Glen i Glenda

…czyli krótki przewodnik  po kinie trans

 

Cillian Murphy jako Patrycja Kicia Braden w „Śniadaniu na Plutonie” Neila Jordana; mat. pras.

 

Motyw przebieranek płciowych znajdziemy już w filmach z początków istnienia kina, choćby w burleskach. Do dzisiaj służy on głownie bawieniu publiczności, wystarczy przypomnieć słynne komedie: „Poł żartem, poł serio”, „Victor, Victoria”, „Tootsie”, a z polskich „Poszukiwany, poszukiwana”. Gdy facet przebiera się za babę, widownia śmieje się głośno i beztrosko. Jest to bowiem, ze strony męskiego bohatera, akt społecznej degradacji, wejścia w obcy i cudaczny świat „drugiej płci”. Natomiast, gdy to kobieta ubiera spodnie i garnitury, sprawa nie wygląda tak prosto, nawet w komediach. Przeważnie bowiem chodzi w takich filmach („Czy Lucyna to dziewczyna?”, „Sylvia Scarlett”, z nowych „Albert Nobbs”) o determinację. O sięgnięcie po owoc dla kobiet zakazany, o dotarcie do celu, którego nigdy nie osiągnęłyby w sukienkach.

Ale „przebierańcy” nie zawsze mieli wyłącznie bawić publiczność, czasami mieli ją także straszyć. Bowiem skłonność do ubierania się w ciuszki płci przeciwnej w wielu wypadkach automatycznie wiązała się z psychopatycznymi czynami. Na tym skojarzeniu bazują głośne thrillery: „Psychoza” Hitchcocka, „W przebraniu mordercy” de Palmy czy „Milczenie owiec”, w którym transseksualny oprawca szyje sobie stroje ze skór swoich ofiar. Ten ostatni film wywołał protesty ze strony środowisk LGBT, więc w ramach ekspiacji reżyser Jonathan Demme nakręcił potem „Filadelfię”.

Najgorszy prekursor

Przez ostatnie kilkadziesiąt lat nazbierało się jednak całkiem sporo filmów, które traktują tematykę „trans” bez krotochwilnej czy sensacyjnej otoczki. Próbują one – niekiedy w tonie dramatycznym, kiedy indziej w pogodnym, lżejszym – pokazać życie osób nieidentyfikujących się ze swoją płcią biologiczną lub wychodzących poza ograniczenia fizyczne i kulturowe, jakie ona narzuca. Część z tych tytułów dobrze znamy także w Polsce: „Priscilla, krolowa pustyni” z popisową rolą Terence’a Stampa, „Nie czas na łzy”, w którym oscarową kreację stworzyła Hillary Swank czy rewelacyjne „Śniadanie na Plutonie” Neila Jordana, gdzie transgenderowa Patrycja (wspaniały Cillian Murphy) rzuca wyzwanie bogoojczyźnianej Irlandii. Ale sporo jest filmów, które niewiele osób u nas widziało.

Za prekursora kina trans uznać trzeba… Eda Wooda. Tak, to właśnie ten „najgorszy reżyser świata” zadebiutował w 1953 roku dziełem „Glen czy Glenda”, opartym częściowo na własnych doświadczeniach (również lubił ubierać damską bieliznę). W specyficznej formie łączącej wykład, awangardowe wizje i obyczajowe obrazki przedstawia Wood dwie historie – transwestyty Glena (w tej roli sam reżyser), który boi się powiedzieć narzeczonej o swych upodobaniach oraz pseudohermafrodyty Alana, który przechodzi operację korekty płci i zostaje kobietą. Jest „Glen czy Glenda” apelem o tolerancję i zrozumienie inności seksualnych, bardzo – zwłaszcza jak na swoje czasy – odważnym i postępowym. Znamienne, że pierwszy film o „transach” nakręcił „odmieniec” kina.

