Życie jest za krótkie, by pić marne wino

DORIAN ZIĘBA i TOMASZ PILAWKA są parą od 12 lat, w 2015 r. założyli nietypowy dla polskich warunków atmosferycznych biznes – Winnicę 55-100. Dlaczego właśnie wino? Jak homofobia niektórych środowisk doprowadziła do tego, że Tomek pożegnał się z polityką? Dlaczego przez 2 lata walczyli w sądzie o opiekę nad psem? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

 

Dorian Zięba (z lewej) i Tomasz Pilawka w swojej winnicy. Foto: arch. pryw.

 

Produkcja wina w Polsce to niezbyt popularny pomysł. Czemu wybraliście taką branżę?

Dorian: Pomysł na założenie winnicy dojrzewał przez wiele lat, a główną inspiracją były podróże, zwłaszcza na zachód i południe Europy, gdzie kultura picia wina jest dużo bardziej rozwinięta. Złapaliśmy bakcyla, zaczęliśmy odwiedzać najbardziej popularne regiony winiarskie. Pewnego razu, w 2012 r., Tomek otrzymał od swoich dziadków winogrona z ich ogródka. Postanowił wykorzystać je do produkcji wina. Niestety, pierwsza próba nie powiodła się. (śmiech) Wlał zbyt dużo moszczu, przez co rurka fermentacyjna się zatkała, co doprowadziło do ogromnego wybuchu w środku nocy oraz konieczności malowania ścian na drugi dzień. (śmiech)

Co robiliście wcześniej, zanim odkryliście wino?

Tomek: Gdy poznałem Doriana w 2011 r., on prowadził sklep ze zdrową żywnością w centrum Wrocławia odziedziczony po rodzicach. Ja wtedy skończyłem pracę jako asystent europosła w Brukseli, robiłem doktorat z ekonomii, pracowałem w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Dolnośląskiego we Wrocławiu i byłem mocno zaangażowany politycznie. Rok później, przeprowadziliśmy się do Warszawy, gdzie zostałem doradcą Ministra Rolnictwa. Tak, Tomku, widzę, że zaintrygował cię mój tytuł doktora ekonomii. Specjalizuję się w rozwoju regionalnym ze szczególnym uwzględnieniem obszarów wiejskich, dlatego też Ministerstwo Rolnictwa to dla mnie naturalny obszar. Z kolei Dorian znalazł pracę w Ministerstwie Obrony Narodowej, gdzie zajmował się rozliczaniem inwestycji związanych z NATO. Zabawnie to zabrzmi, ale to był wtedy mój żołnierz! (śmiech) Ale żarty na bok, Dorian wykonywał tam odpowiedzialne zadania. Jednak Warszawa nie przypadła nam do gustu i po półtora roku postanowiliśmy wrócić do Wrocławia. Wtedy właśnie odbywały się wybory samorządowe, w których zostałem wybrany na radnego sejmiku Województwa Dolnośląskiego.

D: Ja po powrocie do Wrocławia zacząłem pracę w biurze jednego z europosłów. Zajmowałem się działem prasowym, prowadzeniem strony internetowej i social mediami. Reprezentowałem również posła podczas wydarzeń, w których nie mógł uczestniczyć i brałem udział w wyjazdach studyjnych do Brukseli. Mimo że nie znam się na polityce i jej nie lubię, to była naprawdę fajna praca.

T: Po 3 latach jako radny miałem już tego naprawdę dosyć. Wtedy właśnie na poważnie zaczęliśmy myśleć o założeniu winnicy. Nasze rodziny były bardzo sceptyczne, jednak doprowadziłem do tego, że kupiliśmy ziemię we wsi Rzepotowice pod Wrocławiem. I to z rozmachem, bo od razu 5 ha. Pożegnałem się z polityką, rozpocząłem pracę w Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu, w katedrze Ekonomii Stosowanej, gdzie mam swój Zakład Badań nad Rozwojem, a w międzyczasie realizowaliśmy nasze marzenie o winnicy.

Tomku, z polityką pożegnałeś się raz na zawsze?

T: Wiele osób twierdzi, że z polityki się nie wychodzi, ale ja już doświadczyłem tego na własnej skórze. Otrzymuję często nowe propozycje, szczególnie teraz, gdy zbliżają się wybory. Jednak po wielu doświadczeniach mam już pełne zrozumienie, czym jest polityka i nie wiem, czy chciałbym do tego wracać. Kiedyś byłem związany z konserwatywną partią Polskim Stronnictwem Ludowym, chociaż mój światopogląd zawsze był po lewej stronie.

