Z EMILIĄ PADOŁ, autorką biografii Marii Rodziewiczówny, nieheteronormatywnej ziemianki, jednej z najpoczytniejszych pisarek wszech czasów w Polsce, rozmawia Małgorzata Tarnowska
Rodziewiczówna to postać pełna sprzeczności. Z jednej strony „pani na Hruszowej”, jak zatytułowała o niej wspomnienia jej partnerka życiowa Jadwiga Skirmunttówna, odwołując się do nazwy wsi na terenie dzisiejszej Białorusi, gdzie pisarka mieszkała przez całe dorosłe życie. Z drugiej – butch polskiej literatury, jak pisał o niej Krzysztof Tomasik w „Homobiografiach”. Z jakimi napięciami w biografii Rodziewiczówny musiałaś się mierzyć, pisząc o niej książkę?
Już to, od czego wyszłaś, generowało napięcie. Bo z jednej strony mamy postać silnie zakorzenioną w etosie ziemiańskim, sklejoną ze swoją pańskością. Wszystkie trudne sprawy, które pojawiają się w jej życiorysie – klasowość, nacjonalizm, patriotyzm oparty na konserwatywnych wartościach – są stricte związane z warstwą ziemiańską, z której Rodziewicz wyrosła, a także z tym, że uważała się za przedstawicielkę swojej klasy. No a z drugiej strony – przecież zdefiniowała bycie ziemianką na własną modłę. Po pierwsze, była kobietą, która wzięła na swoje barki zarządzanie wielkim majątkiem, po drugie, postanowiła, że nigdy nie wyjdzie za mąż, a u jej boku pojawiły się kobiety. Ponadto założyła strój, który ewidentnie budził kontrowersje – jego męskość była powszechnie podkreślana, musiał wyraźnie odbiegać od dominujących wyobrażeń.
Innym rozdźwiękiem w biografii Marii Rodziewicz jest kwestia feministyczna: trudno o pisarce nie myśleć jak o feministce, chociaż dystansowała się od tego określenia, pisała np. „feministką zresztą nie jestem”. Kreśliła te słowa w liście do studentki, która pisała pracę magisterską o kobietach i miłości w książkach Rodziewiczówny. Ta wypowiedź nie dotyczy jednak samej postawy feministycznej, wręcz przeciwnie, pisarka dalej wykładała, że równouprawnienie nie wystarczy, że kobiety same muszą się wyemancypować, zdobyć na niezależność i wypracować własną podmiotowość. Warto też pamiętać, że lata 30. to trudny moment w życiu już 70-letniej Marii. Gorzknieje, zbliża się do endecji, ale jej queerowość jest też wyśmiewana przez oponentów politycznych. Zastanawiam się, na ile jej konserwatywna radykalizacja jest związana z koniecznością kamufl owania się. Trudno patrzeć na życie Marii Rodziewicz bez kontekstu homofobicznego i świadomości, że przecież musiała ukrywać ogromną część siebie. Choć równocześnie nie mam wątpliwości, że Rodziewiczówna była do szczętu konserwatywna w swoim przywiązaniu do etosu ziemiańskiego – zresztą przejawem tego są m.in. elementy antysemickie w jej powieściach.
Ale wracając do samego konserwatyzmu: w końcu osoby LGBTQ+ mają przeróżne poglądy i sposoby myślenia, jak wszyscy ludzie. O tym też warto pamiętać. Dla nas dzisiaj Maria ma w sobie liczne pęknięcia, dostrzegamy wiele paradoksów w jej biografii. Ale może to, co nas tak dziwi, więcej mówi o naszych sposobach myślenia? I o tym, jak bardzo świat się zmienił przez ostatnie sto lat?
O samej Rodziewiczównie powstało już kilka książek, choć chyba jak na tak poczytną pisarkę – zaskakująco niewiele. Jedną z nich jest wspomniana „Pani na Hruszowej” autorstwa jej partnerki życiowej Jadwigi.
Wspomnienia Jadwigi Skirmunttówny, od których zaczęłyśmy rozmowę, do lat 90. funkcjonowały jako maszynopisy. Jadwiga opisuje w nich 25 lat ich wspólnego życia, aż do śmierci Rodziewiczówny w 1944 r. Co ciekawe, maszynopisy i wersje drukowane różnią się od siebie w niektórych miejscach – podczas pracy rzuciło mi się w oczy kilka rzeczy, które zostały źle rozczytane we wspomnieniach Skirmunttówny, zwłaszcza tych wydawanych od 2012 r., w tym jedna bardzo ciekawa, związana z relacją Marii i Jadwigi.
