Tęczowo-zielony

O ratowaniu planety, budowaniu społeczności LGBT+, łucznictwie i byciu singlem z MARKIEM SZOLCEM, wyoutowanym warszawskim radnym Nowoczesnej rozmawia HUBERT SOBECKI z Miłość Nie Wyklucza

 

Foto: Krystian Lipiec

 

Jaki jest radny Marek Szolc? Twoje trzy najważniejsze cechy?

Ambitny, ofiarny i bardzo zdeterminowany do tego, żeby zobaczyć w świecie zmianę.

Jaką zmianę?

Jestem prawnikiem specjalizującym się w ochronie środowiska, więc priorytetem dla mnie jest kwestia równowagi między naszą cywilizacją a przyrodą. Rabunkowa eksploatacja zasobów Ziemi i jej zanieczyszczanie doprowadziły do tego, że jesteśmy dziś w epicentrum poważnego kryzysu. Zmiany klimatu i masowe wymieranie gatunków, czyli globalny spadek bioróżnorodności, zagrażają trwaniu świata, jaki znamy – w jego dzisiejszym, komfortowym dla ludzi kształcie. Trzeba więc ratować sytuację.

Myślisz, że ciągle mamy czas na to ratowanie?

Gdybym w to nie wierzył, to pewnie ukrywałbym się już gdzieś w bunkrze (śmiech). To jest zresztą powód, dla którego wszedłem do polityki – miałem poczucie, że nikt nie odpowiada na te wyzwania. Tymczasem nad głowami mruga nam czerwona lampa ostrzegawcza. Jeśli nic nie zrobimy, za chwilę mogą zniknąć rzeczy, które cenię i ucierpią ludzie, których kocham. A ja zawsze czułem potrzebę angażowania się w coś większego od siebie.

Jak wyglądała twoja droga do polityki?

Skończyłem studia prawnicze w Warszawie, pracowałem w jednej z najlepszych kancelarii w Polsce. Doskonałe warunki, fajny szef. Klasyczna korporacyjna kariera. Doszedłem jednak do wniosku, że wymienianie czasu na pieniądze w końcu mnie unieszczęśliwi. Alternatywę znalazłem w fundacji Client Earth – Prawnicy dla Ziemi, gdzie pracowałem przez półtora roku. To świetna organizacja, ma ogromne osiągnięcia. Z czasem zrozumiałem, że jeśli chcesz zmieniać świat, a nie tylko przekonywać do zmiany tych, którzy nie zawsze chcą cię słuchać, musisz być w polityce, mieć sprawczość i władzę. Zresztą, jak wiesz, jako polityk zajmuję się również innymi kwestiami, które wymagają postępu, np. prawami społeczności LGBT+.

Byłeś takim dzieciakiem, który kocha wszystkie zwierzątka?

(śmiech) Cóż, wychowałem się na „Królu Lwie” i wiem też, ,,czemu wilk tak wyje w księżycową noc”…

Płakałeś przy scenie śmierci Mufasy?

Płaczę zawsze przy „Miłość rośnie wokół nas” i gdy rodzi się Simba, więc może podpadam pod ten typ. Wracając do polityki – jako ateista nie wierzę, byśmy dostawali od życia więcej niż jedną szansę. Dlatego każdy powinien zostawić po sobie jakieś dziedzictwo, dołożyć cegiełkę do wspólnego dorobku. Chcę, by tym, co zostawię, była lepsza ochrona środowiska. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które rozumie, jak potężny jest niszczący wpływ naszej działalności na planetę i być może ostatnim, które może coś z tym zrobić. We mnie budzi to silne emocje. Pamiętam na przykład pierwszą wizytę w Puszczy Białowieskiej, poczucie przynależności do czegoś większego, majestatu natury i naszej zależności od niej.

Prawie religijne doświadczenie.

Tak. Każdy z nas musi mieć jakąś misję.

Musi?

Sądzę, że tak. To chyba sens życia.

