Obrazy, które nie powstały

Z malarzem Tomaszem Karabowiczem rozmawia Bartosz Reszczak

 

foto: Grzegorz Banaszak

 

Gdybyś miał namalować sobie chłopaka, jaki by był?

To bardzo trudne pytanie. Zwykle wiem, kogo chcę namalować, kiedy tę osobę widzę. Nie wiem, jaki by był. Mógłbym namalować ich kilkunastu…

promiskuita!

(śmiech) Z całą pewnością miałby duże, głębokie oczy, charakterystyczne dla moich prac, i wydatne, mięsiste usta, rozświetloną cerę. Ja chyba właściwie wybieram moich modeli właśnie pod tym kątem. Szukam idealnej twarzy, nawiązując do piękna antyku. To trochę utopia, ale szukam, dążę do ideału, choć w dzisiejszych czasach to chyba bardzo indywidualna kwestia.

Jesteśmy w twojej pracowni, nad czym teraz pracujesz?

Nad kilkoma rzeczami równocześnie, zawsze tak robię. Dziś martwa natura, a schnie, w oczekiwaniu na zwieńczenie dzieła, obraz jednego z młodzieńców. Maluję z natury. Zdarza się, że nie mam modela, wtedy pracuję nad martwymi naturami.

Właśnie, malujesz z natury. Co jest kryterium doboru modela?

To nie zawsze jest łatwe. Maluję ludzi, którzy mi się podobają, interesujących, których oczyma wyobraźni widzę na obrazie. Ale nie zawsze wybrana osoba chce pozować, nie zawsze ma na to czas. Pozowanie wymaga czasu, od tego nie da się uciec i to bywa problematyczne.

Ale co decyduje? Ciało? Twarz? Ruch?

Aura, jakiś sygnał, urok osobisty. Chwilowa inspiracja.

Chwilowa? Później odpływa?

Zdarza się, że tak. Kiedy na przykład maluję konkretną osobę w cyklu obrazów, wydobywam z modela to, co mnie w nim interesuje. Twarz ma ograniczony zakres środków wyrazu. To zabrzmi brutalnie, ale potem trudno odkryć coś nowego. To rodzaj zdejmowania powłok; kiedy dochodzę do tej, pod którą jest mięso, odpuszczam. „Mięso” w malarstwie mnie nie pociąga, raczej wrażenia – to na początku, później studium twarzy – element psychologiczny. Skupiam się na estetyce. Choć nie jest tak zawsze, są twarze, które nie powszednieją, ale mnie interesuje młodość. To też pewien wyznacznik. Młode twarze są po prostu ładne, jeszcze nieskażone troską codzienności, świeże, wypoczęte. Mam świadomość, że z upływem czasu twarz ludzka staje się ciekawsza, ale ja chciałbym uwieczniać tę młodość, beztroskę. Mniej interesuje mnie bogactwo wnętrza człowieka. W każdym razie w mojej twórczości.

A więc temu służy konsekwentne uproszczenie w twoich pracach – redukcja tła, detalu, wyraźnych rysów twarzy i krzywizn ciała?

Tak, świadomie uprzedmiotowiam modela, nie chcę przedstawić jego charakteru, jego uroda, młodość mają być rodzajem ikony. Często słyszę, że jestem portrecistą, nie czuję się nim, raczej bawię się wizerunkiem, tworzę coś, co można by nazwać „znakiem”.

Jak u Modiglianiego, jak u Łempickiej! Też malowali z natury, też uprzedmiotowiali modela.

Prace obojga są mi bliskie.

Jak zachowują się modele pozujący do aktu? Łatwo takich znaleźć?

Myślę, że ktoś, kto nie ma kompleksów, nie ma z pozowaniem nago problemu. Fajnie, kiedy podczas pozowania uświadamia sobie, a to naprawdę się zdarza, że jego kompleksy są wydumane, tkwią w nim. Pozowanie miewa wymiar terapeutyczny. Czy łatwo znaleźć modeli do aktu? Kiedy ktoś już się na takie pozowanie zgadza, jest w nim otwartość, chęć współpracy. Duże znaczenie ma także atmosfera panująca w pracowni, klimat, jaki wytwarza malujący. Staram się, by podczas naszej współpracy była intymna atmosfera. Warto wspomnieć, że malarz traktuje ciało modela przedmiotowo, trochę jak lekarz. Patrzę nie na seks, a na anatomię. Nie ma tu sensacji, jest ciężka praca!

Twoja orientacja seksualna warunkuje twórczość?

