Miłość i medytacja

O buddyzmie, o aktywizmie LGBT o swym ukochanym Mikkelu, o byciu emigrantem w Danii,  życiu z wirusem HIV i o swoich „kobiecych” pracach z rysownikiem BARTKIEM AROBALEM KOCIEMBĄ rozmawia JOANNA OSTROWSKA

 

 

W tym roku zdecydowałeś się przekazać Kampanii Przeciw Homofobii kilka swoich grafik, by zachęcić do przekazywania 1% podatku na rzecz tej organizacji.

 Chciałem zrobić coś, by wesprzeć społeczność LGBT+ w Polsce. Skontaktowałem się z Cecylią Jakubczak z KPH, opowiedziałem jej, co robię i zapytałem, jak mógłbym być użyteczny. Rysunki, które wybrałem pochodzą z mojej zeszłorocznej wystawy pt. „Mokradło”. W prezentowanym na niej cyklu opowiadam o pragnieniu, by wyjść z ukrycia i w pełni realizować się jako człowiek i artysta. Oraz o tęsknocie za niekrępowaną zabawą.

W wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” z 2013 r. mówiłeś, że w Polsce jest dobrze. Nie mogę się powstrzymać i muszę cię zapytać o sytuację dziś. Szczególnie, że nie mieszkasz tu już od jakiegoś czasu.

Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że moja ocena pięć lat temu była, delikatnie mówiąc, powierzchowna. Czułem się bezpiecznie i miałem nadzieję, że to był czas nieodwracalnych zmian. Teraz widzę, że uprzedzenia i agresja w stosunku do społeczności LGBT+ były i są nadal obecne. Jest wręcz gorzej. Kiedy czytam wiadomości z Polski, czuję niepokój i złość. Bo Konstytucja, bo prawa kobiet, bo niszczenie środowiska naturalnego, bo sądy, bo szkoły. Gdy przyjeżdżam do Polski, robię się jakiś napięty.

Kiedy i dlaczego się wyprowadziłeś? Co sprawiło, że podjąłeś ostateczną decyzję?

Mój partner jest Duńczykiem. Poznaliśmy się w Warszawie i tu mieszkaliśmy parę lat razem. W 2015 r. przeprowadziliśmy się do Kopenhagi. Nie miało to wiele wspólnego z sytuacją polityczną u nas. To był raczej dziwny zbieg okoliczności. W ostatnich wyborach parlamentarnych głosowałem już za granicą. Częściowo podążyłem za Mikkelem, częściowo chciałem spróbować czegoś nowego. Po dekadzie mieszkania w stolicy Polski miałem ochotę na skok w nieznane. Potrzebowałem zmiany.

Jak wygląda twoja duńska codzienność?

Moje życie w Kopenhadze jest bardzo proste, skupia się wokół domu, pracy i przyjaciół. Mieszkamy w robotniczej dzielnicy, w której od dawna dominują imigranci i ludzie młodzi. Rano medytuję, czasami biegam na cmentarzu, który funkcjonuje jako lokalny park. Potem rysuję. Parę razy w tygodniu spotykam się z moją asystentką Sarą i rozmawiamy o planach i projektach, nad którymi chcemy pracować. Raz na jakiś czas daję wykład wprowadzający do medytacji. Wieczorami, kiedy Mikkel wraca z pracy, gotujemy razem kolację lub odwiedzamy znajomych. Mam kilka ulubionych muzeów i galerii. Uwielbiam jeździć moim nowym rowerem po mieście. Nie mogę doczekać się lata i wycieczek nad morze.

Wiesz, że to brzmi jak sielanka? Czujesz się bezpiecznie w Kopenhadze?

Masz rację, opowiedziałem historię jak ze zdjęcia instagramowego jakiegoś influencera. Brakuje tylko jadłospisu i siłowni (śmiech). Ale tak właśnie jest, czuję się bezpiecznie. Wiem, że jeśli chciałbym pójść na zakupy w sukience, nikt nie będzie tego nawet komentował. Duńczycy bardzo cenią osobistą wolność, więc raczej nie zdarza się, by ktoś zaczepiał cię na ulicy, a tym bardziej stwarzał poczucie zagrożenia. Chociaż… w mojej dzielnicy w zeszłym roku doszło do strzelaniny! Porachunki miedzy dilerami. Także bywa różnie.