Przynależnością do tej partii rzeczywiście mnie zaskoczyłeś. PSL nigdy nie miał w swoim programie postulatów LGBT.

T: Pochodzę ze wsi i to rządzi się swoimi prawami. Gdy jesteś młody, poszukujesz swojej drogi, podejmujesz różne decyzje. Faktem jest, że PSL nigdy nie miał w swoim programie postulatów LGBT, ale wierz mi, są tam niesamowite osoby, które mnie wspierały. Mimo to moja moja „przygoda” z polityką doprowadziła mnie do depresji. Poczułem się odrzucony przez partię i nie chciałem do niej wracać. Jednak nigdy nie mów nigdy. (śmiech) Nie wiadomo, czy w przyszłości nie wrócę do polityki. W tym temacie Dorian jest dla mnie swojego rodzaju bezpiecznikiem, a on chyba nigdy nie lubił mojego zaangażowania politycznego.

D: Zawsze miałeś silny kręgosłup moralny i zasady, co niestety często było wykorzystywane przeciwko tobie i często za to płaciłeś wysoką cenę.. Twoje zaangażowanie nie było odpowiednio doceniane, a wręcz działano przeciwko tobie. Trudno mi było uwierzyć, że osoby z własnej partii mogą działać przeciwko tobie, widząc w tobie zbyt dużą konkurencję. Wiedziałem, że polityka to twój żywioł, ale ona zabierała ci zbyt wiele czasu, który nie mógł być poświęcony naszej relacji. Wolałem, byś zajął się czymś bardziej przewidywalnym, satysfakcjonującym i jasnym pod względem twojego zaangażowania oraz czasu, który poświęcasz na pracę.

To kto pierwszy wpadł na pomysł, żeby założyć winnicę?

D: Tomek. Ja z początku byłem raczej sceptyczny, ponieważ jestem z natury pesymistą i podchodzę z dystansem do nowych pomysłów, zwłaszcza tak egzotycznych jak ten. Uprawianie winorośli w Polsce wydawało się nieprawdopodobne. Jednak, jak się okazało, istnieją winnice w naszym kraju. Razem odwiedzaliśmy takie miejsca, degustowaliśmy ich wina. Z racji Tomka pracy mieliśmy dostęp do studiów podyplomowych z winiarstwa na UP, które umożliwiły nam dostęp do fachowej wiedzy i konsultowanie naszych pomysłów z ekspertami z tej dziedziny.

Jak, Tomku, przekonałeś Doriana?

T: Muszę przyznać, że w pewnym momencie przestałem nawet pytać Doriana o zdanie i po prostu kupiłem tę ziemię.

Tak otwarcie o tym mówisz?

T: Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Nie powiedział „nie”, więc uznałem to za pewnego rodzaju ciche przyzwolenie. (śmiech)

D: Nie żałuję jednak, że Tomek postawił mnie przed faktem dokonanym. Faktycznie, nie byłem przeciwnikiem tego pomysłu. Często brakuje mi pewności siebie, gdy napotykam coś, co jest mi obce, natomiast Tomek jest bardziej zdecydowany i nie marnuje czasu na zastanawianie się, tylko działa.

Byliście przygotowani na to, co się wiąże z otwarciem biznesu? A szczególnie tak nietypowego jak winiarnia?

T: Byliśmy tym tak zafascynowani, że nie widzieliśmy żadnych przeciwności. Według naszego biznesplanu w ciągu 2 lat mieliśmy zacząć budować winiarnię. To się nie udało, bo samo uzyskanie zgód trwało znacznie dłużej. Do tego przygotowywanie projektu, dokumentacji. Krzewy już zostały posadzone, a my nie mieliśmy gdzie tego wina robić, nie mieliśmy winiarni – budynku, którego cena, jak się okazało była jeszcze wyższa niż sam zakup ziemi, krzewów i sprzętu rolniczego. Wstrzymaliśmy wtedy inwestycję, musieliśmy stworzyć winiarnię tymczasową na produkcję pierwszych roczników. Gdybym dzisiaj, z tą wiedzą, którą mamy, miał zakładać winnicę – bardzo poważnie bym się zastanowił. (śmiech) Nie chodzi tylko o te przeciwności, ale też o ogrom naszej fizycznej pracy. Przez pierwsze 2 lata wykonywaliśmy wszystkie prace z pracownikami, by nauczyć ich tego, co i jak mają robić.

