W imię…

Na mazurskiej wsi dobry homoseksualny ksiądz zakochuje się w młodym chłopaku

 

ksiądz Adam (Andrzej Chyra)                                                                              foto: Michał Englert

 

W imię… reż. M. Szumowska, wyk. A. Chyra, M. Kościukiewicz, M. Ostaszewska, Ł. Simlat; dystr. Kino Świat, premiera: 20.09.2013 

Po zdobyciu przez „W imię…” nagrody Teddy dla najlepszego filmu LGBT na festiwalu w Berlinie oraz nagród na festiwalu w Gdyni, dzieło Małgorzaty Szumowskiej trafi a do regularnej dystrybucji w polskich kinach.

Reżyserka podjęła temat rodzimej kinematografii praktycznie nieznany – filmy z ważnymi wątkami gejowskimi można praktycznie zliczyć na palcach jednej ręki („Zygfryd”, „Homo Father”, może jeszcze „Senność”). Tu w dodatku mamy geja w sutannie. A rzecz dzieje się na mazurskiej wsi.

Ksiądz Adam, grany bardzo dobrze przez Andrzeja Chyrę (żadnych przegięć i tym podobnych trików-tików), umie nie tylko odprawiać msze, ale też grać w piłkę i tańczyć. To typ starszego kolegi z autorytetem. Adam lubi spędzać czas z okolicznymi młodzieńcami, co z początku nie budzi podejrzeń, ale potem jednak ludzie zaczynają plotkować. Młodzieńcy są dorodni i prości – piją, klną jak stu szewców i do bitki dwa razy zapraszać ich nie trzeba. Lujki. Szumowska przygląda się im niemal z czułością. Dziwne tylko, że nie rozmawiają „o laskach”, ale to jasne, że są hetero. A przynajmniej większość.

Jeden z lujków na spowiedzi mówi, że się upił i „obciągnął lachę” kumplowi, Adrianowi. Potem ksiądz Adam przypadkiem widzi, jak uprawiają seks, a my widzimy w jego oczach zazdrość – robią to, co dla niego jest zakazane. Ksiądz już wcześniej zauważył przystojnego, małomównego Łukasza (Mateusz Kościukiewicz). „Zauważył” to eufemizm. Miłość, jak wiemy, nie wyklucza i może „dotknąć” również księdza. Adam jest po uszy w Łukaszu zakochany. Czy z wzajemnością?

Trzyma się wprawdzie celibatu, ale niezbyt dzielnie, bo przy pomocy wódki. Ja nie jestem pedofilem, ja jestem pedałem – płacze do siostry, z którą rozmawia przez Skype’a. Jak taka historia może się skończyć? Sprawdźcie, czy będziecie zaskoczeni. Ja byłem. „W imię…” balansuje na granicy specyficznego polskiego romantyzmu, czasem pretensjonalnego (sporo scen, które można uznać za symboliczne), ale jednak broni się. Szumowska unika doraźnej polityki – i dobrze, bo dzięki temu fi lm nie razi zbytnią słusznością (lub niesłusznością) przekazu, nie jest plakatem. A zarazem to jasne, że wpasowuje się w obecną debatę – i o prawach LGBT, i o celibacie, i o homofobii Kościoła katolickiego.

 

Tekst z nr 45/9-10 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.