Grzegorz C. od 4 do 8 lutego jest poddawany hipnozie, w czasie której trwa poddawanie [hipnotyzowanie] przeciw samogwałtowi, uczuciu do L., przeciw przewrotnemu poczuciu płciowemu. 9 lutego pacjent oznajmia, że nie czuje żadnego pociągu do mężczyzn. Od 10 do 13 lutego lekarze dodają do zdiagnozowanych chorób, na które będą leczyć Grzegorza C. „używanie napojów wyskokowych”. 7 marca Grzegorz C. wobec tego, że (….) nie zdradza żadnych zboczeń w sferze popędu płciowego i zachowywał się zupełnie prawidłowo w towarzystwie mężczyzn, opuścił klinikę (…), jako uleczony. Konkluzja: Jakkolwiek nie można poddawania uważać za pewny środek przeciwko zboczeniom w sferze płciowej we wszystkich zgoła przypadkach, gdzie one istnieją, nie ulega jednak wątpliwości, że w wielu razach można niem osiągnąć dodatni rezultat.

Świtalski nie był pierwszy. Hipnozę w celu leczenia homoseksualizmu zastosował na początku lat 90. XIX w. niemiecki fizyk i psychiatra Albert von Schrenck-Notzing. Jej umiarkowanym zwolennikiem (odnotował tylko jeden przypadek „wyleczenia”) był August Forel, naukowiec, którego możemy nazwać Wisłocką pierwszej połowy XX wieku: Przy tem zboczeniu, wrodzonem, posługuję się z etycznych względów tylko do złagodzenia popędu, uspokojenia itd. Próbę skierowania popędu na inną płeć, jak również małżeństwo uważam za niedopuszczalne (…). Dlatego o „wyleczeniu” nie ma mowy. Było to wtedy stanowisko odosobnione.

Często homoseksualistów uznawano za niepoczytalnych i kierowano na leczenie, tak jak pana Z., który prześladował swój obiekt marzeń. Cytuję za Leonem Wachholzem (tekst „O przewrotnym popędzie płciowym” z „Przeglądu lekarskiego”, 1892 r.): Raz wieczorem po odprowadzeniu pana Y. do domu, miał Z. spotkać w pobliżu mieszkania pana Y. człowieka, który tajemniczo wpatrywał się w okna mieszkania. Zaskoczony i nagabnięty przez Z. zranił go sztyletem. Potem okazało się, że przypadek ten był zmyślonym, a Z. sam się lekko zranił. Listy z groźbami pochodziły również od niego, a cała machinacyja ta miała na celu zdobycie miłości i wdzięczności pana Y. za wrzekome poświęcenie się. Wyjaśnienie tego stosunku nastąpiło z chwilą, gdy Z. nie mogąc mimo prawie dwuletnich zabiegów stanąć u kresu swych marzeń, zapadł znacznie na zdrowiu; wtedy to odważył się na wyjawienie swej żądzy panu Y. Z. oddany został do zakładu leczniczego.

Przy tej okazji warto zwrócić uwagę, że na przełomie XIX i XX w. lekarze częściej niż panaceum na homoseksualizm, zajmowali się sposobami na wytępienie „onanii”. I tak redakcja „Przewodnika Zdrowia” polecała m.in. stosowanie słabych prądów galwanicznych połączonych z herbatą rumiankowa. Proponowano również „sugestywne leczenie we śnie hypnotycznym”, na koniec zaś „zabiegi operacyjne lub mechaniczne” , zaprezentowano nawet „kaftan nie pozwalający opuszczać rąk do podbrzusza”. Niekiedy te same metody zalecano przy homoseksualizmie.