 

arch. pryw.

 

Jakieś inne minusy?

Brakuje mi tu pewnego poczucia zaznajomienia, które zbudowało się we mnie przez lata życia w Warszawie. Tego, że idę gdzieś i wiem, że spotkam tam kogoś znajomego. Coraz częściej wpadam na nowych znajomych, ale wciąż towarzyszy mi delikatne poczucie obcości. Ponoć ono nigdy do końca nie mija, kiedy jest się emigrantem.

Z tej oazy spokoju przenieśmy się do sfery strachu. Co cię najbardziej przeraża w perspektywie zmian politycznych, których jesteśmy świadkami dziś? Pytam przede wszystkim w kontekście społeczności LGBT+.

Od czego zacząć? Przeraża mnie agresja i narastająca atmosfera przyzwolenia na nią. Jest w tym coś potwornego. To wisi w powietrzu, wpływa na życie codzienne i przygnębia. Jest nas na tej planecie bardzo dużo. Większość dóbr jest w rękach małej grupy uprzywilejowanych. Pogłębia się rozwarstwienie społeczne. Zmienia się klimat, wzrasta zanieczyszczenie. W takiej sytuacji łatwo budować kapitał władzy w oparciu lęk i obietnicę silnego przywództwa – „dobra zmiana” i łatwo szczuć na słabszych – w pierwszej kolejności szykanowane są mniejszości i kobiety. Znamy to z historii. Przerabiamy to po raz kolejny. Kwestia upolitycznienia sądów i Trybunału Konstytucyjnego wzbudza we mnie obawy przed możliwością usankcjonowania prześladowań. Sądzę, że walka o prawa naszej społeczności jest właśnie kwestią sprawiedliwości. Prawo ma bronić wszystkich obywateli i stać na straży poszanowania ludzkiej różnorodności.

Jak rozumiesz współczesny aktywizm społeczności LGBT+? Arobal jako aktywista?

Dla mnie aktywizm LGBT+ to śmiałość, by być sobą i gotowość, by wspierać w tym innych. Chociaż może sama gotowość to za mało. Nawet jeśli nie mamy czasu albo odwagi, by zostać wolontariuszem, możemy ćwiczyć się w słuchaniu i pomaganiu innym. Nie postrzegam siebie jako aktywisty, ale chciałbym nim zostać. Dla mnie istotne jest to, by być otwartym i nie ulegać złości (a bywa, że złoszczę się bardzo). Obserwuję siebie. Czy mogę zdobyć się na życzliwość wobec taksówkarza, który słucha Radia Maryja? Czy mam odwagę, by zareagować, gdy ktoś jest atakowany w autobusie? W sferze mojej pracy twórczej wątek LGBT+ jest „podskórny”. Cokolwiek rysuję, wynika z tego, kim jestem, jak żyję, z kim żyję i jakie zadaję sobie pytania. Moje rysunki kierowane są do każdego, kto nawiązuje z nimi szczery kontakt. Jest to dla mnie bardzo istotne, by odbiorca wiedział, że autor jest osobą queer i możliwe, że jest to czytelne nawet bez takiej adnotacji.

Arobal – jeden z najbardziej wyjątkowych i rozpoznawalnych polskich rysowników. Jak to wszystko się zaczęło?

Arobal to zlepek sylab powstały w celu stworzenia mojego pierwszego adresu mailowego. W latach 90. chyba nikt nie używał swojego imienia i nazwiska (śmiech). Zacząłem rysować dopiero na studiach. Z czasem pasja zamieniła się w zawód. Przez lata nazywałem siebie ilustratorem. Teraz staram się nawiązać kontakt ze źródłami swoich inspiracji. Wciąż rysuję, ale coraz mniej dla prasy i komercyjnych klientów. Coraz bardziej angażuję się w uczenie i we własne projekty.