Opowiesz?
W czasie powstania warszawskiego, które przetrwały razem, w jednym z najbardziej niebezpiecznych momentów, Rodziewicz mówi do Skirmunttówny: „Zostaw mnie, sama łatwiej się uratujesz”, na co ta odpowiada: „Bóg nas złączył po to, byśmy razem były do końca”. Tymczasem w wydaniu z 2012 r. ta wypowiedź pojawia się jako: „Bóg nas złączy! Po to, byśmy…”. No i ciekawe: czy ktoś źle rozczytał maszynopis? To zdanie nie miało dla mnie sensu, więc sprawdziłam je we wspomnieniach drukowanych w latach 90. i w maszynopisach przechowywanych w IBL PAN i w Bibliotece Jagiellońskiej – i okazało się, że rzeczywiście brzmi inaczej.
Ten drobny szczegół potraktowałam jako kolejną oznakę tego, że Maria i Jadwiga być może miały zawarty między sobą jakiś rodzaj przysięgi małżeńskiej. Język katolickiej liturgii sakramentu małżeństwa przy opisie ich relacji pojawia się też w biografi i Rodziewiczówny autorstwa jej chrześniaka Hieronima Tukalskiego-Nielubowicza. On zresztą pokazuje w swojej książce siłę tej relacji, pisze o Marii i Jadwidze, że „żyją jedną duszą i sercem”. To bardzo ciekawe, bo przy wnikliwej lekturze widać wyraźnie, że autor jednocześnie pokazuje relację Rodziewicz i Skirmunttówny jako poważniejszą niż tylko przyjacielska, a z drugiej strony nie pisze o niej całkiem wprost.
Jest też biografia Rodziewiczówny autorstwa Jana Głuszeni z okładką, na którą zwrócił uwagę Krzysztof Tomasik: Rodziewiczównę „przebrano” na niej w strój bardziej cisheteronormatywny. Zamiast typowej dla niej koszuli z krawatem dorysowano jej suknię.
Ten gest zatarcia całej wyjątkowości Marii był bardzo okrutny. Książka Jana Głuszeni – o tytule „Strażniczka kresowych stanic” – utrwaliła patriotyczny mit Rodziewiczówny. Relacje z Jadwigą i Heleną są w niej jakoś pokazane, ale w pewnym miejscu pojawia się też heteroseksualizowanie Rodziewiczówny. Opisana jest scena, w której nagle na twarz Marii wychodzi rumieniec, a oczy wilgotnieją, bo wspomina swojego sąsiada, który dzieli z nią zajawkę ornitologiczną. Oczywiście taki sąsiad był, ale w żadnych wspomnieniach nie pojawia się nawet cień romansowego wymiaru relacji z nim. Zresztą cała ta biografia jest fabularyzowana, czyli są tam tworzone sceny, które nie miały miejsca – to rodzi kłopoty na poziomie ustalania faktów.
A jak postrzegano queerowość Marii za jej życia?
Życie Marii i jej kobiet nie było, bo też nie mogło być, w pełni otwarte – w takim sensie, w jakim dzisiaj postrzegamy wyoutowane relacje jednopłciowe. Jeden z moich rozmówców, prof. Jan Widacki, którego przodkowie mieszkali niedaleko Hruszowy, powiedział to strasznie ważne zdanie: „W starszym pokoleniu mojej rodziny lesbijstwo Rodziewiczówny było oczywiste”. Ale wcale nie jestem pewna, czy to lesbijstwo Rodziewiczówny było czymś równie oczywistym dla wszystkich. O tym na ogół się nie mówiło, nie komentowało. Maria i Jadwiga funkcjonowały więc w dziwnym niedopowiedzeniu. Sama się z tym mierzyłam, próbując ich relację zrozumieć i nazwać, bo nie chciałam naciągać jej do żadnych ram. Myślałam sobie, jeszcze przed kontaktem z prof. Widackim: „A może tu w ogóle nie ma żadnej lesbijskiej historii i to jest opowieść o aseksualności? Albo o potężnej samotności, w której ktoś izoluje się od życia, nakłada kostium?”. Oczywiście w miarę odkrywania biografi i Marii coraz bardziej jasne stawało się dla mnie, że w jej relacji z Jadwigą chodziło o coś więcej niż przyjaźń. Nie wiemy dokładnie, co między nimi było – na pewno silny związek, wspólne życie, ale relacji z alkowy brak. Chociaż wiadomo, że sypialnia była wspólna. Moim zdaniem jednak nie ma to w tej historii znaczenia – liczy się więź, to, jak razem żyły i co przeżyły.