Psychoanaliza

Kolejną propozycją była psychoanaliza. Jednak sam jej ojciec założyciel, Zygmunt Freud, nie miał sprecyzowanego zdania. Wiedeński naukowiec uważał homoseksualizm czasem za efekt narcyzmu, czasem za efekt nerwicy, a kiedy indziej – za coś najbardziej naturalnego (w końcu człowiek jest z natury biseksualny, a dopiero w procesie sublimacji i dojrzewania popęd heteroseksualny wygrywa z popędem homoseksualnym). Jako pierwszy homoseksualizmem w kontekście psychoanalizy zajął się w 1908 r. Isidor Sadger, który uważał, że można w ten sposób dokonać zwrotu na heteroseksualizm.

Freud w „Trzech rozprawach z teorii seksualności” zwrócił uwagę na to, że niektórzy „inwertowani” (inne, dziś już niestosowane określenie na gejów) buntują się przeciw swojej inwersji i odczuwają ją jako chorobliwy przymus. W przypisie dodał: Tego rodzaju odczuwanie jest warunkiem sprzyjającym dla pomyślnego leczenia sugestią lub psychoanalizą.

Przeszczep jąder

Absolutną rewolucją były doświadczenia Eugena Steinacha, który postanowił leczyć homoseksualizm chirurgicznie. W 1918 r. ten austriacki fizjolog ogłosił, że dokonał usunięcia jąder u pacjenta-homoseksualisty i wszczepił na ich miejsce jądra „heteroseksualne”. W rezultacie już w 12 dni wystąpiły erekcye i pacjent oświadczył, że odczuwa popęd heteroseksualny (Antoni Mikulski, „Homoseksualizm ze stanowiska medycyny i prawa”, 1920 r.). Innym lekarzom „wystarczała” sama kastracja (bez wszczepiania jąder „heteroseksualnych”), która przyczyniałaby się do zmniejszenia liczby „urningów”, gdyby – w co wierzyli – homoseksualizm był dziedziczny. Eugenicy również proponowali kastrację homoseksualistów. Nie powoływali się jednak bezpośrednio na – notabene szybko zdyskredytowane – badania Steinacha. W toczących się od początku lat 20. dyskusjach nad polską ustawą eugeniczną pojawiał się postulat sterylizacji homoseksualistów. Propozycja ustawy odrzucona została dzięki sprzeciwowi Kościoła katolickiego i obawie przed zbytnim upodobnieniem się do hitlerowskich Niemiec, w których wprowadzono w latach 30. podobne rozwiązania.

Terapia reparatywna

Seksuolog Zbigniew Lew Starowicz przyznał niedawno („Wprost”, nr 7/2012), że w przeszłości „leczył” homoseksualistów elektrowstrząsami. Idea, by gejów „nawrócić” na heteroseksualizm, nie odeszła niestety całkowicie do lamusa. Zamiast roztworów bromu czy przeszczepu jąder, stosuje się wciąż „terapię reparatywną” opartą na interpretacji psychoanalizy podobnej do tej sprzed wojny. Nieżyjący biskup Józef Życiński o lubelskim ośrodku „Odwaga”, który proponuje pomoc duchową i terapeutyczną osobom o skłonnościach homoseksualnych mówił: Osoby o odmiennej orientacji seksualnej to niestety nie jest problem teoretyczny. Takich osób przybywa. Niektórzy głoszą, że trzeba je tylko zaakceptować. Tymczasem z praktyki wynika, że terapia prowadzona tą metodą, którą stosuje się w lubelskim ośrodku, w 30 proc. prowadzi do pozytywnych następstw. Biskup przywoływał przykłady małżeństw, w których jego interesowali bardziej chłopcy niż żona i dodał. Po terapii stają się typowymi małżeństwami. Wypowiedź pochodzi z 2007.

 

Nad ludźmi niepodobna robić eksperymentów takich, jak nad szczurami. Ale w homoseksualistach mamy objekt badań, który sama natura dla nas preparuje.

Joachim Waga, Zagadnienie wiecznej młodości w świetle badań Prof. E. Steinacha, Warszawa, bdw [1924], s. 15.)

Tekst z nr 36/3-4 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.