Uwielbiam być singlem

Z MICHAŁEM DZIEDZICEM, wyoutowanym dziennikarzem Wirtualnej Polski, rozmawia Piotr Grabarczyk

 

Foto: Marek Zimakiewicz

 

Co jest takiego w show-biznesie, że przyciąga młodych adeptów dziennikarstwa? Co ciebie skłoniło, żeby iść akurat w rozrywkę?

Pochodzę spod Krakowa i największymi gwiazdami, z jakimi miałem przez długi czas do czynienia, byli Lajkonik i Smok Wawelski, więc gdy po studiach przeprowadziłem się do Warszawy, byłem złakniony „wielkiego świata”. Chciałem uczestniczyć w wydarzeniach, o których jako nastolatek czytałem na Pudelku z wypiekami na twarzy. Owszem, tak było, no shame in Pudelek game. Zawsze interesowałem się popkulturą, a show-biznes jest jej częścią. Poza tym skoro praca może jednocześnie być źródłem rozrywki, to dlaczego nie spróbować? Działając w tego typu mediach, można się wiele nauczyć i od podszewki poznać branżę, o której krąży wiele legend. To chyba właśnie one rozbudzają wyobraźnię wielu młodych ludzi. Ekscytujące jest też to, że pracując w dużym serwisie, śledzonym przez miliony osób, masz realny wpływ na narrację. No i przyświeca ci też ważna misja! Tak, nie śmiej się…

Ja się nie śmieję, to są poważne sprawy! Ale poproszę o jakiś dowód anegdotyczny.

Pamiętam, jak wylądowałem pół roku temu na SOR-ze i podeszła do mnie na korytarzu pani doktor, mówiąc, że oglądała mój wywiad, to był chyba wywiad z Sebastianem Fabijańskim. Pogratulowała, a później stwierdziła z uśmiechem, że dostarczył jej sporo emocji i rozmawiała o nim przez cały dzień z kolegami z oddziału. I wtedy na głupim jasiu naszła mnie refleksja, że jeżeli moja nie zawsze poważna praca może zapewnić chociaż chwilę rozrywki bardzo poważnym ludziom, którzy realnie ratują życia, to jednak ma to trochę sensu.

Zderzenie wyobrażeń o tej branży z rzeczywistością było brutalne czy wręcz odwrotnie, telewizja jednak nie kłamie?

Na pewno jest ciekawe i całkiem zabawne. Wiesz, naoglądasz się w telewizji amerykańskich, uroczystych gal z czerwonymi dywanami, a później dostajesz takie nasze Hollywood z AliExpress. Mówię to z czułością, bo przecież też w jakiś sposób jestem częścią tego ekosystemu. Niezależnie od skali rynku there’s no business like show business. Podchodząc do tego z odpowiednim dystansem, każdy dzień jest wspaniałą komedią: aspirujące celebrytki dyskutujące z przejęciem o tym, gdzie warto operować pośladki, topowa gwiazda dzwoniąca z furią, żeby donieść na „koleżankę”, która miała czelność zrobić sobie taką samą fryzurę, menadżer, wymyślający związek swojej podopiecznej, żeby wypromować jej nowy lakier do paznokci… Po kilku latach w branży jestem bogatszy o wiele soczystych historii, które absolutnie nie nadają się do publikacji, ale jako anegdoty przy drinku sprawdzają się fantastycznie i sprawiają, że towarzystwo jest bardziej wstrząśnięte niż zmieszane. W jakiej innej pracy dostaniesz takie perełki?

Przez wiele lat byłeś twarzą portalu, który niekoniecznie cieszył się sympatią gwiazd, a mimo to większość z nich nie odmawia ci wywiadów i wypowiedzi, co owocuje właśnie takimi perełkami jak wspomniany wywiad z Fabijańskim. Jak myślisz, dlaczego?

