Wiosna okazała się mężczyzną

O nowej płycie „Surface Tensions”, o tym, dlaczego nie wystąpi w „The Voice of Poland” i za co kocha Björk, z Igorem Szulcem, występującym jako Adre’N’Alin, pierwszym jawnie homoseksualnym wokalistą w Polsce, rozmawia Bartosz Reszczak

 

Foto: SIEMI

 

Chciałem zacząć tę rozmowę inaczej… Jesteś taki ładny, że powinieneś być na okładce „Bravo”.

Cholera, nie wiem, co powiedzieć, nigdy nie czytałem. Ale dziękuję.

Myślałeś o tworzeniu muzyki czysto komercyjnej?

Owszem, myślałem, ale sądzę, że długo bym w tym nie wytrzymał, ciągnęłoby mnie w stronę tego, co interesuje mnie bardziej. Miałem nawet krótki romans z popem, ale nie jest to gatunek, który szczególnie mnie zajmuje. Pop to powtarzalność, ogrywanie pewnych schematów, a ja nie lubię się powtarzać.

A więc nie będzie okładki „Bravo”. Sorry, boys?

(śmiech) Sorry, boys!

Dlaczego nie mamy polskiego George’a Michaela ani Eltona Johna?

Wydaje mi się, że już chyba nastał czas.

Chyba tak – właśnie stajesz się pierwszym wyoutowanym piosenkarzem w Polsce.

Jest rok 2014 i jestem pierwszy? Osobliwe. Cóż, ktoś musi być pierwszy. Mnie też dziwi, że tak mało osób się outuje. W Polsce wciąż ta tematyka funkcjonuje na zasadzie tajemnicy poliszynela, wszyscy wiedzą, ale nie mówmy o tym głośno. Myślę również, że może to zależeć od sposobu, w jakim geje czy lesbijki funkcjonują w życiu medialnym. Zwykle przecież jesteśmy zapraszani do programów telewizyjnych czy radiowych „przy okazji”. Na przykład przy okazji Parady Równości albo na zasadzie przeciwwagi dla oszołomów w programach publicystycznych.

Może wyoutowanie w branży muzycznej po prostu nie jest potrzebne?

To nie do końca tak. Jest potrzebne, bo wciąż mówi się o orientacji w charakterze sensacji zamiast przejść nad tym do porządku dziennego. Rzeczywiście nie jest to najważniejsza kwestia w kontekście zawodowego muzyka, przecież nikt raczej nie zaczyna od tego rozmowy na tematy zawodowe, tak jak nie zaczynają jej osoby heteroseksualne. Zresztą, jeżeli wszyscy wokół ciebie wiedzą, to po cholerę o tym gadać. Może takie wyznania są sensacyjne, kiedy mamy po szesnaście lat. Ale zwróć uwagę na małe dzieci, które nie mają za sobą rozmowy „na te tematy” z rodzicami: one patrzą na takie pary dwóch chłopaków czy dwóch dziewczyn, nie widząc w nich nic szczególnego.

Ujawnienie orientacji homoseksualnej przez osobę publiczną – w tym przypadku piosenkarza – może zrujnować karierę? Myślę o wpływie takiej informacji na ewentualnych fanów, fanki. Brytyjski aktor Rupert Everett, który wyoutował się jeszcze w latach 80., powiedział, żżałuje tego kroku, bo po nim przestał dostawać dobre propozycje filmowe.

Tu chyba powinniśmy być jednak bezkompromisowi. Przecież tu chodzi o twórczość, a nie o to, z kim kto sypia, to muzyka jest tu ważna. Jeżeli potencjalnego fana zniechęca moja orientacja, trudno – to nie jest fan. Ale to chyba w ogóle odnosi się do muzyki pop, do gwiazdorstwa, gdzie produkt musi mieć określony wygląd, konkretne cechy itd.

Nie myślałeś o udziale w programach typu „The Voice of Poland”? To trampolina…

…do czego? Do pięciominutowego poczucia sławy? Trzeba mieć do tego mocny charakter, bo z dnia na dzień jesteś rozpoznawany na ulicy, niczego właściwie nie osiągnąwszy. Nie przekonuje mnie też totalne zaburzenie proporcji: telewizja, gotowe teksty jury, wszystko według scenariusza, złudna popularność – a dopiero potem muzyka. Nie, to nie dla mnie.

Nie kręci cię popularność?

Jest w niej coś nęcącego, przyznaję. Ale tak naprawdę co dobrego daje? Przecież nagle nie stanę się innym człowiekiem.

Inne zarobki, splendor, inne podejście ludzi do ciebie…

Ja tworzę muzykę. Komponuję, piszę słowa. Od popularności nie będzie przecież lepsza.

Co cię inspiruje?

Miasto. Dźwięki miasta. W szerokim znaczeniu; czasem z zasłyszanych w komunikacji miejskiej rozmów powstaje historia. Dziś usłyszałem hamujący autobus, który „zagrał” świetne trzy nuty, na pewno je wykorzystam.

Zostaniesz „polską Bjork”, ona też wykorzystuje głosy miasta.

(śmiech) Chyba nie zmierzam w tym kierunku, ale uwielbiam jej twórczość. To wyjątkowa artystka. Cenię ja za to, że nie spoczęła na laurach, wciąż poszukuje nowych rzeczy, jest bezkompromisowa. I, zobacz, jej ścieżka kariery pokazuje, że nie trzeba zabiegać o popularność!

Dlaczego śpiewasz w języku angielskim?

 Wiesz, ja jestem bardzo słowiański, taki chłop z Mazur. Ale język angielski w dzisiejszych czasach, w dobie Internetu jest czymś niemal naturalnym, jeżeli chcemy podzielić się muzyką z większą liczbą ludzi. Chciałbym z tą moją słowiańską duszą przedostać się dalej.