Ludzie, którzy znali Rodziewiczównę, nieustannie podkreślali, że była osobą niezwykle charyzmatyczną. Potwierdzają to zarówno relacje obcych osób, jak i ważnych kobiet w jej życiu: wspomnianej Jadwigi Skirmunttówny, ale też np. Marii Konopnickiej.
Ludzie w kontakcie z nią faktycznie często byli oczarowani. Przebijało się to już z relacji kobiet, dziennikarek, które przyjeżdżały do Hruszowy na przełomie XIX/XX w., żeby zrobić z pisarką wywiady. W tekstach prasowych Maria nierzadko roztacza czar, emanuje wdziękiem, uwagę przyjezdnych zwracają jej oczy i rozumne spojrzenie. Te relacje są ogromnie cenne, bo Rodziewicz nie lubiła stawać przed obiektywem, przeganiała fotografów. Na zachowanych zdjęciach nie wygląda najsympatyczniej, bo rzadko się uśmiecha, przez co wielu wydaje się groźną postacią.
Chociaż mieszkała w majątku na Polesiu, zawsze kręciły się wokół niej kobiety. A w pewnych momentach nawet dzieliła swój czas między kilka z nich: Helenę Weychert, Jadwigę, a w tle była jeszcze młoda szlachcianka Maria Jastrzębska, z którą Rodziewiczówna… obserwowała ptaki.
Rzeczywiście, jest taki moment przed pierwszą wojną, w którym tych dziewczyn wokół Rodziewiczówny widzimy dużo. Wiąże się to przede wszystkim z kobiecym organizowaniem się – bo wspominane kobiety albo u niej pracowały, albo były zaangażowane w ruch ziemianek, czyli konserwatywnych emancypantek. Rodziewiczówna była szefową działu ekonomicznego ogromnej organizacji, więc np. zakładała sklepy, rozwijała przedsiębiorczość i cały czas miała wokół siebie kobiety, z którymi współpracowała. Była twarzą ziemianek i, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, szychą. Znowu: oczywiście nie możemy wykluczać relacji osobistych z innymi kobietami niż Helena i Jadwiga, zresztą co mogłam o tych potencjalnych więziach powiedzieć, to napisałam w książce – ale trzeba też uczciwie założyć, że w przypadku większości z nich być może nie chodziło o nic innego niż o wspólną pracę, działanie i satysfakcję z tego. Wysyłamy produkty do sklepów, działamy społecznie, a w wolnych chwilach obserwujemy wspólnie ptaki… Jakkolwiek to brzmi. (śmiech)
Albo, jak w przypadku Marii i Jadwigi, budujemy sobie chatkę w środku lasu, gdzie nikt poza nami nie ma wstępu, wliczając w to służbę.
To już inna historia, bo mamy wspomnienia Jadwigi, która nakreśliła nam okoliczności powstania chatki – dzięki temu obraz jest pełniejszy. Leśna chata została zbudowana na prośbę Skirmunttówny, poniekąd stając się symbolem zawiązania ich relacji. Ciekawe, że chociaż to się wydarzyło w 1911 r., Jadwiga wspólne życie z Marią zaczęła liczyć dopiero od roku 1919, od czasu wojny polsko-bolszewickiej. No i pytanie: dlaczego od wtedy, skoro opisywała już kilka swoich wcześniejszych lat z Marią? Czy nie chodzi więc o to, że przed 1919 r. różnie bywało: zbliżały się do siebie i oddalały, a Rodziewicz wciąż była życiowo blisko związana z Heleną Weychert?
Relacje na linii Maria–Helena–Jadwiga to w ogóle fascynujący temat.
Wyraźny jest we wspomnieniach wokół pisarki wątek rywalizacji między tymi dwiema kobietami. Zresztą kiedy ktoś pisze o kimś, że jest „dawną przyjaciółką”, jak Jadwiga o Helenie – a przecież widzimy, że w tym samym momencie Helena wciąż jest aktualną, a nie żadną „dawną” przyjaciółką Marii Rodziewicz – to znaczy, że tutaj być może chodzi o coś zupełnie innego. Może o podział na pierwszą i drugą żonę?
