O jego nowej powieści „Bingo” i o kryptogejach z Marcinem Szczygielskim rozmawia Przemysław Górecki
Dedykacja zamieszczona na pierwszej stronie „Bingo” (patrz: obok) – twojej trzeciej, po „Berku” (2007) i „Bierkach” (2010), powieści z cyklu „Kroniki nierówności”, nadaje książce niemal polityczny wymiar. Marcin Szczygielski, od dawna jawny gej, napisał powieść o kryptogeju.
Gdy zabieram się za pisanie, ważne są dla mnie dwie emocje: albo złość, albo miłość. „Berka” pisałem ze złości na ówczesną sytuację polityczną w Polsce, a „Bierki” – z miłości do bohaterów, którzy byli mi bardzo bliscy. W „Bingo” wróciłem do złości, ona daje więcej siły do, powiedzmy górnolotnie, tworzenia. Jeśli coś wkurza mnie naprawdę w sprawach polskich gejów, to właśnie kryptocioty. Mam na myśli przede wszystkim tych, którzy ukrywają homoseksualizm kosztem innych – najczęściej kosztem okłamywanych dziewczyn i żon.
A kosztem okłamywanych wyborców, w celu sukcesu politycznego?
To też, ale oszukiwanie kogoś, z kim dzieli się życie, jest dla mnie bardziej karygodne, bo żeruje się na uczuciach.
Znasz osobiście takie przypadki?
Och, mnóstwo! Zarówno wśród tzw. zwykłych osób, jak i publicznych, powszechnie znanych. Utajanie homoseksualnej orientacji zapewne nie jest już tak powszechne, jak dwadzieścia lat temu, ale nadal częste. Nie tylko, podkreślam, wśród facetów, którzy żyją z mediów, z pokazywania się w telewizji. Na szczęście wyoutowanych gejów jest coraz więcej.
Podobno ci „dyskretni” geje czasem składają ci propozycje seksualne w sieci, tak?
Zdarza się, ale zazwyczaj piszą tylko po to, by nawiązać kontakt. Kilka razy dostałem na przykład wiadomość: „Jestem gejem!” – i po kilkunastu minutach profil zostawał skasowany. Czasami piszą, bo są tak schowani, że nic nie wiedzą o innych gejach, a sądzą, że skoro ja jestem wyoutowanym gejem, to wiem wszystko – i zadają pytania. Najczęściej o osoby publiczne: czy ten czy tamten „też jest?” Myślę, że to po części „wina” moich książek – opisuję sytuacje gejów w pierwszej osobie, piszę o emocjach, o gejowskiej miłości, zakochaniu, seksie. Wielu czytelnikom wydaje się, że mnie znają, utożsamiają mnie z bohaterami. Stają się odważniejsi, mają złudzenie, że jestem ich dobrym znajomym. Po publicznym coming oucie i „Berku” byłem w uderzeniu, myślałem, że dokonujemy w Polsce rewolucji – my, czyli fala gejowskich pisarzy z 2007 r. Chętnie udzielałem nie zawsze odpowiedzialnych rad, namawiałem wszystkich chłopaków na coming out. Kilku to zrobiło i super, ale w przypadku jednego sprawa zakończyła się niemal tragicznie. Trochę ochłonąłem i uświadomiłem sobie, że każdy tę decyzję musi podjąć sam.
A jakie jest twoje stanowisko w sprawie outingu, czyli ujawniania orientacji wbrew woli zainteresowanego/ej? I jeśli tym zainteresowanym jest np. osoba publiczna znana z homofobicznych poglądów?
Uważam, że tylko po coming oucie człowiek może żyć pełnią życia i być szczęśliwym oraz że każdy coming out, obojętne czyj, działa na rzecz akceptacji gejów w ogóle – ale to jest jednak sprawa, którą każdy powinien robić sam za siebie… poza tymi, którzy szkodzą nam wszystkim! Gdybym znał osobiście kryptociotę, która szerzy homofobię – to znaczy, gdybym miał stuprocentową pewność, że jest to homoseksualista – nie wahałbym się ani przez chwilę i wyoutowałbym go publicznie. Gdy zaczynałem pisać „Bingo”, rozważałem wyoutowanie w książce kilku facetów, ale jednak doszedłem do wniosku, że mógłbym sobie potem tego nie wybaczyć – nie ze względu na nich samych, tylko na ich bliskich, niczego nieświadomych. Niemniej ucieszyłbym się, gdyby w Polsce znalazło się jakaś grupa ludzi o mniejszych skrupułach niż moje i gdyby stworzyli brygadę outującą homofobicznych gejów celebrytów, a w szczególności – polityków. Chętnie przekazałbym 1% podatku na ten cel (śmiech)!