Ale jest mnóstwo ludzi, dla których sens to odchowanie dzieci i wakacje na Kanarach. Nie każdy patrzy na świat tak altruistycznie.

Mamy naukowe dowody na to, że sami niszczymy podstawy, dzięki którym możemy istnieć i dobrze żyć.

Mamy też naukowe dowody na to, że wychowywanie dzieci przez pary jednopłciowe nie jest niczym groźnym, albo że nie da się w nieskończoność palić węglem, a jednak ludzie wiedzą swoje.

Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Zmiana jest zawsze trudna.

To jak ją zrobić?

Nieźle mi idzie przekonywanie innych do swoich racji. Działam w Nowoczesnej, która ma wizerunek partii egoistycznej, bezwzględnie kapitalistycznej, tymczasem żadne inne ugrupowanie sejmowe w tej kadencji nie podjęło tylu tematów z dziedziny ochrony środowiska. Złożyliśmy kilka ustaw antysmogowych czy projekt objęcia ochroną całej Puszczy Białowieskiej, który współtworzyłem. Udało mi się do nich przekonać ludzi, mimo że niektórzy uważali te pomysły za zbyt radykalne. Nigdy nie było tak, że zmiana przychodziła, gdy nagle szerokie masy przekonywały się do jakiegoś pomysłu. To raczej małe grupy oddanych sprawie i pracowitych ludzi długo przestawiały wajchę w inną stronę. Myślę że tak będzie w Polsce np. z prawami osób LGBT+.

Ta ofiarność, o której mówiłeś na początku, pasuje do profilu aktywisty.

Świetnie wspominam czas spędzony w organizacji pozarządowej. Jednak dopóki w polityce nie będzie ludzi rozumiejących dzisiejsze wyzwania, tylko leniwe i miałkie osoby, nie będziemy się mogli czuć dobrze jako obywatele. Jeśli nam coś nie pasuje, powinniśmy brać sprawy w swoje ręce, choć polityka jest trudna. Często nie wygrywasz wszystkiego. Ale podchodzę do tego pragmatycznie: jeśli teraz uda mi się coś tylko na 60 procent, to już sukces. Może po mnie przyjdzie ktoś, kto zrobi to skuteczniej?

Wróćmy do ciebie. Jesteś wyoutowanym politykiem, co w Polsce wciąż jest rzadkością.

Niestety.

Od początku byłeś wyoutowany w Nowoczesnej?

Kto chciał wiedzieć, wiedział. Nic nie ukrywałem. Wyoutowany jest obecny wiceprezydent Warszawy Paweł Rabiej i kilka innych osób w strukturach warszawskich. To nigdy nie był problem. Mam przyjemność być w organizacji, w której ludzie nie muszą się ukrywać ze strachu.

Pamiętasz swój pierwszy coming out?

To było w gimnazjum. Miałem 15 lat. Wyoutowałem się przed przyjacielem, który był moją szkolną miłością. Mam szczęście, bo zawsze trafiałem na otwartych ludzi i żyłem trochę pod kloszem. Choć kolega nie odwzajemnił uczuć – teraz chyba się żeni – ten pierwszy coming out był pozytywny, więc potem łatwiej przyszły kolejne. W liceum byłem zupełnie wyoutowany. Nigdy nie spotkałem się z negatywną reakcją. Zawsze było dla mnie jasne, że jeśli będę działał w życiu publicznym, będę wyoutowany. To ważne dla naszej społeczności, ale też dla każdego napotkanego człowieka, który może uważać, że nie zna żadnej lesbijki czy geja. Dopóki osoby publiczne nie będą się outować, będziemy postrzegani jako coś egzotycznego i w efekcie nie zaczniemy być traktowani normalnie. Zachęcam więc wszystkich do wychodzenia z szafy. Gdy otwarcie napisałem o mojej orientacji przy okazji kandydowania do Rady Warszawy, miałem pewne obawy, z których część się sprawdziła. Jedna z gazet dała nagłówek: „Poznajcie nowych radnych Warszawy: satyryk, córka generała, gej”. To nie było miłe, że nie napisali nic o moich kompetencjach czy doświadczeniu, a tylko o homoseksualności. Ale wiem, że zanim dojdziemy do etapu, na którym jest na przykład Wielka Brytania, gdzie nikomu nie robi różnicy taka czy inna orientacja, potrzebna jest pewna minimalna liczba coming outów. By społeczeństwo zobaczyło, że osoby LGBT+ są wszędzie i nie jesteśmy sensacją.

