Wierzę w siłę “przegięcia”

Jesteśmy najbardziej homo- i transfobicznym krajem Unii Europejskiej. Co może być bardziej irytującego dla osób nam nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? – pisze MACIEJ „GĄSIU” GOŚNIOWSKI, partner życiowy Silver Daddy’ego

 

Foto: Marek Zimakiewicz

 

Debiut sceniczny mojego Pawła, czyli Silver Daddy’ego, miał miejsce 29 kwietnia 2021 r. – czyli w czasie, gdy ja z tej sceny wziąłem sobie wolne – na własne życzenie. Powodów było kilka – finansowy, ale również i psychologiczny, miałem poczucie braku balansu w głowie i wypalenia. Gdy odsuwasz się na bok, robi się przestrzeń na nabranie dystansu, a z odległości widać pełniej. Dostrzec można, że energię kierowało się nie tam, gdzie należało.

Gdy zaczęliśmy być razem, otworzyłem Pawłowi okno na świat, którego nie znał. Zajrzał przez nie – byłem zresztą na scenie, gdy zobaczył mnie pierwszy raz. Potem, gdy nasz związek już trwał, Paweł sam otworzył sobie do tego świata drzwi. Ja mu tylko pomagałem przez nie przejść. Widziałem, z jaką pasją i radością kupuje pierwsze buty na obcasach, jak pilnie uczy się czesać peruki, jak drobiazgowo rozmyśla nad kostiumami i występami. Moją energię i wiedzę, którą nabywałem przez lata, on zaczął przekierowywać w coś, o czym ja przez moje frustracje zapomniałem – Paweł od początku po prostu świetnie się bawi. Nie podchodził do siebie zbyt serio. Ogromną radość przysparzał mu każdy element tworzenia postaci Silver Daddy’iego. Ten pierwszy numer – „Come along with me” – w jego ustach opowiada dla mnie o tym, że świat można zmieniać samemu niezależnie od swojej przeszłości. To, co było, jest już dokonane, nie da się tego zmienić. Ale mamy wpływ na to, jacy jesteśmy lub jacy możemy być teraz. Natomiast to, czy będziemy czerpać radość z przyszłych działań, jest już kwestią decyzji i zaangażowania w zabawę.

Byliśmy razem na licznych Marszach/Paradach Równości. Niejednokrotnie je prowadziłem, a Silver Daddy był ze mną wtedy na kolejnych platformach. Głośna muzyka, kolory i poczucie wspólnoty. O czym to jest, jeśli nie o zabawie?! Zaznaczenie własnej obecności i znalezienie tlenu w czasach i miejscach, gdzie tak często nam, osobom queerowym, go brakuje. Osobiście – gdy prowadzę Marsz, nie chcę wykrzykiwać z ludźmi ***** ***. Tak, jasne, chcę zmiany władzy całym sercem codziennie i każdego dnia od lat, ale w te dni, kiedy maszerujemy razem, kiedy przez chwilę możemy być sobą w przestrzeni publicznej, chcę zapomnieć, że ta władza nad nami w ogóle istnieje. Chcę tworzyć dla nas bezpieczną przestrzeń.

Uczestnicząc w wielu akcjach aktywistycznych, wymyślając zaangażowane treści w swoich scenicznych numerach, wkręcając sobie poczucie misji (skądinąd słusznie), zapomniałem, że najważniejsze jest, by sprawiało mi to radość. Patrzę z dezaprobatą, gdy ktoś określa drag jako misję mimo że sam tak mówiłem. Drag to na pierwszym miejscu zabawa. Misja „wyjdzie sama” – bo, jak mówi wspaniała drag queen Hieemera w serialu „Nago. Głośno. Dumnie”: „Sam fakt, że jestem, już jest aktem politycznym”. Zresztą, nie tylko ona tak mówi. Misja ta w zabawie przechodzi jakby bokiem ze zwiększoną siłą, bo jest o wspólnocie, a nie poświęceniu. Wierzę w siłę „przegięcia”. W to, że sama silna obecność może być wystarczającą wartością. Jesteśmy najbardziej homo/transfobicznym krajem Unii Europejskiej, co może być bardziej irytującego dla osób nam nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? Cienka jest granica między byciem osobą zaangażowaną, a osobą fanatyczną – obserwuję to choćby wśród osób wierzących w Kościele katolickim. Radość z wiary przeistacza się w poszukiwanie wrogów. W pewnym momencie w swoim aktywizmie byłem bliski potknięcia się o ten próg. Jednak przez to, że rzeczywistość mnie przytłoczyła, na chwilę się wycofałem. Poznałem Pawła. Widziałem, jak on odkrywa w sobie „przegięcie” – i na nowo zacząłem dostrzegać to, co utraciłem. Tak on uczył się ode mnie, jak ja chłonąłem od niego.

Nie chcę umniejszać wartości ulicznych protestów, siły wściekłości – to jest ważne i mamy prawo być wkurzeni. Ale też daję sobie czas i przestrzeń do bycia publicznie radosnym. Nie jest też tak, że nasz duet lśni jak prześcieradło wyprane w proszkach do prania od popularnego prowadzącego. Logiczne jest, że najbardziej wściekają nas osoby, które kochamy najmocniej. Ja jako ta bomba niejednokrotnie nie jestem kompatybilny z nastrojem Pawła, który jest stoikiem. Jestem zbyt porywczy, Paweł nazbyt skupiony. Każdy z nas to osobny świat. Tak różny, jak i nasz drag. Paweł ma znacznie większy talent ode mnie w pracy nad detalem. Robi czystsze, dokładniejsze makijaże. Ja natomiast mam większą umiejętność rozkręcania publiki czy organizacji eventów. Nas obydwu dużo energii kosztuje to, by nie tylko razem żyć, ale i współpracować. Ale to się opłaca, bo coraz częściej o sobie słyszymy: „power couple”. I to prawda. Takiego duetu, jak nasz, nie ma. W końcu, po latach bycia razem, mamy już wspólny kąt, a na balkonie powiewa radosna, tęczowa flaga. Była pierwsza na osiedlu, ale po naszej pojawiły się dwie kolejne. Tak to działa. Pieczętujemy swoją obecność radością z bycia razem. Stanowczo, ale z uśmiechem. To przynosi owoce.

Osobo queerowa, gdy zdarzy ci się, że się wypalasz, daj sobie oddech. Znajdź moment, w którym straciłaś poczucie, że dobrze się bawisz. Świat da sobie bez ciebie radę, co tak naprawdę jest piękne, bo daje przestrzeń tak na pomyłki, jak i właśnie oddech. Zdystansuj się, znajdź źródło radości i wróć wzmocniona. Ja się dziś czuję mocniejszy niż lata temu, gdy histerycznie wrzeszczałem.

IG: @gasiu.gasiu

FB: Gąsiu, TikTok: @gasiu.gasiu

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.