Ta „druga żona” – Jadwiga – opisuje swoją relację z Marią, posługując się dość skomplikowanym niemieckim wyrażeniem Wahlverwandtschaft, które oznacza „powinowactwo z wyboru”.
Jadwiga przywołuje to ciekawe określenie z Goethego, tłumaczone na polski jako „powinowactwo z wyboru”, żeby nazwać relację łączącą ją z Marią. Obie były biegłe w niemieckim i oczytane w niemieckiej literaturze. Kiedy Jadwiga opisuje we wspomnieniach koniec życia Marii, bardzo odsłania się ze swoimi uczuciami. Jest zupełnie odrętwiała, bo jej „druh kochany” odchodzi i w dalszą drogę życia musi iść sama, „bez opromienienia tej drogi przez jasną duszę” Marii. Opis ostatnich scen ich wspólnego życia jest ogromnie poruszający. Jeśli ktoś ma queerową wrażliwość i rozumie, że istnieją na świecie związki nieheteronormatywne, czytając „Panią na Hruszowej”, dostrzeże momenty rozwoju relacji uczuciowej, począwszy od zakochania. Trudno być na to głuchym i obojętnym.
Podoba mi się w twojej książce to, jak nieustannie bierzesz na warsztat relacje Marii i ponawiasz, w różnych kontekstach, pytanie o to, jak je opisywać. W momencie kiedy zastanawiasz się nad tożsamością płciową Rodziewiczówny, przywołujesz też opinię lekarki. Skąd pomysł na oddanie głosu ekspertce?
Ten pomysł wziął się z „męskiego” wizerunku Rodziewicz. Podczas pracy nad książką nieustannie natrafiałam w opisach pisarstwa i fi zyczności Marii na ową męskość: kroku, ubioru, sposobu bycia, nawet umysłu. Stwierdziłam, że muszę do tego podejść możliwie kompleksowo, i napisałam do dr Anny Kępczyńskiej-Nyk, seksuolożki i endokrynolożki, przez wiele lat związanej z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym, która m.in. zajmuje się terapią hormonalną osób transpłciowych. Byłam bardzo ciekawa tego, co powie o Marii Rodziewicz w kontekście medycznym. Czy rzeczywiście w przypadku pisarki możemy mówić o zaburzeniach hormonalnych, które często jej przypisywano?
Napotkałam informację, że pod koniec życia ktoś dostrzegł u niej… zarost.
Tak, ta informacja krąży i rozrasta się do teorii niemal spiskowych, w których Rodziewiczówna to dwupłciowe monstrum. Tymczasem z nadmiernym owłosieniem na twarzy mierzy się wiele kobiet, ma to różne podłoże. Więc w przypadku tożsamości płciowej Marii to idiotyczny argument, który nic nam nie mówi. Wysłałam dr Kępczyńskiej-Nyk wszystkie opisy fizyczności Rodziewiczówny, włącznie z tym zarostem, i wszystkie zdjęcia, jakie miałam. Ważne było dla nas rozdzielenie kwestii tożsamości płciowej i orientacji seksualnej – i na tym się w książce przede wszystkim skupiam, przywołując ekspercki głos pani doktor.
Sama długo mierzyłam się z fizycznością Marii, analizowałam pod wieloma kątami. Czy to kostium, który wkłada, strategia funkcjonowania w świecie? A może strojem chce wyrazić swoją, mówiąc dzisiejszymi kategoriami, niebinarność? Uderzające jest dla mnie to jej nieustanne balansowanie, łączenie tego, co stereotypowo postrzegamy jako kobiece lub męskie, swoista ponadpłciowość.
W tym kontekście nie podważam, ale poszerzam spojrzenie na nią jako na „butch polskiej literatury” o naszą współczesną wiedzę o transpłciowości czy niebinarności. Niestety, żeby rozstrzygnąć tę kwestię, Maria sama musiałaby nam powiedzieć, kim się czuła.
A jak Rodziewiczówna radziła sobie z homoi queerfobią swojej epoki?