Czy „Bingo” jest wynikiem rozczarowania tą sytuacją?
„Bingo” najpierw miało być bardziej bezceremonialne – Paweł, telewizyjny prezenter, miał być zakłamaną kryptociotą, a jego żona Anna nieświadomą, wykorzystywaną przykrywką. Gdy przemyślałem sprawę, stwierdziłem, że takie podejście byłoby złamaniem idei „Kronik nierówności”, których celem jest przecież proste przesłanie, że „gej jest ok”. Nie chciałem więc zrobić z Pawła potwora hipokryty, a raczej pokazać, że każdy ma na sumieniu rożne sprawki, jego żona także. To zresztą jest bliższe życiu. „Bingo” ma raczej zachęcać kryptogejow do coming outu, niż ich piętnować i potępia nie tyle gejowską, ile w ogóle polską hipokryzję.
Czy to jest możliwe, by, jak Paweł, dopiero w wieku 42 lat odkryć, że jest się gejem?
Kiedyś w to nie wierzyłem, ale poznałem dwóch facetów, którzy uświadomili sobie homoseksualizm dość późno – jeden miał 35 lat, drugi prawie 50. Ten pierwszy był księdzem, co pewnie nie było bez znaczenia przy odkrywaniu homoseksualizmu. Odszedł w każdym razie z kościoła i rozpoczął świeckie życie. A więc tak, to w pewnym stopniu historia z „życia”, a raczej z wielu „żyć”. A Paweł z „Bingo” to jeszcze trochę inny przypadek kryptogeja, on przecież nie tyle ten homoseksualizm odkrywa, co zaczyna go dopuszczać do świadomości. Ale nie będę zdradzał szczegółów. Wszyscy pytają mnie o to, czy wzorowałem postaci z tej książki na prawdziwych osobach – oczywiście tak, ale nie powiem, na kim.
W każdym razie mimo że wyoutowanych gejów jest, jak mówisz, coraz więcej, to jawne życie jest nadal opcją wybieraną przez mniejszość – przeważa opcja ukrywania się.
Emancypacja postępuje, ale wolno – wciąż niestety cechą polskich gejów jest to, że ich tożsamość gejowska w wielu przypadkach ogranicza się do sfery seksu. Nie tworzą społeczności.
Na profilach randkowych piszą, że są „spoza środowiska”.
I nawet nie mają poczucia, że to obciach. Nie chodzą na parady, nie zależy im na związkach partnerskich. Żyją sobie po cichutku jako obywatele drugiej kategorii i nie mają marzeń o równości.
W świecie mediów, zdawałoby się bardziej liberalnym, też jest kiepsko. Od dawna nie mieliśmy coming outu jakiejś powszechnie znanej osoby publicznej.
Myślałem, że po coming outach moim i Tomka (Raczka, partnera Marcina – przyp. red.), czy Jacka Poniedziałka ruszą następni. Nie ruszyli, bo prawdopodobnie uważają, że to się nie opłaca. Przekonanie, że widzowie i słuchacze natychmiast odwracają się od wyoutowanego aktora – geja, czy dziennikarza – geja wciąż obowiązuje. Ja, po naszych doświadczeniach, przekonałem się, że to nie tyle publiczność nie lubi gejów, ile ci, którzy decydują o tym, kogo i jak tej publiczności się przedstawia.
Czy to dlatego nie doczekaliśmy się ekranizacji „Berka”?