Studiowałeś politologię i filozofię, ale jesteś też nauczycielem Buddyzmu Shambhali. Mam wrażenie, że to jeden z najbardziej istotnych elementów w twoim życiorysie.

Jako osoba nieheteronormatywna wciąż przechodzę proces uświadamiania sobie, kim jestem, co jest moją prawdą o mnie samym i w jaki sposób chcę ją komunikować. Ta obserwacja może mieć miejsce tylko, gdy jestem wobec siebie szczery i życzliwy. Podobnie jest z medytacją. Zasiadam do niej w atmosferze życzliwości wobec siebie, ciekawości swojego umysłu, myśli i uczuć. W ramach tego treningu ćwiczę się w byciu obecnym, przyglądaniu się, co jest prawdą mojego doświadczenia, a co manipulacją. To doświadczenie duchowe bardzo mi pomaga, dlatego od dłuższego czasu marzyłem, żeby podzielić się nim w kontekście bycia osobą LGBT+. Shambhala – tradycja, w której uczę, ma na tym polu wiele doświadczeń. Praktykując w tej społeczności, poznałem wiele wspaniałych osób queer, które angażują pełnię siebie w sferę duchowych poszukiwań, jak również osób hetero, które nas w tym wspierają.

Czy społeczność LGBT+ w Polsce ma szansę skorzystać z tej tradycji?

Rozmawiałem na temat rozpoczęcia queerowej grupy medytacyjnej z przyjaciółmi z warszawskiej Shambhali i postanowiliśmy spróbować. Jesienią zeszłego roku poprowadziliśmy pierwsze tego typu spotkanie. Wspólnie medytowaliśmy, rozmawialiśmy o tym, jak to jest być LGBT+ teraz w Polsce, w Warszawie, jak czujemy się w naszej społeczności i czy w ogóle jej doświadczamy. To też jedna z inspiracji, by stworzyć bezpieczną przestrzeń, w której możemy być ze sobą i razem zadawać sobie pytania, kim jesteśmy, jak możemy tworzyć autentyczne relacje oraz otwarcie manifestować je w społeczeństwie. Spotkania odbywają się mniej więcej raz w miesiącu. Są otwarte również dla osób hetero, które chcą dowiedzieć się więcej o nas i naszych doświadczeniach.

Chciałam cię oczywiście zapytać o coming out jako moment przełomowy, choć mówiłeś o tym już kilkukrotnie. Chyba nigdy nie miałem rasowego coming outu. Nie miałem problemu ze swoim pedalstwem. Bardziej martwiło mnie to, jakim gejem będę.[****]

To ciekawe, że kiedy czytam ten cytat, odczuwam niechęć do słowa „pedalstwo”. Sądzę, że używałem go, by odczarować doświadczenie bycia wyzywanym. Nadal to słowo kojarzy mi się z przemocą. Kiedy byłem młodszy, bardzo liczyłem się ze zdaniem innych. Oczywiście udawałem, że jest inaczej. Sądzę, że coming out to po prostu sposób na zrozumienie siebie i swoich potrzeb. W moim przypadku mówienie o tym otwarcie to proces. Obecnie dużo zastanawiam się nad kwestią płci i tego, dlaczego tak ważne w naszej kulturze jest przyporządkowywanie cech osobowości do tożsamości płciowej. Denerwuje mnie, kiedy moje prace komplementowane są jako „takie kobiece”. Z drugiej strony: a czym jest dla mnie kobiecość? W jaki sposób ona się we mnie przejawia? Czym jest queer? itd.

Jesteś seropozytywny. W jaki sposób wirus HIV wpłynął na twoje życie?