D: Dziś, na szczęście, mamy przyjemność współpracować ze wspaniałymi osobami, które zajmują się wszystkimi aspektami pracy w winnicy. Dla nas pozostaje zaangażowanie w mniej wymagające zadania, jak naciąganie drutów czy naprawa rusztowań. Dzięki temu możemy skupić się na tworzeniu innowacyjnych strategii marketingowych, budowaniu relacji z klientami oraz rozwijaniu naszych produktów i usług. Tomek lubi innowacyjne rozwiązania i właśnie otrzymaliśmy duże dofinansowanie z UE na budowę innowacyjnej linii do produkcji wina musującego. To pozwala nam w pełni wykorzystać naszą kreatywność i ambicje, mając na uwadze długoterminowy rozwój i sukces naszej marki.

Same studia podyplomowe wystarczą, by nauczyć się produkcji wina?

T: Studia dostarczają teoretycznej wiedzy, ale nie zapewniają pełnego doświadczenia produkcyjnego. Gdy zaczynaliśmy, brakowało nam możliwości zdobycia praktycznych umiejętności. Mieliśmy trochę kontaktów z Niemcami, z Czechami. Tu koleżanka, tu kolega… i tak zrobiliśmy nasze pierwsze wino. W kolejnych latach kontynuowaliśmy tę samą praktykę, ciągle ucząc się czegoś nowego, doskonaląc proces produkcji lub czasem wracając do poprzednich etapów, gdy coś nie wychodziło tak, jak planowaliśmy.

D: Mówi się, że nauka wytwarzania wina wymaga 30-40 lat praktyki. Dopiero wtedy zaczynamy pełniej rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i jak osiągnąć najlepsze efekty. Dużo więc jeszcze przed nami, choć zdaniem wielu osób już teraz nasze wina są jednymi z lepszych na polskim rynku. Świadczą o tym chociażby zdobyte medale na wielu polskich i międzynarodowych konkursach winiarskich, czy certyfikaty jakościowe.

Z tego, co widziałem w social mediach, wasze wino promujecie m.in. w Singapurze.

D: Wspólnie z Tomkiem staramy się uczestniczyć we wszystkich możliwych wyjazdach zagranicznych i szkoleniach związanych z naszą branżą. Oprócz naszego rozwoju, widzimy w tym także doskonałą okazję do promocji naszej winnicy i budowania prestiżu naszej marki. Chociaż jeszcze nie skupiamy się na eksporcie, chcemy już teraz wzbudzać zainteresowanie naszymi winami. Mamy bardzo pozytywny odbiór, który różni się nieco w zależności od kraju, ale wszędzie ludzie doceniają smak i aromat naszych win. Szczególnie w przypadku Brytyjczyków nasze wino zdobyło uznanie. Mieliśmy przyjemność uczestniczyć w jednym z największych targów winiarskich w Europie, London Wine Fair, gdzie reprezentowaliśmy Polskę jako jedną z trzech winnic. Brytyjczycy cenią wina o wyższej kwasowości, a nasz chłodny klimat daje nam możliwość produkcji świeżych, owocowych win, które idealnie wpisują się w ich gusta.

Wspomniałeś, Tomku, że wasi rodzice nie byli na początku zachwyceni pomysłem. A jak jest dzisiaj?

T: Rodzina bardzo nam kibicuje, wspiera i pomaga jak tylko może, to dla nas ogromne wsparcie, za co im dziękujemy. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, ile wysiłku włożyliśmy w naszą działalność, bez rodziny i przyjaciół nie byłoby to możliwe.

Z punktu widzenia ekonomicznego – ryzykowna inwestycja, tak?

T: Przeprowadziłem szczegółowe analizy inwestycji i długoterminowy plan wypadł korzystnie, chociaż nieco lepiej niż obecnie. Wynika to z tego, że założenia były bardziej kompromisowe, a w praktyce zdecydowaliśmy się na wyposażenie winiarni w lepszej jakości sprzęt, co wpłynęło na wyższe koszty. Obecnie widzimy powolny zwrot zainwestowanych środków, ale cały nasz zysk wciąż reinwestujemy. Rozpoczęliśmy budowę docelowej winiarni, która powstaje na terenie winnicy. Gdy nas odwiedzisz za rok, będziesz już mógł zjeść obiad w restauracji i przespać się w hoteliku. To kolejna duża inwestycja, która czasami może być trochę przytłaczająca, ale gdy ma się dobre wino, to wszystko idzie zgodnie z planem. A nie ukrywam, że nasz związek w tym wszystkim jest nie tylko nieproblemowy, ale także stanowi pomoc dla całego biznesu.