Agrado też ma penisa

W klasyfikacji drużynowej prowadzi Hiszpania, która po śmierci generała Franco śmiało i bez oporów wzięła na kinowy warsztat zakazane dotąd tematy obyczajowe. W roku 1977 powstał film Vicente’a Arandy „Cambio de sexo” („Zmiana płci”). Młodziutka Victoria Abril gra tutaj siedemnastoletniego Jose Marię, wyzywanego w szkole od „pedałów” i prześladowanego przez ojca, który chce z niego zrobić „prawdziwego mężczyznę”. W tym celu prowadzi syna do nocnego klubu ze striptizem, gdzie Jose – zamiast stracić dziewictwo z prostytutką – poznaje „kobietę z penisem”, Bibi. Ta zaś wprowadza go w tajniki życia transowego. Niedługo potem nasz bohater, a raczej już bohaterka, Marie Jose sama staje się gwiazdą klubu. Buntuje się jednak przeciwko byciu dziwolągiem z kabaretu, pragnie zostać pełnoprawną kobietą. Decyduje się na operację i – jak informuje nas narrator w ostatnim ujęciu – „sześć miesięcy później przeżywa pierwszy kobiecy orgazm”.

Jako mentorka Marii Jose zadebiutowała na dużym ekranie Bibiana Fernandez, znana lepiej szerokiej publiczności pod pseudonimem Bibi Andersen. Zagrała ona właściwie samą siebie – transseksualną aktorkę. Rozsławił ją później w świecie Pedro Almodovar, który dał jej w kilku swoich filmach role silnych kobiet. Do historii kina przeszła scena z „Kiki”, gdy naga Bibi (już z żeńskimi organami płciowymi) stoi na balkonie i śpiewa razem z Chavelą Vargas pieśń „Luz de luna” („Światło księżyca”).

Z Andersen związana jest też zabawna i charakterystyczna dla polskiej mentalności anegdota. Otóż, w latach 90. w naszych fachowych publikacjach powielana była informacja, że Bibi Andersen to de facto… Bjorn Andresen – Szwed, który w wieku 15 lat zagrał rolę Tadzia w ekranizacji „Śmierci w Wenecji”. Najwyraźniej tak go Visconti z ekipą zbałamucili na planie tamtego filmu, że aż płeć zmienił. Tymczasem Andresen wyrósł na heteroseksualnego ojca rodziny i aktora grywającego w szwedzkich produkcjach (m.in. mogliśmy go ostatnio oglądać w jednym z odcinków serialu „Wallander”).

Wracając zaś do Almodovara, to myślę, że nie ma sensu przypominać jego zasług w oswajaniu publiczności z osobami spod znaku T. Przywołajmy tylko niezapomnianą postać transgenderowej Agrado (Antonia San Juan) z filmu „Wszystko o mojej matce”, która na żądanie kolegi: „Obciągnij mi, jestem spięty!”, odpowiada: „Ja też jestem spięta, to może ty mi obciągniesz?”.

Almodovara często porównuje się z Rainerem Wernerem Fassbinderem, znakomitym, przedwcześnie zmarłym, niemieckim reżyserem, który również w swojej twórczości poruszał kwestię nienormatywnych seksualności (choć czynił to w znacznie posępniejszym tonie niż autor „Prawa pożądania”). W 1978 roku Fassbinder nakręcił film „W roku trzynastu pełni”. Jego bohater Erwin (Volker Spengler) zmienia płeć po tym, jak mężczyzna, w którym nieszczęśliwie się kocha, mówi mu: „Szkoda, że nie jesteś kobietą”. Miłość bywa silniejsza od tożsamości. Niestety, i pod nową postacią Erwin/Elvira zostaje odrzucony/a. Podobnie zresztą jak Vera, która dla ukochanego Leopolda „obcina sobie kutasa” w „Kroplach wody na rozżarzonych kamieniach” (2000) Francoisa Ozona na podstawie sztuki Fassbindera.

Piłka i lalki

Za „krzyżówkę” postaci z filmów Fassbindera i Almodovara uznać można tytułową Hedwig z „Hedwig and the Angry Inch” (w Polsce wyświetlanego czasami pod tytułem „Cal do szczęścia”) Johna Camerona Mitchella. Urodzony jako Hansel we wschodnim Berlinie stał się kobietą z miłości do amerykańskiego żołnierza. Chciał się z nim ożenić i uciec na Zachód. Operacja jednak nie do końca się udała, uczucie także poległo w starciu z przeciwnościami losu. Hedwig została więc szefową zespołu muzycznego, z którym objeżdża Stany Zjednoczone. W podrzędnych knajpach wyśpiewuje dzieje swojego życia.