Chyba najtrudniejsze było życie bez leków. Teraz wprowadza się je zaraz po uzyskaniu pozytywnego wyniku. Kiedy zaraziłem się w 2007 r., lekarze wciąż obawiali się, że leki mogą „wypalać się” po jakimś czasie. Czekano, aż odporność spadnie na tyle, że trzeba będzie zacząć leczenie. Moja odporność przez lata utrzymywała się na wysokim poziomie. Byłem nawet z tego irracjonalnie dumny. Bez leków zawsze był lęk, że kogoś mógłbym zarazić. Ten sam lęk paraliżował moich partnerów i fatalnie wpływał na nasze relacje. Wielu ludzi z HIV boi się odrzucenia, więc nie mówią o swoim statusie. Ci „HIV-minus” boją się zarazić tak, że ignorują lub odrzucają tych z plusem. Błędne koło. Dużo zmieniło się po rozpoczęciu leczenia. Wcześniej trudno mi było zaakceptować tożsamość bycia osobą HIV+. Miałem poczucie winy i wstydu, że się zaraziłem. Na jakiś poziomie dochodziło to emocjonalnego wyparcia. Bywa, że wciąż czuję obawy w związku z reakcjami ludzi na HIV, ale świadomość, że moje zdrowie jest pod kontrolą i nie zarażam – daje mi dużo ulgi.

Czy to było coś w rodzaju drugiego coming outu?

Nadal czasami ten temat pojawia się w rozmowie. Zazwyczaj przy obiedzie, kiedy ktoś zauważa, że biorę szaroniebieską pigułkę i pytanie: „Czy to witaminy i na co”. Możliwe, że moim coming outem jest każdorazowo taka rozmowa. Nie mówiłem o tym publicznie wcześniej. Tylko w filmie dla AIDS-Fondet, który nakręciliśmy razem z moim partnerem.

Wracając jeszcze do rysunków i aktywizmu LGBT+. W zeszłym roku narysowałeś okładkę do książki „Cholernie mocna miłośćLutza van Dijka. Poznałeś historię Teofila Kosińskiego – jedynego Polaka skazanego na mocy paragrafu 175 (II wojna światowa), który zostawił relację. Jaki był „twój Teo”?

To było dla mnie bardzo poruszające doświadczenie. Zwłaszcza oglądanie wywiadów z Teo. Zanim usiadłem do rysowania, długo płakałem. Byłem poruszony niewinnością, z jaką opowiadał o miłości do Williego. Jednocześnie miałem w głowie mnóstwo pytań. Nie chciałem pokazywać go przez pryzmat czyichś opinii. Chciałem, aby na jego twarzy był ból, smutek, niewinność i tęsknota. Po tym „spotkaniu” pozostało we mnie poczucie, że mam ogromne szczęście kochać i być kochanym. To może brzmi trywialnie, ale to chyba ważne, by sobie o tym ciągle przypominać. Zwłaszcza mając świadomość tego, co dzieje się teraz np. w Czeczenii, Rosji i wielu innych miejscach na świecie.

Kim jest Mikkel?

Mój ukochany Mikkel jest w moim wieku. Ma blond włosy, duże szaroniebieskie oczy. Ma ogromne serce i jest niesamowicie zdyscyplinowany. Sądzę, że jest wizjonerem. Jestem fanem jego talentu (architekt). Lubi rośliny, z wakacji przywozi nasiona i szczepki roślin w plastikowych butelkach. Potrafi zjednać sobie chyba każdego. Po prostu czujesz się przy nim dobrze. Świetnie tańczy i jak ma ochotę, to fantastycznie gotuje. Parę lat temu byliśmy na ślubie znajomych. Przypadkowo mieliśmy na sobie bardzo podobne garnitury. Kiedy wrzuciłem zdjęcia na FB, wielu naszych znajomych myślało, że to był nasz ślub. Otrzymałem wiele miłych wiadomości z gratulacjami (śmiech) Kto wie, może kiedyś… Jak tylko znajdę dobry sposób, żeby zadać „to pytanie” (śmiech).

Planujecie być rodzicami?

Na pewno nie w najbliższym czasie. Ja za dużo jeżdżę w związku z pracą, a Mikkel rozwija swoją firmę architektoniczną. Ale miło jest wiedzieć, że mamy taką możliwość.

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.