Owszem, portal, o którym mówisz, ma temperaturę i budzi kontrowersje, ale jakkolwiek patrzeć, stanowi część polskiej popkultury. Dodatkowo od lat wspiera społeczność LGBT+ i nie unika trudnych spraw politycznych czy społecznych. Powiedziałem to pani Agnieszce Holland, gdy podszedłem do niej, by zapytać, czy zgodzi się na wywiad. Uśmiechnęła się do mnie i przyznała rację. Zawsze okazuję moim rozmówcom szacunek i traktuję ich z empatią. Nawet gdy biorę kogoś pod włos i zadaję niewygodne pytanie, bo przecież nie może być nudno, staram się to robić możliwie najbardziej kulturalnie. Oczywiście, każdy oceni efekty mojej pracy po swojemu, przywykłem do tego, rozmowy budzą różne emocje. Prawda jest jednak taka, że nigdy nie puściłem materiału, na który mój rozmówca nie wyraziłby zgody. I wszyscy, z którymi przecinam się na różnych wydarzeniach, wiedzą, że mogą na taką przyzwoitość liczyć. Myślę sobie też, że artyści z klasą i dorobkiem nie boją się rozmowy z różową kostką, bo wiedzą, co sobą reprezentują, są spójni, nie mają kompleksów. Tego właśnie życzę wszystkim osobom publicznym, których ego jest czasem większe niż dokonania.

Szerokim echem odbiła się twoja rozmowa z Ewą Chodakowską i pytania o wsparcie dla społeczności osób LGBT+ i Paradę Równości. Faktycznie zrobiło się wtedy na moment gorąco w studiu?

Może odrobinę. Znałem poglądy Ewy i chciałem spróbować skłonić ją do tego, by jako osoba z autorytetem i pozycją w końcu zabrała głos. No i udało się. Wchodzenie w merytoryczną dyskusję z takimi silnymi osobowościami to jedna z najfajniejszych rzeczy w tej pracy.

Ciekawie było obserwować reakcje internautów na tę rozmowę. Jedni chwalili podjęcie tematu, inni pisali, że przecież nie można nikogo zmuszać do wsparcia. Śledziłeś to?

Szczerze powiedziawszy nie, bo wiem, że postąpiłem słusznie. Moja rozmówczyni też była zadowolona z wywiadu, w którym po raz pierwszy nie tylko publicznie wsparła społeczność LGBT+, ale też zdecydowanie opowiedziała się politycznie. Tak czy inaczej cieszę się, że wywiązała się jakaś dyskusja. Burza w komentarzach oznacza zasięgi, a ten temat na zasięgi zasługuje.

Jak ogólnie oceniasz środowisko celebrytów pod tym względem? Widzisz różnice w natężeniu tego wsparcia w porównaniu do tego, co się działo w mediach 5, 10 lat temu?

Jasne. Zaszła niesamowita zmiana. Kiedyś osoby wspierające można było policzyć na palcach jednej ręki, a dziś dziwne jest, jeżeli ktoś nie wspiera społeczności. Poza wąskim gronem sam-wiesz-jakich mediów homofobia skazuje na zupełną banicję i niebyt publiczny. No i co najbardziej bolesne dla wielu, prowadzi do utraty kontraktów reklamowych. Bycie otwartym i inkluzywnym jest nie tylko przyzwoite, ale też się opłaca.

Złośliwi piszą w komentarzach, że opłaca się również być wyoutowaną osobą LGBT+ i że może to być wręcz sposobem na karierę. Faktycznie tak jest?

To już nawet nie jest czas, kiedy bycie gejem może być sposobem na karierę. Mam wrażenie, że co trzeci tiktoker jest nieheteronormatywny i zupełnie nikogo, zresztą słusznie, to nie obchodzi. Może trochę wyolbrzymiam, ale to naprawdę już nie są czasy, w których coming out jest wyrokiem medialnym i może zagrozić karierze. Mam wrażenie, że nie mówię tego tylko z perspektywy warszawskiej bańki. Zauważ, że nawet w najbardziej patogałęziach rozrywki i show-bizu, takich jak walki freaków, nie ma żadnego przyzwolenia na homofobię. Może to osobliwy przykład, ale jest to jakiś barometr nastrojów społecznych.

Skoro o coming outach mowa: w ostatnich kilku latach było ich rekordowo dużo, ale wciąż w szafach czekają tłumy niezdecydowanych. Myślisz, że ta tendencja się utrzyma?

Mam nadzieję, że tak, bo przecież to wspaniałe żyć w zgodzie ze sobą i nie musieć niczego ukrywać. Polakom gejostwo już naprawdę spowszedniało i prawie nikogo, może poza skrajną prawicą, to nie szokuje. Więc drodzy celebryci: jeżeli chcecie, żeby wasz coming out był jeszcze jakkolwiek odnotowany i stał się „newsem”, to naprawdę musicie się spieszyć. Zachęcam was serdecznie!