Spotkałeś się z jakimiś reakcjami ze strony innych radnych?

Nie. Zobaczymy, jak będzie, gdy zaczniemy prace nad programem dla społeczności LGBT+. Ale myślę, że jakaś granica została przekroczona i nikt nie odważy się na czysto homofobiczne ataki.

Wiceprezydent Rabiej twierdzi, że prezydent Trzaskowski „rozumie różnorodność”. Myślisz, że będzie naszym sojusznikiem?

Nie znam prezydenta tak dobrze, jak Paweł Rabiej, ale postulaty naszej społeczności pojawiły się wśród dwunastu priorytetów na początek kadencji. To wyzwanie, bo działania na taką skalę nie były dotąd realizowane nigdzie w Polsce, ale sądzę, że prezydent i Rada Miasta zasługują na kredyt zaufania. Jako radny obiecuję dołożyć wszelkich starań w tym obszarze.

Tym bardziej, że wspólnie pisaliśmy te postulaty w oparciu o program Miłość Nie Wyklucza.

Dokładnie.

Można ufać Platformie Obywatelskiej w takich sprawach?

Do tej pory mieli słabe osiągnięcia, jeśli chodzi o prawa LGBT+. Wiedzą, że nie spełnili oczekiwań. Rośnie jednak świadomość, że brak równości małżeńskiej czy choćby związków partnerskich, to dyskryminacyjne traktowanie – odziera nas z godności. Oczywiście, jesteśmy z innych planet – ja, 26-latek z progresywnej partii i „umiarkowanie konserwatywny” polityk PO w średnim wieku, ale wierzę w dialog. Ustaw Nowoczesnej dotyczących zwalczania mowy nienawiści, zakazu „leczenia homoseksualizmu” oraz najlepszej jak dotąd ustawy o związkach partnerskich nie odpuścimy (Nowoczesna złożyła projekt w Sejmie w kwietniu 2018 r. – przyp. „Replika”). Członkowie partii popierają te projekty, mam od nich wsparcie.

Przekonujesz do czegoś, co nie jest tylko „kwestią światopoglądową”, ale czymś, co dotyczy cię osobiście.

Dlatego ważna jest solidarność i wzajemne wsparcie w ramach społeczności LGBT+, pomimo różnic między nami. Po coming oucie usłyszałem od całkiem obcych osób dużo ciepłych słów. Nawet ludzie, których nie interesuje polityka, uznali, że taki gest jest ważny. To pomaga. Myślę też, że dzięki organizacjom takim jak MNW, KPH, Lambda i innym osiągamy ten efekt. Popatrz, jak fantastyczny był 2018 rok, jeśli chodzi o Marsze Równości. To nasz ogromny sukces!

Byłoby fajnie, gdybyśmy jeszcze głosowali jako społeczność we własnym interesie. Wróćmy na chwilę do najszerszej jak dotąd ustawy o związkach partnerskich, której jesteś autorem. Pisałeś ją również dla siebie?

Na razie nie mam z kim wejść w taki związek (śmiech). Uważam, że dopiero wprowadzenie równości małżeńskiej zakończy dyskryminację związków tej samej płci w Polsce. Nie powinniśmy się bać tego postulatu. Jednym z moich marzeń są oświadczyny z mównicy sejmowej.

Tylko musisz nas uprzedzić, żebyśmy przemycili tęczowe flagi na sejmową galerię. A chciałbyś mieć dzieci?

Jestem pracoholikiem. Nawet bardzo. Może dlatego nie mam komu się oświadczać. Dużo czasu poświęcam sprawom, o które walczę. Wątpię, żebym miał w przyszłości przestrzeń w życiu na dzieci.