Czy piosenka, w której facet śpiewa o miłości do drugiego faceta ma szansę na popularność?

Nie wiem, ostatnio jestem coraz bardziej przerażony, bo skoro w Poznaniu blokowany jest spektakl „Golgota Picnic”… Mieszkałem tam przez wiele lat, teraz cieszę się, że wyjechałem. Dużo się w Polsce zmienia, ale wciąż jesteśmy zaściankowi, wciąż brakuje nam luzu, żartu. Najbardziej przeraża podejście niektórych młodych ludzi, którzy urodzili się już po obaleniu systemu, a głoszą hasła ultraprawicowe, konserwatywne. Jakoś nie widzę takiej piosenki na pierwszym miejscu listy przebojów.

A czy muzyka ma płeć?

Dobre pytanie. Wydaje mi się, że albo ma – ale wtedy jedną i drugą jednocześnie – albo pozbawiona jest seksualności w ogóle. Ja bardzo lubię muzykę, która jest seksualna, erotyczna, zmysłowa. Kiedy piszę teksty, czasem piszę jako kobieta, czasem jako mężczyzna. Pewnie także pomiędzy płciami. Kiedyś ktoś mi powiedział, że gdyby nie wiedział, że słucha moich piosenek, miałby problem z określeniem płci autora. Skłaniam się więc ku wersji, że muzyka ma płeć.

W piosenkach nie ukrywasz swojej orientacji, nie śpiewasz o miłości do „tej jedynej”, jak przez lata, przed coming outem, robili to choćby wspomniani George czy Elton.

Nie, nie, to byłoby absurdalne. Nie wyobrażam sobie takiego ograniczenia. Tu znów musielibyśmy wrócić do szufladki z napisem „pop”. W jednej z moich piosenek śpiewam, że spotykam wiosnę. Jestem przekonany, że to piękna kobieta, ale kiedy ją rozbieram, okazuje się mężczyzną i reszta piosenki skierowana jest do mężczyzny. Miałbym z tego zrezygnować? Nonsens!

Występujesz pod pseudonimem Adre’N’Alin. Tej jesieni w kultowej wytworni Requiem Records ukaże się twoja płyta „Surface Tensions”. Czym są tytułowe napięcia?

One chyba są we mnie. Czasem czuję się jak napięta struna, to takie balansowanie – czuję, że za chwilę pęknie, a jednak nie pęka. Trudno opisać to słowami, stąd muzyka. Pracując nad tym materiałem, miałem często wrażenie pewnego rodzaju wystrzelenia w kosmos, przebywania w innej rzeczywistości. Porównałbym to do żyjących na powierzchni wód nartników (owady, które dzięki swoim nietypowym odnóżom poruszają się, utrzymując się równocześnie na błonce powierzchniowej wody – przyp. red.). Są fascynujące, cały czas na granicy. Mówię o tym kosmicznym napięciu, kiedy coś mogłoby, powinno już się stać, a jednak się nie dzieje. Inspiracje zbierałem przez dwa lata. Zresztą zabawne, bo te dwa lata temu zaklinałem się, że nie będę pisał o miłości, ten temat jakoś nie przychodził do mnie w tekstach. A jednak piszę.

Może nie byłeś zakochany?

Przeciwnie! Byłem i nadal jestem. Dopiero teraz przyszedł ten moment, kiedy potrafię o tym pisać. Nie piszę jednak nigdy o konkretnych osobach, afery nie będzie (śmiech). Myślę, że napięcie, o którym mówiliśmy, doprowadziło mnie także do tego, że dziś piszę o miłości, i że ten temat przychodzi do mnie sam.

Twoja muzyka jest, trudno mi znaleźć odpowiednie słowo, wsobna, wyrafinowana.

Chciałem odejść od tego, co dziś modne, od tanecznego bitu, całe życie robię na przekor, czasem nawet sobie. Sam bardzo lubię muzykę taneczną, czasami dla własnej przyjemności piszę dla siebie takie utwory. „Surface Tensions” to trochę koncept-album. Zależało mi, aby utwory wynikały jeden z drugiego i tworzyły całość. Nawet na utwór teledyskowy, promujący płytę, wybrałem „Split” – piosenkę niekomercyjną, w której pojawia się cała gama instrumentów. Od początku wiedziałem, że ta płyta nie będzie szła torem płyt popowych, dlatego mogłem sobie pozwolić na taką niezależność w repertuarze.

A gdybyś dostał zamówienie na stworzenie hymnu Parady Równości?

O, to byłoby ciekawe doświadczenie! Raczej skomponowałbym coś skocznego, tanecznego niż balladę.

Na początku lat siedemdziesiątych Charles Aznavour śpiewał piosenkę o codzienności życia homoseksualisty, to wtedy był przełom. Jaka byłaby dziś nasza piosenka o codzienności gejowskiego życia?

Disco polo? (śmiech) Nie, nie, żartuję.

***

Igor Szulc (ur. 1982) – występujący pod pseudonimem Adre’N’Alin wokalista, pianista, kompozytor, autor tekstów. Łączy brzmienia elektroniczne z instrumentami klasycznymi. Na swoim koncie ma album „Cargo”, epki „The Postman”, „Monster Tonight”, „Helios”, single „Mold” i „Split”. Tej jesieni w barwach wytwórni Requiem Records ukaże się jego pełna eksperymentalnych, elektrodźwięków druga płyta „Surface Tensions”. Dzielił scenę z takimi artystami, jak Royksopp, Modeselektor, Nicolas Jarr czy Bonobo, na festiwalach Heineken Open’er,
Audioriver czy Tauron Nowa Muzyka.

Więcej:
http://www.adre-n-alin.com,
http://myspace.com/adreandalin

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.