Ataki na Rodziewiczównę nasiliły się pod koniec życia, w latach 30., w związku z jej uwikłaniem politycznym. Wtedy pojawiają się m.in. docinki o jej „fizycznej dwupłciowości”. Jak sobie z tym radziła, pozostaje dla mnie tajemnicą, bo nie pisała o tym wprost, ale zwracam uwagę w książce na kilka rzeczy, które mogą przynieść odpowiedzi na to pytanie. W 1936 r. ukazuje się duży tekst Ireny Krzywickiej w „Wiadomościach Literackich”, w którym de facto dokonuje ona outingu Marii jako lesbijki. Potem postać Rodziewiczówny pojawia się w szopce politycznej jako „Rodziewica”. Żart miał polegać na tym, że pisarka została „odsądzona od płci i wiary”. Więc to znowu uderzenie w jej „dwupłciowość” czy – wartościowaną pejoratywnie – domniemaną aseksualność. Znaczące, że kiedy w kolejnym roku przypada jej wielki jubileusz pięćdziesięciolecia pracy twórczej, ona już nie chce brać udziału w warszawskich obchodach, świętuje na Polesiu. Wycofuje się. Ten czas w życiu przynosi jej też nasilenie problemów zdrowotnych. Męczy ją astma, rozedma płuc, przechodzi operację usunięcia zaćmy.
Pisarka umiera krótko po powstaniu warszawskim. W zakończeniu widzimy zdjęcie jej trumny opuszczanej do grobu, a nad nim pochyloną Jadwigę i jak spekulujesz, Helenę, dwie kobiety jej życia.
To niezwykłe, że one wszystkie – Maria, Jadwiga i Helena – jako niemłode już, schorowane kobiety wyszły z powstania warszawskiego i trafiły do Żelaznej niedaleko Skierniewic. W zbiorach Muzeum Literatury są trzy zdjęcia pokazujące scenę, o której wspominasz. Jadwiga została na nich podpisana, ale druga pogrążona w bólu postać – już nie. Długo analizowałam te zdjęcia, porównywałam z innymi przedstawiającymi Helenę Weychert. Myślę, że to ona, ale nie mając pewności, postawiłam przy jej nazwisku znak zapytania.
Na końcu książki dziękujesz swojej partnerce za wsparcie w czasie pracy. Czy twoje własne queerowe doświadczenia pomogły ci lepiej zrozumieć Rodziewiczównę?
Te podziękowania dla Marysi są dla mnie bardzo ważne. Przekonałam się, że obcowanie z cudzym życiem podczas pisania biografii jest czymś niezwykle trudnym – w pewnym sensie trzeba wciągnąć tę postać pod swoją skórę, co w naturalny sposób oddziałuje na całe życie rodzinne. Dużo podróżowałyśmy razem śladami Marii Rodziewicz, naturalnie wiele też o niej rozmawiałyśmy. Ta książka nie powstałaby, gdybym nie miała silnego intelektualnego i emocjonalnego wsparcia w domu.
Co do pytania o moje queerowe doświadczenie – to ciekawa kwestia. Nie chciałam, żeby ono przesłoniło mi świat. Bo przecież moja bohaterka nie jest mną i ja nią nie jestem. Więc starałam się patrzeć na jej życie i relacje z kobietami w różny sposób, możliwie wielowymiarowo. I jeśli teraz mówię, że nie były z Jadwigą tylko przyjaciółkami czy „współlokatorkami”, to dlatego, że długo to weryfikowałam.
Czy teraz, po skończeniu książki, będziesz czytać Rodziewiczównę dla przyjemności?
Chciałabym jeszcze raz sięgnąć po „Lato leśnych ludzi”. Kwiecień to idealny miesiąc, bo to czas powrotu ptaków, wtedy też rwą się ku przygodzie leśni ludzie. Dobrze byłoby przeczytać tę książkę bez szukania odniesień do życia Rodziewicz, ale pewnie się to nie uda. Bo mam świadomość, że ono już ze mną zostanie – kiedy się pisze taką biografię, odpowiedzialność za postać chyba już zostaje z człowiekiem na zawsze.
***
Książka „Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza” ukazała się w lutym nakładem Wydawnictwa Literackiego.
***
Emilia Padoł – dziennikarka i pisarka, laureatka Nagrody Dziennikarzy Małopolski i finalistka Nagrody Grand Press 2020 w kategorii „Wywiad”, autorka książki „Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza”, pierwszej pełnej biografii Marii Rodziewiczówny (1864–1944) – nieheteronormatywnej ziemianki, działaczki społecznej i jednej z najpoczytniejszych pisarek wszech czasów w Polsce, wymienianej na pierwszych miejscach rankingów popularności obok Adama Mickiewicza i Henryka Sienkiewicza.
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.