Dlaczego nigdy nie wyjechałeś z Polski do jakiegoś kraju, w którym nie trzeba się użerać z tymi „umiarkowanymi konserwatystami”, bo już dawno wprowadzili oni równość małżeńską jak brytyjscy torysi?

Łatwe życie jest nudne. Bitwy o równość bywają trudne i frustrujące, ale są ciekawe, nakręcają. Poza tym, moje miejsce jest tutaj. Kocham Warszawę i tęskniłem za nią, na przykład gdy mieszkałem i pracowałem przez pewien czas w Paryżu.

Patriotyzm lokalny?

Wielu moich znajomych też tak ma. Chcą tu mieszkać i naprawiać to, co nie działa.

Misja, poświęcenie, pracoholizm i jeszcze zmiana klimatu… Co robisz, gdy nie ratujesz świata?

Uprawiam łucznictwo. Poprawia koncentrację, trochę jak medytacja. Strzelam na działkach przy al. Waszyngtona. Chodzę na siłownię, żeby być w formie, bo nie da się zbawiać świata, gdy po kilkunastu godzinach pracy bolą cię plecy. Z przyjaciółmi prowadzę blog kulinarny, na którym recenzujemy restauracje. Ostatnio miałem na to mniej czasu, ale wracam do niego od stycznia.

A sam gotujesz?

I to świetnie! Każdego nakarmię lepiej, niż jego własna matka.

Raz, że singiel, dwa, że gotuje, świat zbawia, idealista. Słowem: świetna partia!

Żeby nie wyszedł z tego anons (śmiech).

Udaje ci się balansować życie prywatne z pracą?

Raz lepiej, raz gorzej. Zawsze jest pokusa, żeby brać na siebie kolejne obowiązki, ratować przysłowiowe ,,jeszcze jedno drzewo. Trzeba umieć powiedzieć sobie stop.

A co z miłością? Zdarzyło ci się mieć motyle w brzuchu, przeżyć uczucie, które tobą wstrząsnęło?

Oczywiście. Tylko z tej historii akurat nic nie wyszło, bo był hetero.

Najgorzej…

Wiesz, nie wolno fiksować się na jednej wizji dobrego życia. Można być samemu i mieć inne źródła szczęścia. Jeśli jasno widzisz swój cel, możesz być spełnionym człowiekiem. Natomiast osobom LGBT+ na pewno trudniej to wszystko poukładać. Też ze względu na rodzinę. Pamiętam, że po tym, jak wyoutowałem się przed rodzicami, tata poklepał mnie po plecach i spytał, czy naprawdę sądzę, że się nie domyślał. Mama siedziała zmartwiona, pewnie tym, że nie będzie mieć wnuków. Można jednak powiedzieć, że miałem szczęście i wiem, że rodzice się ucieszą, jeśli kiedyś nie przyjadę do nich na święta sam. Ale dla wielu osób publicznych siedzących w szafi e hamulcem jest właśnie rodzina. Są wyoutowani w partii i przed przyjaciółmi, ale jest ta babcia, której nie chcą „złamać serca”. Przy takich obciążeniach nie dziwię się, że budowanie relacji jest dla nas większym wyzwaniem – zwłaszcza, że mamy mniej wzorców niż osoby heteroseksualne.

Dlatego przywrócenie hostelu interwencyjnego, w którym osoby LGBT+ mogą uzyskać pomoc, stworzenie centrum społecznościowego, w którym mogą na przykład zorganizować wspólne święta, wrzuciliśmy na samą gorę programu dla Warszawy. Te miejsca pomogą budować społeczność.

Obiecuję, że będę działać, by znalazły się na to środki.

Chcesz coś przekazać czytelniczkom i czytelnikom „Repliki”?

Znajdźcie jakąś sprawę, o którą chcecie walczyć – coś więcej niż własny związek czy konto w banku – i zaangażujcie się. Jesteście potrzebni.

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.