Jestem wyzwolony! Myślę, że to ma jakiś wpływ, ale nie przeceniałbym go. Maluję też martwe natury (śmiech). Uważam, że malarstwo powinno być wolne od kontekstu. Nikt nie zwraca uwagi na orientację seksualną pana z banku czy innej korporacji.

Wydaje mi się, że w zawodach twórczych, artystycznych, kiedy ktoś przedstawia coś lub kogoś, ma to jednak jakieś znaczenie.

Tak, pewnie tak, ale nie demonizowałbym tego wpływu. Mówimy o nagości męskiej, przecież ona w malarstwie istnieje od zawsze, a nie każdy jej twórca był gejem, o większości zresztą niewiele wiemy. Moim zdaniem, można to oddzielić, jednak nie upieram się.

W istocie, męska nagość istnieje w malarstwie „od zawsze”, ale w PRL-u właściwie jej nie było. Jak jest dziś traktowana w Polsce?

O, dziś w ogóle trudno porównywać te dwie rzeczywistości. Dziś żyjemy w świecie internetu, Facebooka, reklamy, to niezwykle zmieniło podejście do męskiego ciała, do jego nagości. Czasem nagość jest formą obowiązującą. Pamiętam PRL, męskie ciało jako przedmiot można było zobaczyć właściwie tylko u fryzjera – mówię o fotosach przedstawiających fryzury. Wszystko zmienił świat reklamy, który został zrewolucjonizowany w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych. Nagle męskie ciało odzyskało seks. Pamiętam, jak to się rozwijało i stawało się tkanką miasta.

Jak jest odbierana ta nagość na twoich obrazach?

Jest subtelna, raczej nie budzi kontrowersji, choć, przyznaję, niektórzy klienci nie życzą jej sobie, także ze względu na jednoznaczny kontekst homoseksualny, który mógłby „outować” posiadacza obrazu. Ale to raczej rzadkość. Po Nieznalskiej jest łatwiej (śmiech).

Wspomniałeś o czytelnej subtelności twoich prac.

Zależy mi, by mimo wszystko ta nagość była erotyczna.

Nie kusi cię, by zrobić coś ostrzejszego?

O, tak, coraz bardziej. Ale to ewoluuje. Na początku malowałem akty, ukrywając części intymne ludzkiego ciała; moim odwiecznym źródłem inspiracji jest malarstwo antyczne i szeroko rozumiane malarstwo dawne, gdzie ta nagość zwykle jednak była subtelnie ukryta, spowita materią. Powoli moje malarstwo się „ośmiela”. Coraz częściej myślę o akcie podwójnym, potrójnym. O konstelacji.

Rzeczywiście, jesteś coraz śmielszy. Patrzę na twoją odpowiedź na Courbetowskie „Pochodzenie świata” (naturalistyczny obraz Gustave’a Courbeta, przedstawiający waginę w sugestywnym zbliżeniu, 1866 r. – przyp. B.R.). Gdzie zaczyna się świat?

Moim zdaniem, nasienie musi być zasiane (śmiech). Ale to trochę jak z jakiem i kurą, kto wie, co było pierwsze?

Każdy może zamówić u ciebie portret?

Jestem malarzem, to moja praca. Zapraszam.

Czy jest ktoś, kogo chciałbyś namalować? Ktoś konkretny?

Mnóstwo osób!

Wymień jedną.

Bartek Reszczak. Może być?

To musi pojawić się w wywiadzie, choćby redakcja miała mnie zabić!

(śmiech obopólny) No, i jeszcze Justin Bieber, to byłby obraz! To jest ciekawa sprawa z tymi modelami, z doborem. Jadę czasem metrem, widzę fantastycznego chłopaka, ale nieczęsto zdarza mi się do niego podejść. Pokutuje tu dziewiętnastowieczna zależność malarz-modelka, tak często połączona z ich relacjami osobistymi. Nie chcę, by było to odebrane jak tani podryw, bo ta konotacja jest wciąż żywa. To te piękne obrazy, które nie powstały…

Taki będzie tytuł tej rozmowy! Dziękuję za spotkanie.

Tomasz Karabowicz, (ur. 1971) – absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych; dyplom zrobił w pracowni prof. Zbigniewa Gostomskiego. Wybrane wystawy: Galeria Art, NavinGelly- Gallery (Waszyngton), Korczyński Polish Center (Paryż), Ars Homo Erotica (Muzeum Narodowe w Warszawie). 2  września br. miało miejsce otwarcie wystawy Tomasza Karabowicza w warszawskiej Galerii Classix Nouveaux. Prace Karabowicza można znaleźć w galerii Katarzyny Napiorkowskiej. Kontakt: Facebook (Tomasz Karabowicz), tel. 693046241.

 

Tekst z nr 45/9-10 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.