A swoje wyjście z szafy wspominasz dobrze?

Największa batalia odbyła się w mojej głowie. Miałem wtedy chyba 17 lat i byłem bardzo zagubiony. Moja mama czuła, że od dłuższego czasu coś mnie trapi, i podczas jednej z rozmów, nawiązując do jakiegoś programu w telewizji, delikatnie poruszyła kwestię orientacji seksualnej. Wtedy, trochę już zmęczony całym tym mętlikiem w głowie, przyznałem, że mam chłopaka. Później już poszło z górki i w końcu poczułem tę cudowną wolność. Od rodziców i przyjaciół dostałem samo wsparcie. Zdecydowanie jestem szczęściarzem.

Mam wrażenie, że dla młodego pokolenia, tego słynnego gen Z, koncepcja coming outu w klasycznym rozumieniu jest bardzo egzotyczna i jakaś taka teatralna. Tak jakby nie było punktu, w którym musieliby powiedzieć, że są LGBT+, bo dla nich to punkt startowy.

Dokładnie. Ułożyli sobie nowy świat, w którym nie ma ustawień defaultowych i naprawdę wierzą w to, że mogą być tym, kim chcą. Pracuję teraz w serwisie VIBEZ dedykowanym generacji Z i za każdym razem, gdy na kolegium rozmawiam z młodymi osobami redaktorskimi, jestem pełen podziwu. Mają otwarte umysły i zero uprzedzeń. Nie interesuje ich taka czy inna orientacja danej osoby i dzięki temu mają czas, by zajmować się realnymi problemami, takimi jak kryzys klimatyczny. Gen Z jest wspaniałe i nie mogę się doczekać, aż wszyscy jego przedstawiciele otrzymają prawa wyborcze.

Myślisz, że przyszłość faktycznie jest tak różowa? Nie brakuje malkontentów, którzy krzyczą, że gen Z kłóci się o zaimki, ale do urn to nie ma iść komu.

Wiadomo, że mówiąc o całym pokoleniu, trochę generalizujemy, bo przecież pewna jego część omija politykę szerokim łukiem i zamiast iść do urn, woli nagrywać na TikToku lipsync do piosenek Malika Montany. Myślę jednak, że akurat te osoby, które „kłócą się o zaimki” i na wszystkie sposoby wyrażają swoje niezadowolenie z obecnego stanu rzeczy, będą głosować. Dla mnie budujące jest to, że tak wielu młodych ludzi ma swoje zdanie i nie boi się go wyrażać. Jeżeli ta grupa jest przez establishment uważana za roszczeniową, to bardzo dobrze. To znaczy, że wpływ Gen Z jest coraz bardziej odczuwalny i już nie można go ignorować.

A jak widzisz swoją przyszłość? Zacznijmy od przyszłości w branży show-biznesowej.

Na pewno wiążę swoją przyszłość z szeroko pojętymi mediami, bo tutaj nie ma miejsca na nudę. Trzeba cały czas trzymać rękę na pulsie, dowiadywać się nowych rzeczy, próbować nadążyć za dynamicznie zmieniającym się światem. Czytałem, że dzięki takiej aktywności człowiek może dłużej zachować sprawność umysłową i witalność, więc tak, idę w to! Co do samego show-biznesu, zawsze będzie mnie bawił i w jakiś sposób interesował, ale wciąż jestem jeszcze dość młody… Nawet nie próbuj się śmiać! I cały czas szukam nowych wyzwań. Widzę kilka ciekawych ścieżek rozwoju, które niekoniecznie wiążą się z show-bizem.

Chłopaki mi nie podarują, jak nie zapytam o przyszłość, a może teraźniejszość, w życiu prywatnym. Jak to teraz mówi młodzież: kroi się jakiś situationship?

Od kiedy przeprowadziłem się do Warszawy, czyli od 6 lat, nic poważnego się nie „ukroiło” i już trochę zapomniałem, jak to jest być w związku. Jeżeli jakiś lekarz chciałby ocalić mnie przed zupełną amnezją, to może wysłać gorącego DM-a na Insta, zapraszam. A tak na serio, uwielbiam być singlem i absolutną wolność w każdym aspekcie życia. Przecież chodzi przede wszystkim o to, żeby żyć w zgodzie ze sobą i świetnie się przy tym bawić… Coś o tym wiesz Grabari, prawda?  

 

Tekst z nr 102/3-4 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.