Z nowszych filmów z transowymi bohaterami chciałbym zwrócić uwagę na dwa tytuły. Grecką „Strellę” z roku 2009 w reżyserii Panosa H. Koutrasa – przewrotną opowieść o mężczyźnie, który po wyjściu z więzienia szuka swego syna. W nowym życiu na wolności pomaga mu się odnaleźć kochanka, transseksualna prostytutka, zwana Strellą. Koutras wplata w queerową opowieść nawiązania do… antycznej tragedii, niekonwencjonalnie tu jednak potraktowanej.

Innym ważnym filmem jest „Chłopczyca” („Tomboy”) Celine Sciammy, która przesuwa granicę refleksji nad identyfikacją płciową człowieka w czas dzieciństwa (warto w tym miejscu przywołać podobne w tematyce i pokazywane kiedyś w Polsce „Różowe lata” Alaina Berlinera). Głowna bohaterka, dziesięcioletnia Laure’a (Zoe Heran) udaje przed rówieśnikami chłopca, gdyż woli grać w piłkę, niż bawić się lalkami.

Trudno w jednym, krótkim tekście wyszczególnić wszystkie „transowe” fabuły. Wymieńmy pokrótce jeszcze kilka – chociażby kampową adaptację powieści zmarłego niedawno Gore’a Vidala „Myra Breckinridge” (1970) Michaela Sarne’a z Raquel Welch w roli głównej. Także, zupełnie inny w klimacie, biograficzny „Second Serve” (1986) Anthony’ego Page’a (dawno temu w polskiej telewizji nadano temu filmowi tytuł „Gem, set i mecz”), oparty na wspomnieniach Renne Richards, lekarki i tenisistki, która w latach 70. – jako Richard – przeszła korektę płci i nie mogła przez pewien grywać profesjonalnie na korcie, gdyż zabraniano jej udziału w kobiecych turniejach. W świecie sportu rozgrywa się także tajski „Piękny bokser” (2004) Ekachai Uekrongthama, autentyczna historia pięściarza Parinya Charoenphola.

Dwa filmy nagrodzone Oscarami za scenariusz – zainspirowane faktami „Pieskie popołudnie” Sidneya Lumeta, w którym grany przez Ala Pacino Sonny Wortzik napada na bank, by zdobyć pieniądze na operację korekty płci swego kochanka oraz „Gra pozorów” Neila Jordana, gdzie, zgodnie z polskim tytułem, nic nie jest takie, jak się wydaje. Dorzućmy jeszcze serbskie „Dupy z marmuru” (1995) Zelimira Zelnika z, zamordowaną w 2003 roku w Belgradzie, Merlinką (czyli Vjeranem Miladinoviciem), dostępne u nas na DVD „Wild Side” (2004) Sebastiena Lifshitza i paradokumentalną „Niezwykłą historię o królowej Raqueli” Olafa de Fleur Johannenssona. „Transamericę” Duncana Tuckera z nominowaną do Oscara Felicity Huffman, „Flawless” (polski tytuł – „Bez skazy”) Joela Schumachera, „Normalnego” Jane Anderson, „Telenowelę” Pernille Fischer Christensen… Długo można wyliczać.

Na koniec zostawiłem sobie dwa filmy – realistyczną argentyńską opowieść o osobie interseksualnej „XXY” Lucii Puenzo i metaforycznego „Orlando” Sally Potter według powieści Virginii Woolf, w ktorym Tilda Swinton wędruje przez wieki, zmieniając się po drodze z chłopca w kobietę. Oba te dzieła pokazują, jak niewielkie znaczenie ma płeć dla naszego człowieczeństwa i, zarazem, jak wielką wagę do niej przywiązujemy.

Najnowszy „transowy” film „Na zawsze Laurence” Xaviera Dolana wchodzi na ekrany polskich kin 9 listopada br., patrz: recenzja, strona 33.

 

Tekst z nr 39/9-10 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.