Scenariusz do „Berka” rzeczywiście powstał – i to naprawdę dobry, jego autorem jest Maciej Pisuk, który stworzył między innymi „Jesteś Bogiem”. Jest reżyser, jest odtwórca roli Pawła, ale nie pytaj, kto, bo na razie nie mogę mówić. Niestety sprawa utknęła w martwym punkcie ze względu na pieniądze. Myślałem, że „Berek” będzie pierwszą ekranizacją mojej powieści, ale jednak na pierwszy ogień idą moje książki dla młodzieży – w tym roku zakończyły się zdjęcia do filmu na podstawie „Za niebieskimi drzwiami”, a w następnej kolejności będą filmowane „Arka Czasu” i „Czarny Młyn”.
Jak wygląda twój kontakt z tą grupą odbiorców? Czy podczas spotkań autorskich pytają o książki „dla dorosłych”?
W liceach – tak. Natomiast podczas spotkań z młodszymi dzieciakami – nie, bo ich to zupełnie nie interesuje. To zresztą jest wielkim plusem pisania dla dzieci – one naprawdę nic sobie z tego nie robią, kim jest autor. Liczy się tylko książka. Podczas spotkań w liceach najczęściej uczestnicy wiedzą, kim jestem i co napisałem. Na szczęście to pokolenie ma inny stosunek do gejów – nie widzą w tym nic nadzwyczajnego i dobrze. Dużo większe emocje budzi wśród nich „Sanato” niż „Berek”.
Wracając do „Bingo” – liczysz, że wywołasz dyskusję o kryptogejach w mediach?
Nie wiem, czy jakakolwiek książka może jeszcze wywołać prawdziwą dyskusję w mediach. Ucieszyłbym się, gdyby zwrócono uwagę na temat kryptogejów, żyjących w udawanych małżeństwach – wystarczy wpisać w wyszukiwarce hasło „mój mąż jest homoseksualistą”, żeby przekonać się, jak istotny jest to problem dla wielu kobiet, a nie mówi się o nim wcale. Sam wielokrotnie spotykałem „homomężów” zarówno wśród znanych osób, jak i tych, mających prozaiczne zawody. Jednego z takich panów poznałem nad morzem podczas wakacji, na które przyjechał tam z żoną i dwójką dzieci – poznał mnie, zaczepił i rozpoczął rozmowę. Pracuje w państwowej instytucji jednego z większych miast. On akurat miał pewne wyrzuty sumienia Inny przypadek był bardziej kuriozalny – kupowałem farby w jednym ze sklepów Fluggera. Sprzedawca, pan koło pięćdziesiątki, poznał mnie, upewnił się, że ja to ja, gdy podałem mu kartę kredytową, a następnie zaczął dość natarczywie zapraszać na zaplecze sklepu. Oczywiście miał obrączkę. To tylko dwa z kilkunastu podobnych przypadków, jakie mi się przytrafiły.
Czy „Bingo” ma być ostatnią częścią „Kronik nierówności”?
Mam pomysł na czwartą część. Wszystko zależy od czytelników. Pierwotnie „Kroniki nierówności” miały być pewnego rodzaju prowokacją – sądziłem, że wywołają oburzenie, będą opluwane itd. Okazało się jednak, że stało się inaczej – jest spora grupa osób, która je lubi, a wręcz uważa te książki za swoje ulubione. To o tyle zaskakujące, że wśród czytelników geje stanowią na moje oko może ze 20% procent, nie więcej – reszta to kobiety oraz trochę heteroseksualnych facetów. To ostatnie zaskoczyło mnie najbardziej. Pamiętam, że kiedyś rozbawił mnie facet, który przyszedł na spotkanie autorskie z żoną i powiedział z wyrzutem, że kiedy czytał „Bierki”, to podczas opisu zbliżenia Pawła i Piołuna dostał wzwodu, czym się potem zamartwiał (śmiech).
Powieść „Bingo” ukazała się w maju nakładem Wydawnictwa Latarnik.
Dedykuję tę książkę okłamywanym żonom polskich kryptogejów – w szczególności tych oglądanych codziennie na ekranach naszych telewizorów, na deskach scen naszych teatrów, na murawach boisk, w fotelach naszego Sejmu oraz w internetowych portalach i celebryckich rankingach. Dedykuję ją także zakłamanym pedziom, którzy umierają ze strachu przed ujawnieniem, którzy oszukują swoje żony i dzieci, udając macho i gorliwych konserwatystów – Marcin Szczygielski
Tekst z nr 55 / 5-6 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.