Niech się nierozgarnięte małolaty kochają w Bieberze – my mamy Dolana!
Niech się nierozgarnięte małolaty kochają w Justinie Bieberze! My mamy Xaviera Dolana. Też pochodzi z Kanady (z jej francuskojęzycznego Quebecu), ale jest starszy, ładniejszy, inteligentniejszy i bardziej utalentowany niż jego rodak-szansonista. Z „cudownego dziecka”, jakim obwołano Dolana po premierze „Zabiłem moją matkę”, zmienia się w jednego z najważniejszych artystów współczesnego kina. Na nasze ekrany wchodzi film „Tom”, tymczasem na tegorocznym festiwalu w Cannes pokazuje Xavier swe najnowsze dzieło – „Mommy”.
To właśnie w Cannes, w 2009 r. zaczęła się błyskotliwa kariera wówczas dwudziestoletniego syna aktora Manuela Tadrosa (posiadającego egipskie korzenie) i nauczycielki, Genevieve Dolan. Napisany, wyreżyserowany i zagrany przez Xaviera Dolana film „Zabiłem moją matkę” – na poły autobiograficzna opowieść o trudnych relacjach syna-geja ze swą rodzicielką – zakwalifikował się do sekcji festiwalu zatytułowanej „Piętnastka reżyserów”. Zdobył trzy nagrody i został sprzedany na całym świecie. Niektórzy do dzisiaj uważają, że to najlepsze dzieło Xaviera – świeże, dowcipne i poruszające zarazem. Młody reżyser połączył w nim brawurową szczerość ze świetną znajomością gramatyki filmowej. Kino go zresztą wychowało – jako dziecko grał w rożnych kanadyjskich produkcjach, przeznaczonych na duże i małe ekrany.
Przede wszystkim jednak, w „Zabiłem moją matkę” Dolan zademonstrował oryginalny styl, w którym znaleźć można wpływy Nowej Fali, jak i estetyczne „przegięcie” kontynuujące tradycję takich homoseksualnych artystów jak Oscar Wilde czy Pedro Almodovar. Bo też cała dotychczasowa twórczość Xaviera krąży wokół tematu inności seksualnej. Pokazuje, co wynika z konfrontacji „odmieńców”, osób homo- i transseksualnych z tzw. „normalnym” światem. Nie są te filmy apelami o tolerancję i akceptację – w Kanadzie, kraju raczej życzliwym LGBT, nie trzeba już wykonywać pracy u podstaw – ale zderzają ze sobą rozmaite pragnienia i wizje świata, między którymi dochodzi często do kolizji. Tak dzieje się chociażby w „Wyśnionych miłościach” (2010), gdzie para bohaterów – heteroseksualna dziewczyna i homoseksualny chłopak – zakochuje się w tym samym młodzieńcu. Stara jak świat historia nieszczęśliwego uczucia – kreującego własne nadzieje, miraże i wizje – ukazana została na tle hipsterskiego światka współczesnej młodzieży. Wystylizowanej, narcystycznej, cokolwiek pretensjonalnej, ale zarazem bezbronnej w obliczu choroby zwanej miłością.
Z kolei najambitniejszy i najdłuższy z dotychczasowych filmów Dolana, „Na zawsze Laurence” (2012) jest rozpisaną na lata (zaczyna się w latach 80. XX wieku, kończy już w naszym stuleciu) historią życia tytułowego Laurence’a (Melvil Poupaud), który pewnego dnia postanawia przed sobą i przed światem przyznać się do tego, że jest kobietą. Z estetycznym rozmachem prowadzi nas Xavier przez meandry jego losu, śledzi zwłaszcza relacje bohatera z narzeczoną o imieniu Fred (Suzanne Clement).
Po rozbuchanej, prawie trzygodzinnej produkcji wrócił Dolan do bardziej kameralnej formy. Po raz pierwszy wziął na warsztat cudzy tekst – sztukę Michela Marca Boucharda „Tom a la ferme”. Inny dramat Boucharda, „Les Feluettes, ou La Repetition d’un drame romantique”, stał się w 1996 roku kanwą filmu „Lilie” wyreżyserowanego przez Johna Greysona, niewątpliwie jednego z najważniejszych dzieł kina LGBT. Była to oryginalna formalnie opowieść o swoistej psychodramie, jakiej zostaje poddany biskup kościoła katolickiego, który musi obejrzeć odegrane przez więźniów przedstawienie przywołujące historię z czasów jego młodości. Brutalną terapią jest też to, czego doświadcza tytułowy hipster Tom z filmu Dolana (grany przez samego reżysera). Jedzie on na pogrzeb swojego faceta, odbywający się na dalekiej prowincji. Okazuje się, że matka kochanka nic nie wie (albo nie chce wiedzieć) o tym, jakie relacje łączyły jej syna z Tomem. Bohater zostaje zmuszony przez brata zmarłego do brania udziału w spektaklu hipokryzji i samooszukiwania się. Poddaje się tej grze przemocy (i… pożądania) z zadziwiająca pasywnością.
Po raz pierwszy także Dolan przenosi się z wielkomiejskiego środowiska na zapadłą wieś. Wyzbywa się błyskotek i ornamentów stylistycznych charakterystycznych dla jego wcześniejszych dzieł. „Tom” jest filmem mrocznym, niepokojącym. Wizją koszmaru, który zdaje się nie mieć końca. Na ostatnim festiwalu w Wenecji Dolan otrzymał za „Toma” nagrodę krytyków FIPRESCI.
A jak wygląda najnowsze dzieło Xaviera? Ile w nim światła, ile cienia, a ile tęczy? Przekonamy się już wkrótce. W każdym razie, „Mommy”, które trafiło do konkursu tegorocznego festiwalu w Cannes, to znowu opowieść o matce (w tej roli ponownie, znana z debiutu Dolana, Anne Dorval) samotnie wychowującej agresywnego syna.
Tekst z nr 49/5-6 2014.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.