To dosyć odważne stwierdzenie, bo jednak wciąż wiele osób, szczególnie w biznesie boi się, że coming out może im wszystko zepsuć.

T: Bo w wielu biznesach może pewnie tak być, choć z drugiej strony… może to tylko jakieś nasze wewnętrzne obawy? Ja uważam, że świat jest na nas gotowy, ludzie w większości odbierają nas pozytywnie, chociaż być może taka jest akurat specyfika branży winiarskiej, która budzi pozytywne reakcje. Najważniejsze, by się nie bać i z podniesioną głową iść do przodu. Nie wszyscy muszą nas kochać (śmiech), ale szacunku mamy prawo wymagać.

D: W relacjach biznesowych nie „obnosimy się” szczególnie z tym, że jesteśmy parą, wydaje mi się jednak, że to po prostu widać. Wielu gości wręcz nas o to pyta. W tym roku z okazji Pride Month zdecydowaliśmy się na odważną kampanię, która jasno to komunikuje. Przygotowaliśmy specjalne logo z motywem tęczy i wyprodukowaliśmy limitowaną serię różowego wina Pride. Jeżeli więc ktokolwiek miał jakieś wątpliwości, co do naszego związku, to chyba zostały one rozwiane. (śmiech) Po reakcjach widzę jednak, że przyjęto to mega pozytywnie. Bliscy ostrzegali, że może pojawić się hejt, więc byliśmy na to gotowi, jednak do tego nie doszło. Nie było ani jednego negatywnego komentarza czy telefonu.

T: U mnie w pracy też wszyscy o nas wiedzą, nigdy w żaden sposób nie byłem inaczej traktowany czy upokorzony. Jedynie w polityce zostało to wykorzystane przeciwko mnie.

To znaczy?

T: Część osób mnie lubiła, ale część nie, więc dla nich to, że jestem gejem, było idealnym argumentem, by mnie dyskredytować. Naiwnie myślałem, że nie będzie to nikomu przeszkadzać. Niestety, zasugerowano mi wycofanie się z polityki. To były słowa, które mocno mnie przybiły, miałem problem z odnalezieniem się na nowo. Tak, z pełną świadomością mówię, że zostałem wykluczony z rozwijania swojej kariery w PSL ze względu na moją orientacją seksualną. Może i dobrze się stało, ale wtedy zabolało mnie to mocno. Nie miałem już siły oraz ochoty i przygodę z polityką zakończyłem, nie startując w kolejnych wyborach. Może kiedyś wrócę, ale obecnie poukładałem swoje życie na nowo, otaczają mnie wspaniali ludzie, stworzyłem z Dorianem wspaniały dom, robimy to, co lubimy, więc po co teraz to wszystko komplikować? Przyznam, że rozmowa z tobą o tym to dla mnie swego rodzaju katharsis.

Przygotowując się do wywiadu, natrafiłem na artykuły o tym, jak przez 2 lata walczyliście w sądzie o opiekę nad psem, którego znaleźliście w 2020 r. porzuconego przy drodze, przygarnęliście, a potem nagle znalazł się jego właściciel. Niesamowita historia.

D: Gdy go znaleźliśmy, nie miał żadnego chipa identyfikacyjnego, więc po zgłoszeniu do schroniska i nieznalezieniu się właściciela zaczęliśmy się nim opiekować. Po 1,5 roku zgłosił się do nas mężczyzna, który stwierdził, że Charlie, bo tak go nazwaliśmy, to jego pies, a jak go nie oddamy, to zawiadomi policję i oczerni nas wśród grupy blisko 120 tys. swoich fanów na Facebooku. Osoba ta nie zapytała nawet, jak się czuje pies i co z nim jest! Sprawa trafi ła do sądu i w pierwszej instancji nakazano nam zwrot „rzeczy”. Wyobrażasz sobie, że wedle prawa zwierzęta traktuje się jako „rzecz” i w związku z tym 3 lata od zagubienia „mienia” cały czas ma się do niego prawo? Nie zgodziliśmy się z tym wyrokiem, a przede wszystkim z traktowaniem psów jak rzeczy. Odwołaliśmy się od wyroku do sądu drugiej instancji, który powołał biegłego psychologa zwierząt, behawiorystę, który zbadał, do kogo pies jest bardziej przywiązany i czy ze względu na jego dobrostan zasadnym jest zmiana właściciela. Sąd bardzo poważnie podszedł do sprawy, behawiorysta przyjechał do nas sprawdzić, jakie warunki życia ma pies. Nieco wcześniej zostaliśmy napadnięci na winnicy przez tego pana, jego rodzinę oraz kolegów. Nocą, gdy odjeżdżaliśmy do domu zajechali nam drogę dwoma autami, chcąc odebrać siłą psa – doprowadzili do kolizji, taranując nasze auto, kopiąc w nie i wykrzykując niecenzuralne słowa. Traumatyczne przeżycie. Cała sprawa po 2 latach walki zakończyła się prawomocnym wyrokiem Sądu Okręgowego we Wrocławiu, który przyznał nam opiekę nad Charliem.

