Heterycy na szaniec!

Film Roberta Glińskiego „Kamienie na szaniec” jest przykładem paniki przed choćby cieniem podejrzenia o homoseksualizm

 

Zośka (Marcel Sabat) i Rudy (Tomasz Ziętek)                                                                      mat. pras.

 

Kamienie na szaniec, reż. R. Gliński, Polska, 2014, wyk. T. Ziętek, M. Sabat, K. Szeptycki

Wystarczy uważnie wczytać się w książkę Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”, by dostrzec gender. Oto jak w pierwszym rozdziale autor opisuje jednego z głównych bohaterów, Tadeusza Zawadzkiego „Zośkę”: „Delikatna cera, regularne rysy, jasnoniebieskie spojrzenie i włosy złociste, uśmiech zupełnie dziewczęcy, ręce o długich, subtelnych palcach, wielka powściągliwość, pewien rodzaj nieśmiałości”. To właśnie takim cechom zawdzięcza chłopak swoje przezwisko. Dalej Kamiński pisze o przywiązaniu Zośki do matki, o jego wdzięku, ale też i o samotności: „Zawsze jestem raczej sam – tak brzmiało pierwsze zdanie na pierwszej stronie pamiętnika Zośki”. Jak również, o walce bohatera z tym, co w nim „niemęskie”, „kobiece” – Zośka z determinacją uprawia rożne sporty, jest ambitny, uparty, dąży do tego, by być zwycięzcą i przywódcą.

Opowiadając o przyjaźni Zośki i Rudego, Kamiński nadmienia, że „stawała się coraz pełniejsza”. Wspomina, że ten pierwszy często dzwonił bez powodu do swojego przyjaciela, choćby tylko po to, by powiedzieć mu „dobranoc”. Nie ma w książce nic o jakimś innym życiu uczuciowym owej dwójki. Jedynym bohaterem „Kamieni…”, który ma dziewczynę, jest Alek. Układa się to wręcz w symetryczny obraz: Alek- Basia, Zośka-Rudy.

Gdy Rudy zostaje aresztowany przez Gestapo, Zośka jest gotów odbić go za wszelka cenę (choć przecież nie odbijano innych, nieraz ważniejszych członków Polski Podziemnej, którzy znaleźli się w kazamatach Gestapo, gdyż pociągało to za sobą nie tylko ryzyko śmierci uczestniczących w takich akcjach żołnierzy, ale i represje Niemców na ludności cywilnej). Po akcji czuwa przy łóżku umierającego przyjaciela, trzyma go za rękę. Rudy obejmuje jego głowę, mówi: „Jak szczęśliwi będziemy, gdy zamieszkamy razem…”. Ten fragment oparł Kamiński na spisanych wspomnieniach samego Zawadzkiego, które znaleźć można w, opracowanej przez Tomasza Strzembosza, książce „Bohaterowie Kamieni na szaniec w świetle dokumentów”.

Ale jest i ciąg dalszy. Po śmierci Rudego Zośka wpada w depresję, powtarza, że został zupełnie sam. Staje się zawzięty, twardy, wojowniczy. Wreszcie scena śmierci bohatera, w której Kamiński puszcza wodze fantazji. Umierający Zośka podąża za Rudym: „Rudy! Rudy! To na pewno on… Złocista, rozwichrzona czupryna – to on! Nareszcie znowu razem, w walce. Kochany…”.

Jakkolwiek interpretować relację między chłopakami, nie ulega wątpliwości, że łączyła ich silna więź. Zresztą, wątek Rudego i Zośki wydaje mi się jedyną rzeczą wartą ocalenia z „Kamieni na szaniec”, które poza tym są książką straszną w swej gloryfikacji śmierci za ojczyznę i „pięknego umierania”, w apoteozie szczeniackich nieraz akcji, które nie liczą z kosztami ludzkimi i materialnymi, w swym hołdzie składanym naszej niesławnej bohaterszczyźnie.

Cóż z tego wątku zostało w filmie Roberta Glińskiego „Kamienie na szaniec” (opartym, jak głoszą napisy, na motywach książki Aleksandra Kamińskiego)? Ano, nie zostało nic. Mało tego, jest film przykładem paniki przed choćby cieniem podejrzenia o homoseksualizm czy inne „niewłaściwe skłonności”, jaki mógłby paść na herosów. Bohaterowie dostają certyfikat heteroseksualności, gdyż twórcy pakują im do łózek dziewczyny. Usuwają także wszelkie ślady „nienormatywności” Zośki, o których wspomniałem wyżej – w wyglądzie, w zachowaniu, w sposobie bycia. I nawet Rudy nie jest rudy (bo rudzi, jak wiadomo, też są odmieńcami w świecie podzielonym generalnie na brunetów i blondynów).

Lęk przed jakimikolwiek niepożądanymi skojarzeniami stał się tak ogromny, że film skupia się wyłącznie na opisie męskiej wspólnoty, pomija natomiast relacje indywidualne między chłopakami. Nie wiemy więc, co łączyło Zośkę i Rudego poza przynależnością do tej samej organizacji. Na wszelki wypadek zmarginalizowana zostaje postać Alka, który – jako jedyny „ewidentny” heteroseksualista, z dziewczyną u boku – mógłby stanowić niepokojący kontrast dla pozostałej dwójki.

Jednak koszt takich zabiegów jest wysoki. Poświęcone bowiem zostaje prawdopodobieństwo psychologiczne i historyczne. Dlaczego Zośka z determinacją dąży do odbicia Rudego i to za wszelką cenę? Dlaczego płacze, gdy kolega umiera, a zaraz potem, ot tak, idzie do łózka z Hanią? Niezrozumiała jest też ostatnia scena, w której śmierć Zośki pokazana zostaje jako rodzaj samobójstwa, wystawienia się na strzał młodego niemieckiego żołnierza. Reżyser chciał zapewne tym zakończeniem wprowadzić do filmu jakąś dwuznaczność (choć, na wszelki wypadek, ów niemiecki żołnierz – blondyn – ani trochę nie jest podobny do Rudego), a wprowadził jedynie zamieszanie. Bo, skoro Zośka pozostaje w satysfakcjonującym związku z Hanią, to dlaczego wybiera śmierć?

Postacie kobiece w filmie mogłoby się stać zresztą tematem kolejnego tekstu. Zdają się one tutaj służyć wyłącznie zapewnieniu heteroseksualnego alibi dla męskich bohaterów. Bo poza tym to puste idiotki, histeryczki lub nieugięte Matki Polki. Do działania pchają je wyłącznie emocje, często egoistyczne, nie liczące się z nikim i z niczym. Tak jest właśnie wtedy, gdy Hania prowokuje seks z Zośką tuż po śmierci Rudego albo gdy jego siostra wręcza Zośce w histerycznym szoku pistolet, nakazując zabicie oprawców brata.

„Lepiej już, że Zośka idzie do łózka z Hanią niż z Rudym” – powiedział któryś z „autorytetów” na łamach tygodnika „Wprost”. I to zdanie idealnie podsumowuje grozę, którą wzbudza dzisiaj w kulturze oficjalnej homoseksualność. Jest to oczywiście cena, jaką płacimy za wejście tematu „mniejszości seksualnych” do obiegu publicznego, przebicie się przez zaklęty krąg niedomowień, aluzji, milczenia. Ale film Glińskiego generalnie stanowić powinien sygnał alarmowy. Na początku bowiem reżyser daje do zrozumienia, że będzie to dzieło krytyczne wobec polskich mitów, stawiające pytania o celowość działań konspiratorów, pokazujące niefrasobliwość (oględnie mówiąc) ich akcji, ujawniające konflikty w obrębie polskiego podziemia etc. Niestety, stopniowo Gliński coraz bardziej heroizuje czyny swoich bohaterów, dba o to, by nadać im „glamour” bohaterstwa. Ta asekuracja w połączeniu z charakterem dyskusji, którą ekranizacja „Kamieni na szaniec” wywołała – dyskusji skupiającej się na tak „fundamentalnych” kwestiach jak to, czy młodzi ludzie mieli prawo uprawiać seks albo czy harcerzom wolno było mieć wątpliwości – świadczy o tym, że popadliśmy w terror obłędnej, prawicowej wizji polskiej historii. Wizji, która jest wyłącznie narodowa (a nawet plemienna), monolityczna i, rzecz jasna, do cna heteroseksualna. Ta wizja nie dopuszcza jakichkolwiek pęknięć i dwuznaczności. Co gorsza, są tacy, który w jej imieniu gotowi wstąpić na szańce, by bić i zabijać odszczepieńców. Dzisiaj potrzebujemy więc nie desperatów gotowych umrzeć za ojczyznę, ale odważnych, którzy stawią czoła dyktaturze prawicowych wizji.

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Heterycy na szaniec

Rudy Tomasz Ziętek Zośka Marcel SabatW tekście „Heretycy na szaniec” Bartosz Żurawiecki analizuje z perspektywy LGBT film Roberta Glińskiego „Kamienie na szaniec”, a także książkę Aleksandra Kamińskiego, na podstawie której powstał.
„Jedynym bohaterem książki, który ma dziewczynę, jest Alek. Układa się to wręcz w symetryczny obraz: Alek-Basia, Zośka-Rudy. (…) Tylko wątek Rudego i Zośki wydaje mi się rzeczą wartą ocalenia z „Kamieni na szaniec” Kamińskiego, które poza tym są książką straszną w swej gloryfikacji śmierci za ojczyznę i „pięknego umierania”. (…) Film Glińskiego jest przykładem paniki przed choćby cieniem podejrzenia o homoseksualizm. (…) Bohaterowie filmu dostają certyfikat homoseksualności, gdyż twórcy pakują im do Łózek dziewczyny” – pisze Bartosz Żurawiecki.

 

spistresci