Czy właściciel psa i jego rodzina byli homofobiczni?

D: Zarówno przed rozprawą, jak i na sali sądowej on, jego żona i znajomi często wspominali o tym, że jesteśmy w związku, jakby próbowali zdyskredytować nas w oczach sądu. Zresztą pod artykułami o sprawie w „Gazecie Wyborczej” pojawiały się też homofobiczne komentarze. Ale szczerze mówiąc, takie rzeczy spływają po mnie jak woda po kaczce. Nie pozwalam, aby negatywne komentarze czy uprzedzenia wpływały na naszą pewność siebie i determinację. Jesteśmy silni i dumni z naszego związku i nie pozwolimy nikomu burzyć tego szczęścia.

T: Jesteśmy na takim etapie życia, że otwarcie mówimy o naszej orientacji seksualnej, chcemy wspierać naszą społeczność i jawnie do niej przynależeć, bez względu na konsekwencje. Ludzie muszą wiedzieć, że para homoseksualna może prowadzić biznes w tym kraju. A jak nie wiedzą, to muszą się tego nauczyć, poznać nas i szanować. Dla wszystkich w tym kraju musi być miejsce pod warunkiem, że nie robisz krzywdy drugiemu człowiekowi.

Dziś to już po was spływa – a jak było kiedyś? Jak odkrywaliście siebie i jak to przeżywaliście?

T: Podrywałem chłopaków już jako nastolatek. Nie przydarzyły mi się jakieś trudne sytuacje homofobiczne z pobiciem czy wyzywaniem. Na pierwszym roku studiów byłem już zdeklarowanym gejem, a przy tym bardzo angażowałem się społecznie. Podczas studiów pełniłem funkcję przewodniczącego samorządu studentów, a moja orientacja seksualna nie miała znaczenia. Później jednak, gdy zaangażowałem się w politykę, sytuacja nieco się zmieniła, o czym już mówiłem.

D: Ja już od szkoły podstawowej zdawałem sobie sprawę, że jestem „inny”, a moi rówieśnicy nie szczędzili mi niemiłych komentarzy. W szkole średniej sytuacja była podobna, ale wtedy miałem szczęście poznać dwie przyjaciółki, którym jako pierwszym powiedziałem o mojej tożsamości. To było przełomowe dla mnie, ponieważ wiedziałem, że mam osoby, które mnie akceptują takiego, jakim jestem. Dzięki nim udało mi się przetrwać ten okres w szkole. Na studiach czułem się swobodniej i akceptacja była naturalna.

Jak się poznaliście?

D: Na portalu randkowym Fellow.pl. Wymieniliśmy się wiadomościami, umówiliśmy na pierwszą randkę. To było niedaleko Tomka uczelni, uciekł mi tramwaj więc wpadłem na ostatnią chwilę, zgrzany i spocony. Tomek wtedy był w garniturze, a ja w dżinsach, na luzie, więc… zajebiście! Mówię: to chodź, wypijemy jakiegoś browara, a Tomek, że on nie pije, bo jest autem. Wypiłem jedno piwko na rozluźnienie, potem drugie piwko – i język mi się rozplątał. Pamiętam, że pojechaliśmy jeszcze do innego pubu, a później poszliśmy do parku i długo rozmawialiśmy, siedząc na ławce. Odwiózł mnie pod dom i tyle. T: Ale kolejna randka była już o wiele bardziej satysfakcjonująca. (śmiech)

Od tego czasu minęło 12 lat. Co teraz? Ślub?

T: Czekam na oświadczyny!

D: Ja również!

T: No, dobra, chyba mogę to powiedzieć. Plan jest taki, by pobrać się w hiszpańskiej winnicy, choć mamy nadzieję, że pewnego dnia będzie to możliwe również w Polsce.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.